Trwa ładowanie...
recenzja
12-12-2012 21:50

O tym, jak moje fantazje erotyczne dostały klapsa

Przestaliśmy uprawiać tradycyjny seks. Po bożemu? Banał dla raczkujących w sypialniach. 69? Od tyłu? Też nic szczególnego.

O tym, jak moje fantazje erotyczne dostały klapsaŹródło: Inne
d3y9f0z
d3y9f0z

* Pozycję misjonarską wypierają praktyki sado-masochistyczne. Klapsy, pejcze, obroże, kneble, haki umocowane pod sufitem, sznury i tortury – tak się „to” teraz robi.* Kobiety w sypialniach przestały się krępować, za to zaczęły krępować swoich rozochoconych partnerów przy pomocy bawełnianych lub nylonowych lin. I w ogóle – seks w sypialniach? Wolne żarty. Teraz seks uprawia się przede wszystkim poza sypialniami. Łóżka, pościele i wielkie poduchy są dla amatorów. Dużo lepszą przestrzenią są podłogi, pralki, leśne polany, tylne siedzenia nocnych autobusów czy schowana za krzakiem ławka w parku.

Takie przynajmniej wnioski dotyczące współczesnego życia seksualnego można wyciągnąć na podstawie samych list bestsellerów, globalnego sukcesu trylogii sado-maso (* Pięćdziesiąt twarzy Greya* E L James ) czy ukazujących się w ostatnich latach poradników seksualnych („O orgazmach, jakich nie przeżyła twoja babcia”, „Seks analny bez tajemnic”, „Mistrzyni penisa”, „69 miejsc na seks”, „Seks maraton” itd. itp.). Na fali popularności trylogii E L James ukazują się coraz to nowsze pornograficzne trylogie, których autorzy marzą o powtórzeniu sukcesu „Greya”. Do księgarń trafiają także parodie bestsellerowej powieści oraz inspirowane nią łóżkowe poradniki. Jednym z takich poradników jest Pięćdziesiąt twarzy przyjemności Marisy Bennett. Przynajmniej jeśli uwierzymy okładkowym
obietnicom, które – jak to często bywa – nie muszą mieć wiele wspólnego z prawdą.

Już okładka książki jest wierną i – zdaje się – mało uczciwą kopią słynnego powieściowego pierwowzoru. Podobna kolorystyka, tło, wykorzystany krój pisma, rekwizyt na pierwszym planie (krawat został zastąpiony maską) oraz, oczywiście, tytuł („Grey” zastąpiony „przyjemnością”). Z wierzchu więc wszystko się zgadza, rzeczywiście jest to „łóżkowy poradnik inspirowany bestsellerową powieścią”. Jednak w samej książce inspiracja powieścią E L James polega po prostu na tym, że i tu, i tam mamy do czynienia z opisem sado-masochistycznych praktyk. Dodatkowe podobieństwo – w obu książkach są to opisy raczej toporne, niezgrabne i bez polotu, pełne truizmów i bzdur, częściej żenujące niż zabawne i/lub podniecające. Przy czym uczciwie trzeba zaznaczyć, że poradnik wypada na tle powieści dużo lepiej, ale też wygranie rywalizacji z grafomańskimi * Pięćdziesięcioma twarzami Greya* nie jest ani wielką sztuką, ani szczególnym powodem do dumy.

Co ciekawe, w książce Marisy Bennet – pomijając wspomniane zewnętrzne podobieństwa, adnotację na okładce oraz temat dzieła (BDSM) – nazwisko E L James oraz tytuł * Pięćdziesiąt twarzy Greya* nie zostają wymienione ani razu! Nie ma cytatów z powieści, nie ma nawiązań do seksualnej relacji Christiana z Anastasią, nie ma odwołań do konkretnych stron bestsellerowej trylogii. Jedyne nawiązanie znajdziemy we wstępie: „Jeśli ostatnimi czasy nie mieszkałaś w jaskini, z pewnością nie uszła twojej uwadze nowa fala popularnych powieści erotycznych, kuszących i uwodzących czytelników, którzy nieustannie wołają o więcej. Obecnie, po raz pierwszy w historii, mężczyźni i kobiety – od mam z przedmieścia po dwudziestolatków – bezwstydnie domagają się od księgarzy erotyki w twardych okładkach”. I tyle. Więcej związków z prozą E L James w tomie nie znajdziecie. Nie byłoby w tym nic złego – przecież poradnik BDSM oparty na słynnym bestsellerze już z definicji byłby śmieszny i nie można by go traktować zbyt poważnie. Problem w tym, że książka Bennett wprost obiecuje czytelnikom (konkretnie: czytelniczkom, fankom * 50 twarzy), że ich ulubiona powieść pornograficzna ma bezpośredni związek z trzymanym właśnie w rękach poradnikiem. Obiecuje, ale słowa nie dotrzymuje. *Punkt dla autorki, pomysłodawcy tomu i wydawcy za sprytne wykorzystanie koniunktury, minus pięć punktów za cynizm i wprowadzanie odbiorcy w błąd poprzez oferowanie mu produktu niezgodnego z opakowaniem.

d3y9f0z

Bennett pragnie, by jej książka „przedstawiała pikantne oblicza erotyki, zachęcała panów i panie do odwagi w dziedzinie seksu”. I dalej: „większość rozdziałów koncentruje się na BDSM. […] Za tymi czterema niewinnymi literkami otwiera się zatem cały świat brudnych sztuczek seksualnych i perwersyjnego stylu życia. W mojej książce skupiam się na najostrzejszych stronach zabaw erotycznych, byście wraz z partnerem mogli rozwinąć wasze łóżkowe umiejętności i dać solidnego klapsa waszym fantazjom. Mam nadzieję, że się wam spodoba”. To, że moje fantazje erotyczne pod wpływem lektury dostały solidnego klapsa nie ulega wątpliwości. Szkoda tylko, że klaps w jeszcze większym stopniu został wymierzony w moje poczucie estetyki i upodobanie do błyskotliwych, zabawnych i dobrze napisanych książek.

Książka Bennett podzielona została na sześć rozdziałów: „Oszałamiające techniki seksualne”; „Daj mi klapsa, kochanie!”; „Zwiąż mnie!”; „Podnieć mnie!”; „Podporządkowanie”; „Dominacja”. Każdy z rozdziałów rozpoczyna się wprowadzeniem, którego celem jest – jak mniemam – wyjaśnienie mniej rozgarniętym lub co bardziej pruderyjnym czytelniczkom takich kwestii, jak „Jak i po co dawać klapsy” czy „Po co się wiązać”. Przy czym – żeby była jasność – w tym drugim przypadku nie chodzi o więź duchową, tylko o użycie w sypialni lin i sznurów w celach jednoznacznie seksualnych. Do rzeczy. Podobnie jak Bennett nurtuje Was pytanie: po co się wiązać?


Otóż, „wiązanie daje dużo frajdy”, odpowiada autorka. Wiązanie ma również „posmak przygody i zabawy w odgrywanie ról”. Niewiele więcej konkretu znajdziemy w uzasadnieniu dawania klapsów – „to pierwszy krok ku tej sferze seksu, w której ból miesza się z podnieceniem, dając rozkosz obojgu partnerom”. Trudno się dziwić, że autorka karmi nas takimi banałami. W końcu, jeśli ktoś chce wymierzać sobie w sypialni klapsy, uprawiać seks oralny lub owijać ukochaną sznurami, a następnie podwiesić ją u sufitu (zakładamy, że partnerka nie ma nic przeciwko), nie potrzebuje żadnych bzdurnych uzasadnień. Przecież nikt normalny nie uzasadnia uprawiania seksu – dajmy na to – pragnieniem spalenia nadprogramowych kalorii. Nie dziwi mnie więc, że trudno tutaj jakieś sensowne i oryginalne „wyjaśnienia” wymyślić.

d3y9f0z

Jeszcze bardziej rozbawiło mnie wprowadzenie do rozdziału o dominacji, w którym autorka zachęca czytelniczki: „Obudź w sobie wewnętrzną dominę – skóra i ćwieki mogą ci w tym pomóc!”. Jeżeli wciąż masz jakieś obawy przed zdominowaniem swojego samca, wiedz, że odniesiesz z tego tytułu wymierne korzyści: „Za tę ciężką pracę są jednak oczywiście przewidziane kołacze!”. W tym momencie padłem na ziemię, by móc swobodnie turlać się po podłodze. Kołacze przewidziane za bycie dominą to w końcu nie byle jaki dowcip. Domyślam się, że akurat w tym fragmencie autorką żartu mogła być tłumaczka, ale sama Bennett również nie stroni od dowcipkowania w tym stylu.

Pisanie o seksie – tak w przypadku powieści, jak i poradników – to wyższa szkoła jazdy, z którą nie poradziło sobie wielu naprawdę utalentowanych i cenionych autorów. Marisa Bennett nie jest oczywiście Owidiuszem ani tym bardziej de Sade’em , lecz „anglistką z zamiłowaniem do niegrzecznych zabaw, uzależnioną od lodów orzechowych i skoków spadochronowych”, więc i oczekiwania miałem już na starcie dużo mniejsze, ale nie zmienia to faktu, że największą wadą jej książki jest właśnie język. Sporo tutaj językowych kiksów i frazeologicznych wpadek (wspomniane kołacze), sporo truizmów i zdań zbędnych, jakby przynajmniej niektóre fragmenty publikacji przeznaczone były dla totalnych głąbów („Lód świetnie sprawdza się podczas zabaw erotycznych, zwłaszcza gdy zaczyna robić się naprawdę gorąco”), jak również sporo zdań niezamierzenie śmiesznych oraz dowcipów,
które miały być zabawne, a nie bardzo są.

Już tytuły kolejnych podrozdziałów kojarzą się raczej z pretensjonalnym poradnictwem erotycznym w stylu „Cosmo” czy „Bravo Girl”: „Językowe trzęsienie ziemi”; „Jak zrobić fellatio, od którego uginają się kolana”; „Gaz do dechy”; „ Zwiąż mnie i rozpal” itd. itp. Największym koszmarem tego typu publikacji są jednak liczne zdanie zapowiadające kosmiczną rozkosz kochanków. Jest to jeden z grzechów głównych poradników łóżkowych - Pięćdziesiąt twarzy przyjemności wcale nie jest tutaj rekordzistą. Ale i tak otrzymujemy tutaj takie urokliwe frazy: „Kiedy będziecie zbliżać się do orgazmu, możesz zdjąć mu maskę albo wspiąć się na wciąż ociemniałego partnera i pogalopować z nim ku zachodowi słońca….”; „Doprowadzisz go w ten sposób do stanu, w którym będzie wykrzykiwał twoje imię i w ekstazie ciągnął za włosy”; „Masuj go w ten sposób wtedy, gdy osiąga orgazm, a wytryśnie jak wulkan i będzie dyszał z wyczerpania”. Zabawne są także tworzone przez Bennett bon moty i porównania: „Przede wszystkim nie należy przyjmować
założenia, że fellatio jakie jest, każdy widzi”; „zawsze powtarzam: każda wagina ma swój rytm”; „traktuj klapsy jak cukierki”; „Słowo bezpieczeństwa w ostrym, perwersyjnym seksie jest jak podwozie w boeiningu 747. To cholernie ważna sprawa”.

d3y9f0z

Jak wspomniałem, cytatów z E L James w poradniku nie uświadczymy, ale co kilka stron znajdziemy tutaj cytaty z dzieł klasyków literatury (nie tylko) erotycznej. Jedna strona to jeden, zapisany wielkimi literami, cytat. W 90 proc. przypadków jest to cytat mało pieprzny, grzeczny i miły, a do tego krótki, tak że strony z tymi erotycznymi bon motami wyglądają, jak strony jakiegoś notesu czy kalendarza, w którym gratis dostajesz miejsce na swoje notatki. Mamy tutaj wypisy z Kamasutry , Jane Austen , Oscara Wilde’a , Owidiusza , Diderota czy von Sacher-Masocha . Jest nawet cytacik z… biblijnego „Listu do Rzymian”: „miłość jest doskonałym wypełnieniem Prawa” (oczywiście w rozdziale pt. „Dominacja”). Z kolei z całego dzieła de Sade’a , wybitnego pornografia i bluźniercy, wybrano chyba jedno z najgrzeczniejszych i najbardziej kurtuazyjnych zdań, jakie lubieżnemu markizowi przyszło w życiu napisać: „Pozwoli pani, madame, że będę gryzł jej piękne ciało?”.

Czytelnik zapewne domyślił się już, że Pięćdziesiąt twarzy przyjemności Marisy Bennett nie jest arcydziełem literatury poradnikowej. Z drugiej strony, z lektury zadowolone powinny być osoby, które zupełnie nie mają pojęcia na temat praktyk BDSM i potrzebują krótkiego, mało wymagającego wprowadzenia (doskwierać im może jednak zupełny brak ilustracji, szczególnie przy opisach bardziej wyszukanych pozycji czy wiązań). Sam miałem kilka momentów lekturowej satysfakcji, nie tylko dzięki dowcipom nieplanowanym przez autorkę (powyżej cytowane frazy czy metafory), ale też dzięki paru fragmentom, którymi autentycznie mnie rozbawiła. Przykładem uwagi na temat tego, co robić, a czego unikać podczas „świntuszenia” (np.: „Nie myl sprośności z obrzydliwością. Niegrzeczne odzywki mogą rozgrzać twojego partnera, ale stwierdzenie w rodzaju: „Wysram się na ciebie” zdecydowanie nie jest tym, czego szukasz”), niektóre porównania („Rola niewolnika wydaje się łatwa, ale przecież to, że jesteś podporządkowana, nie znaczy, że
masz leżeć jak śnięta ryba”) czy sugestywne nazwy bardziej zaawansowanych wiązań („na świnkę”, „na piłkę” i „na żabę”, w której to pozycji kostki zgiętych nóg partnera „mocuje się” do jego ud, dzięki czemu nie może się poruszyć i „wygląda jak żaba”). Niby niewiele, ale zawsze. Na sam koniec uwaga na pocieszenie – istnieją setki jeszcze gorszych poradników łóżkowych.

d3y9f0z
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3y9f0z