Trwa ładowanie...
recenzja
17-09-2014 13:40

Z sieci na papier, czyli efekty transmedializmu

Z sieci na papier, czyli efekty transmedializmuŹródło: Inne
d6vsl06
d6vsl06

Mongoliada powstawała w internecie. Do formatu książkowego przykrojono ją później. Ma siedmiu autorów. Wszystkie te okoliczności są widoczne w tekście, którego język jest idealnie neutralny i który bardziej przypomina scenariusz filmu lub gry fabularnej niż powieść. Co nie jest zaletą, żeby nie było wątpliwości.

Mimo wszystko nie jest też jednak jakąś dyskwalifikującą całość wadą, co w zasadzie nieco mnie zaskoczyło. Szczerze mówiąc, sama fabuła jest dosyć ciekawa, choć każdy pewnie będzie miał własne preferencje co do ulubionego wątku (mnie zdecydowanie najbardziej przypadły do gustu sekwencje rozgrywające się w pałacu chana w Karakorum, a najmniej wciągnęły perypetie Rycerzy Tarczy). A pod tym względem jest z czego wybierać, bo mamy i typowy dla fantasy motyw „drużyny z misją” (wspomniane wyżej Bractwo Tarczy, planujące ocalić Europę przed mongolskim najazdem poprzez zamach na chana), i sekwencje turnieju w okolicach Legnicy, którego stawką mają być losy Europy. Zaś na dokładkę wgląd w wewnętrzny rozkład chanatu, którego bezpośrednią przyczyną jest nałóg alkoholowy chana (z jego zwalczeniem wiąże się zadanie jednego z ciekawszych bohaterów, mongolskiego wojownika, który wbrew swojej woli, by wykonać polecenie brata chana, musi się uczyć tajników dworskiej gry od chińskiej niewolnicy).

Bohaterowie udali się różnie. Zdecydowana większość tych ze strony chrześcijańskiej jest praktycznie pozbawiona indywidualności, posiadają kilka ściśle użytkowych cech, w stylu Alchemik albo Biegły Myśliwy, co wzmacnia sygnalizowane wyżej asocjacje z RPG. Na szczęście, nie brak w galerii powieściowych charakterów i bardziej niejednoznacznych, obdarzonych wręcz życiem wewnętrznym i dylematami moralnymi (poza wyżej wspomnianymi rezydentami pałacu w Karakorum to przede wszystkim sam chan, a także wojownicy-niewolnicy, którzy w jego barwach stają do walki na arenie opodal Legnicy). Choć na przesadną głębię nie należy, oczywiście, liczyć.

Niemniej, gdy w końcu akcja nabierze tempa - co trochę trwa - pomimo pewnej nierówności pomiędzy poszczególnymi wątkami Mongoliada staje się bezbolesną rozrywką w historycznej szacie. Przeciętnie wciągającą, umiarkowanie dynamiczną, taką, z którą można się zapoznać, ale jej pominięcie nie będzie wielką stratą. Ani z edukacyjnego (bo historia pełni rolę mocno pretekstową), ani z żadnego innego punktu widzenia.

d6vsl06

Największą potencjalną zaletą Mongoliady może być fakt, że po zapoznaniu się z nią czytelnik sięgnie po twórczość jednego z jej współautorów Neala Stephensona, którego nieustająco polecam (a który - choć był głównym pomysłodawcą fabuły - po trzech tomach projekt porzucił, a ten toczy się dalej bez niego, co jest dosyć symptomatyczne). Akurat ukazuje się na rynku ponowne wydanie znakomitego Cyklu barokowego jego autorstwa, więc może chociaż taka będzie wartość dodana Mongoliady. Choć, szczerze powiedziawszy, oceniając na jej podstawie, raczej bym się do sięgania po dzieła któregokolwiek ze współautorów (a ich zdecydowana większość posiada znaczny dorobek) nie spieszyła. Nie jest zatem miarodajna.

Chyba zbytnio nie zachęciłam, ale też i nie było to moim zamiarem. Pewne rzeczy nie powinny wędrować z sieci na papier. Z Mongoliadą jest o wiele lepiej niż z paranormalami ze stron dla początkujących emo-pisarek, ale nie bez kozery, bo jest ona dziełem fachowców. Którzy stworzyli ją dla zabawy. Oni zapewne mieli mnóstwo frajdy w trakcie pisania, ale jej zdecydowana większość nie przetrwała transferu między mediami.

d6vsl06
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d6vsl06