Nigdy nie wiesz, kiedy twoja książka uratuje komuś życie
"Jedna z Polek, która przeczytała mój tekst, napisała mi w mailu, że uratowałam jej życie. Takie słowa są sto razy bardziej wartościowe niż jakakolwiek nagroda" - z Reginą Brett, autorką książek "Jesteś cudem", "Bóg nigdy nie mruga" i "Bóg zawsze znajdzie Ci pracę" rozmawiamy o osiąganiu wyznaczonych celów, życiowym szczęściu i jej walce z rakiem.
"Jedna z Polek, która przeczytała mój tekst, napisała mi w mailu, że uratowałam jej życie. Takie słowa są sto razy bardziej wartościowe niż jakakolwiek nagroda" - z Reginą Brett , autorką książek "Jesteś cudem" , "Bóg nigdy nie mruga" i "Bóg zawsze znajdzie Ci pracę" rozmawiamy o osiąganiu wyznaczonych celów, życiowym szczęściu i jej walce z rakiem.
Ewa Jankowska: Czytając Pani książki można odnieść wrażenie, że jest Pani wieczną optymistką. Jak to Pani robi?
Regina Brett: W dzieciństwie byłam bardzo nieszczęśliwa. Czułam się niechciana i niekochana. Chciałam znaleźć sposób, aby poczuć się lepiej. Mimo że docierałam do tego okrężną drogą, to w końcu trafiłam na właściwą ścieżkę. W pewnym momencie poczułam, że chcę się tym podzielić.
W jaki sposób do tego Pani doszła? Czy po prostu wyuczyła się Pani pewnych zachowań czy z czasem zaczęła Pani przyciągać do siebie te pozytywne rzeczy?
Punktem zwrotnym w moim życiu był moment, w którym zaszłam w ciążę. Miałam wtedy 21 lat. Nie miałam męża, musiałam przerwać naukę. Wszystko się zatrzymało. Miałam wrażenie, jakbym zniszczyła sobie życie. Ale kiedy pojawiła się moja córka, zaczął się dla mnie całkiem nowy rozdział. Poczułam, że chcę być lepszą osobą. Nawet nie dla siebie, bo siebie nie doceniałam, ale właśnie dla niej. Zależało mi na tym, aby dać jej to, czego ja nie miałam – to poczucie bycia kochaną i chcianą. Z czasem zaczęłam czuć, że moje życie staje się lepsze. Właśnie przez to, że jest jeszcze ktoś inny oprócz mnie. Automatycznie zaczęłam też trafiać na ludzi, od których otrzymywałam wsparcie. Poszłam również na terapię, aby poradzić sobie z tym, co przeżywałam w dzieciństwie. Pomogło mi to pozbyć się takiego wiecznego poczucia, że nie jestem wystarczająco dobra. Czytałam książki, rozwijałam swoje życie duchowe. I bardzo dużo pisałam, bo pisanie zawsze pomagało mi poradzić sobie z emocjami, wyrzucić je z siebie. Zaczęłam się zmieniać.
(img|528045|center)
Co Pani pisała?
Pamiętniki. Opisywałam różne sytuacje rodzinne, swoje uczucia.
Wciąż je Pani ma?
O tak, chociaż kiedy byłam mała to w pewnym momencie wszystkie spaliłam. Ale zachowało się to, co napisałam przez ostatnie 35 lat. Często wracam do tego i wykorzystuję niektóre myśli w moich książkach. Przeważająca część oczywiście do niczego się nie nadaje (co ja sobie wtedy myślałam?), ale co kilkaset stron pojawia się nagle parę takich, które wciąż bardzo mnie poruszają. Nie jest jednak istotne, czy to, co piszę w takim pamiętniku jest czegoś warte. Tutaj istotny jest sam proces, który dla mnie ma działanie terapeutyczne. Pisanie pomaga mi spojrzeć na pewne rzeczy z innej perspektywy, zrozumieć swoje podejście do różnych spraw, podjąć decyzję. To dla mnie bardzo duża siła.
Ciężko było być 21-letnią matką?
Było trudno. Miałam 21 lat, w środku czułam się na 16. Nie byłam ani zbyt mądra, ani wystarczająco dojrzała. Wszyscy kontynuowali naukę, ja musiałam ją przerwać. Podobnie z pracą. W tamtym czasie pracowałam w pogotowiu ratunkowym i ze względu na ciążę, nie mogłam wykonywać większości zadań, jak na na przykład unosić pacjentów. Czułam, że moje życie się skończyło. Ale kiedy urodziła się moja córka, wszystko zaczęło się zmieniać. To był jakiś nowy początek. Są takie momenty w życiu, kiedy wydaje ci się, że to już koniec – tracisz pracę, rzuca cię ukochany chłopak, dziewczyna, bierzesz rozwód. Wszystko tak boli, że nie widzisz i nie czujesz nic innego. Wtedy musisz sobie dać trochę czasu, żeby przyszło to nowe.
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.
To prawda. Ale wystarczy spojrzeć wstecz, żeby się przekonać, że bez względu na to, jak było w danej chwili źle, z czasem robiło się coraz lepiej. Wtedy, kiedy jest najgorzej, oczywiście się tego nie czuje. W wieku 41 lat zachorowałam na raka. To było przerażające. Moje trzy ciotki zmarły na nowotwór i byłam pewna, że mnie to też czeka. Nie wiedziałam, jak żyć. Poddałam się bolesnemu i wyczerpującemu leczeniu - przeszłam chemioterapię, naświetlania, straciłam wszystkie włosy. Ale udało się. Wciąż żyję. Nie mogę powiedzieć, że jak to wszystko się działo, to było to dla mnie takie inspirujące. Ale kiedy przetrwasz coś takiego, to naprawdę stajesz się silniejszy. Nawet to, co najgorsze, przynosi ze sobą jakiś dar.
Czy nie trzeba samemu czegoś przeżyć, żeby dojść do takich wniosków i poczuć tę siłę? Czy książka jest w stanie w czymś pomóc?
Nie ma wątpliwości, że doświadczenie to najlepszy nauczyciel. Ale to nie znaczy, że mądra książka nie jest w stanie pomóc. W niedoli to ona staje się twoim towarzyszem. Czytając o przeżyciach innych, wiesz, że nie jesteś sam. W książkach, ale i obrazach czy muzyce, czuć cierpienie tworzących je artystów. Ale przez to cierpienie zawsze przeziera jakieś piękno. I to ono bardzo często daje nadzieję lub ratuje w chwili załamania.
Dlatego właśnie opisuje Pani własne doświadczenia?
Tak. Czasem wystarczy po prostu dać nadzieję, żeby osoba będąca w danej chwili na skraju załamania, mogła się na czymś oprzeć, czegoś złapać, choćby na chwilę. Amerykański pisarz, William Styron, autor książki „Wybór Zofii”, napisał kiedyś, że był taki moment, w którym czuł się fatalnie, myślał o tym, żeby ze sobą skończyć. Ale wtedy usłyszał pewien utwór muzyczny, który go zachwycił i stwierdził – ok, nie dzisiaj. Nigdy nie wiesz, kiedy twoja książka, obraz lub kompozycja uratuje komuś życie.
W którym momencie życia poczułaś, że jesteś gotowa, żeby dawać światu tę nadzieję?
Chyba od razu po chorobie. Od 18 lat żyłam jako samotna matka, w dodatku zachorowałam na raka. Ale pokonałam go. Miałam 45 lat i wciąż żyłam. Jako dziennikarka również spotykałam wiele osób, które przechodziły przez różne trudności. Pomyślałam, że skoro możemy się tym podzielić i komuś w ten sposób pomóc, to dlaczego tego nie zrobić. Miałam w gazecie własną rubrykę i tam pisałam felietony. Otrzymałam bardzo wiele pozytywnych i wzruszających opinii na ich temat. Byłam zaskoczona, że cieszą się one taką popularnością. W końcu stwierdziłam, że mogę zebrać je wszystkie razem i wydać w formie książki, tak żeby przetrwały w jednej całości. W przeciwieństwie do gazet, książek się nie wyrzuca. Do 45 życiowych lekcji, które zostały opublikowane w prasie, w wieku 50 lat dodałam pięć i wydałam pod tytułem „Bóg nigdy nie mruga”. Książka została wydana w 26 krajach.
Z tych 50 lekcji życiowych, które trzy są dla Pani najważniejsze?
Opiszę te, które mnie samej najbardziej pomogły. Po pierwsze – „jeśli sam o coś nie poprosisz, to tego nie dostaniesz”. Wbrew pozorom, bardzo rzadko prosimy o pomoc, głównie ze strachu, że tej pomocy nie otrzymamy. I tak trwamy, pozbawieni tego wszystkiego, co dostać od innych. Mój mąż nauczył mnie po to wszystko sięgać. Kiedy poczułam, że chciałam mieć własną rubrykę w gazecie, po prostu o nią poprosiłam. Nie było wcześniej żadnej oferty w gazecie, znalazłam numer do wydawcy, spotkałam się z nim i powiedziałam, że chcę pisać. Dostałam tę pracę.
To musiało wymagać odwagi i dużej pewności siebie.
Byłam przerażona. Trzęsły mi się ręce, serce waliło jak młotem. Ale musiałam to zrobić. Całe życie to strach powstrzymywał mnie przed robieniem tego, o czym marzyłam. W końcu stwierdziłam, że nie mogę czekać aż on sobie pójdzie, bo to się może nigdy nie wydarzyć. Nie miałam wyboru, musiałam go zabrać ze sobą.
Czy ten strach wciąż Pani towarzyszy?
Za każdym razem jak siadam przed komputerem i mam coś napisać. Patrzę w ekran i czuję pustkę. Ale ja wiem, że w końcu i tak muszę coś napisać. I tak jest ze wszystkim – z pójściem na randkę, na rozmowę kwalifikacyjną. Można się bać, to normalne, ale nie można dopuścić do tego, żeby ten strach nas sparaliżował i nie pozwolił wykonać kolejnego kroku.
W książce bardzo dużo pisała Pani o umiejętności mówienia „Nie”.
Tak, to kolejna ważna lekcja. Nauczyłam się w pewnym momencie, że „Nie” to też pełne zdanie. Poprzez dowiadywanie się tego, czego nie chcemy, możemy odkryć to, czego chcemy. Dlatego istotne jest odmawianie, kiedy naprawdę czujemy, że coś jest sprzeczne z naszym „ja”. Przyznam się, że nie jestem w tym najlepsza. Za każdym razem, kiedy mówię „nie” czuję się winna. Za to moja siostra Joan jest w tym ekspertką. Zawsze, kiedy mam problem z podjęciem decyzji, dzwonię właśnie do niej. Ona uczy mnie, że nie można być zawsze dla każdego. Dobrze mieć przy sobie osobę, która jest w czymś silniejsza od ciebie.
Trzecia lekcja?
„Najlepsze wciąż przed tobą”. Bardzo często czujemy, ze utknęliśmy w martwym punkcie. Straciliśmy małżonka, zaprzepaściliśmy karierę, straciliśmy szansę na dyplom. Ale najważniejsze jest myśleć, że najlepsze jeszcze przed nami. Czasem trzeba po prostu na to trochę poczekać. I myśleć, że nawet jeżeli już jest dobrze, to w rzeczywistości może być jeszcze lepiej. Że jeszcze tak wiele może się wydarzyć.
Ciężko myśleć, że będzie lepiej, kiedy z dnia na dzień robi się coraz gorzej...
To tak jak wtedy, kiedy masz złamane serce. Wydaje ci się, że z każdym dniem będzie lepiej. Ale nie jest, jest nawet gorzej. Czujesz się okropnie i masz dość. Ale potem nagle, któregoś dnia coś się zmienia. Wyłączasz smutne filmy, przestajesz płakać, czujesz, że masz jakąś nową energię. Za chwilę zaczynasz myśleć, że zasługujesz na kogoś więcej. Stajesz się silniejszy. Życiu czasem trzeba zaufać.
Trzeba jakoś przetrwać ten najtrudniejszy okres. Co wtedy robić?
Kiedy byłam chora na raka i przechodziłam leczenie, najważniejsze było dla mnie działanie z godziny na godzinę. Patrzyłam na zegarek i mówiłam do siebie – w porządku, czuję się okropnie, ale czy jestem w stanie przetrwać jeszcze godzinę? Jestem. I nawet nie zauważałam, kiedy mijały trzy. Kiedy rzuciłam szkołę, musiałam pracować w wielu okropnych miejscach – dla mnie okropnych, bo to nie było to, o czym marzyłam. Po jakimś czasie podjęłam decyzję o powrocie na studia - żeby robić to, co kocham, musiałam zacząć się uczyć. Gdy patrzę wstecz, to uświadamiam sobie, jak wiele małych rzeczy musiałam zrobić, żeby w końcu znaleźć się tam, gdzie czułam, że jest moje miejsce. Ale w danej chwili najważniejsze było po prostu zrobić kolejny właściwy krok. Niewielki, ale właściwy.
Czasem czujesz, że masz dość i nie jesteś w stanie iść dalej, wytrzymać kolejnej godziny. Ale wtedy musisz sobie powiedzieć, że tak nie jest zawsze, że może masz po prostu słabszy dzień, tydzień, moment. Nie możesz poddawać się tylko i wyłącznie na podstawie jednego wycinka z całej drogi do celu. Bo jak spojrzysz na wszystko z góry, to okaże się, że całość nie wygląda tak źle, jak ci się w danej chwili wydaje, tylko ten jeden element nie jest może tak idealny.
Jak by Pani wykorzystała ostatni tydzień swojego życia?
Myślę, że robiłabym dokładnie to, co zwykle. Kocham moje życie – męża, dzieci, pisanie. Zrealizowałam więcej niż kiedykolwiek udało mi się zamarzyć. Ostatni tydzień życia chciałabym spędzić w domu, spotykając się z wnukami, mężem. Wstawiłabym pewnie kilka postów na FB, zwracając się do moich czytelników, aby je zachowali na zawsze, bo odchodzę. (śmiech) W życiu od dłuższego czasu staram się kierować tym, co powiedział kiedyś Steve Jobs podczas swojego wystąpienia na Uniwersytecie Stanforda: "Gdyby dzisiaj był ostatni dzień mojego życia, czy chciałbym robić to, co dzisiaj mam zamiar zrobić?". I kiedykolwiek odpowiedź brzmiała „nie” przez zbyt wiele dni z rzędu, wiedziałem, że muszę coś zmienić”. Czytam ten cytat codziennie. Nie chcę tracić czasu.
Czego jeszcze Pani nie zrobiła?
Wielu rzeczy. Chciałabym napisać na przykład kolejną książkę. Zawsze stawiałam sobie różne cele, kiedy już jakiś osiągnęłam, wyznaczałam sobie kolejny. Ale to nie ich osiąganie było najprzyjemniejsze, ale właśnie droga do ich realizacji. Kiedyś marzyłam o tym, żeby zdobyć nagrodę Pulitzera. Pracując dla jednej z gazet, dwa razy znalazłam się w finale konkursu. Ale nigdy nie wygrałam. Byłam strasznie zawiedziona. A przecież bycie jedną z trzech najlepszych reportażystek w kraju to też całkiem duży sukces. Ale ja nie umiałam się z tego cieszyć. Później, kiedy zaczęłam zauważać te wspaniałe listy, które czasem otrzymywałam od moich czytelniczek, zaczęłam zmieniać podejście. Jedna z Polek, która przeczytała mój tekst, napisała mi w mailu, że uratowałam jej życie. Takie słowa są sto razy bardziej wartościowe niż jakakolwiek nagroda. Czasem wystarczy się dobrze rozejrzeć, a okaże się, że to, co najważniejsze, jest tuż przed naszymi oczami. I że już osiągnęliśmy nasz cel.
Dlaczego w swojej nowej książce podejmuje Pani temat pracy?
W swoim życiu albo spotykam ludzi, którzy mają pracę, ale są z niej niezadowoleni, albo nie mają pracy i desperacko jej poszukują. Mam duże doświadczenie w pracy w najróżniejszych miejscach. To nie były prace moich marzeń, nie czułam, że tkwienie w nich ma jakikolwiek sens. Ale jednocześnie to dzięki nim jestem teraz tym, kim jestem. Praca w karetce pogotowia nie należała do najprzyjemniejszych – byłam często cała we krwi, ludzie na mnie wymiotowali, musiałam się nimi zajmować. Ale to tam nauczyłam się odpowiedzialności. Więc tak jak widzę to teraz, to wszystko składa się w logiczną całość. Chcę, aby ludzie, którzy mają pracę, której nienawidzą, albo uczynili ją lepszą, albo zrobili wszystko, żeby powoli się z niej ewakuować. Nigdy nie mówię – rzuć pracę, skoro jej nie cierpisz. Trzeba mieć za co płacić rachunki. Postaraj się zrobić coś, żeby znaleźć w niej magię, aby choć w jakimś stopniu czerpać z niej przyjemność.
Jak dowiedzieć się, co jest naprawdę dla nas, czego naprawdę chcemy?
Mi zawsze pomagało pisanie. Im częściej pisałam pamiętnik, tym bardziej uświadamiałam sobie, jaka jest moja droga. Wiedziałam, że kocham pisać, czytać książki. Wiele aktywności, które podejmowałam, łączył jakiś wspólny mianownik. Ale czasem wystarczy po prostu pobyć w ciszy i skupieniu. Wyłączyć na dwie minuty Facebooka, odstawić kawę, zgasić papierosa. Pomodlić się, pomedytować. I nie trzeba wierzyć w Boga, żeby to robić – chodzi o to, żeby wsłuchać się w swój wewnętrzny kompas i zobaczyć, który kierunek wskazuje.
Bóg bardzo często pojawia się w Pani książkach. Sam tytuł mówi wiele. Kim On dla Pani jest?
Myślę, że moje postrzeganie tego, kim jest Bóg, zmieniało się na przestrzeni lat. Jak byłam mała, chodziłam do kościoła, modliłam się, to Bóg był dla mnie kimś, kto jest gdzieś tam w niebie i karze, kiedy zrobisz coś złego. Ale później, kiedy zaczęłam na swojej drodze spotykać ludzi, którzy wierzyli, że Bóg to przede wszystkim miłość, zmieniłam swoje podejście. Podoba mi się wyobrażenie, że Bóg to wszystko, co dobre – piękno, energia, miłość. I że w każdej chwili jest w zasięgu ręki.
Nie jestem osobą religijną i fakt, że w Pani książce bardzo często pojawia się Bóg oraz modlitwa do Boga jako sposób na rozwiązanie pewnych problemów sprawia, że mam wątpliwości, czy jestem odpowiednim odbiorcą książki.
Oczywiście, że jesteś. Wiele niewierzących osób, które czytało pierwszą moją publikację „Bóg nigdy nie mruga” mówiło mi – „tytuł mi się nie podoba, ale książkę kocham”. Bóg odgrywa w moim życiu bardzo ważną rolę, dla ciebie to może być coś zupełnie innego. Niektórym religia pomaga, dla innych jest przeszkodą. Jeśli tak jest, trzeba znaleźć inną drogę. Dla mnie Bóg to też nie jest do końca ten Bóg z Biblii, ale to, kim jestem, ta najgłębsza, najbardziej rozwinięta część mnie. To ten kompas, który wskazuje, w którą stronę mam iść. W moim przypadku to działa. Nie wiem, do końca, jak, ale działa. Ważne żeby żyć w zgodzie ze sobą i robić, to co wydaje ci się słuszne.
Co Pani robi, gdy czuje się Pani w danej chwili naprawdę źle?
Różnie. Czasem po prostu wpadam w histerię. (śmiech) Ale potem zaczynam się zastanawiać, co zrobić, żeby się tak nie czuć. Najczęściej od razu zaczynam pisać. Pisanie pomaga mi rozwikłać, to, o co mi chodzi, dlaczego właściwie płaczę i jest mi smutno. Często też modlę się lub dzwonię do moich przyjaciół, którzy zawsze pomagają mi spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Zwracam się po pomoc i robię kolejny właściwy krok.
Co by Pani poradziła osobie, która może i chciałaby coś zrobić, zrealizować swoje marzenie, ale jednocześnie wstydzi się lub obawia, że jeśli się z czymś wychyli, to ktoś ją skrytykuje, powie, że to, co zrobiła jest do niczego.
Żeby zamknęła oczy, wyobraziła sobie tę rzecz i badała, co czuje, myśląc o niej. Zadała sobie pytanie, czy to jest coś, co sprawia jej przyjemność. Czy czuje, że się boi, ale mimo to naprawdę tego chce. Jeśli odpowiedź będzie twierdząca, to wtedy trzeba zacząć działać. Jak mówiłam ludziom, że chcę być dziennikarką, to wszyscy bardzo mi to odradzali – bo prasa pada, itd. Ale bycie dziennikarką to nie jest tylko jedna ścieżka. Można skupić się na robieniu wywiadów, można pisać książki, reportaże. Trzeba po prostu znaleźć to, w czym się człowiek czuje najlepiej i co przychodzi mu naturalnie. Chodziłam na różne kursy z pisania. Na jednych męczyłam się bardziej, na innych mniej. W końcu trafiłam na dziennikarstwo. Nagle wszystko okazało się takie proste. Podobnie było z pisaniem książek. Moje książki składają się z krótkich rozdziałów. Dwa razy podjęłam próbę napisania prawdziwej książki z długimi rozdziałami. Nic z tego nie wyszło. (śmiech) Rób to, co przychodzi ci z łatwością, bo to znaczy, że jesteś w tym
dobry. A ludzie od razu to poczują.