Kiedy na okładce książki Kreta. Podbój i opór Antony’ego Beevora przeczytałem slogan reklamowy „Pierwszy po Normanie Daviesie mistrz militarnego pisarstwa”, domyślałem się, że święci się coś niedobrego. Jeżeli bowiem ktoś nazywa autora * Bożego igrzyska* mistrzem militarnego pisarstwa, to albo coś usiłuje ukryć, albo pomylił nazwiska. Kolejny slogan utwierdził mnie w przekonaniu, że mamy tu do czynienia z tym pierwszym zabiegiem, zaś PR-owcy za wszelką cenę próbują napompować promocyjny balon – nie lubię licytowania się trupami, ale obawiam się, że tekst „Dramat bohaterskiej ludności cywilnej porównywalny z tragedią Powstania Warszawskiego” jest tu trochę nie na miejscu. Pełen obaw zasiadłem do lektury, usiłując swój niepokój stłumić zapewnianiem samego siebie, że to przecież Beevor, autor * Stalingradu*, przeto nie mógł napisać słabej książki, którą trzeba promować tak karkołomnymi hasłami. Jak się okazało, owszem, mógł.
Bardzo lubię Beevora i niezmiernie się cieszę, że przedstawiciele oficyny Znak postanowili chyba wydać wszystkie jego książki. Po wspaniałym * Stalingradzie* mieliśmy okazję przeczytać – trochę mniej wspaniały – * Berlin. Upadek 1945, * D-Day. Bitwę o Normandię oraz * Walkę o Hiszpanię 1936-1939, w której to, nietypowej dla siebie pracy, opuścił fronty drugiej wojny światowej, przenosząc się na Półwysep Iberyjski. Będąc z wypuszczaniem na rynek prac Beevora na bieżąco, Znak postanowił sięgnąć po jego wcześniejszą książkę, zatytułowaną *Kreta. Podbój i opór, wydaną w 1991 roku w pięćdziesiątą rocznicę inwazji, siedem lat przed * Stalingradem. Otrzymał za nią Nagrodę Runcimana, przyznawaną autorom piszącym o Grecji lub hellenizmie. Moje oczekiwania były zatem dość duże, zwłaszcza, że tematyka bitwy o Kretę nie jest szczególnie popularyzowana przez monografistów. Prócz *Krety 1941 Nowakowskiego i Skotnickiego, Bitwy o Kretę Skibińskiego oraz * Krety 1941* MacDonalda , nie jestem w stanie wymienić żadnej innej polskojęzycznej pracy traktującej stricte o tych działaniach wojennych. Działaniach, w wyniku których Niemcy, ponosząc bardzo duże straty, wydarli Brytyjczykom niezmiernie istotną z punktu widzenia dalszych operacji wyspę.
W pierwszych rozdziałach autor opisuje klęskę Grecji, inwazję na półwysep ukazując przez pryzmat misji militarnych, dyplomatycznych oraz szpiegowskich. Ponieważ Kreta stanowiła kluczową bazę powietrzną i morską we wschodniej części Morza Śródziemnego, desant Niemców był nieunikniony. W części drugiej przeczytamy dokładne omówienie bitwy, włącznie z formowaniem się Dywizji Spadochronowej i krystalizowaniem planu Studenta, człowieka, który wsławił się brawurowym zdobyciem twierdzy Eben Emael. Przygotowania do desantu poprzedzone są ukazaniem ewakuacji Brytyjczyków z Grecji, na kolejnych zaś stronach Beevor zatrzymuje się dłużej nad – niezmiernie istotnym – błędnym odczytaniem depesz „Ultry” przez generała Bernarda Freyberga, dowódcy tamtejszego garnizonu. Interesujące to rozważania, zwłaszcza, że ów, delikatnie powiedziawszy, lapsus, przyniósł katastrofalne wprost skutki. Bardzo dokładnie autor opisuje kolejne dni inwazji, zwłaszcza wydarzenia 20 maja w Retimnie, Heraklionie, Maleme i Dolinie Więziennej.
Nie unika tu brutalnych opisów łamania konwencji genewskiej i mordowania jeńców, zarówno przez atakujących, jak i obrońców. Szczegółowo omawia również pierwszą noc, kiedy praktycznie żaden cel operacji „Merkury” nie został osiągnięty, po czym prześlizguje się po kolejnych fazach operacji - osobny rozdział poświęcony jest w zasadzie tylko bitwie o Galatas. Część traktującą o podboju Krety wieńczy wzmianka o kapitulacji oraz jej echach w Kairze i Londynie. Kolejne rozdziały Beevor poświęca kreteńskiemu ruchowi oporu oraz dramatycznej sytuacji ludności cywilnej, nękanej niemieckimi represjami. Nie zapomina również o działalności Kierownictwa Operacji Specjalnych, w wyniku czego część trzecia to konglomerat opisu zarówno realiów okupowanej wyspy, jak i działalności szpiegów. Ostatnie fragmenty to już inwazja aliantów na kontynent, początek końca Mussoliniego, Normandia i wycofanie Niemców z wyspy.
Teoretycznie zatem, książka Beevora stanowi zwarte, syntetyczne omówienie większości aspektów bitwy o Kretę oraz jej pokłosia. Owszem, stanowi, z tym, że dominuje w niej przede wszystkim nieład. Kolejne akapity są chaotyczne, niesamowicie poszarpane, pełne dygresji, niespójne. Autor wprowadza olbrzymią ilość postaci, niezbornie przeskakując od jednej do drugiej, brnąc w dykteryjkach, z trudem skupiając się na jednym zagadnieniu. W rezultacie zdecydowanie nie są to „opowieści frontowe”, tak zapierające dech w piersiach podczas lektury * Stalingradu* czy * D-Day, nie stanowi również *Kreta tak wybornego studium ciągu przyczynowo-skutkowego, jak * Walka o Hiszpanię*. Jest to raczej esej, bardzo popularnonaukowy, w którym balans pomiędzy
popularyzatorstwem a naukowością został zachwiany niezdecydowaniem autora. Na domiar złego, niektóre zdania są tak skonstruowane, że ciężko się domyślić, co chciał przekazać. Nie wiem, na ile jest to kwestia tłumacza, a na ile samego autora, ale można wpaść w lekką konfuzję, gdy czyta się o scenach, które „po przybyciu zadziwiały nowych przybyszów”, ewentualnie gdy ma się przed oczyma coś takiego: „Mówi się, że rozpoznali Pendlebury’ego po jego szklanym oku. (Jest to mało prawdopodobne: brak prywatności w przypadku Pendelbury’ego należy przeciwstawić niedostatkom niemieckiego wywiadu).” Zachowałem tu oryginalną interpunkcję, która nie jest najmocniejszą stroną tego wydania – książka roi się od dość kreatywnego podejścia do umiejscawiania przecinków, co nie ułatwia czytania. Sformułowanie „ubrał kapelusz” również chluby nie przynosi, zaś kwestię nieszczęsnej „łodzi podwodnej” zmilczę.
Po lekturze Krety. Podboju i oporu wyraźnie widać, że w 1991 roku styl Beevora jeszcze się kształtował, krystalizował, hartował i zupełnie nie przypominał późniejszych dokonań autora. Wydaje się, że autor zupełnie nie mógł się zdecydować, w którym kierunku podążyć, przeto powrzucał do jednego kotła bardzo wiele aspektów, od rzeczonych anegdot po próby oddania gorączki bitwy czy koszmaru sytuacji ludności cywilnej i postanowił sprawdzić, co mu z tego wyjdzie. Ten brak zamysłu, ogólnego planu, wizji finalnej jest, niestety, bardzo zauważalny, co, w połączeniu z dość mętnymi sformułowaniami i lapsusami wydawniczymi, czyni Kretę najsłabszą książką Beevora wydaną dotychczas przez oficynę Znak.