Trwa ładowanie...

Zakazany port - recenzja komiksu wydawnictwa Mandioca

Jeśli wraz z ostatnim kadrem wasze oczy robią się wilgotne, a w głowie kotłują się myśli, znaczy to, że ktoś zrobił dobrą robotę. Tak właśnie jest z "Zakazanym portem" - nowym komiksem wydawnictwa Mandioca.

"Zakazany port", scen. Teresa Radice, rys. Stefano Turconi, Mandioca, 2021"Zakazany port", scen. Teresa Radice, rys. Stefano Turconi, Mandioca, 2021Źródło: Materiały prasowe
d3miue1
d3miue1

Po wyśmienitym "Raporcie Brodecka" Mandioca sięgnęła po "Zakazany port" - laureata nagrody na Lucca Comics & Games dla najlepszej powieści graficznej 2015 r., który doczekał się wielu przekładów i wznowień. Rzut oka na kilka pierwszych stron starczy, aby zrozumieć czemu.

Początek XIX w. Na wybrzeże dzisiejszej Tajlandii morze wyrzuca nastoletniego chłopca dotkniętego amnezją. Pamięta jedynie swoje imię - Abel. Chłopak trafia pod opiekę starszego oficera brytyjskiego żaglowca i rusza w rejs do Plymouth. Tam jego losy splatają się z losami córek okrytego infamią kapitana, tajemniczą właścicielką domu schadzek oraz zakochanego w niej do szaleństwa krewkiego wilka morskiego.

Komiks - renesans gatunku

Co Abla z nimi łączy? Kim jest zagadkowy rozbitek? I w końcu jaki ma związek z tytułowym, majaczącym na horyzoncie Zakazanym portem? To tylko niektóre pytania, z jakimi mierzą się bohaterowie tej porywającej opowieści. Brzmi enigmatycznie, ale za żadne skarby nie chcę psuć przyjemności potencjalnym czytelnikom. Mogę za to śmiało zdradzić, że "Zakazany port" to lektura pod każdym względem satysfakcjonująca i dopracowana.

d3miue1

W pierwszej chwili "Zakazany port" sprawia wrażenie pełnokrwistej literatury marynistycznej spod znaku Conrada, Melville'a czy Stevensona. Scenarzystka Teresa Radice wspaniale odrobiła lekcje, w najdrobniejszych detalach oddając prozę życia, obyczaje i język marynarzy, wykorzystując specjalistyczną terminologią i realistycznie odmalowując grozę bitew i starć z żywiołem. Co najistotniejsze, jej pisarstwo przesiąknięte jest duchem wielkiej, porywającej przygody znanej z literackich czy hollywoodzkich klasyków gatunku.

Źródło: Materiały prasowe
Zakazany port

Jednocześnie "Zakazany port" opowiada o stracie i godzeniu się z nieuniknionym, o miłości silniejszej niż śmierć i próbie dowiedzenia, co tak naprawdę czyni życie wyjątkowym. Radice gładko przełamuje więc awanturniczą konwencję, wprowadzając na karty rozbudowany wątek obyczajowo-romansowy.

Posiłkuje się przy tym twórczością m.in. Byrona i Blake'a, kreśli cudownie zniuansowane relacje między postaciami, wnika w ich psychikę i oddaje im głos, płynnie zmieniając tym samym narrację utworu. Czyni to z "Zakazanego portu" powieść wielowymiarową, rzecz o niebywałym ładunku emocjonalnym, której nie czyta się, a łapczywie pochłania.

Dochodzi tu też do rzadko spotykanej na taką skalę symbiozy treści i formy. Wynika to pewnie z faktu, że Teresa Radice i Stefano Turconi są małżeństwem, a "Zakazany port" nie jest ich pierwszym wspólnym projektem.

d3miue1

Całość od początku do końca zostawała stworzona w czerni i bieli jedynie za pomocą delikatnych pociągnięć ołówka. Czarująca i delikatna kreska Włocha wydaje się być stworzona do tego typu tematyki, kadry są pięknie skomponowane, a cartoonowy styl przywodzi na myśl Disneya, z którym zresztą para przez lata współpracowała. Myślę, że skojarzenia z "Trzema cieniami" Cyrila Pedrosy będą też w pełni uzasadnione.

Polskie wydanie "Zakazanego portu" ukazało się w miękkiej oprawie ze skrzydełkami. 320-stronicowy album wzbogacono o kolorowy szkicownik i posłowie. Z tyłu znajdziecie też spis cytowanych tekstów oraz playlistę towarzyszącą parze podczas tworzenia.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
d3miue1
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3miue1