W listopadzie 1957 roku, Mao odwiedził Moskwę. Nietypowa to była dlań wizyta, bowiem dotychczas zazwyczaj był interesantem miętoszącym niemrawo czapkę, ze wzrokiem wbitym w ziemię, korząc się przed obliczem generalissimusa Stalina. Kiedy zgasło Czerwone Słońce, Mao ujrzał szansę na przejęcie posady historycznego pępka świata i światła przewodniego komunizmu - najwspanialszego ustroju, jaki wynalazła ludzkość. Było to o tyle łatwiejsze, że na moskiewskim stolcu zasiadł człek nieokrzesany, prymitywny i impulsywny, nie to, co światły bibliotekarz mający za sobą wdrażanie rewolucyjnych idei podczas walki z Kuomitangiem. Mao postanowił przeto działać, najpierw wykonując Mały Skok Naprzód polegający na odrealnionym wzroście produkcji dóbr. Plany nie do końca się udały (rzec można wręcz, że zakończyły się sromotną klęską) ze względu na niedobory, zastoje i nędzę, ale wódz nie był z tych, którzy się zrażają. Zwłaszcza, że podczas wspomnianej już wizyty ujrzał sputnik, bolesny policzek wymierzony w imperialistów.
Złożywszy Chruszczowowi ślubowanie wierności stwierdził, że skoro radziecka gospodarka w ciągu piętnastu lat prześcignie Stany Zjednoczone, to Chiny w takim samym czasie prześcigną Wielką Brytanię, uważaną wówczas za potęgę przemysłową. Cel był zatem jasno określony, plan zaś nie należał do przesadnie skomplikowanych: ponieważ małe skoki napotkały przejściowe trudności, należy wykonać Wielki Skok Naprzód! Jak uczynił, tak zrobił, w wyniku czego „między 1958 a 1962 rokiem Chiny zstąpiły do piekła”.
O przebiegu i skutkach Wielkiego Skoku, efektu paranoicznej pogoni Mao Zedonga za komunistyczną utopią, traktuje znakomita praca Franka Dikottera Wielki Głód. Tragiczne skutki polityki Mao 1958-1962. Zerkając na biografię autora, bez większego wahania można stwierdzić, że jest on człowiekiem światowym. Urodził się w Holandii, historię i rusycystykę studiował w Szwajcarii, doktorat obronił w Instytucie Orientalistyki i Afrykanistyki w Londynie, zaś od 2006 roku jest profesorem nauk humanistycznych w Hongkongu. Napisał dziewięć książek traktujących o różnych aspektach Chin, od seksualności, poprzez penitencjaryzm, narkotyki i medycynę. Jego dwie ostatnie prace, „The age of openness: China before Mao” oraz, wydana nakładem oficyny Czarne, Wielki głód. Tragiczne skutki polityki Mao 1958-1962 traktują o najnowszej historii Państwa Środka – ta pierwsza zamyka się w przedziale czasowym 1919-1949, druga zaś traktuje o czterech latach koszmarnego eksperymentu, skutkującego, jak podaje Jasper Becker, którego
szacunki potwierdził Dikotter, hekatombą ponad 43 milionów istnień ludzkich.
Pierwsza część to opis wspomnianej pogoni za utopią, zapoczątkowanej zerwaniem się Mao z radzieckiej smyczy i zachłyśnięciem perspektywami, jakie niosła chora ideologia. Zrazu Dikotter ukazuje czytelnikom sytuację w obwieszonych portretami Przewodniczącego gabinetach i salach, po brzegi wypełnionych tłuszczą pomiędzy kolejnymi, bardzo nerwowymi plenami. Podczas wieców i spędów masowo składano samokrytykę, korzono się i obiecywano złote góry usiłując odgadnąć, o co chodzi Mao w kolejnych jego mętnych wywodach. Równolegle miały miejsce szeroko zakrojone czystki, by nikt przypadkiem nie stał na drodze Wielkiego Skoku. Wiekopomne przedsięwzięcie zaczęło się od prac irygacyjnych, w których masy ludzkie miały w kilka miesięcy osiągnąć to, co przodkom zajęło tysiące lat. Autor obrazowo ukazał, jak zarządcy kolejnych prowincji prześcigali się w składaniu nierealnych obietnic mających zrobić wrażenie na Pekinie. Urzędnicy, którzy ośmielili się stwierdzić, że każde 50 000 ha zmeliorowanego terenu kosztowało życie 100
chłopów, zostali oskarżeni o uczestnictwo w „klice antypartyjnej” i usunięci z partii. Zresztą nie doszacowali oni możliwości swoich kolegów – podczas prób zmiany nurtu rzeki Tao ten współczynnik wynosił 0 (słownie: zero) ha/2 400 ofiar. Autor dobitnie podkreślił, że masowa mobilizacja do wielkich inwestycji wodnych trwała przez kilka lat, kosztując życie setek tysięcy wyczerpanych, osłabionych głodem chłopów. A to przecież był zaledwie początek…
Aby pozyskać wzbogacający glebę nawóz, najpierw burzono miejsca pochówku, stare mury oraz szopy z gliny i słomy, niebawem jednak nie wahano się przed niszczeniem tysięcy domów mieszkalnych. Cóż, domownicy i tak nie mieli specjalnie czasu by w nich mieszkać, bo musieli wyrabiać plan. Dikotter opisuje kolejne, coraz bardziej absurdalne pomysły najtęższych partyjnych głów, mające prowadzić do osiągnięcia wyższych zbiorów. Niektóre budziłyby zapewne salwy śmiechu, gdyby nie świadomość, że każda taka decyzja wiązała się z milionami ofiar. Poznamy system tworzenia komun ludowych i koncepcje wyprowadzenia przemysłu na wieś - oczywiście, metody polegały na intuicyjnej wiedzy i wrodzonej pomysłowości, ergo kończyły się kolejną katastrofą.
W części drugiej przyjrzymy się jeszcze bliżej skutkowi wielkiego chaosu, jaki ogarnął Chiny. Już w kwietniu 1958 roku głód objął cały kraj, zaś do gabinetu Mao zaczęły spływać informacje na temat nędzy, chorób i nadużywania władzy. Przywódca był jednak niezłomny - Dikotter napisał, że Wielki Skok był kampanią toczoną by stworzyć komunistyczny raj, w którym przyszły dobrobyt wszystkich, zrekompensuje obecne cierpienia garstki. A że ta garstka liczyła kilkadziesiąt milionów, cóż… Wielkie przedsięwzięcia wymagają wielkich wyrzeczeń. Zwłaszcza, że hunwejbini Mao dowodzili wręcz, że niektórzy rolnicy w Seczuanie jedzą więcej mięsa, niż sam przewodniczący – i kto tu mówi o głodzie?! Autor opuszcza na chwilę pola śmierci, gdzie nieszczęsne ofiary czerwonej gorączki szukały kawałka zielska, by ugotować trochę strawy i przenosi się na wyżyny partyjne. Tam właśnie wierchuszka debatuje, co by tu można było nabyć od zagranicznych przyjaciół, by, m.in. tworzyć kolejne, gigantyczne kombinaty stalownicze i dogonić
imperialistycznych adwersarzy. Nie zapomina autor więc o analizie sytuacji w skali globalnej, przyglądając się stosunkom z ZSRR i innymi gospodarczymi partnerami. Zastanawia się, między innymi, dlaczego Chiny nie importowały zboża od socjalistycznych sojuszników – odpowiedź jest wielce intrygująca i doskonale wpisuje się w atmosferę tłumienia wszelkich przejawów zdrowego rozsądku. Tymczasem społeczeństwo musiało się ze wzrastającymi konfiskatami żywności na wsi (by spełnić żądania zagranicznych klientów), zaś na każdym szczeblu prowadzono czystki zastępując bezbarwnych działaczy ludźmi pozbawionymi jakichkolwiek skrupułów. Trzeba było wszak być skrajnie bezwzględnym, by, jak to obrazowo stwierdził autor, tak postawić żagle, by najlepiej wykorzystać wiejące z Pekinu radykalne wiatry.
Część trzecia, „Zniszczenie”, to opis tytułowej destrukcji na pięciu polach: rolnictwa, przemysłu, handlu, budownictwa i przyrody. Każdy z tych aspektów udało się komunistycznym planistom, w imponującym wręcz tempie, przetrzebić. Przyjrzymy się, jak w Chinach zaadaptowano nazistowski model gospodarki nakazowej (wdrażany również w ZSRR) skutkujący tym, że rolnicy z głodu jeśli nasiona bawełny, skórzane pasy, tynk i słomiane dachy (przynajmniej te, których nie spalono, by się ogrzać). W sektorze budownictwa, wszyscy zajęci byli powiększaniem placu Tianan’anmen, by onieśmielić Chruszczowa wizytującego Pekin zamieniony w gigantyczną wioskę potiomkinowską. Planistom zupełnie nie przeszkadzało, że owa modernizacja wiąże się ze zrównaniem z ziemią labiryntu średniowiecznych murów, bram i ulic. Już nie dla dostojników partyjnych, choć nazwa mogła mylić, zbudowano w Huaminglou „miasto świń”, chlewnię ciągnącą się 10 km wzdłuż głównej drogi; oczywiście, by zrobić miejsce, zburzono kilkaset domów. Mieszkańcami tego
miasta było kilka wychudłych, zagłodzonych zwierząt – swoisty czworonożny symbol przemian komunistycznych w Państwie Środka. W ramach zadośćuczynienia za rekwizycje i zniszczenia, szczodre władze niektórych prowincji wydawały rekompensatę: jeden z wieśniaków za dom dostał filiżankę (prosił o filiżankę i ręcznik), drugi zaś – miskę. Autor skrupulatnie odnotowuje te wszystkie zbrodnie rządu dokonywane na własnym narodzie, próbuje ocenić skalę zniszczeń i spustoszenie, jakiego dokonano podczas Wielkiego Skoku, tej największej dewastacji własności w dziejach. Dewastacji przekraczającej ludzkie pojęcie, tak skrajnie chorej, że aż nieprawdopodobnej: Dikotter dotarł do raportu, w którym utyskiwano na członka partii palącego zwłoki wykopane z cmentarza, by uzyskać nawóz. Przy tej makabrze, spustoszenie, jakie dokonano w przyrodzie, zupełnie nie szokuje i traktuje się je jako coś ze wszech miar oczywistego – sam Mao stwierdził zresztą, że „powinniśmy otworzyć ogień przeciwko przyrodzie”. Dramatu dopełnił fakt, że
opętani partyjni planiści, w swoim zaślepieniu nie przypomnieli sobie czasów, gdy na lekcji biologii mówiono o łańcuchach troficznych. Nakazując tępienie wróbli nie zwrócili uwagi na to, że pozbawione naturalnego wroga owady nadmiernie się mnożą i niszczą zbiory. Jak autor napisał, wojnę z przyrodą Mao przegrał, naruszając równowagę między ludźmi a środowiskiem – następna cegiełka do narodowej hekatomby.
W kolejnej części zestawia obżarstwo i pijaństwo towarzyszące posiedzeniom partyjnym, z koszmarem klęski głodu. Opisuje tu również wszelkie machinacje, kłamanie, podlizywanie się, manipulowanie, by załatwić najbardziej trywialne, elementarne sprawy. Omawia przykłady jawnego rabunku wdrażanego w imię chorego prawa oraz wszelkie przejawy buntu - włącznie z atakami na pociągi i spichrze - oraz otwarte powstania w niektórych prowincjach. Ponadto, Dikotter ukazuje skalę exodusu z wsi do miast w poszukiwaniu pracy i jedzenia; konfrontacja oczekiwań z rzeczywistością okazywała się, niestety, brutalna.
Część piąta traktuje o tych najsłabszych, dzieciach i kobietach – zawsze spychanych na margines, upokarzanych, wyczerpanych i porzucanych. Jak pisze autor, imperatyw kulturowy nakazywał, by nawet w normalnych czasach kobiety dostawały mniej do jedzenia. Gdy nastał głód, specjalnie je zaniedbywano, w imię przeżycia mężczyzn. Konstatując, że w ostatecznym rozrachunku największymi ofiarami okazali się najmłodsi i najstarsi, opisuje również sytuację seniorów, bitych, okradanych i zmuszanych do katorżniczej pracy.
Tę wstrząsającą pracę wieńczy część o sposobach umierania. Dikotter omawia rozliczne wypadki, wynikające m.in. z chorego – acz znajdującego pokrycie w rzeczywistości - przeświadczenia, że niewypełnienie planu może kierownika kosztować stanowisko, natomiast za naruszenie przepisów BHP kończące się nawet zgonem pracownika, najwyżej można dostać po łapach. Tu życie było tańsze od przestrzegania prawa pracy, więc ponura kalkulacja nie była przesadnie trudna do wykonania. Przeczytamy również o chorobach, które zbierały krwawe żniwo podczas klęski głodu, o obozach pracy masowo zakładanych dla nieprawomyślnych obywateli, kanibalizmie oraz o terrorze, na którym opierał się reżim wykorzystujący przemoc jako powszechne narzędzie kontroli - autor dokładnie opisuje koszmarny arsenał wymyślony przez miejscowych działaczy w celu upokarzania ludności.
Jak napisał Dokotter, Mao widział klucz do błyskawicznego uprzemysłowienia w zastąpieniu kapitału siłą roboczą, wszak prawdziwym bogactwem kraju były masy ludności. Niestety, wykresy z rosnącymi planami produkcji nie korespondowały zupełnie z tym, co się działo na polach śmierci, zaś z każdym rosnącym słupkiem rosła również liczba ofiar i powiększała się przepaść między rzeczywistością a bredniami partyjnych sloganów. Kolektywizacja wsi i industrializacja prowadzone były na złamanie karku, a trzask pękających karków spędzonego na skraj przepaści społeczeństwa nie był, albo nie mógł być, słyszalny podczas partyjnych wieców. Dezinformacja panowała wszędzie, od najmniej znaczących sektorów, po same szczyty politycznego porządku. Dikotter znakomicie punktuje wszelkie błędy Mao, którego słowo było aksjomatem i prawem – nawet, jeśli był to niezrozumiały zlepek bełkotliwych sloganów, którego najtęższe partyjne głowy nie potrafiły zinterpretować. Książka stanowi również znakomitą analizę patologii systemu
komunistycznego, w którym równość, przeniesiona z bombastycznych sztandarów w partyjne korytarze, zamienia się w skomplikowane hierarchiczne układy i koterie skonstruowane podług militarnych wzorców. Wróg wszakże czuwa, dybiąc na spokój czerwonego raju. „Wielki głód” jest kroniką porażających wydarzeń, jakie trawiły Chiny w latach 1958-1962. Te cztery zaledwie lata dokonały w Państwie Środka trudnego do wyobrażenia spustoszenia. Z wyczuciem Dikotter przygląda się poszczególnym aspektom tego dramatu, przybliżając bezbrzeżne cierpienie społeczeństwa i bezduszność aparatczyków, stanowiących trybiki upiornej maszyny puszczonej w ruch przez przewodniczącego Mao.
Pierwszorzędna to praca, ukazująca Wieki Skok i jego skutki bardzo kompleksowo, napisana świetnym, żywym, potoczystym stylem. Dikotter ma niebywałe wyczucie pióra, a „Wielki głód” czyta się – pomimo ciężaru gatunkowego i przytłaczającej wprost tragedii wyzierającej z każdego zdania – znakomicie.