Miała całkowitą rację.
Zwłoki Żyda to był poważny problem. Dlatego Hubermannowie starali się utrzymać Maksa przy życiu nie tylko dla jego dobra. Dla własnego też. Nawet papa, zwykle uosobienie spokoju, czuł na plecach oddech zagrożenia.
– Przestań – powiedział cichym, lecz twardym głosem. – Jeśli to się zdarzy, jeśli on umrze, będziemy musieli znaleźć jakiś sposób. – Liesel przysięgłaby, że w tej chwili głośno przełknął ślinę. – Mam wózek, weźmie się parę starych prześcieradeł…
Liesel weszła do kuchni.
– Nie przeszkadzaj, Liesel – powiedział papa, nie podnosząc oczu. Wbił wzrok w odwróconą łyżkę. Łokcie oparł na stole.
Złodziejka książek nie odeszła. Usiadła przy stole. Z rękawów wyłoniły się zziębnięte ręce, a z ust wypadły słowa:
– On jeszcze nie umarł.
Słowa potoczyły się na sam środek stołu. Troje ludzi wpatrywało się w nie. Ich słabe nadzieje nie śmiały wyżej podnieść głowy. Jeszcze nie umarł. Jeszcze nie umarł. Następna kwestia należała do Rosy.
– Kto jest głodny?
(…)
Lekcję przerwało gwałtowne stukanie do drzwi.
– Proszę – powiedziała Frau Olendrich.
Drzwi otworzyły się i cała klasa spojrzała ze zdziwieniem na Rosę Hubermann. Jedno czy dwoje dzieci westchnęło na widok przysadzistej jak mała szafa kobiety o szyderczych, umalowanych ustach i chlorowych oczach. Legendarna Rosa Hubermann. Miała na sobie najlepsze niedzielne ubranie, tylko jej włosy były w nieładzie. Nauczycielka wyglądała na wystraszoną.
– Pani Hubermann… – zaczęła, gestykulując bezładnie. Rozejrzała się po klasie. – Liesel?
Liesel rzuciła spojrzenie Rudy’emu, wstała i podeszła do drzwi najszybciej, jak się dało, żeby zakończyć krępujący moment. Drzwi się zatrzasnęły i teraz stała na korytarzu sam na sam z Rosą.
– Co się stało, mamo?
– Nie nazywaj mnie mamą, Saumensch! – słowa leciały z prędkością serii z karabinu. – Moja szczotka! Zza drzwi odezwał się wybuch śmiechu, szybko stłumiony.
– Mamo?
– Co u diabła zrobiłaś z moją szczotką, ty durna złodziejko? – Mama bulgotała dalej, choć oczy jej się śmiały. – Sto razy mówiłam, że masz nie ruszać moich rzeczy, ale kto mnie tam słucha! Na pewno nie ty! Tyrada trwała jeszcze parę minut, przerywana nieśmiałymi sugestiami Liesel co do prawdopodobnej lokalizacji szczotki. Potem Rosa nagle zamilkła i przyciągnęła Liesel do siebie. Jej szept był ledwo słyszalny.
– Sama mi mówiłaś, żeby na ciebie nakrzyczeć. Wtedy nikt nie będzie nic podejrzewał. – Obejrzała się na prawo i lewo, a jej głos był teraz niczym jedwab. – Obudził się, Liesel. Żyje. – Wyciągnęła z kieszeni ołowianego żołnierzyka. – Powiedział, żebym ci go dała. Najbardziej mu się spodobał. – Wręczyła go Liesel i uśmiechnęła się. Zanim dziewczynka zdołała się odezwać, magiczna chwila minęła. Zastąpił ją wrzask: – No?! Odpowiadaj, co i jak! Co zrobiłaś z moją szczotką?
Żyje, pomyślała Liesel.
– Nic nie zrobiłam. Przykro mi, mamo. Ja…
– Do czego ty się nadajesz? – spytała Rosa i poczłapała do wyjścia.
Liesel stała samotnie w wysokim, wielkim holu. Ścisnęła w dłoni żołnierzyka. Instynkt pchał ją do domu, ale rozsądek na to nie zezwalał. Wcisnęła pogiętą figurkę do kieszeni i weszła do klasy.
Dzieci czekały.
– Głupia krowa – wyszeptała pod nosem.
Klasa wybuchła śmiechem. Tylko Frau Olendrich się nie śmiała.
– Co to miało znaczyć?
Liesel była tak podniecona, że niczego się nie bała.
– Powiedziałam „głupia krowa”.
Ręka nauczycielki wylądowała na jej policzku.
– Nie wolno ci tak mówić o matce – powiedziała Frau Olendrich, ale na Liesel nie zrobiło to żadnego wrażenia. Stała z uśmiechem na twarzy. Czekała na Watschen. – Siadaj.
– Dobrze, Frau Olendrich.
Rudy nie wytrzymał.
– Jezus, Maria, Józefie święty – wyszeptał. – Masz na twarzy jej rękę. Wielką czerwoną łapę z pięcioma palcami!
– I dobrze – powiedziała Liesel. Najważniejsze, że Max żył.
Kiedy po południu wróciła do domu, zastała go siedzącego w łóżku z przejechaną piłką na kolanach. Broda go swędziała, a spuchnięte oczy z trudem się otwierały. Na stoliku obok prezentów stał pusty talerz po zupie.
Nie przywitali się.
Wszystko było kanciaste.
Drzwi skrzypnęły, dziewczynka weszła, stanęła i spojrzała na talerz.
– Mama wmusiła to w ciebie? – Przytaknął, szczęśliwy i zmęczony.
– Było bardzo dobre.
– Zupa mamy? Naprawdę?
– Dzięki za prezenty. – Lekkie skrzywienie warg trudno było wziąć za uśmiech. – Dzięki za chmurę. Twój papa mi wszystko opowiedział.
Minęła godzina, nim Liesel wydusiła z siebie prawdę.
– Nie wiedzieliśmy, co z tobą robić, Max.
– Masz na myśli, jak pozbyć się zwłok? – zrozumiał od razu.
– Przepraszam cię.
– Nie przepraszaj. – Nie był obrażony. – Mieliście rację, zastanawiając się nad tym. – Machinalnie bawił się piłką. – W waszej sytuacji martwy Żyd byłby jeszcze gorszy niż żywy.
– Miałam sen. – Opowiedziała mu go szczegółowo, nie wypuszczając z dłoni żołnierzyka. Znów chciała się usprawiedliwić, ale Max jej nie pozwolił.
– Liesel, nigdy mnie nie przepraszaj. To ja powinienem przepraszać ciebie. – Obrzucił wzrokiem podarki.
– Sama popatrz na to wszystko. – Wziął do ręki guzik. – Rosa mówiła, że codziennie mi czytałaś. Nawet po trzy razy dziennie. – Obrócił oczy na zasłony, jakby chciał przez nie przeniknąć. Poprawił się na łóżku i milczał, wypowiadając w myślach bezgłośne zdania. Na jego twarzy pojawił się lęk, a potem wyznał. – Wiesz, Liesel, boję się. Boję się, że znowu zasnę.
– Wtedy będę ci czytać – rezolutnie odparła Liesel. – I będę cię bić po twarzy, żebyś nie spał. Odłożę książkę i będę potrząsać tobą tak długo, aż się obudzisz.
Wieczorem i nocą Liesel znów czytała Maksowi Vandenburgowi. Siedział zasłuchany i całkiem przebudzony aż do dziesiątej. Kiedy