ROZDZIAŁ 1 JASZCZURKI
To, że tak zamierzchłe wydarzenia potrafią przebić się przez lata i zatopić szpony w czyimś życiu, wypaczając wszystko, co dzieje się później, czasami wydaje się niesprawiedliwe. Może jednak stanowi to wyraz ostatecznej sprawiedliwości: jesteśmy sumą wszystkiego, co uczyniliśmy, dodaną do sumy wszystkiego, co uczyniono nam. Nikt z nas nie może od tego uciec.
Zatem wszystko, co kiedykolwiek powiedział mi Błazen i wszystko, co pozostawił niedopowiedziane, dodało się do siebie. A sumą tego działania było to, że go zdradziłem. Wierzyłem jednak, że postąpiłem w imię jego najlepszych interesów - a także moich. Przepowiedział, że jeśli udamy się na wyspę Aslevjal, on umrze, a Śmierć znów może spróbować schwycić mnie w swą paszczę. Obiecał, że uczyni wszystko, co w jego mocy, bym przeżył, wymagał tego bowiem jego wielki plan zmienienia przyszłości. Mając jednak świeżo w pamięci swoje ostatnie otarcie się o śmierć, uznałem jego obietnice za bardziej groźne niż uspokajające. Błazen poinformował mnie także niefrasobliwie, że kiedy znajdziemy się już na wyspie, będę musiał wybierać między naszą przyjaźnią a moją lojalnością wobec księcia Sumiennego.
Może mógłbym stawić czoło jednej z tych rzeczy i nie ugiąć się, lecz bardzo w to wątpię. Każda z osobna wystarczyłaby, żeby mnie obezwładnić, a stawienie czoła ich sumie było po prostu ponad moje siły.
Poszedłem zatem do Ciernia. Powiedziałem mu to, co usłyszałem od Błazna. A mój dawny mentor postarał się, by, kiedy wyruszymy na Wyspy Zewnętrzne, Błazen nie popłynął z nami.
Do Koziej Twierdzy zawitała wiosna. Ponura budowla z czarnego kamienia wciąż się czaiła podejrzliwie na stromych skałach nad miastem, lecz na falujących za nią wzgórzach między brązową szczeciną zeszłorocznej trawy przepychały się optymistycznie młode, zielone źdźbła. Nagie drzewa w lasach okryły się mgiełką zielonych listeczków, rozwijających się na każdej gałęzi. Fale odpływu zabrały ze sobą zimowe sterty martwych krasnorostów, zaścielające czarne plaże u podnóża urwiska. Wróciły ptaki wędrowne, a ich śpiew rozlegał się pełnym wyzwania echem wśród zalesionych wzgórz i wzdłuż plaż, gdzie ptaki morskie walczyły o zakątki skał najlepsze do gniazdowania. Wiosna wtargnęła nawet do ciemnych sal i wysoko sklepionych komnat zamku, bo wszystkie nisze i oraz wejścia do sal były ozdobione kwitnącymi gałązkami i wczesnymi kwiatami.
Cieplejsze wiatry najwyraźniej przegnały mój ponury nastrój. Nie zniknął żaden z moich problemów ani trosk, lecz wiosna potrafi umniejszyć wiele zmartwień. Poprawił się mój stan fizyczny; czułem się młodziej, niż kiedy miałem dwadzieścia lat. Nie tylko znów nabierałem ciała i mięśni, lecz nagle okazało się, że mam kondycję, jaką powinien mieć sprawny mężczyzna w moim wieku. Gwałtowny proces uzdrawiania, zaaplikowany mi przez mój niedoświadczony krąg Mocy, naprawił też przy okazji dawne uszkodzenia. Zniknęły ślady znęcania się nade mną, pozostawione mi przez Konsyliarza, kiedy uczył mnie posługiwania się Mocą, obrażenia, które odniosłem jako wojownik, i głębokie blizny, pozostałe po torturach doznanych w lochach Władczego. Prawie ustały bóle głowy, nie mącił mi się już wzrok ze zmęczenia, a chłód wczesnego poranka nie dawał mi się we znaki bólem. Żyłem w ciele silnego, zdrowego zwierzęcia. Niewiele jest rzeczy tak radosnych, jak doskonałe zdrowie w jasny, wiosenny ranek. Stałem na szczycie wieży i spoglądałem
na marszczące się morze. Za mną w donicach ze świeżo nawiezioną ziemią kwitły w białych i bladoróżowych grupach małe drzewka owocowe. Mniejsze donice zajmowały pnącza z nabrzmiałymi pączkami. Długie, zielone liście roślin cebulkowych strzelały w górę jak zwiadowcy wysłani do zbadania powietrza. W niektórych donicach tkwiły tylko nagie, brązowe łodygi, lecz otaczała je atmosfera wyczekiwania i obietnicy powrotu cieplejszych dni. Wśród donic umiejętnie rozmieszczono rzeźby ogrodowe i przytulne ławeczki. Osłonięte świece czekały na łagodne letnie wieczory, by móc wysłać w ciemność swój blask. Królowa Ketriken przywróciła Ogród Królowej do jego poprzedniej chwały. To wysoko położone zacisze było jej prywatnym terenem. Jego obecna prostota odzwierciedlała górskie korzenie królowej, lecz jego istnienie stanowiło znacznie starszą tradycję Koziej Twierdzy.
Ze zniecierpliwieniem obszedłem ogród ścieżką, biegnącą po jego obwodzie, a potem zmusiłem się do zatrzymania. Chłopiec się nie spóźniał. To ja przyszedłem za wcześnie. Nie on był winien temu, że minuty się wlokły. Miałem po raz pierwszy spotkać się na osobności z Szybkim, synem Brusa, i niecierpliwość walczyła we mnie z niechęcią. Moja królowa powierzyła mi odpowiedzialność za kształcenie chłopca i w pisaniu, i w walce. Przerażało mnie to zadanie. Chłopiec nie tylko miał Rozumienie, ale był też niewątpliwie uparty. W połączeniu z jego inteligencją mogło to sprowadzić na niego kłopoty. Królowa nakazała traktować Rozumiejących z szacunkiem, lecz wielu wciąż wierzyło, że najlepszym lekiem na zwierzęcą magię jest pętla, nóż i ogień. Rozumiałem, dlaczego królowa chce mi powierzyć Szybkiego. Brus, jego ojciec, wyrzucił go z domu, gdy chłopiec nie chciał się wyrzec Rozumienia. Zarazem ten sam Brus poświęcił wiele lat, by mnie wychować, kiedy mój królewski ojciec porzucił mnie w dzieciństwie jako bękarta, którego
nie śmiał uznać za swego potomka. Godziło się, bym zrobił teraz to samo dla syna Brusa, nawet jeśli nie mógłbym mu wyjawić, że niegdyś byłem Bastardem Rycerskim i podopiecznym jego ojca. Czekałem więc na Szybkiego, chudego dziesięciolatka, z równym zdenerwowaniem, jakbym miał stanąć przed jego ojcem. Głęboko zaczerpnąłem chłodnego, porannego powietrza, przesyconego wonią kwitnących drzewek owocowych. Powiedziałem sobie w duchu, że moje zadanie nie będzie długo trwało. Wkrótce wybiorę się wraz z księciem na wyprawę na Wyspy Zewnętrzne. Do tego czasu z pewnością wytrzymam jako nauczyciel chłopca.
Magia Rozumienia wyczula na inne istoty żywe, więc odwróciłem się, zanim jeszcze Szybki pchnął ciężkie drzwi. Zamknął je cicho za sobą. Mimo długiej wspinaczki po stromych kamiennych schodach nie zadyszał się. Nie wychodziłem z mojego częściowego ukrycia za drzewkami i przyglądałem się chłopcu. Miał na sobie błękit Koziej Twierdzy, prosty strój odpowiedni dla pazia. Cierń miał rację. Będzie z niego znakomity topornik. Chłopiec był szczupły, jak zwykle są szczupli aktywni chłopcy w jego wieku, lecz zgrubienia na jego ramionach, widoczne pod kamizelą, zapowiadały krzepę jego ojca. Wątpiłem, by stał się wysoki, lecz będzie dość rozrośnięty wszerz, by to nadrobić. Szybki miał czarne oczy ojca i czarne, kręcone włosy, lecz w linii jego szczęki i rozstawie oczu kryło się coś z Sikorki. Sikorki, mojej utraconej miłości i żony Brusa. Zaczerpnąłem głęboko tchu. To może się okazać trudniejsze, niż sobie wyobrażałem.
Zauważyłem, że mnie wyczuł. Stałem nieruchomo, czekając, aż mnie zauważy. Przez chwilę obaj milczeliśmy, aż wreszcie chłopiec podszedł do mnie wijącymi się ścieżkami. Ukłon wyćwiczył zbyt starannie, by wykonać go z wdziękiem.
- Jestem Szybki Rozumiejący, wielmożny panie. Kazano mi się do ciebie zgłosić, zatem się przedstawiam.
Widziałem, że postarał się wyuczyć dworskiej etykiety. Mimo to tak dobitne włączenie zwierzęcej magii do jego imienia zdawało się stanowić niemal niegrzeczne wyzwanie, jakby badał, czy królewska ochrona Rozumiejących obejmie go i tutaj, sam na sam ze mną. Wytrzymał moje spojrzenie w bezpośredni sposób, jaki większość szlachty uznałaby za arogancki. Napomniałem jednak samego siebie, że nie jestem szlachcicem. Powiedziałem mu to.
- Dla nikogo nie jestem „wielmożnym panem”, chłopcze. Jestem Tomem Borsuczowłosym, gwardzistą królowej. Możesz do mnie mówić „panie Borsuczowłosy”, a ja będę cię nazywał Szybkim. Zgoda? Dwa razy zamrugał oczyma i skinął głową. Nagle przypomniał sobie, że jest to niewłaściwe zachowanie.
- Tak, panie Borsuczowłosy.
- Doskonale. Wiesz, dlaczego przysłano cię do mnie, Szybki? Dwa razy szybko przygryzł górną wargę, zaczerpnął tchu i powiedział, spuściwszy oczy:
- Chyba komuś się naraziłem. - Szybko spojrzał na mnie. - Ale nie wiem, co takiego zrobiłem, albo komu. - Po chwili dodał niemal zadziornie: - Nic nie poradzę na to, kim jestem. Jeśli powodem jest moje Rozumienie, to w takim razie nie jest to sprawiedliwe. Nasza królowa powiedziała, że moja magia nie powinna mieć wpływu na to, jak jestem traktowany.
Zabrakło mi tchu. Z tych ciemnych oczu wyzierał jego ojciec. To był cały Brus: bezwarunkowa uczciwość i determinacja, by mówić prawdę. A jednak w tym nieopanowanym pośpiechu chłopca usłyszałem też porywczość Sikorki. Na chwilę odjęło mi mowę.
Chłopiec uznał moje milczenie za oznakę niezadowolenia i spuścił wzrok. Ramiona jednak wciąż trzymał prosto; nie znajdował w sobie żadnej winy i dopóki jej sobie nie uświadomi, nie okaże skruchy.
- Nikomu się nie naraziłeś, Szybki. I przekonasz się, że niektóre osoby w Koziej Twierdzy nie przywiązują żadnego znaczenia do twojej magii. To nie dlatego odseparowaliśmy cię od innych dzieci. Zrobiliśmy to dla twego dobra. Znajomością czytania i pisania przewyższasz swoich rówieśników. Nie chcieliśmy umieścić cię w grupie młodzieńców o wiele starszych od ciebie. Uznaliśmy także, że może ci się przydać nauka walki toporem bojowym. Sądzę, że dlatego ja zostałem wybrany na twojego mentora.
Poderwał głowę i spojrzał na mnie z zaskoczeniem i niepokojem.
- Toporem bojowym?
Kiwnąłem głową, do niego i do siebie zarazem. Cierń znów wyprawiał te swoje stare sztuczki. Najwyraźniej nikt chłopca nie zapytał, czy ma ochotę nauczyć się posługiwać taką bronią. Przywołałem uśmiech na twarz.
- Jak najbardziej. Żołnierze Koziej Twierdzy pamiętają, że twój ojciec doskonale walczył toporem. Jako że odziedziczyłeś po nim nie tylko wygląd, ale i sylwetkę, wydaje się naturalne, że broń, którą sobie wybrał, powinna stać się i twoją bronią.
- W niczym nie przypominam ojca. Panie.
Nieomal nie roześmiałem się w głos, nie z radości, ale dlatego, że chłopiec wyglądał w tej chwili dokładnie jak Brus. Dziwnie było patrzeć z góry na kogoś, kto obrzucał mnie jego gniewnym spojrzeniem. Taka postawa nie licowała jednak z wiekiem chłopca, rzekłem więc zimno:
- Według królowej i doradcy Ciernia przypominasz go w wystarczającym stopniu. Kwestionujesz decyzję, jaką podjęli wobec ciebie?
Wszystko zawisło na włosku. Uchwyciłem moment, w którym się zdecydował i niemal odczytałem jego myśli. Mógł odmówić. Wtedy mógłby zostać uznany za niewdzięcznego i odesłany do ojca. Lepiej przyjąć z pokorą nieprzyjemne zadanie i zostać, odrzekł więc ściszonym głosem:
- Nie, panie. Przyjmuję ich decyzję.
- To dobrze - skwitowałem z fałszywą serdecznością.
- Ale ja już umiem posługiwać się bronią - poinformował mnie, zanim zdołałem powiedzieć coś więcej. - Łukiem, panie. Nie mówiłem o tym wcześniej, bo nie sądziłem, że może to kogokolwiek zainteresować. Jeśli jednak mam się szkolić nie tylko na pazia, ale i na wojownika, to już sobie wybrałem broń.
Interesujące. Przez chwilę przyglądałem mu się w milczeniu.
Ujrzałem w nim dość z Brusa, by uznać, że nie będzie się na próżno przechwalał umiejętnościami, których by nie posiadał.
- Doskonale. Możesz mi pokazać, co potrafisz. Ten czas jest jednak przeznaczony na inne lekcje. Dostaliśmy w tym celu pozwolenie na korzystanie ze zwojów z biblioteki Koziej Twierdzy. To dla nas obu spory zaszczyt.
Czekałem na jego reakcję.
Kiwnął głową, ale zaraz przypomniał sobie zasady dobrego wychowania.
- Tak, panie - rzekł.
- Dobrze. A zatem spotkamy się tu jutro. Przez godzinę będziemy się zajmować zwojami i pisaniem, a potem zejdziemy na dziedziniec ćwiczebny.
Znów zaczekałem na jego odpowiedź.
- Tak, panie. Panie?
- Co takiego?
- Jestem dobrym jeźdźcem, panie. Teraz trochę wyszedłem z wprawy. Przez ostatni rok ojciec nie dopuszczał mnie do swoich koni, ale znam się też na koniach.
- Dobrze wiedzieć, Szybki. - Wiedziałem, na co miał nadzieję.
Obserwowałem jego twarz i spostrzegłem, jak po moich obojętnych słowach zgasło w niej światło. Zareagowałem niemal odruchowo. Chłopiec w jego wieku nie powinien myśleć o zadzierzgnięciu więzi ze zwierzęciem. Kiedy jednak opuścił rozczarowany głowę, dobiegło mnie z odległości wielu lat echo mojej dawnej samotności. Brus też uczynił wszystko, co w jego mocy, by uchronić mnie przed związaniem się ze zwierzęciem. Świadomość, że była to mądra decyzja, nie uciszyła wspomnień mojej pulsującej izolacji. Odchrząknąłem.
- Doskonale, Szybki. - Starałem się mówić pewnym głosem. - Przyjdź tu do mnie jutro. I włóż swoje stare ubranie. Ubrudzimy się i spocimy.
Miał wstrząśniętą minę.
- No? O co chodzi, chłopcze?
- Nie... nie mogę, panie. To znaczy nie mam już mojego starego ubrania. Tylko te dwie zmiany, które dała mi królowa.
- Co się z nim stało?
- Spaliłem je, panie.
W jego głosie zabrzmiało nagle wyzwanie. Spojrzał mi w oczy, wysuwając szczękę.
Chciałem go zapytać, dlaczego. Nie musiałem. Mówiła o tym jego postawa. Ostentacyjnie zniszczył wszystkie rzeczy, które wiązały go z przeszłością. Zastanawiałem się przez chwilę, czy powinienem zmusić go, by przyznał się do tego głośno, ale uznałem, że to nic nie da. Takie marnotrawstwo przydatnych ubrań na pewno powinno go zawstydzić. Ciekawe, jak bardzo poróżnił się z ojcem. Nagle dzień wydał mi się mniej błękitny. Wzruszyłem ramionami, zamykając sprawę.
- Włóż zatem to, co masz - poleciłem gwałtownie i miałem nadzieję, że nie zabrzmiało to zbyt ostro.
Stał, patrząc na mnie, a ja uświadomiłem sobie, że go nie odprawiłem.
- Możesz odejść, Szybki. Zobaczymy się jutro.
- Tak, panie. Dziękuję, panie Borsuczowłosy. - Skłonił się ze sztywną poprawnością i znów się zawahał. - Panie? Mogę ci zadać jeszcze jedno pytanie?
- Oczywiście.
Rozejrzał się niemal podejrzliwie.
- Dlaczego spotykamy się tu na górze?
- Tu jest spokojnie. Przyjemnie. Kiedy byłem w twoim wieku, nie znosiłem zamykania w czterech ścianach w wiosenny dzień.
To przywołało na jego twarz niepewny uśmiech.
- Ja tego też nie znoszę, panie. Nie lubię też takiego odseparowania od zwierząt. To chyba wołanie mojej magii.
Wolałbym, by zostawił tę kwestię w spokoju.
- Być może. I być może powinieneś się dobrze zastanowić, zanim na nie odpowiesz.
Tym razem chciałem, by usłyszał w moim głosie naganę.
Wzdrygnął się, a potem zrobił oburzoną minę.
- Królowa powiedziała, że moja magia nie ma mieć dla nikogo żadnego znaczenia. Że nikt nie może mnie przez nią źle traktować.
- To prawda. Ale nie będziesz też z jej powodu traktowany dobrze. Radzę ci, by twoja magia pozostała twoją osobistą sprawą, Szybki. Nie obnoś się z nią przy ludziach, dopóki ich nie poznasz. Jeśli chcesz się dowiedzieć, jak najlepiej radzić sobie z Rozumieniem, proponuję, byś spędzał nieco czasu z Rozumiejącym Sieciarzem, kiedy wieczorami snuje swoje opowieści przy kominku.
Nachmurzył się, zanim skończyłem. Odprawiłem go krótko i chłopiec wyszedł. Sądziłem, że dobrze go oceniłem. Jego Rozumienie stanowiło kość niezgody między nim i ojcem. Szybkiemu udało się przeciwstawić Brusowi i uciec do Koziej Twierdzy, by ujawnić się jako Rozumiejący i znaleźć sobie miejsce na tolerancyjnym dworze królowej Ketriken. Jeśli jednak chłopiec uważa, że wystarczy mu do tego tylko jego magia, to wkrótce otworzę mu oczy. Nie będę starał się go jej pozbawić. Martwiło mnie jednak, że tak się afiszuje ze swoim Rozumieniem, jak człowiek machający szmatą na teriera, by zobaczyć, jaką to wywoła reakcję. Prędzej czy później spotka jakiegoś młodego szlachcica, który z przyjemnością stawi mu czoło w kwestii pogardzanej zwierzęcej magii. Tolerancja została narzucona i wiele osób wciąż żywiących dawny niesmak wobec naszego daru okazywało ją z niechęcią. Postawa Szybkiego utwierdziła mnie w postanowieniu, by nie dać mu okazji do odkrycia, że mam Rozumienie. Wystarczy już, że zuchwale obnosi się ze swoją
magią; nie chciałem, by zdradził moją.