Trwa ładowanie...
komiks
23-04-2010 13:50

Chciałbym być Jaćwingiem

Chciałbym być JaćwingiemŹródło: Książka WP
d2qpso6
d2qpso6

Marzę o znalezieniu własnej szufladki - o Jaćwingach, korzeniach, zabawach popkulturą i rezygnacji z amerykańskiego snu rozmawiamy z Karolem "KRL-em" Kalinowskim

WP: Pracujesz teraz nad nowym komiksem. Jego pierwszy rozdział, zatytułowany Wąż, szeptucha i stary kredens publikowany jest w internecie. Czy mógłbyś powiedzieć na ten temat coś więcej?

Karol Kalinowski : Wąż, szeptucha i stary kredens to tytuł jedynie pierwszego rozdziału, całość najprawdopodobniej będzie zatytułowana Łauma, czyli jaćwieskie określenie na kogoś w rodzaju Baby Jagi. Słowo pochodzi z języka litewskiego.
To jest historia, która chodziła za mną od dłuższego czasu. Jeszcze w liceum narysowałem swój pierwszy, pełny, czterdziestoośmiostronicowy album o Jaćwingach. To lud bałtów, który zamieszkiwał tereny, z których pochodzę. Komiks narysowałem, oddałem do muzeum w Suwałkach, tam się spodobał i planowany był jego druk i wydanie. Niestety ostatecznie nie było pieniędzy, więc komiks trafił do ROKiS-u w Suwałkach [Regionalny Ośrodek Kultury i Sztuki – przyp. red.], prosiłbym, żebyś wymienił tą nazwę koniecznie, bo to jest właśnie instytucja, która ten komiks zgubiła.

WP: Oddałeś jedyną kopię?

Karol Kalinowski : Tak, wtedy jeszcze nie wiedziałem, że oddaje się kserówki, zresztą to były czasy kiedy ksero nie kryło się za każdym rogiem, trochę to kosztowało, a ja byłem tylko biednym licealistą. Podejrzewam, że komiks leży w jakichś teczkach zapomniany przez wszystkich…

d2qpso6

WP: Skąd pomysł, żeby rysować o Jaćwingach? Przecież nikt nie ma pojęcia, kto to jest Jaćwing.

Karol Kalinowski : Właśnie dlatego. Ja się wychowałem w miejscu gdzie o Jaćwingach się mówiło, słyszało, opowiadało. Krążyły różne historie, były bractwa jaćwieskie. Głupio mi się teraz przyznać, ale byłem jednym z tych chłopaków, którzy biegali po lasach z kijem udającym miecz za pasem i się tymi kijami okładaliśmy. Śpiewaliśmy jakieś dziwne piosenki, tańczyliśmy przy ognisku, lepiliśmy garnki z gliny i bawiliśmy się w pradawnych ludzi.
Ale kiedy wyjechałem na studia okazało się, że nikt nie ma pojęcia, kto to są Jaćwingowie. I uznałem, że to dobry temat na zrobienie historii. Bo po pierwsze to ciekawy temat, a po drugie nieznany – wprowadzający pierwiastek orientalny, na który złapać można kilku czytelników. Taka pułapka.

WP: Więc kim byli Jaćwingowie?

Karol Kalinowski : To lud Bałtów. Żyli między Prusami a Litwinami. Jeszcze do niedawna pojawiały się publikacje uważające ich za odłam Prusów, ale to nieprawda – to zupełnie oddzielny lud, posługujący się oddzielnym językiem, zwyczajami, a przede wszystkim mitologią. Jaćwingowie wymarli dlatego, że wszystkich wkurzali dookoła. To byli ludzie, którzy potrafili się wybrać z zajazdem aż pod Kraków, tam grabić, gwałcić i palić, a później wrócić na północ. Wiadomo też, że okradali ważne szlaki handlowe w całej średniowiecznej Europie – w Jaćwieży znajdowano przedmioty z najbardziej odległych zakątków kontynentu.

d2qpso6

WP: Podejrzewasz się o jakieś korzenia jaćwieskie?

Karol Kalinowski : Chciałbym, ale niestety to pochodzenie tylko po kądzieli, a takie się nie liczy. Po mieczu jestem Słowianinem. Krew mi nie kazała tej historii pisać, mój sentyment bierze się bardziej stąd, że w tamtych regionach się wychowywałem.

WP: O czym ma opowiadać ta historia?

Karol Kalinowski : Tak… teraz żeby było śmieszniej, po tym wszystkim co powiedziałem o Jaćwingach, historia nie będzie stricte o nich. Rzecz dzieje się współcześnie. Główną bohaterką jest mała dziewczynka, która wychowała się w Warszawie, jej rodzice pochodzą z okolicy Suwałk. I do wielkiego powrotu dochodzi, gdy umiera babcia głównej bohaterki. Tam zaczyna się dziać… Pojawiają się wątki mitologiczne, historyczne, ale bez patetyzmu czy wielkich idei – to bardziej wesoła, luźna opowieść obyczajowa z elementami fantastycznymi. Nie chcę robić komiksu, który ma krzepić serca czy rozsiewać wiedzę historyczną.

d2qpso6

WP: Ojciec głównej bohaterki to rysownik. To jakiś autoportret?

Karol Kalinowski : Wiadomo, że byłoby mi najłatwiej, gdybym robił komiksy o swoim życiu. Wiedziałbym co opisywać i z której strony to ugryźć. Nie musiałbym tracić czasu na badania. Dlatego stworzyłem postać rysownika – żeby nie musieć grzebać po książkach, pytać ludzi. Po prostu opisałem fragment mojego życia. Troszeczkę autobiografii się tam przedostało, ale to nie jest motyw przewodni.

WP: To będzie kolejny twój komiks, w którym bohaterem będzie dziecko. Wcześniej robiłeś _ Kaerelki, _ Ligę obrońców planety Ziemia, _ Yoel_ odchodził od tej stylistyki, ale teraz do niej powracasz. Skąd to się bierze?

d2qpso6

Karol Kalinowski : Powody są dwa. Pierwszy jest taki, że po prostu lepiej rysuje mi się komiks, w którym głównym bohaterem czy bohaterami są dzieci, łatwiej je zrozumieć, wydaje mi się, że wiem, co w ich głowach siedzi. Wynika to też z tego, że moja praca polega na kontakcie z dziećmi. Prowadzę w bibliotece warsztaty graficzne dla maluchów – od takich zupełnie małych szkrabów czteroletnich aż po dorastających czternastolatków, którzy zaczynają już rozmawiać o dziwnych rzeczach. Im starsze dzieciaki tym gorzej się z nimi dogaduje.
Drugi powód to po prostu wymóg fabuły. Pojawią się w komiksie postacie fantastyczne, a wszystko utrzymane jest w dość realistycznym tonie. Nie zdradzę żadnych szczegółów jeżeli powiem, że tą historię będzie można odczytać na dwa sposoby. Albo tak, że te wydarzenia fantastyczne się dzieją naprawdę albo tak, że to się dzieje po prostu w głowie dziecka – a jak wiadomo w głowie dziecka potrafią się dziać naprawdę niesamowite rzeczy, więc mogę sobie pozwolić na wszystko.

WP: Nie boisz się trochę, że zostaniesz zaszufladkowany jako KRL, który rysuje komiksy o dzieciakach?

Karol Kalinowski : Ja bym się cieszył! W końcu byłaby jakaś szufladka, jak ja marzę o znalezieniu jakiejkolwiek szufladki, jakiegokolwiek stylu. Marzę o czymś takim, co ma na przykład Marek Lachowicz – ma swoją Paroovkę, Grand Bandę, jak siada do nowego komiksu, to po prostu wie co będzie rysował. A ja przy każdym kolejnym albumie muszę myśleć nad nową historią i stylistyką. Taka szufladka by mnie troszeczkę ustabilizowała i spowodowała, że poczułbym się spokojniej.

d2qpso6

WP: Wyrobisz się z Łaumą do Międzynarodowego Festiwalu Komiksowego w Łodzi?

Karol Kalinowski : Powinienem. Bardzo się podjarałem tym tematem, sprawia mi wielką przyjemność. No i jest to komiks czarno-biały, więc o wiele szybciej się go robi. Nie chcę mówić, że na pewno, ale są bardzo, bardzo duże szanse, że na MFK wszystko już będzie gotowe.

WP: To będzie gruba książka?

Karol Kalinowski : Chyba nie. Planuję trzy rozdziały po około dwadzieścia stron, więc wszystko będzie miało razem jakieś sześćdziesiąt, siedemdziesiąt stron.

d2qpso6

WP: Dla Łaumy odłożyłeś prace nad Ostatnią kroniką. Jeszcze niedawno wydawało się, że rzecz jest już zaklepana. Co się stało?

Karol Kalinowski : Trudno odpowiedzieć. To był dzień, przebłysk. Narysowałem projekty postaci nowego komiksu i pokazałem je swojemu wydawcy, Szymonowi Holcmanowi. I on nakazał mi przerwę nad Ostatnią kroniką i zmusił mnie do pracy nad nowym komiksem. Z tego się w sumie i cieszyłem, i nie cieszyłem. Cieszyłem się, bo faktycznie czułem, że ta historia jest dla mnie ważniejsza i powinienem się dla niej poświęcić. A nie cieszyłem, bo jednak tych czterdzieści stron komiksu już powstało i musiałem to odłożyć.
Żeby było jeszcze śmieszniej planuję powrócić do Ostatniej kroniki ale nie w takiej formie jak to zacząłem. Te plansze, które powstały zostaną chyba jedynie internetową ciekawostką. Natomiast sam pomysł, postacie będę chciał ugryźć od innej strony, być może powstanie z tego seria pasków.

WP: Masz jakiś termin dla tej nowej Ostatniej kroniki?

Karol Kalinowski : Nie. Polska jest takim śmiesznym krajem, że nawet nie ma tutaj zawodu rysownika. Tak naprawdę to wszystko działa na zasadzie troszeczkę bardziej zaawansowanego hobby. Nie wiążą się z tym ani żadne terminy, ani żadne formy nacisku od wydawcy, nie podpisujemy żadnych świstków, nie mamy żadnych kar za przekraczanie terminów. To wszystko działa na poziomie wesołej spontanicznej twórczości, a jeżeli coś przy okazji się skończy rysować, to po prostu się wydaje.

WP: Po wydaniu _ Yoela_ miałeś dosyć długą przerwę. Co teraz myślisz o tym komiksie?

Karol Kalinowski : Szczerze? Gdybym mógł cofnąć czas, to poświęciłbym energię jaką straciłem na narysowanie _ Yoela_ na coś zupełnie innego. Nie żałuję, że to narysowałem, nie płaczę po nocach, nie rozrywam szat, nie klnę, ani nic, ale szkoda mi trochę czasu, który poświęciłem na ten tytuł. Graficznie niewiele mógłbym zrobić, wtedy po prostu tak rysowałem. Ale dzisiaj na pewno inaczej napisałbym scenariusz.

WP: Pytanie które zadaje sobie cały komiksowy świat… Dlaczego Ben Affleck?

Karol Kalinowski : (śmiech) Bo to jest dobry aktor. Uwielbiam Bena Aflecka. Popełnił kilka kiepskich filmów, ale ja go naprawdę lubię. Oczywiście trochę na przekór, bo nie znam nikogo poza Kamilem Śmiałkowskim, kto by lubił tego aktora. Oglądam każdy jego nowy film, a w Dziewczynie z Jersey zagrał oskarowo, nie wiem dlaczego nawet nominacji nie dostał.

WP: Interesują cię jeszcze klimaty popkulturowe, które poruszyłeś w _ Yoelu_? Ta żonglerka motywami, parodia?

Karol Kalinowski : Ja tego do końca nie rozumiałem. We wszystkich recenzjach pojawiały się takie głosy – zabawa popkulturą i tak dalej. A ja chciałem po prostu zrobić komiks o kolesiu, który poluje na demony. Wiem, że tam było jawne nawiązanie do Hellboya czy Constantine’a, ale cokolwiek byś nie chciał zrobić w tej tematyce w komiksie, to zawsze będzie to jakoś nawiązywało do Constantine’a. Nie rozumiem tego, to wyszło niechcący.

WP: Pojawiają się informacje, że pracujesz nad serialem animowanym. Mógłbyś jakoś przybliżyć ten temat?

Karol Kalinowski : To jest projekt tajemnica, więc muszę się zastanowić co powiedzieć, żeby nie powiedzieć. (chwila ciszy)
To jest poważna propozycja, od najbardziej liczącej się stacji telewizyjnej…

WP: Publicznej czy prywatnej?

Karol Kalinowski : Prywatnej. To jest bardzo konkretna oferta, nawet z przyznanym czasem antenowym i muszę przyznać, że gdybym sam miał wybierać czas antenowy to lepszego nie mógłbym wybrać. Oglądalność najprawdopodobniej przebiłaby wszystko co związane z komiksami w tym kraju. Natomiast mam wrażenie, że my ze Śledziem , bo on też nad tym pracuje, jesteśmy ostatnimi osobami na właściwym miejscu. Mimo że nie musimy się martwić ani animacją, ani dźwiękiem, a jedynie projektami graficznymi, to nam to topornie idzie.
Nie olewamy tego, ale naprawdę ciężko jest się za to zabrać. Mam nadzieję, że w końcu uda nam się zmusić do pewnej systematyczności.

WP: Jaka ma być tematyka?

Karol Kalinowski : Obyczajowa. Na początku to miał być program skierowany do dzieci, ale teraz celujemy także w dorosłego odbiorcę. Ja zostałem nazwany przez tych ludzi jako „nasz Raczkowski”, a Raczkowski raczej nie robi rzeczy dla dzieci.

WP: Na dzisiaj jedyną próbą połączenia komiksu i animacji są Włatcy móch. To ma być coś podobnego?

Karol Kalinowski : Nie. Absolutnie nic. Nawet dostaliśmy wskazówki, że trzeba coś zrobić, żeby dzieci w Polsce nie miały do wyboru tylko Włatców móch. Padały słowa wręcz wyjęte z jakiejś epopei – że chodzi o dobro polskiej animacji. Więc czuję, że zarówno na graficznym jak i fabularnym poziomie byłoby to jednak na nieco wyższym poziomie.
A sami Włatcy Móch to cóż… Ja szanuję ten projekt, bo to jest pierwsza od bardzo dawna polska animacja i serial, ale ja go nie rozumiem. Nie wiem do kogo skierowany jest ten serial. To zupełnie nie moje poczucie humoru. Dziwi mnie nieco sytuacja, że serial, który jest serialem dla dzieci udaje serial dla dorosłych. Zupełnie na odwrót niż w przypadku Simpsonów czy Family Guy, które udają serial dla dzieci, a są dla dorosłych. We Władcach Móch jest znaczek, że to serial dla dorosłych, ale oglądają go same dzieci.

WP: Nie odnosisz wrażenia, że to chamska kopia South Park?

Karol Kalinowski : Nie, gdyby tak było, to bym to oglądał. Niefortunne podobieństwa się zdarzają, ale na tym to się chyba kończy. Nie, nie, nie obrażajmy South Park, bo to serial, który w ogóle nie powinien pojawiać się przy okazji rozmowy o Włatcach Móch.

WP: Mówiłeś, że rysownik to nie jest zawód. Jak wygląda rynek od strony finansowej? Czy to są godne pieniądze?

Karol Kalinowski : Jeżeli się nie żyje z robienia komiksów, to są fajne pieniądze. Polscy rysownicy komiksów nie zarabiają na komiksach. To nawet nie jest żadną tajemnicą poliszynela. Reklama, ilustrowanie w gazetach, wszelkie inne formy graficzne są dochodowe i można się z tego utrzymać, ale samo rysowanie komiksów to jednak hobby. Jeżeli czytelnik tego wywiadu pomyśli teraz, że jednak parę tysięcy za album jest, to niech pamięta, że taki album robi się kilka miesięcy, trzeba to podzielić na te miesiące i wychodzi, że za miesiąc, za rysowanie dostaje się mniej niż minimalna pensja krajowa. Wszyscy mają więcej.

WP: Myślisz, że to się może zmienić?

Karol Kalinowski : Musiałby się zdarzyć cud, komiksy musiałby zacząć schodzić w normalnych nakładach, czyli nie tysiąc egzemplarzy a piętnaście-dwadzieścia tysięcy. Wtedy moglibyśmy z tego żyć, jak rysownicy z PRL-u.

WP: Tak, to ostatnio gorący temat. Pan Kopeć udzielił pewnego wywiadu, w którym mówił, że wasze komiksy się nie sprzedają, bo się nie staracie, rysujecie brzydko, przeklinacie…

Karol Kalinowski : Pan Kopeć jest po prostu biedną ofiarą tego wszystkiego. Powiedział więcej niż powinien. To w sumie mógł powiedzieć ktokolwiek z tamtego pokolenia, padło na pana Kopcia, teraz będzie zbierał baty za to i nie zamierzam mieć z tego powodu wyrzutów sumienia.
Prawda jest taka, że takie słowa na temat polskiego komiksu można włożyć między bajki. Zanim ktoś powie, że polskie komiksy się nie sprzedają, bo są źle narysowane i wulgarne, niech mi logicznie wytłumaczy dlaczego „Produkt”, który był wulgarny i rysowany przez nas, miał nakład kilka razy większy niż na przykład Strażnicy Alana Moore’a. Potrafiliśmy sprzedać piętnaście tysięcy „Produktu” i nie było z tym problemów.

WP: Skoro tak dobrze to szło, to dlaczego się skończyło?

Karol Kalinowski : Wydaje mi się, że Śledź był zmęczony. To była benedyktyńska praca. Nie mieliśmy sekretarki, korektora, zarządu. Podział ról był spontaniczny. Śledź to wszystko zbierał do kupy, składał, robił design. On się po prostu tym wszystkim zmęczył. Był taki pomysł i przez moment nawet myśleliśmy, że to wypali, żeby powierzyć produkcję pisma komuś innemu, ale wtedy „Produkt” przestałby być "Produktem"…

WP: Jest jakiś plan, żeby powrócić kiedyś do „Produktu”?

Karol Kalinowski : Jest taki malutki pomysł. Ale nie wznowienie pisma, tylko jeden strzał. Chcemy zebrać ekipę i zrobić komiksowy numer. Ale to są plany, żadnych dat nie ma. Choć myślę, że w przeciągu roku, dwóch lat to jest realne.

WP: Wrócisz jeszcze kiedyś do Kaerelków?

Karol Kalinowski : Czuję, że gdybym zrobił teraz komiks z Kaerelkami, to cały nakład rozszedłby się na pniu. Nakład pierwszych Kaerelków rozszedł się w dwie godziny – dwieście sztuk. Ale nie wiem czy chciałbym do tego wracać. Myślałem, że może zacznę robić paski, publikować je gdzieś, a kiedyś zbiorę. Ale robienie całych plansz raczej odpada.

WP: Na twoim blogu pojawiają się komiksy z twojego życia. To jedna z niewielu prób jakiegokolwiek komiksu autobiograficznego, niezwykle popularnego na zachodzie. Są jakieś plany wydawnicze?

Karol Kalinowski : To nie do mnie pytanie tylko do wydawców. Kiedyś Timof wysunął pomysł, że można by to zebrać i wydać, ale ja nie wiem czy to by było ciekawe. Autobiografizm to wdzięczny temat. Są nikłe szanse, żeby to się komuś nie spodobało. Trzeba to albo spaprać, albo mieć kompletnie nudne życie. Ale w Polsce się tego nie rysuje, bo Polscy rysownicy chyba chcieliby ugryźć taki temat jak komiks środka – chcieliby ugryźć jakiejś fantastyki, czegoś w tym klimacie.
Mój blog jeszcze ruszy, ale czasami po prostu nie chce mi się już rysować. Jednak mam pewne wyrzuty sumienia wobec tych ludzi, którzy wciąż wchodzą na mojego bloga, statystyki nie spadają, nawet jeżeli nie publikuje nic przez dwa tygodnie. I dla nich właśnie co jakiś czas staram się coś tam wrzucić.

WP: Jak ci się podoba polskie środowisko komiksowe?

Karol Kalinowski : Kiedyś, jak patrzyłem na to z dystansu, to wydawało mi się ono troszeczkę śmieszne. Teraz jest już inne pokolenie. Jak zacząłem pracować w „Produkcie” i pamiętam ksywy i twarze na konwentach, to byli zupełnie inni ludzie niż dziś. Dzisiaj mamy, nie chcę żeby to górnolotnie zabrzmiało, pokolenie „Produktu”, a to są ludzie, z którymi naprawdę można sensownie porozmawiać. Dlatego uważam, że jest dobrze. Grupa ludzi, którzy znają się i kumplują, choć kojarzą się niemal tylko z internetu.

WP: Jak to jest, że jeszcze niedawno komiksy sprzedawały się u nas w kilkusettysięcznym nakładzie, a dzisiaj to się skończyło? Dziecko nie mówi dziś mamie w Empiku: „Kup mi komiks”?

Karol Kalinowski : Odpowiedź jest banalnie prosta. W pierwszą nie uwierzy ktoś, kto nie chce uwierzyć. Nie było nakładów trzystutysięcznych. Każdy kto ma dostęp do osoby w drukarniach, które wykonywały zlecenia dla Krajowej Agencji Wydawniczej mógłby zapytać jakie były nakłady. Olbrzymia część nakładu nawet nie opuszczała drukarni tylko od razu szła do mielenia. Ale ktoś, kto się nie zgadza z tym, po prostu nie przyjmie takiego argumentu.
A po drugie kiedyś mieliśmy kluby modelarskie, w kinie leciał Winnetou, była bida z nędzą, a komiksy były jedyną odskocznią. Dzisiaj mamy gry komputerowe, Gwiazdy tańczą na lodzie, breakdance. Mają setki innych propozycji, nie tylko komiksy.

WP: Zdradzę ci, że Śledziu zapytany o najlepszego polskiego rysownika wskazał na Ciebie i komiks, nad którym właśnie pracujesz. Na kogo ty byś wskazał?

Karol Kalinowski : (śmiech) Oczywiście najlepszym polskim rysownikiem jest Śledziu i czekam cały czas na _ Wartości rodzinne_. Mamy nawet plan, żeby na Halloween wydać wspólny komiks z zombie, gdzie ja bym robił scenariusz a Śledziu rysunki.

WP: A poza Śledziem ?

Karol Kalinowski : Jest kilka nazwisk, ale nie chcę wymieniać – zapomnę o kimś, a później będzie mi głupio, wstyd i przykro.

WP: A nie polscy rysownicy?

Karol Kalinowski : Lubię Franka Millera , bo to jest człowiek, który raz robi czarny kryminał, a za chwile siada i robi komiks o Spartanach. Nie rozumiem kogoś, kto cały czas siedzi w jednej bajce, jeżeli nie ma chęci wyrwania się raz na jakiś czas ze swojej bajki, to ciężko coś ciekawego zrobić.

WP: Więc może z innej strony. Ostatni polski komiks, który ci się bardzo podobał?

Karol Kalinowski : Ojej… (długa cisza) Rysownicy są dobrzy, ale jeszcze nikt mnie nie zaskoczył. Ale gdybyś zapytał w ogóle o jakiś komiks, to byłaby cisza, bo ja ostatnio mało komiksów czytam. To także rada Śledzia – nauczył mnie, że żeby robić dobre komiksy niekoniecznie trzeba być na bieżąco ze wszystkim. Bo wtedy włącza się jakaś taka zwykła zazdrość i zawiść, i zamiast siedzieć, i robić swoje, to analizujemy czyjeś rysunki, a to tylko rozprasza uwagę…

WP: Kiedyś mówiłeś, że wolałbyś pisać tylko scenariusze. Wciąż myślisz o pracy w duecie? Jako tylko rysownik lub tylko scenarzysta?

Karol Kalinowski : Tak. Jednak ewentualność, że ktoś mi napisze scenariusz, a ja go zilustruje miałaby miejsce tylko wtedy, gdyby historia mnie połamała na wszystkie możliwe sposoby – inaczej nie chcę się za to brać. Z prostego powodu – mam w głowie zbyt wiele swoich historii, żeby siedzieć kilka miesięcy nad czyjąś.
Natomiast siedzę od jakiegoś czasu nad kilkoma scenariuszami dla innych rysowników. Jeden z nich dotyczy człowieka, którego mógłbym wymienić przy pytaniu o polskich rysowników, których cenię. To Piotr Nowacki. Mamy na niego oko ze Śledziem , widzimy jak się diament szlifuje. Nie chcę mówić, że jest najlepszym polskim rysownikiem, żeby mu się w głowie nie poprzewracało. Ale systematycznie idzie w górę i myślę, że kiedyś wszystkich skosi. Jesteśmy umówieni, ja zacząłem pisać dla niego historyjkę. On ma problemy z tłami, nie lubi ich rysować. Ale ja go zmuszę swoim scenariuszem, żeby nad tym popracował.

WP: Markowi Oleksickiemu udało się zrealizować amerykański sen – rysuje komiks dla Warrena Ellisa. Nie chciałbyś spróbować sił na zachodzie?

Karol Kalinowski : Teraz powiem coś w co nikt nie uwierzy, ale to prawda. Ja nikogo nie szukałem, zostałem znaleziony przez scenarzystę kanadyjskiego, który pracuje w Stanach – Roberta Burke'a Richardsona. Jest to również pisarz, który pisze oficjalne opowiadania pod serial Lost, współpracował z Orsonem Scottem Cardem i ma kilka serii komiksowych w planach. On mnie znalazł przez internet i zaproponował wspólną pracę nad komiksem. Pierwsze jego próbki scenariusza, jakie mi podesłał to było jakieś drętwe fantasy, o którym mu powiedziałem, że nie chcę rysować wróżek i elfów. Więc zaproponował, żebym sam rzucił jakiś temat. Troszeczkę się zastanawiałem, ale w końcu nic mu nie wysłałem. Stwierdziłem, że jakbym miał się w to bawić, to będę musiał podsyłać mu raz na dwa tygodnie kilkanaście plansz – tak to się robi w Stanach. Zostały mi przedstawione jakieś horrendalne, niewyobrażalne kwoty w dolarach za jedną planszę, przez dwie noce nie spałem przez to,
ale w końcu zrezygnowałem. Chyba bym psychicznie nie wyrobił. Takie rzeczy pasują do ludzi o stalowych nerwach, którzy gdy trzeba potrafią się pozbierać, poukładać i regularnie raz na jakiś czas oddawać konkretną liczbę plansz. Ja bym nie podołał.

WP: Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Tomasz Pstrągowski

d2qpso6
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2qpso6