Zwierzenia Rudzika fastfudzika. Czy kogoś wzruszą moje perypetie z tuszą?
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2017 |
Autorzy | |
Wydawnictwo |
Irena Mikołajek – urodziła się na podkarpackiej wsi, Bukowsko.
Jej życie potoczyło się według ogólnego schematu – jak większości innych ludzi: szkoła podstawowa, liceum, studia (w ukochanym przez autorkę Krakowie). Jako biolog z wykształcenia pracowała głównie w różnego rodzaju laboratoriach. Obecnie jest szczęśliwą mamą i babcią na tak zwanej emeryturze – dla każdego może to mieć inny wydźwięk.
Dla pani Ireny oznacza to aktywność i apetyt na życie. Dużo czyta, trochę pisze. Rekreacyjnie uprawia ogródek – narzędzia ogrodnicze ,,pasują'' do jej dłoni, nie gorzej niż długopis czy klawiatura laptopa.
Od otyłości do świetnej formy – opowieść o Kubie, zwanym Rudzikiem, który z małego grubaska uwielbiającego słodycze i fast foody stał się szczupłym, wysportowanym i aktywnym chłopcem.
Ogromną krzywdę czyni się dzieciom i nastolatkom również wtedy, gdy pozwala się im opychać śmieciowym jedzeniem i daje przyzwolenie na brak ruchu. Kiedy zadzwoniłam do cioci Reni z wyzwaniem: „Ciociu, musimy zrobić małą rewolucję”, przyklasnęła z radością… To ja nakłoniłam ją do napisania tej książki – książki, która ma być protestem przeciw niezdrowemu stylowi życia, ma pokazać, że dzieci wcale nie muszą być otyłe!
Ewa Chodakowska
Numer ISBN | 978-83-7945-825-7 |
Wymiary | 144x205 |
Oprawa | twarda |
Liczba stron | 232 |
Język | polski |
Fragment | CZĘŚĆ PIERWSZA Tego kwietniowego dnia wyszedłem ze szkoły zmęczony i spocony. Ubrania kleiły mi się do ciała, co jeszcze utrudniało ruchy. Nawet luźne dresowe spodnie nie do końca się sprawdziły. Wlokłem się noga za nogą, a przecież to one powinny mnie nieść. Odgarnąłem z czoła wilgotne włosy i… wtedy jakbym usłyszał mamę: „Zrób coś z tymi włosami, ani to modne, ani wygodne”. I jeszcze to słońce… przygrzewało mocno, chyba pomyliło sobie wiosnę z latem. Zatrzymałem się na moment, zdjąłem z ramion plecak, uwolniłem się od wiosennej kurtki i wcisnąłem ją pomiędzy książki. Plecak, który wyglądał teraz jak bania, zarzuciłem sobie na ramię. Stanowiliśmy niezłą parę: on pękaty, ja – kartoflowaty. Nagle usłyszałem za plecami: – Rudzik, co się tak wleczesz?! – To był Borys, kolega z klasy, nawet z jednej ławki. – Co się wleczesz, co się wleczesz – powtórzyłem, przedrzeźniając go. – Mówisz, jakbyś nie wiedział, że dopiero skończyliśmy WF. Te rzuty piłką lekarską dały mi nieźle w kość. – Eee… co ty, to było przecież łatwe, a dla ciebie powinno być jeszcze łatwiejsze, bo masz chyba dwa razy więcej pary niż inni. „Ale mnie podsumował” – pomyślałem. Dałbym mu chętnie w nos, gdyby był bliżej, ale właśnie skręcił w boczną uliczkę, w kierunku swojego domu, a próba dogonienia go nie wchodziła w rachubę. Zresztą przestałem o tym myśleć. Teraz chciałem jak najszybciej dopaść sklepu, który już był w zasięgu mojego wzroku. Tam zawsze mogłem znaleźć pocieszenie w różnych stresujących sytuacjach. Stanąłem w kolejce i zamówiłem dwa ulubione fast foody i coś słodkiego do picia. Aż tu nagle jakiś gość rzuca mi z cicha przez ramię: – Zamów jeszcze dwa, dasz radę, dobrze wyglądasz. – I jeszcze parsknął mi do ucha. Obejrzałem się z ukosa, chciałem zrewanżować mu się podobnym tekstem, staliśmy przecież w tej samej kolejce, ale on chudy był i długi jak patyk. Poczerwieniałem ze złości i jeszcze gorsze poty mnie oblały. Wziąłem się więc szybko do pochłaniania przysmaku, żeby zapomnieć o jego głupich uwagach. Pech tego dnia jednak mnie nie opuszczał. Ledwie wyszedłem ze sklepu, natknąłem się na Julkę z mojej klasy, zdążyła już dotrzeć do domu i wyjść przed blok. – Co ty, dopiero wracasz ze szkoły? – zapytała. Nie zdążyłem nawet odpowiedzieć, bo miałem pełne usta, kiedy dodała: – Aaa… rozumiem, fast foodzik? – Właśnie, że tak – odparowałem, krztusząc się. – Ale to nie twoja sprawa. Zdenerwowałem ją tym widocznie, bo zaczęła uciekać i wołać: – Rudzik Fastfudzik! Rudzik Fastfudzik! Rudzik Fastfudzik! – Robiła przy tym różne miny i zniekształcała głos, wyraźnie mnie przedrzeźniała. Zrobiłem w jej kierunku kilka kroków, przybierając groźną postawę, a ona dała takiego drapaka za blok, jakby uwierzyła, że mógłbym ją dopaść. Wreszcie wszedłem do mojego bloku, stanąłem przed schodami i wziąłem kilka głębokich oddechów. Czekało mnie kolejne ciężkie zadanie – Mount Everest trzeciego piętra. Zawsze było to dla mnie nie lada wyzwanie. Serce tłukło mi się jak oszalałe, czułem je w całym sobie, a najbardziej w głowie, w zasadzie w skroniach. Zacząłem wspinaczkę. Przystawałem na kolejnych piętrach, marząc tylko o tym, żeby dopaść drzwi mieszkania, zrzucić wilgotne ciuchy i paść w fotel przy kompie. Wiedziałem, że rodzice są jeszcze w pracy, muszę dobrze wykorzystać ten czas. Kiedy znalazłem się już na ulubionym miejscu, włączyłem komp. Zanim uruchomiły się łącza, przed oczyma przemknął mi dzisiejszy dzień. W skroniach pulsowało natrętne: „Rudzik, Fastfudzik!…”. „I chyba musi już tak pozostać, niestety” – pomyślałem. Najpierw przylepiono mi łatkę Fastfudzik, a potem Rudzik pasował już do niego jak ulał. Ciekawe, jakby to było, gdybym nie nazywał się Rudnicki, a na przykład Kowalski. Szkoda, że nie nazywam się Kowalski. Ale to pewnie też by nic nie dało, szybko zostałbym jakimś Kowalskim Opychalskim. Muszę więc robić dobrą minę do złej gry i udawać, że wszystko jest okej, choć aż mnie skręca. Chociaż w tym momencie naprawdę wszystko było okej, bo mogłem spokojnie zasiąść przed ukochanym kompem. |
Podziel się opinią
Komentarze