Trwa ładowanie...
recenzja
27-06-2016 11:58

Czy świat musi skończyć się ściekiem?

Czy świat musi skończyć się ściekiem?Źródło: Inne
dgn9hi3
dgn9hi3

Nie jest sztuką uprawianie czarnowidztwa. Szczególnie takiego, które nie znajduje potwierdzenia w faktach. Opierając swój ogląd świata na doniesieniach medialnych, wiele osób głosi, że na świecie dzieje się coraz gorzej, że wojen jest coraz więcej i ginie w nich coraz więcej ludzi. Tymczasem fakty mówią coś zupełnie przeciwnego – mianowicie, że żyjemy w najbezpieczniejszym pod tym względem okresie znanych dziejów. Nigdy jeszcze na skutek przemocy nie ginął tak mały odsetek populacji.

W wiekach średnich w Europie około 30 procent mieszkańców traciło życie w wyniku przemocy. Takiego wskaźnika nie pozwoliły uzyskać w pierwszej połowie XX wieku nawet dwie wojny światowe, które przeorały kontynent. A co dopiero spokojny XXI wiek. Oczywiście owa historyczna statystyka nie umniejsza grozy i tragizmu tych wojen, które wciąż się toczą. Jednak pozwala je zobaczyć na szerszym tle i dostrzegać rzeczywiste tendencje.

Z drugiej strony wielu ludzi wykazuje zbyt daleko posunięty optymizm, pomijając oczywiste zagrożenia, jakie przynosi nieprzemyślana działalność człowieka. Każde nowe osiągnięcie nauki i każde nowe rozwiązanie technologiczne jest bezkrytycznie uznawane za postępowe, za kolejny etap rozwoju, który traktowany jest jako aksjomatyczny cel sam w sobie. Można odnieść wrażenie, że wiele rozwiązań jest wdrażanych tylko dlatego, że naukowcy zyskali techniczną możliwość ich opracowania, a nie z jakiegoś racjonalnego powodu. I są one wprowadzane bez analizy złożonych i dalekosiężnych tego skutków: społecznych, środowiskowych, biologicznych.

Organizmy modyfikowane genetycznie, naturalne składniki żywności zastępowane przez chemiczne substytuty, leki zmieniające osobowość, roboty samodzielnie podejmujące decyzje o zabijaniu ludzi... Z fabryk wyjeżdżają masy produktów, które z założenia zaraz po zakończeniu okresu gwarancji zepsują się i staną groźnymi śmieciami. Lobby naftowo-gazowe blokuje rozwój energetyki korzystającej ze źródeł odnawialnych i pojazdów elektrycznych. A społeczeństwa urabiane przez media sponsorowane przez grupy wpływu podążają za kreowanymi przez nie trendami jak ślepe stado.

Jako się rzekło, nie jest sztuką ani uprawianie bezproduktywnego czarnowidztwa, ani hurraoptymistycznej propagandy postępu. Sztuką jest dostrzeganie aktualnych i potencjalnych zagrożeń, stawianie trafnych prognoz i wyciąganie właściwych wniosków, a wreszcie poszukiwanie rozwiązań problemów, które z dużym prawdopodobieństwem mogą pojawić się w przyszłości. Jednym z nielicznych twórców SF, którzy osiągnęli w tym względzie mistrzostwo, był brytyjski pisarz John Brunner (1934-1995). Jego wizje są niepokojące, sugestywne, czasem wstrząsające, jednak ich wielką zaletą jest to, że nie tylko ostrzegają przed wiarygodnie nakreślonymi, mrocznymi aspektami rozwoju, ale również wskazują jego alternatywne kierunki. Niestety, najważniejsze powieści Brunnera docierają do polskiego czytelnika z niemal półwiecznym opóźnieniem. Ma to jednak ten plus, że pozwala od razu dostrzec, na ile jego proroctwa się spełniły.

dgn9hi3

W swoim najsłynniejszym dziele „Wszyscy na Zanzibarze” (1968) pisarz w nowatorski sposób zajmował się problemem przeludnienia. Dotykał też innych zagrożeń, które obecnie wciąż zyskują na aktualności: powszechnej dostępności narkotyków, gangsterskich metod uprawiania polityki, badań nad sztuczną inteligencją. Głównym tematem powieści „Na fali szoku” (1975) były przemiany psychospołeczne, zachodzące pod wpływem przyśpieszającego rozwoju technologicznego, w szczególności doskonalenia środków komunikacji i rosnącej podaży nadmiaru informacji. W „Ślepym stadzie” (1972) na czoło wysuwają się problemy związane z zanieczyszczeniem środowiska naturalnego, przynoszącym katastrofalne skutki.

Brunner wskazuje dziesiątki konkretnych przykładów tych konsekwencji. Zatrute powietrze, gleba i woda, a przez to i żywność, powodują, że praktycznie każdy cierpi na jakieś dokuczliwe choroby, które dezorganizują mu życie. Powszechne są deformacje i choroby wrodzone płodów, przez co do rzadkości należą narodziny zdrowych dzieci. Rozwarstwienie społeczne zyskuje nowy wymiar – tylko zamożnych stać na zdrowszą żywność, systemy filtrów powietrza i wody, opiekę zdrowotną. Uboższe warstwy społeczeństwa muszą zadowalać się tanimi substytutami żywnościowymi, które przed wprowadzaniem na rynek są testowane w ramach udzielania pomocy humanitarnej w krajach Afryki i Ameryki Łacińskiej.

Tym samym dobry stan zdrowia stał się najważniejszą oznaką statusu majątkowego i społecznego. Ale nawet najbogatsi nie mogą przez cały czas przebywać w zamkniętych enklawach i muszą wychodzić na zewnątrz, gdzie maski i filtry nie są w stanie uchronić ich przed szkodliwym wpływem zdegradowanego środowiska. Nikogo nie dziwi, że widząc koniunkturę rynkową, kontrolująca kluczowe gałęzie gospodarki mafia uruchamia sieć marketów z naturalną żywnością. Instytucje państwa ulegają postępującemu rozkładowi i przestają spełniać swoje funkcje. Prezydent jest wyłącznie celebrytą, który wygłasza w telewizji banalne bon moty pomiędzy wyjazdem na wakacje a otwarciem nowego pola golfowego.

Alternatywy dla ślepej ścieżki rozwoju, w którą zabrnęły Stany Zjednoczone, a za nimi reszta świata, poszukują trainiści. To ruch, który narodził się, by wprowadzać w życie idee ekologa i publicysty Austina Traina. Jego umiarkowani zwolennicy dążą do tworzenia samowystarczalnych komun, produkujących żywność na własne potrzeby, wdrażających recykling i bezpieczne dla środowiska technologie, redukujących ilość wytwarzanych zanieczyszczeń. Jednak idee Traina wypisują na swoich sztandarach także ekologiczni radykałowie, na rozliczne sposoby walczący o sprawę. Etykietkę trainistów przyczepiają sobie również różnej maści terroryści, którzy brutalnymi atakami chcą przyśpieszyć agonię starego porządku świata, aby na jego zgliszczach zbudować nowy. Sam Train nie identyfikuje się ze swoimi wyznawcami i żyje w ukryciu. Oddaje tym samym pole tym, którzy dla osiągnięcia własnych celów podszywają się pod niego.

dgn9hi3

W przekrojową panoramę społeczno-środowiskową wpisuje Brunner dramatyczne losy kilkorga bohaterów. Oprócz historii Traina śledzimy również poczynania osób na różne sposoby z nim powiązanych, a przez to zaangażowanych w kilka uzupełniających się intryg, które składają się na fabułę. Dziennikarka Peg Mankiewicz próbuje dociec, jak i dlaczego zginął Decimus Jones, jeden z bliskich współpracowników Traina. Wiele wskazuje na to, że przed śmiercią doznał on niekontrolowanych zaburzeń psychicznych.

Pielęgniarka Lucy Ramage pracuje w stacji pomocy humanitarnej w afrykańskim Noshri i staje się świadkiem, jak tamtejszych ludzi ogarnia morderczy szał po spożyciu skażonej partii Nutriponu. Właścicielem farmy hydroponicznej produkującej ten substytut żywnościowy jest dwulicowy milioner Jacob Bamberley. Farma działa w zimowym kurorcie Towerhill, a pracuje na niej żona policjanta Pete’a Goddarda, który rusza do akcji, gdy na miasteczko schodzi lawina wywołana przez grom dźwiękowy samolotu. Za polisy ubezpieczeniowe klientów w Towerhill odpowiada Philip Mason, dyrektor regionalny towarzystwa z Denver.

Gwiazda telewizyjnego show Petronella Page punktuje na wizji Bamberleya i zmusza go do zjedzenia porcji Nutriponu. Jednak prawdziwe wyzwania pojawiają się przed nią, gdy próbuje zaprosić do programu Traina, którego władze chcą obciążyć odpowiedzialnością za działania jego zwolenników i prowokatorów. Tymczasem w kraju rozprzestrzenia się plaga robaków odpornych na DDT i inne trucizny, która grozi zniszczeniem wszystkich roślin uprawnych.

dgn9hi3

Brunner w mikro- i makroskali pokazuje, że nasz świat jest pod każdym względem systemem naczyń połączonych. Każde oddziaływanie na jeden z jego elementów rezonuje – często nieoczekiwanymi – skutkami w wielu innych. Zrozumienie tych związków i oddziaływań jest warunkiem koniecznym zahamowania ślepego, owczego pędu naszej cywilizacji ku katastrofie i poddania go kontroli. Jednak samo zrozumienie nie wystarczy, bo potrzebna jest wola rządzących i konsekwencja, aby wprowadzić niezbędne proekologiczne rozwiązania w wymiarze globalnym. Czy jest to możliwe, dopóki rządzący – niezależnie od systemu politycznego – są zakładnikami grup nacisku, z samej swej natury ekspansywnych i nieskorych do koniecznego samoograniczenia?

Brytyjski pisarz po raz kolejny stawia trafne diagnozy i doskonale przewiduje możliwe scenariusze rozwoju wypadków. Zgodnie ze swoim założeniem twórczym wskazuje też pomysły na rozwiązywanie problemów, dając czytelnikom nadzieję, że totalna katastrofa ekologiczna nie jest nieunikniona. Można się jednak obawiać, że jego książkę, której tytuł nawiązuje do elegii Johna Miltona „Lycidas” z 1637 r., przeczytają ludzie, którzy już są świadomi opisywanych zagrożeń. Natomiast ci, którzy powinni ją przeczytać, żeby sobie je uświadomić, tego nie zrobią. Biorąc jednak przykład z Brunnera, nie traćmy jednak nadziei i na to.

dgn9hi3
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dgn9hi3