Trwa ładowanie...

Przestałem czytać polskie kryminały. Zabiły mnie nudą

I nawet nie chodzi o to, że są one jakoś specjalnie złe. Problem w tym, że są takie same. To tak jak z żonami i dziewczynami naszych piłkarzy: może i są one ładne i atrakcyjne, ale wszystkie wyglądają identyczne! Jeśli widzieliście jedną z nich, to, tak naprawdę, znacie już je wszystkie. Dokładnie tak samo jest z polskimi kryminałami – wszystkie pisane są na jedno kopyto.

Przestałem czytać polskie kryminały. Zabiły mnie nudąŹródło: Materiały prasowe
d2epqwz
d2epqwz

Przeczytałem je wszystkie

Wakacje są czasem, kiedy nadrabia się zaległości w lekturze. Tak się więc złożyło, że właśnie takie refleksje naszły mnie po, a może nawet w trakcie czytania, jednej z książek gwiazdy naszego kryminału - "RIP" Mariusza Czubaja. Zbieżność lektury z refleksją jest jednak zupełnie przypadkowa, bo kryminał ten nie jest w niczym ani gorszy (ani lepszy) od książek pozostałych, topowych pisarzy tego gatunku, takich jak Katarzyna Bonda, Katarzyna Puzyńska, Marcin Wroński, Remigiusz Mróz, Zygmunt Miłoszewski czy Wojciech Chmielarz.

Czytałem ich wszystkich. Jak do tej pory największym rozczarowaniem jest Chmielarz, którego "Przejęcie" właśnie odłożyłem na półkę. Znowu – nie była ona jakoś szczególnie zła, ale właśnie taka sama, jak wszystkie inne, a o Chmielarzu słyszałem tyle dobrego, że oczekiwałem czegoś więcej. Trochę stał się więc on ofiarą swojej dobrej opinii.

Wracając jednak do "RIP" Czubaja, przez cały czas miałem nieodparte wrażenie, że czytam książkę spod znaku… Pana Samochodzika. Dzielny były policjant jeździ po Mazurach i przeżywa kolejne przygody. Czasem zdarzy mu się jakiś mordobicie, ktoś mu wjedzie w (obowiązkowo) terenówkę, tu trochę wypije, tam zdarzy mu się jakaś dziewczyna i… nic z tego nie wynika. Plus trochę niechlujstwa literackiego spod znaku deus ex machina (już, już mają go zabić, aż tu nagle…), parę wątków i postaci, które pojawiają się i znikają nie wiadomo dlaczego. Ani nie są rozwijane, ani też w jakiś sposób nie doczekują się pointy. Niemniej czyta się dosyć dobrze i szybko, po czym… równie szybko zapomina, prawie natychmiast po przeczytaniu ostatniego zdania. Rzecz w tym, że książka ta jest taka sama, jak wszystkie inne wymienionych autorów.

"R.I.P" Mariusz Czubaj, wyd. Albatros Materiały prasowe
"R.I.P" Mariusz Czubaj, wyd. Albatros Źródło: Materiały prasowe

Właśnie w tym rzecz: sięgając po dowolną, współczesną książkę kryminalną którejś w uznanych gwiazd kryminału, mam absolutną pewność, że: 1) bohater będzie pijakiem, względnie będzie uzależniony od czegoś innego niż alkohol, co wynika z 2) traumy z dzieciństwa (rodzice alkoholicy, jeszcze lepiej molestowanie seksualne) a życie rodzinne będzie miał w kompletnej rozsypce. 3) Wiem na pewno, że istotną częścią fabuły będą media (przy czym najczęściej jest to TVN, ewentualnie TVN 24, chyba, że mowa o czasach komisarza Maciejewskiego, wtedy mamy media drukowane) i odwoływanie się do opinii publicznej, chyba, że bohaterem jest po prostu dziennikarz. 4) bohater będzie przeżywał jakieś silne, choć najczęściej chwilowe, przygody erotyczne z wyjątkowo atrakcyjnym partnerem (lub partnerami). 5) W tle na pewno będzie jakaś polityka, zwykle w takiej formie, że dobry bohater jest zależny od złych polityków uwikłanych w jakieś chore układy.

d2epqwz

I tyle. Wszystkie, podkreślam: WSZYSTKIE, książki tego gatunku są ulepione z tych samych elementów, które wymieniłem. Mnie, jako czytelnika, zwyczajnie to nudzi. W moje ocenie ciągłe posługiwanie się tymi schematami, to pójście na intelektualną i warsztatową łatwiznę. A scena, kiedy bohater budzi się i widzi puste puszki po piwie, jest wręcz kanoniczna we wszystkich tych pozycjach. Rzecz jasna przed wojną było to niemożliwe, więc komisarz Maciejewski budzi się skacowany z innych powodów. W ogóle wiele kart tych powieści zostało zaczernionych opisami tego, że bohater zamierza się upić, pije, a następnie ma kaca. Niezależnie od autora – niczym się one, co do zasady, nie różnią. Czasem wydaje mi się wręcz, że najczęściej wytępującym słowem w tym książkach jest "czteropak"…

"Przejęcie" Wojciech Chmielarz, wyd. Czarne Materiały prasowe
"Przejęcie" Wojciech Chmielarz, wyd. Czarne Źródło: Materiały prasowe

Pisarz odpowiada

Tak się składa, że zagadnąłem o to jednego z wymienionych wcześniej pisarzy. Nie zdradzam nazwiska, gdyż rozmowa miała charakter facebookowo – prywatny:

- Myślę, że po części ma pan rację, bo przecież można sobie wyobrazić jako bohatera na przykład oficera policji, który ma żonę, chłopca i dziewczynkę, psa, kota i domek na przedmieściu. Owszem, tacy oficerowie się zdarzają. Ale w rodzinach mundurowych rozwód, nieporozumienia domowe itp. były normą, zanim stało się to równie normalne na przykład w spokojnych (pozornie) rodzinach nauczycieli. Dlatego siłą rzeczy pisarze odwołują się nie tyle nawet do schematu, ile do statystycznego rysu środowiska bohatera. W tym sensie istotnie wszyscy bohaterowie są tacy sami, ale dlatego, że tak też w rzeczywistości wygląda ich środowisko. Katarzyna Bonda mówiła na spotkaniu jasno [rozmowa miała miejsce po spotkaniu autorskim pary pisarzy- TB], dlaczego pewne schematy postaci przyciąga akurat kryminał, a nie na przykład romans. Owszem, nie przeszła do próby statystyki, ale tu pozwoliłem sobie dopowiedzieć za nią, zwłaszcza że mamy podobne zdanie: bohater powieści realistycznej powinien być twarzą swojego środowiska.

d2epqwz

Tyle Pisarz. Problem polega na tym, że ta twarz cały czas jest taka sama, mimo, że nazwiska bohaterów się zmieniają. Poza tym twórcy raczej karmią się tym, co niezwykłe, wykraczające poza statystyczną przeciętność. Dlatego czekam na bohatera, który wyjdzie poza ten schemat. Będzie miał szczęśliwą rodzinę, dobrą żonę lub męża, udane dzieci, z którymi spędza dużo czasu, zaś jego hobby to hodowla pomidorów. Nie dlatego, że jest to jakoś specjalnie atrakcyjne, ale chodzi po prostu o to, żeby był inny niż wszyscy, o których czytałem do tej pory.

"Florystka" Katarzyna Bonda, wyd. Muza Materiały prasowe
"Florystka" Katarzyna Bonda, wyd. Muza Źródło: Materiały prasowe

I żeby ta żona miała chociaż krzywe nogi, albo jakąś inną niedoskonałość! "Tymczasem blondynka z kieliszkiem wina oparła się o barierkę obok niego. Nosiła długie, ciemne, luźne spodnie, które jednak podkreślały kształt jej pośladków i białą koszulę, którą rozpięła tak, że wyraźnie było widać rowek pomiędzy jej piersiami" – taką kobietę spotkał policjant Jakub Mortka, rzecz jasna trzymając "trzecią Łomżę w dłoni". No więc w Polsce są wyłącznie tak atrakcyjne kobiety, jak tytułowa "Florystka" Bondy, a już w ogóle najwięcej pięknych kobiet pracuje w prokuraturach. Teraz jest problem: albo tak rzeczywiście jest, albo twórcy w tym jednak wypadku delikatnie naciągają ów "statystyczny rys", o którym wcześniej mówił pisarz. W każdym razie ja ciągle czekam na jakąś postać, która będzie jednak wykraczała poza to, co do tej pory serwowały polskie kryminały.

Brak głębi

Mam nadzieję, że widząc to hasło nie przestaniecie w tym samym momencie czytać tego tekstu. Już wyjaśniam. Bardzo często mam tak, że czytając książkę któregokolwiek z wymienionych wyżej autorów, zdarza mi się pomijać pewne fragmenty tekstu, które nic nie wnoszą do fabuły. Tu niewątpliwie na pierwszym miejscu jest Mróz, w przypadku którego przewracam nawet po kilka kolejnych kartek, jeśli zorientuję się, że szkoda na nie czasu, bo nie posuną akcji do przodu. Takie pobieżne czytanie ma miejsce przeważnie wtedy, kiedy autor próbuje mi objaśniać świat.

d2epqwz

Wiecie, co mam na myśli? Przypomina to sytuację, kiedy widzę na ekranie "lajfa" wzburzonego reportera, który opowiada mi o kolejnym bulwersującym przypadku przemocy w rodzinie, a ja widzę, że ledwo zarost rzucił mu się na twarzy, a założenie rodziny to dla niego odległa przyszłość. Albo czytam porady jakiś młodych dziennikarek na temat opieki nad niemowlakami, i po pierwszych dwóch zdaniach orientuję się, że niewiele miały one do czynienia do tej pory z małymi dziećmi. O ile w ogóle. Jasne, żeby być weterynarzem, nie trzeba być koniem, ale ja czytając taki tekst od razu widzę, że nie stoi za tym żaden głębszy namysł, refleksja. Źródłem zawartej w nim wiedzy na pewno nie są ci dziennikarze, oni tylko przekazują informacje zdobyte z innych źródeł. I od razu to widać. Taki zbiór nic nie znaczących komunałów.

"Czarny dom", Peter May, wyd. Albatros Materiały prasowe
"Czarny dom", Peter May, wyd. Albatros Źródło: Materiały prasowe

Dokładnie odwrotnie mam czytając niektórych zagranicznych autorów. I tak na przykład jakiś czas temu trafiłem na kryminały autorstwa Petera Maya: "Czarny dom" i "Wyspa powrotów". Jego proza i język są tak gęste, że czytając niektóre fragmenty, musiałem często odkładać na moment lekturę, żeby przetrawić to, co właśnie przeczytałem. Po prostu czułem, że dostałem za dużo na raz. Nawet jeśli były to zwykłe opisy przyrody czy nawet pogody, których, o czym wiedzą miłośnicy tych książek, jest tam wiele. Mało tego, wiem, że po te pozycje chętnie sięgnę po raz drugi, a nawet jeszcze kolejny raz.

d2epqwz

Podobnie miałem czytając tylko jednego autora polskiego, ale wyjątkowego, o którym wcześniej nie wspominałem. Chodzi o Marka Krajewskiego, którego twórczość zapoczątkowała renesans kryminału w Polsce. Ja uznaję go za zjawisko osobne, i czytając jego powieści, zwłaszcza wrocławskie, też momentami czułem się wręcz przytłoczony kolejnymi zdaniami. To prawda, że również w jego powieściach są wszystkie te elementy, o których wcześniej powiedziałem, ale i tak, z jakiegoś powodu, chce się słuchać tego, co ma on do powiedzenia. W przypadku innych autorów polskich raczej tak nie mam. Może też wynika to z tego, że był on jednak pierwszy, a reszta być może po prostu te schematy powiela?

Koło wzajemnej adoracji

Mamy więc taką sytuację, że podobni pisarze piszą, w gruncie rzeczy, takie same książki. W związku z tym niezmiernie dziwi mnie to, że wszyscy są z siebie niezmiennie bardzo zadowoleni. Tym bardziej, że wygląda na to, że całe środowisko bardzo się zintegrowało, a twórcy polskiego współczesnego kryminału dobrze się czują we własnym towarzystwie. Świadczą o tym wspólne spotkanie autorskie, udział w tych samych imprezach popularyzujących polski kryminał, wreszcie ostatnia książka Marcina Wrońskiego "Gliny z innej gliny", do której współtworzenia zaprosił on innych pisarzy.

"Gliny z innej gliny" Marcin Wroński, wyd. W.A.B. Materiały prasowe
"Gliny z innej gliny" Marcin Wroński, wyd. W.A.B. Źródło: Materiały prasowe

Taka wzajemna życzliwość dla twórczości kolegów po piórze, jakby nie było – konkurentów, jest bardzo pozytywna. Dla mnie jednak wygląda to tak słodko, że aż mdło. Wszyscy się wzajemnie chwalą, po czym do czytelnika trafiają książki różnych autów, ale jakby spod jednej sztancy. Kluczowe pytanie brzmi: czy jest w takim razie jakikolwiek powód, żeby po raz kolejny sięgać po następny kryminał któregoś z tych autorów? Czy znowu dostaniemy, ubrany w inne słowa, ale ten sam schemat, wyeksploatowany już i tak wcześniej do granic możliwości? A może nie mam racji i moje marudzenie wynika jedynie z przejedzenia wakacyjną lekturą?

d2epqwz
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2epqwz