Nie rozumiem pisanych samymi superlatywami zachwytów nad Minotaurem, zamieszczonych na okładce książki. Po ich przeczytaniu nastawiłam się do doświadczenie czytelnicze tej rangi, jaką dają tylko najznamienitsze dzieła zaliczane do klasyki literatury. Jak na przykład twórczość Czechowa. Z tego wyśrubowanego nastawienia spadłam w rozczarowanie i zniechęcenie – Minotaur dosyć mocno trąci myszką i trudną do zniesienia egzaltacją, a momentami pojawiała się w mojej głowie myśl „no tak, marzenia pana przeżywającego kryzys wieku średniego”.
Skąd taka myśl? Idea Minotaura jest bardzo romantyczna i na początku nie budzi zastrzeżeń: czterdziestojednoletni tajny agent w przypadkowo spotkanej dziewczynie rozpoznaje Tę Jedyną, na którą, świadomie bądź nie, czekał przez całe życie. I tylko pomyłką można usprawiedliwić fakt, że nie spotkał jej wcześniej. Osacza umysł dziewczyny listami, czyniąc z niej istotę niezdolną do funkcjonowania w rzeczywistym związku. Ten aspekt powieści Tammuza jest naprawdę dobrze uchwycony: zatrucie marzeniami, złudą, iluzją. „Żaden żyjący człowiek nie sprosta zjawie” stwierdza z goryczą jeden z adoratorów owej osaczonej przez starzejącego się Minotaura Thei. Bardzo celne spostrzeżenie… Jakże często, zapatrzeni w nasze wyobrażenia, nie dostrzegamy w ukochanej lub ukochanym realnej istoty, jej prawdziwych cech, albo dajemy się zwieść marzeniom o ideale, ignorując kogoś, kto nas obdarza prawdziwym uczuciem. Ale ta oś Minotaura jest otoczona tak drażniącym, w złym sensie staroświeckim językiem, niektóre fragmenty są
tak pretensjonalną męczarnią, że istotne refleksje przestają mieć znaczenie, zastąpione przez poczucie niesmaku. Mimo mojego uznania dla głównego pomysłu, nie mogłam po jakimś czasie nie myśleć o Minotaurze jako o bredzeniu starzejącego się mężczyzny, jako o gorszej wersji * Lolity* Nabokova . W tego typu powieściach równoletnie partnerki czy żony z dziećmi są odprawiane niedbałym pocałunkiem, plikiem banknotów „na przeżycie” czy lekceważącym otarciem łzy z policzka, by ustąpić miejsca jakieś zjawiskowej pannie. Której główną zaletą jest te dwadzieścia czy trzydzieści lat mniej. Denerwuje mnie niewyrażane wprost pragnienie narratora Minotaura, by cały świat ze zrozumieniem i akceptacją pochylił się nad jego płomiennym uczuciem, podczas gdy on sam traktuje idące w odstawkę kobiety – to kolokwialne określenie wydaje mi się w tym miejscu najwłaściwsze – „z buta”.
Minotaur nie budzi mojej sympatii nie dlatego, że jest historią zauroczenia mężczyzny w średnim wieku praktycznie nieznaną mu dziewczyną, co prowadzi do brutalnego potraktowania dotychczasowej partnerki życiowej naszego bohatera; przede wszystkim irytujący jest tu ckliwy i kwiecisty język, a także rażące nieprawdopodobieństwo psychologiczne. Dlatego chciałabym odpowiedzieć wszystkim tym chwalcom z okładki słowami wypowiedzianymi przez narratora: „Zaszła pomyłka”. *Zostaliście opętani przez Minotaura, ale nie tak pozytywnie, jak wam się wydaje. *