Zwiedzanie w czasach pandemii. Wystawy w maseczkach i pustych salach
Od ponad dwóch tygodni można już otwierać muzea i galerie sztuki. Warszawska Zachęta wystartowała niemal od razu i jest świetnie przygotowana. Brakuje tylko... zwiedzających.
Kultura się "odmraża". Powoli i ostrożnie. Dyrekcje instytucji zajmujących się różnymi dziedzinami sztuki najpierw czekały na zielone światło od rządu, potem na szczegółowe wytyczne sanitarne, a dziś czekają na... widzki i widzów, których wciąż nie ma zbyt wielu.
Najpierw rząd pozwolił działać muzeom i galeriom sztuki. Ale nie wszystkie wróciły do gry od razu, niektóre pozostają zamknięte do dziś, w innych – przede wszystkim tych najnowocześniejszych, w których zwiedzanie oparte jest na interaktywności – ekspozycje z konieczności są bardzo ograniczone.
Jedną z pierwszych instytucji zajmujących się sztuką, która wpuściła zwiedzające i zwiedzających, była warszawska galeria Zachęta. Otworzyła się już 15 maja, w jednym z najwcześniejszych terminów dozwolonych prawem. Wtedy można tam było zobaczyć dwie wystawy, kilka dni później otwarta została jeszcze jedna. Jest więc co najmniej kilka powodów, żeby się tam wybrać.
Kiedy podchodzę do zabytkowego budynku, od razu widzę, że coś jest nie do końca tak jak zawsze – zamknięte jest główne wejście, wchodzi się bocznym, zdecydowanie mniej spektakularnym, ukrytym z boku budynku. To nie jest jeszcze wielka zmiana, długo przed pandemią obsługa wpuszczała widzki i widzów tą drogą. Ale już w progu widzę coś, czego tam nigdy nie było: przy drzwiach na odwiedzające i odwiedzających czeka swoisty "komitet powitalny", dwie panie z obsługi, ubrane prawie jak bohaterki katastroficznego filmu science fiction: w białych kombinezonach, z przyłbicami na twarzach wyglądają naprawdę groźnie. Pytam, czy mogę wejść.
- Oczywiście, o ile tylko nie ma pan temperatury – odpowiada jedna z nich.
- Nie mam – odpowiadam zgodnie ze swoją najlepszą wiedzą, ale to niestety nie wystarcza.
- Zmierzymy – odpowiada druga z pań.
- Jak? Co mam zrobić? - pytam. I zaraz już wiem: w wyciągniętej w moją stronę ręce widzę termometr wyglądający jak mały pistolecik.
- W co pani będzie strzelać? – żartuję nieco ponuro.
- W czoło. Proszę się nie ruszać przez chwilę.
Na szczęście urządzenie nie wykazuje podwyższonej temperatury, więc mogę śmiało wejść. Pytam panie, czy przyszedł ktoś z gorączką.
- Na szczęście nie. Ale mamy wytyczne, co w tej sytuacji zrobić – informują panie.
Tak było tydzień temu. Teraz nastąpiło małe poluzowanie obostrzeń: drzwi pilnuje tylko jedna osoba z ochrony, a mierzenie temperatury nie jest obowiązkowe, odbywa się na życzenie potencjalnych zwiedzających.
Wchodzę do środka i od razu widzę, że to dziś zupełnie inne miejsce niż zwykle. Przed pandemią Zachęta tętniła życiem. Już od progu było widać sporo osób, czasem wręcz tłumy: miejscowe pasjonatki i pasjonatów sztuki, zagraniczne turystki i turyści, klasy szkolne w różnym wieku, a także, co bardzo charakterystyczne, pary nastolatków na randkach. Dziś, choć to czwartek, dzień, kiedy wystawy można zobaczyć za darmo, w hallu jest zupełnie pusto. W oddali widzę pustą szatnię i obsługującą ją kobietę. Kiedy podchodzę do kontuaru, podnosi głowę z lekkim wyrazem zaskoczenia na twarzy.
- Pierwszy klient dziś? - pytam.
- Może nie pierwszy, ale tłumu dziś zdecydowanie nie ma – mówi i pokazuje ręką za siebie na wieszaki. Są zupełnie puste, choć w Warszawie nie ma w tym momencie upału i wciąż trzeba raczej chodzić w kurtce.
Podobnie jest w kasie – nie ma przy niej nikogo, obsługą chowa się za plastykową przesłoną. Młoda dziewczyna wita mnie z radością i opowiada, co można dziś zobaczyć. Widać wyraźnie, że cieszy się, że może to wreszcie komuś opowiedzieć.
- Nikt nie przychodzi? - pytam.
- Trochę osób przychodzi – mówi. - Ale nie ma porównania z okresem przed pandemią. Z dnia na dzień jest coraz więcej zwiedzających, ale to wciąż tylko garstka ludzi.
- Czyli nudzi się pani? - pytam, a ona tylko się uśmiecha.
Idę do sal wystawowych. Po drodze, w wielkim hallu, gdzie zwykle kłębił się tłum, widzę pojedyncze osoby. Strażnicy mają wszystkie niezbędne elementy wyposażenia antywirusowego: gumowe rękawiczki, przyłbice, pojemniki z płynem do dezynfekcji. I raczej ponure miny. W gmachu panuje atmosfera lekkiego napięcia i wyraźnego niepokoju. Wystawy ogląda w sumie kilka, może kilkanaście osób. Wszyscy w maseczkach. Wyraźnie widać, że wszyscy robią dobre miny do nie najlepszej gry – starają się udawać, że jest normalnie, ale dobrze wiadomo, że jednak nie jest.
To zupełny przypadek – była przygotowywana długo przed pandemią – ale jedna z ekspozycji zdaje się być idealnie dopasowana do nowych warunków sanitarnych. To wystawa wczesnej sztuki wideo, pokazywanej na monitorach. Duża część z nich ustawiona jest w drewnianych obudowach, które tworzą osobne "pokoiki" do oglądania – pełen dystans, izolacja i bezpieczeństwo. W niektórych z nich siedzą widzki i widzowie, skupieni na tym, co się dzieje na ekranie. W salach wystawowych panuje niemal zupełna cisza. Jedna z par, która siedzi w "pokoiku" obok mojego rozmawia ze sobą szeptem, dopasowując się do ciszy panującej w budynku.
Wychodzę z galerii i mam tylko jedną myśl: to "odmrożenie" będzie trwać jeszcze długo. A na razie nie ma co liczyć na radosną atmosferę wspólnego uczestnictwa w kulturze i oglądania ciekawej sztuki, którą przed pandemią znakomicie zapewniały takie miejsca, jak Zachęta.