Jestem nałogowym czytelnikiem – z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marek Doskocz
Wywiad z Tomaszek Kołodziejczakiem, autorem powieści science fiction i fantasy oraz wydawcą, publicystą i redaktorem mediów związanych z fantastyką i komiksem.
**Marek Doskocz: Zapytam wprost (śmiech) – doczekamy się kontynuacji Czarnego Horyzontu ?**
Tomasz Kołodziejczak:Oczywiście. Pracuję teraz nad nowelami, które wraz z już wcześniej napisanymi tekstami ze świata Czarnego Horyzontu (Klucz przejścia, Piękna i graf, Nie ma mocy na docenta) stworzą zbiór opowiadań. Wstępnie jego wydanie planujemy na początek 2012. Niestety, pracuję wolniej, niż bym chciał.
M.D: Dlaczego?
T.K:W międzyczasie musiałem napisać kilka innych tekstów, a poza tym dużo czasu zajmuje mi praca zawodowa (pracuję jako wydawca komiksów i pisma dla dzieci w wydawnictwie Egmont ).
M.D: Czarny Horyzont to bodaj najbardziej skomplikowana książka sf pod względem nowych nazw, jaką do tej pory czytałem. Skąd ten pomysł? Raczej nie po to, by zamęczyć czytelnika (śmiech).
T.K:Proszę zajrzeć do Cyberiady Lema , tam to jest dużo nowych słów. Czarny Horyzont opisuje nowy świat, w którym funkcjonują artefakty, czary, obyczaje nieistniejące w naszej realności. Jakoś się musiały nazywać, prawda? My, dzisiaj, w roku 2011, używamy wielu nazw, które przed 20 laty jeszcze nie istniały, bo nie istniały określane nimi obiekty (ipod, twitter) albo nie funkcjonowały w powszechnej świadomości (haerowiec, npc, steampunk). Więc w Polsce a.d. 2065, zasiedlonej przez elfy i rządzonej przez magię, też takie pojęcia muszą się pojawić. Zresztą w większości przypadków wywodziłem je logicznie z języka polskiego, czasem z domieszką łaciny czy angielskiego (np. aquaracena czy widusłych). Lubię kiedy autorzy fantastyki kreujący nowe światy dbają o słowotwórstwo, a i sam lubię zabawy
językowe. Mam nadzieję, że w trakcie lektury Czarnego Horyzontu , po ewentualnych początkowych trudnościach, czytelnik w końcu wchodzi w świat powieści, bo znaczenie neologizmów staram się jednak objaśnić, pokazując ich użycie i zastosowanie.
M.D: Wzbudza zaciekawienie i przynajmniej we mnie powoduje chęć przeczytania kontynuacji o losach bohaterów w świecie znanym z Czarnego Horyzontu . Kiedy Pan wpadł na pomysł napisania akurat takiej książki z Polską w roli głównej?
T.K:Pierwsze opowiadanie z cyklu – Klucz Przejścia – powstało niemal 10 lat temu. Na jego potrzeby zacząłem kreować świat, który wydał mi się na tyle barwny i interesujący, że postanowiłem umieścić w nim kolejne opowiadania. W roku 2006 ukazała się mikropowieść Piękna i graf, za którą otrzymałem nominację do nagrody im. Janusza Zajdla. To w tym tekście doprecyzowałem wiele szczegółów dotyczących wyglądu Europy najechanej przez istoty z innych planów rzeczywistości, a także kulturowej magii, którą posługują się ludzie.
M.D: Pisze Pan w konwencji SF – cykl o Dominium Solarnym to w pełni autonomiczne uniwersum. Ile czasu konstruował Pan ten świat, zanim zaczął pisać o nim powieść?
T.K:Kilka lat. Z tym że kreując Dominium Solarne jeszcze nie myślałem o powieści. Umieściłem w tym uniwersum akcję kilku opowiadań (m.in. Wrócę do ciebie, kacie ), książki paragrafowej (Rzeźbiarze pierścieni), gry fabularnej (Strefa śmierci). W opowiadaniach gromadziłem pomysły naukowe i rozwiązania scenograficzne, które potem dały tło Kolorom sztandarów i Schwytanemu w światła. Lubię taką właśnie metodę kreowania nowych światów powstających w mojej własnej głowie (śmiech). Ich stopniowego budowania. Badania możliwości, jakie niosą przyjęte na początku założenia ontologiczne i kosmologiczne. Wreszcie - testowania bohaterów w rożnych sytuacjach. Projekt nowego uniwersum zazwyczaj zaczynam od kilku szczegółów, detali, potem zagłębiam się w nową przestrzeń, nabudowuję kolejne konstrukcje. Zresztą, to mój ulubiony fragment pracy pisarskiej
i tak właśnie pracowałem w zasadzie zawsze. Moją debiutancką powieść Wybierz swoją śmierć (1990) - klasyczną, spaceoperową sf - poprzedzało kilka opowiadań (m.in. debiutanckie Kukiełki). Zanim usiadłem do powieści fantasy Krew i kamień, stworzyłem opowiadanie w świecie tej powieści. Czarny horyzont też poprzedzało kilka tekstów. Wszystkie opowiadania tworzące Dominum Solarne ukazały się właśnie w jednym tomie, zatytułowanym Głowobójcy .
M.D: Czy Głowobójcy zamykają już cykl o Dominium Solarnym ? Mam nadzieję, że nie (śmiech).
Tk:Dziś nie planuję dalszych tekstów w tym uniwersum. Jako autora ciekawią mnie nowe tematy. Chcę pisać kolejne opowiadania ze świata Czarnego horyzontu , bo sam mam tam jeszcze dużo rzeczy do odkrycia. W kwietniowej Nowej Fantastyce opublikowałem też pierwszy tekst o przygodach Łowcy, miks twardej fantastyki naukowej z grozą i horrorem. Kosmos, podróże międzyplanetarne, obce rasy, ale i magia, tajemnice historii, potwory. Generalnie – lubię zmiany, lubię próbować różnych gatunków i konwencji. Raczej nie jestem kandydatem na autora 20-tomowych cykli.
M.D: Może mi się wydaje, ale zauważam pewne podobieństwa do Hyperiona Dana Simmonsa . Czytał Pan jego książki?
T.K:Czytałem, oczywiście. Myślę, że siłą cyklu o Dominium Solarnym jest to, że była to pierwsza (albo jedna z pierwszych) polskich powieści science fiction, w której typowy świat techno-przyszłości – z podróżami kosmicznymi, obcymi, nowymi technologiami, podbudową naukową – pokazano wraz z bogactwem różnorodnych kultur, religii, ludzkich pasji czy dziwnych kultów. Tego typu fantastykę, oczywiście, tworzyło wielu autorów amerykańskich, ale kiedy ja pisałem Kolory sztandarów (pierwsza połowa lat 90-tych), nie było tego tak wiele na polskim rynku.
T.K:Podobne wizje snuje wielu autorów, np. Vinge w świetnej powieści Ogień nad otchłanią . Temat na różne sposoby literacko zgłębiał Lem , choćby w Golemie. Ale na razie to jest tylko fantastyka naukowa. My po prostu dziś nie wiemy, czy i kiedy komplikacja programów maszyny może przeskoczyć w nowy stan – samoświadomości i inteligencji. Nie do końca się zgadzam z pana tezą – potworami w Kolorach sztandarów nie są komputery, tylko ludzie. Do wyrżnięcia milionów nie potrzeba laserowych bomb. Wystarczy kulomiot, Cyklon B, a nawet stosowna liczba ostrych noży. Żyjemy w cywilizacji, która zajmuje się pierdołami, wypala w hedonizmie, gubi swoją istotę. Na Księżycu byliśmy kilkadziesiąt lat temu i nie
możemy wrócić. Miliony ludzi umierają na świecie z głodu, gdy inni żrą za dużo. Ludzie fascynują się oglądaniem jakichś debili w coraz głupszych reality show, a nie mają elementarnej wiedzy, tak łatwo przecież teraz dostępnej.
Ja jestem człowiekiem Verne’a , Clarke’a , Sagana . Nie wierzę, oczywiście, że postęp naukowy uczyni z ludzi aniołów, ale jestem głęboko przekonany, że zadaniem ludzkości jest zdobywanie nowej wiedzy, rozgryzanie tajemnic Wszechświata, odkrywanie nowych światów. Kopanie w ruinach, by poznać przeszłość i budowanie nowych maszyn, by kreować przyszłość. Powinniśmy ruszyć w Kosmos, najpierw ogarnąwszy się tu, u nas, na Ziemi, tak żeby ludzie nie umierali z głodu.
M.D: Jakie są Pana inspiracje? Co Pan, na co dzień czyta?
T.K:Czytanie to nałóg, który kiedyś mnie pewnie wykończy. Czytam dużo różnych książek. I fantastykę polską (ostatnio z dużą przyjemnością Trzeci świat Guzka i Zadrę Piskorskiego ), i zagraniczną (lubię autorów takich jak Mieville , Vinge czy Williams ). Często wracam do kanonu SF – Strugackich , Lema , Bułyczowa , Zajdla . Czytam sporo klasyki, od dwóch lat systematycznie repetuję polską wielką literaturę XIX wieku, Prusa , Orzeszkową , Sienkiewicza , Mickiewicza , Słowackiego . Naprawdę, kapitalna proza i poezja, zazwyczaj niezrozumiała i nudna dla małolatów, którzy muszą to czytać w gimnazjum czy liceum. Ostatnio wróciłem też do Sołżenicyna ( Rebis wydaje piękne wznowienia) – książki genialne, piękne i mądre.
Pochłaniam też mnóstwo książek historycznych i popularnonaukowych. No i, ponieważ jestem stworem politycznym, gazety codzienne i tygodniki opinii.
O komiksach już wspomniałem? Ich wydawanie to mój zawód, staram się czytać wszystko, co wychodzi po polsku plus trochę rzeczy ze Stanów.
Nałogowiec, taak, jestem nałogowcem czytania (śmiech). Na szczęście do pracy jeżdżę metrem, wiec mam na to trochę czasu.
M.D: Pracuje Pan w Egmoncie , więc jako fan komiksów, wychowany na komiksach TM-SEMIC zapytam – dlaczego oni upadli w momencie, gdy wydawało się, że może być już tylko coraz lepiej?
T.KNie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Ale myślę, że po 1989 roku młodzi (zazwyczaj) czytelnicy rzucili się na komiksy o super bohaterach, nieobecne w PRLu , tak jak rzucano się wtedy na wszystko, co miało smak Zachodu. To były czasy, gdy nakłady książek sensacyjnych szły w setki tysięcy egzemplarzy. Asteriks numer 1 sprzedał się wtedy bodajże w 200 000 sztuk. Potem rynek się nasycił, pojawiło się mnóstwo nowych tytułów, młodzi czytelnicy odeszli do innych form rozrywki (gry komputerowe na przykład). Nakłady spadały, to dotyczy i komiksów i fantastyki, i wielu innych gatunków. No i, jak sądzę, w pewnym momencie TM-Semicowi spadły poniżej progu opłacalności.
M.D: Zapytałem mając w pamięci samego siebie, gdy z wypiekami na twarzy biegłem do domu z pierwszym wydaniem Mega Marvela (śmiech). Na co warto obecnie zwrócić uwagę wśród masy komiksów, jakie się ukazują?
T.K:W Polsce wychodzi dużo świetnych komisów. Jeśli ktoś lubi czytadła fantasy i sf, polecam periodyk Fantasy Komiks, serię Armada i kolekcję Science fiction. Jeśli horror – Sandman Neila Gaimana, Lucyfer Careya i kolekcję Obrazy Grozy. Oczywiście Thorgal , oczywiście Hellboy , oczywiście Usagi Yoimbo .
Dla miłośników wyrafinowanej kreski, trudniejszych tematów, komiksu artystycznego – mamy kolekcje Mistrzowie Komiksu i Plansze Europy .
M.D: Na koniec zapytam jeszcze o taką rzecz. Dlaczego akurat literatura fantasy, sf budzi taką popularność w momencie, gdy media krzyczą o drastycznym spadku czytelnictwa w Polsce?
T.K:Media o tym krzyczą od zawsze. Gdyby aproksymować ten hałas w przeszłość, okazałoby się, że 50 lat 150% populacji czytało książki, a to nieprawda przecież. Jeszcze wiek, dwa wieki temu w Europie mało kto (statystycznie) umiał czytać. Myślę, że jest tak (w skrócie):
Literatura jest niezastąpioną formą rozrywki. Niesie wartości i emocje odmienne od tych proponowanych przez inne sztuki narracyjne. Tylko poprzez literaturę można obcować z najwybitniejszymi umysłami przeszłości – pisarzami, filozofami, historykami. Tylko tekst pisany jest w stanie obsłużyć pewne funkcje poznawcze człowieka, bo słowo pisane zapewnia możliwość linearnego wywodu, pokazania ciągów przyczynowo skutkowych, usystematyzowanej prezentacji pewnych zjawisk. Język pisany to kod, tak jak kodem są języki matematyczne, niezbędne do zgłębiania algebry czy fizyki. Więc – słowo pisane jest nam niezbędne. Nie zniknie. Będzie nadal używane. I to powszechnie.
Oczywiście, jednocześnie mogą zmieniać się formaty tekstu. Zarówno jeśli chodzi o nośniki - ekran zamiast kartki. Jak i formy tekstu - np. dwa i pół tysiąca lat temu wśród elity intelektualnej ówczesnej Europy (czyli w Grecji) słuchano opowieści w formie, jak to dziś nazywamy, poematu homeryckiego (dziś już tak się nie pisze literatury, prawda?) i oglądano przedstawienia teatralne, których format dla współczesnego widza jest trudny do zniesienia.
Jasne też, że pewne funkcje literatury mogą obsługiwać inne media (powstaje mnóstwo doskonałych seriali telewizyjnych, komiksów, czy gier komputerowych) i na pewno część społeczności będzie korzystać przede wszystkim z nich. Ale nic nie wskazuje na to, żeby szykowała nam się jakaś masowa, społeczna obstrukcja czytania.
M.D: Dziękuję za rozmowę
T.K:Ja również