Alina Petrowa-Wasilewicz: Podobno w niebie płynie niewyczerpana rzeka coca- -coli. Wystarczy otworzyć usta, a wleje się szerokim strumieniem.
O. Joachim Badeni: Opowiadam czasem takie rzeczy młodym współbraciom, żeby ich zachęcić do większej gorliwości.
A jeśli ktoś lubi lemoniadę?
Będzie ją miał. To naturalnie są fantazje, ale wbrew pozorom bardzo wiele można powiedzieć o niebie. Ojciec Kłoczowski podrzucił mi pomysł tej książki... i dlatego rozmawiamy. Właściwie także przeor Jakub Kruczek jest ojcem moich publikacji, bo on mnie zwolnił z chóru i z odmawiania brewiarza. Pozostało mi więc tylko życie wewnętrzne, właściwie bezobrazowe. Siedzę w celi, w idealnej klauzurze, a potem... dyktuję książki.
Niech mnie Ojciec przekona, że tamten świat istnieje. Przecież stamtąd nikt nie wrócił, nie opowiedział, więc nie wiemy, jak tam jest. Pan Bóg – owszem – istnieje, ale poza tym co: coca-cola czy lemoniada? Czy w ogóle coś jest?
Myli się pani. Można powiedzieć dużo, bardzo dużo, nie widząc jeszcze twarzą w twarz Boga i całego nieba, jakie nas, mam nadzieję, czeka.
Na jakiej podstawie?
Codziennie mówimy w pacierzu: „Ojcze nasz”. Jeśli Bóg jest Ojcem i jeśli człowiek w swoim życiu zbliża się do Niego i przyszłego świata, to czy Pan Bóg zostawi go bez żadnej informacji, żeby szedł w zupełnie nieznane? Ateista – on po śmierci niczego się nie spodziewa, więc nie zaprząta sobie głowy takimi rozważaniami. Ale wierzący chrześcijanin ma prawo ufać, że jego życie modlitwą polega na zbliżaniu się do tajemnicy życia przyszłego, a więc że jakieś częściowe, niedoskonałe, ale bardzo silne, bardzo realne widzenie niektórych aspektów przyszłego życia otrzyma. Pewne tajemnice będą odsłonięte, żeby zachęcić, uspokoić...
... dać nadzieję. Trochę jak roztaczane przez Ojca wizje coca-coli przed braćmi...
Nadzieja. Na tym polega starość czy okres emerytalny, gdy człowiek nie ma już żadnych zajęć: ani naukowych, ani duszpasterskich. Samotność w celi też na tym powinna polegać – na szukaniu Boga. Taki jest sens starości. Gdy Pan Bóg zobaczy, że ktoś czeka na Niego modlitewnie, na pewno się w taki czy inny sposób do niego zbliży i da mu pewne widzenia tajemnicy życia przyszłego. Ale musi być głęboka wiara, ufność i prośba do Boga, żeby przygotował nas do przejścia na tamtą stronę.
Mówi Ojciec o wyjątkowych ludziach: rozmodlonych, skupionych na Bogu. A co mogą wiedzieć o tej rzeczywistości zwykli ludzie? Wiara w ogóle dziś zanika...
Irlandia, Hiszpania, arcykatolickie kiedyś kraje, straciły już wiarę. Mam nadzieję, że Polska nie. Naturalnie, wiara jest absolutnie konieczna, aby do tego świata się zbliżyć. Jest to więc kwestia wiary i to żywej. A ponieważ ona zanika, dlatego trzeba wciąż powtarzać tak, jak apostołowie Chrystusa: „Panie, przymnóż nam wiary”. To najbardziej aktualna dziś modlitwa. Jeśli wiara będzie, to w jakiś sposób stanie się widzeniem.
Czego?
Myślę, że w pierwszej kolejności tego, czego świat dzisiejszy i świat dawniejszy nigdy dać nie może: pełni miłości, pełni prawdy i pełni obecności. Ten świat staje się bardziej dostępny dla ludzi, którzy żyją samotnie, nieraz zawiedli się w miłości małżeńskiej czy rodzinnej, są otoczeni kłamstwem, podczas gdy chcą prawdy. Współczesny świat jest w ogóle przeważnie zakłamany. Owe najgłębsze pragnienia proszącego i głęboko wierzącego człowieka będą w jakiś sposób już teraz, przez objawienie tajemnic prawdy, miłości i obecności, zaspokojone. Do tego potrzebne jest jednak milczenie, spokój i samotność. Czyli najwyższą szkołą nauki o przyszłości, o żywocie wiecznym jest samotność: albo wybrana dobrowolnie, tak jak w zakonie, albo przymusowa, gdy współmałżonek umrze, a dorosłe dzieci rozejdą się po świecie.
Mało kto lubi samotność...
Święty Brunon, założyciel Kartuzji, mawiał: „O solitudo beata, o beata solitudo! – O błogosławiona samotność, samotność błogosławiona!”. To jest hasło kartuzów. Dobrze wybrali.
Samotność jest bardzo trudna, trudno więc się odnosić do niej z takim entuzjazmem jak św. Brunon. Na różne sposoby szukamy towarzyszy.
Przypuśćmy, że ktoś jest bardzo aktywny zawodowo – pracuje, wykłada, prowadzi prace doktorskie, albo jako duszpasterz ciągle głosi konferencje, organizuje obozy letnie, wędrówki. Szybko płynie jego młode życie. Powoli, powoli, z biegiem lat, okazuje się jednak, że nie jest już w stanie dorównać tempu życia młodych ludzi. Stało się ono tempem starego człowieka. Wobec tego, siłą rzeczy, albo jest zwalniany przez przełożonych z niektórych obowiązków, albo sam widzi, że nie da rady spełniać pewnych posług, więc się wycofuje, przechodzi w samotność. Nagle zanika w nim żywioł młodości. Ciekawość, dociekanie prawdy przez studium nie jest już tak ekscytujące. Nie interesuje go już nauka, sprawy zawodowe ani kontakt z ludźmi młodymi. Zostaje zupełnie sam, bez życia, bez zadań. Nieraz pojawia się wtedy depresja, czyli choroba braku życia. Bo człowiek albo się z tym godzi, albo przed tym broni, wynajdując sobie rozmaite zajęcia, szukając czegoś zastępczego. Zamiast szukać Pana Boga, zaczyna hodować króliki lub zbiera
znaczki pocztowe, żeby się czymś zająć. Nie zajmuje się Bogiem, tylko czymkolwiek. To oczywiście nasza ludzka słabość.
To właśnie ci zwyczajni ludzie, o których pytałam, tak robią.
To nasza powszechna ludzka słabość. Może my, księża, za mało o tym mówimy. Powinniśmy pomagać w otwarciu się na wiarę w Boga i czekać. Pan Bóg nie reaguje od razu. Czasem działa błyskawicznie, ale zazwyczaj wymaga cierpliwości. Tak od Izraela wymagał, by cierpliwie czekał na Jego pomoc. Po pewnym czasie cierpliwości, bardzo męczącej, może nastąpić oczyszczenie z egoizmu – takiego czy innego – które tamuje Bogu dojście do człowieka.
Boleści samotności mogą być bardzo poważne. Dużo i dobrze pisał o tym św. Jan od Krzyża. Nazywał ten stan ciemną nocą zmysłów i ciemną nocą ducha. Ludzie starzy je przechodzą, a że o tym nie wiedzą, to biorą różne pigułki, leczą się. To jest niepotrzebne. Gdyby ich poinformowano, że są to oczyszczenia przed przyjęciem Boga samego w Jego tajemnicach, to może tym emerytom czekającym na koniec byłoby łatwiej ten okres przeżyć.