Książki o kucykach są milusie. Książki o stokrotkach na pewno spokojne. Książki o księżniczkach wzruszają, a o tych, którym udało się złapać wymarzonego delikwenta... jeszcze bardziej fajne. Miłe są bajki co się dobrze kończą, słodkie obrazkami, opływające w pastele... W ogóle są miłe pastele... Podobno. Cudownie odpowiednie są opowieści o grzecznych chłopcach i dziewczynkach, co biegają za królikami, o skarbach, które odnajdują, okrytych króliczymi bobkami, i dzięki temu stają się bogaci i szczęśliwi.
Ale NIE są takie książki Lemony Snicketa, więc możecie sobie dać z nimi spokój. Nie dotykajcie ich i w ogóle na nie nie patrzcie, mimo iż dosyć niefortunnie mają tak zgrabne szaty graficzne, wesołe grzbiety i twarde okładki. Nie czytajcie tej „Serii Niefortunnych Zdarzeń”, i zaprawdę dziękujcie losowi, że żyjecie. Bo gdy tylko je otworzycie, od razu zrobi wam się niedobrze.
Dlaczego niedobrze? (I wcale nie mam na myśli lekkich skurczów żołądka, tylko potworne torsje psychiczne.) Bo Lemony Snicket, to mistrz nad mistrzami. Człowiek, który swoje życie poświęcił tropieniu wielkiej niesprawiedliwości, która stała się udziałem rodzeństwa Baudelaire. Wioletki, Klausa i ich wspaniałej, małej siostrzyczki. Trzech sierot, które wpadły prosto w szpony hrabiego Olafa. Potwora nad potworami. Niewdzięcznej duszy, która w swym poprzednim wcieleniu musiała być co najmniej szaleńcem wyrywającym dzieciom z rąk lizaki. Człowieka, który jest niestety podobno ich jedyną rodziną. Jedyną cząstką tego, co winno być ostoją spokoju. A co objawiło się w postaci chciwego mężczyzny. Chciwego, i nieuchwytnego, mimo starań Snicketa. Po co poznawać życie tego człowieka?
Jeżeli jednak weźmiecie tę książkę do ręki, to nie myślcie, iż dowiecie się czegokolwiek o nim samym z tej książki, niefortunnie mianowanej „autobiografią”. Jeżeli tak myślicie, mylicie się strasznie. Bo nie dowiecie się niczego, a już przynajmniej nie wprost. Autor ma na względzie waszą inteligencję i bystrość umysłu. Ofiarując strzępy dziwacznych informacji, zdjęć, listów, dokumentów czy nagranych rozmów, otwiera przed nami tajemnice WZS. Jednakże mając na względzie nasze bezpieczeństwo, ofiaruje nam już na początku dwustronną okładkę, tym samym uświadamiając, jak prawdziwie wielką broń złożył w nasze ręce. Broń, która może obrócić się przeciwko nam.
Lemony Snicket? Nie, nie znam, znaczy staram się... To podobno osobnik, który w rzeczywistości nic nie mówiąc, wiele daje do myślenia, ale ja tego nie powiedziałam. Na pewno nie...
Jeżeli i tak niczego nie zrozumieliście, to bardzo dobrze... Nawet nie wiecie jak bardzo. Może nie dotkną was niszczące płomienie, może nie spojrzy na was ktoś, kto pragnie waszego raptownego zejścia. Ale tylko MOŻE...
Nawet pracownicy wydawnictwa Egmont, nie przyznają się do wydania tej pozycji. Autor nie uznaje swych praw autorskich, a uniżony czytelnik, nigdy jej nie przeczytał.