Szkoła jest nudna? Nic nowego, więc sam postanów ją zmienić. Postaraj się o coś, co sprawi, że stanie się intrygująca, a nawet, iż samo zakuwanie będzie, no... powiedzmy, że nie męczarnią. Oto proste przesłanie książki Andrew Clementsa Fryndel. Książki mało znanej, gdzieś opuszczonej, pozostawionej chyba na półce Zapomnianych Historii... tylko dlaczego? Bo opowiada o szkole? Jest zarazem mądra jak i dowcipna, i zdaje się odrobinę autobiograficzna?
To opowieść, która przede wszystkim przypomina nam, że to właśnie my sami kształtujemy swoją codzienność. Poczynając od ubioru, czy słów, poprzez czyny. Ale w tej historii, chodzi przede wszystkim o słowa. A dokładniej słowo, które tutaj staje się symbolem zmiany oraz pewnego rodzaju buntu uczniów, przeciwko narzuconym normom. Ale buntu nadzwyczaj pokojowego. Polegającego wyłącznie na słownej polemice. Tytułowy „fryndel”, to inna nazwa pióra kulkowego, którą to nasz bohater Nick, nie tylko wymyślił, ale i postanowił rozpowszechnić. W końcu dlaczego ktoś nazwał przedmiot właśnie tak, a nie inaczej? Dlaczego nie można tego zmienić? Oczywiście dorośli jak zwykle się nie zgodzą na zmiany, bo jakżeby miało być inaczej! Dla nich, to zbytek, przejaw nowoczesności, niczym kolczyk w pępku. A jednak Nick, nasz główny bohater, to nie tylko prowodyr słownej przemiany, ale też intrygująca osobowość, która nie da się tak łatwo przekonać na zmianę zdania. Dla niego fryndel, to fryndel! Mieszkaniec niewielkiej
miejscowości i nadzwyczajny członek społeczności szkolnej Westfield, sam jest wart poznania. Specyficzny młodzieniec, który nie wstydzi się pytać, czy spróbować zmian... Opowiadając nam to z punktu upływu lat, jako już osoba dorosła, jest nader miejscami sentymentalny, ale nie zapomniał co dla niego znaczyło – być dzieckiem. Małym buntownikiem, choć czy do końca? Przecież on tylko chciał nazwać swoje pióro – fryndel! W końcu brzmi to o wiele lepiej niż „pióro kulkowe”. Fryndel to też historia o tym, nader prosta, jak niewiele trzeba, by powstała sensacja. Jak łatwo ludzie podchwytują temat i jak szybko, z małego protestu, rodzi się wielka manifestacja. Gdzieś w tle jednak, zwraca uwagę postać nauczycielki, co przypomina czytelnikom o często dziś zapominanym szacunku, którym powinni się wzajemnie darzyć zarazem nauczyciele, jak i uczniowie, a o czym często zapominamy. Nauczycielki, która rozumie, że uczenie nie kończy się tylko na szkole, ale jest elementem każdego odcinka naszego życia. Andrew Clements
z jednej strony tworzy opowieść o słowach, ale z drugiej strony sama książka zdaje się być elementem odbicia jego biografii. Pisarza, który za tą książkę otrzymał w 1997 roku Christopher Award. Który stworzył prostą nowelę o chłopcu i nauczycielce, która kochała słowniki i słowa. Czy warto odnaleźć tę chudzinę na półce? Na pewno. Dziś, nawet sam profesor Miodek, niezrównana i chyba najbardziej popularna osobowość polszczyzny, z entuzjazmem przyjmuje wszelką ewolucję języka, zapożyczenia, jak i zabawy słowotwórcze. „Kiedy ludzie podchwycą jakieś nowe powiedzonko, powtarzają je później bez końca...” Czy to jednak dobrze? Na to pytanie, odpowiedzieć musicie sobie już sami... w końcu jesteśmy wolni?