Nie będę oszukiwać, nie znałam wcześniej twórczości Sansala. Nie będę oszukiwać, że świetnie się orientuję w jakim duchu tworzył. Nie wiem nawet, kiedy się urodził i czy żyje jeszcze. Pewna mogłam być jedynie, że nie zmarł przed 1887, bo wtedy ukończono budowę wieży Eiffla.
A to właśnie ta wieża widnieje na jednej z jego prac. I to właśnie tą pracą, obrazem bez tytułu, autorstwa Sansala, zainspirowała się Tina Oziewicz i stworzyła opowiadanko w duchu science-fiction i w serii Mały koneser.
Tą serią wydawnictwo Dwie siostry otwiera wrota zaczarowanego świata, jakim jest sztuka. To cykl, który ma za zadanie pomóc młodym odbiorcom sztuk plastycznych, stać się prawdziwymi koneserami, znawcami.
Moje pojęcie o sztuce jest blade i mierne i trzeba mu nadać kolorów. I sięgam łapczywie w stronę takich książek, które za punkt wyjścia obierają sztukę i sztuką chcą bawić, żeby uczyć.
A gdy to wariacja, gdy to przekładanie malowania na pisanie, gdy to rodzaj zabawy i karkołomnego wyczynu – to jeszcze lepiej.
Na obrazie Sansala widać zamgloną wieżę Eiffla i wiele mrocznych, pionowych linii, w których konstrukcja ginie, tonie.
Oziewicz zauważyła w nich kiełki malutkich wież, z których wyrosnąć mogą tysiące kolejnych Eiffla.
Cały lipcowy Paryż oplotły małe wystające zewsząd pręty – są w chodniku, są w donicach, są na dachach, są w ogródkach. Trzeba uważać, by na jakiś nie nadepnąć, nie zrobić sobie krzywdy, nie wywrócić się. Cały lipcowy Paryż jest skonsternowany, bo nikt nie wie, skąd pochodzą pręty i jak je wyrwać z korzeniami. Po ulicach jeżdżą walce. Po chodnikach biegają przerażeni paryżanie z piłami do metalu. Ale kiełki odrastają. Wciąż i wciąż pną się w górę. Przebijają opony samochodów i nieuważne stopy przechodniów. Paryż zamiera.
Pewna wnikliwa i dokładna nanobiotechnolog Teresa, dostaje do zbadania zalążek takiego pręta, który wygląda jak grafit ołówka, ale na pewno nim nie jest. Gdy przegląda wyniki badań nie potrafi ukryć zdumienia. Okazuje się, że wieża Eiffla akurat w lipcu pyli i że z tych wszystkich mniejszych i większych prętów, porozsiewanych po całym mieści mogą wyrosnąć kolejne jej egzemplarze.
Zaczyna się walka ze zdwojoną siłą i wyłapywanie nasion z powietrza. Ale one są godne świata i zachłanne – wyfruwają z Paryża i chcą podbić cały świat.
To niesamowita książka! Gdy ją czytam, jestem pełna podziwu dla bezmiaru ludzkiej wyobraźni, dla myśli, które kiełkują w tak różny sposób, dla jednego małego bodźca, który sprawia, że w kilku pionowych liniach można dostrzec całą historię.
Czyta się ją z zapartym tchem, bo nie wiadomo kto wygra – człowiek, czy konstrukcja, nie wiadomo, czy świat cały pokryje się skomplikowanymi konfiguracjami kolejnych wież, czy wygra mechaniczne, czy organiczne. I właściwie nie wiemy komu kibicować, bo człowiek żyje, oddycha i chciałby mieć swoje miejsce na ziemi, ale wieże Eiffla też mają przecież prawo do świata.
Gdy analizuję pomysł na tę serie, przychodzi mi do głowy „Mały książę” i jego nieustanne „Narysuj mi baranka”, a jeszcze mocniej eksperyment ilustratorski narratora, ten z wężem, który połknął słonia. Bo jedno dziecko może zobaczyć tego właśnie słonia, tak dosłownie, jak został namalowany, a inne zobaczy tylko kapelusz. To siła sztuki. I Mały koneser też tę siłę pokazuje, docenia. I sprawia, że patrząc na Mona Lisę można chwycić za pędzel i namalować swoją własną, patrzącą tylko na nas, albo inspirując się Damą z łasiczką, zrobić wyklejankę z różnofakturowych materiałów. Wystarczy ruszyć głową, w której brzęczy wyobraźnia.