Trwa ładowanie...
fragment
15 kwietnia 2010, 10:03

Zdrada. Katarzy kontra Strażnicy Świątyni

Zdrada. Katarzy kontra Strażnicy ŚwiątyniŹródło: Inne
dvd2rwq
dvd2rwq

Blade światło monitora i lampki padało na białe ręce, prawie doskonałe w kształcie, spoczywające na klawiaturze komputera.
Monitor znieruchomiał, czekał na hasło, i długie palce wprowadziły je, klikając mocno: „Arkangel”. W poczcie było wiele maili, ale kursor poszukał wiadomości podpisanej przez Samaela i palec wskazujący prawej ręki, jedyny niedoskonały, na którym widniało pionowe cięcie, upodabniające go do zwierzęcego kopyta, nacisnął szybko klawisz enter.
„Wykonano co do joty twoje instrukcje. Za dwa dni zagrają trąby ludu wybranego i zaczną upadać mury Jerycha, wstęp do ataku. To początek naszej krucjaty” – przeczytał komunikat i dodał:
„Niech Bóg cię błogosławi, Samaelu. I niech przyjdzie z pomocą naszym braciom” – podpisał: „Arkangel”. [...] Kiedy Jaime zbliżył się do okna, nawet sobie nie wyobrażał, że za kilka chwil ujrzy straszliwą twarz śmierci i że ta wizja zmieni nieodwracalnie jego życie.
Właśnie podniósł się od swego biurka i z filiżanką kawy w ręku stanął przy oknie, którego szyby, choć przydymione, przepuszczały promienie słońca do jego gabinetu. Na horyzoncie, na północ od Los Angeles, śnieg okrywający szczyty gór Świętego Gabriela kontrastował z rosnącymi w dole, na bulwarze, palmami, które stawiały opór silnym podmuchom wiatru.
Po siedmiu mglistych dniach we wtorek spadł deszcz, a ranek w środę był krystalicznie przejrzysty. Ziemia odmłodniała i przypominała małe dziecko stawiające pierwsze kroki. Świat lśnił i pysznił się swoją urodą. Jaime pomyślał, że taka chwila, bez telefonów, bez pilnych zajęć i zebrań jest luksusem, na który rzadko mógł sobie pozwolić.
Słoneczny poranek i do tego jeszcze to ciepło, które daje kawa i słońce. Czego więcej trzeba, by odkryć na nowo piękno istniejące poza tymi ścianami ze szkła, stali i marmuru?

A jednak coś było nie tak.
Miał wszystkie powody, by czuć się zadowolonym i szczęśliwym. Skąd więc ten gorzki smak? Czy chodzi tu o jego prywatne życie? Rozwód? Możliwe.
Na bulwarze, wokół centrum handlowego, narastał z lekkim poszumem ruch samochodów, a na niebie kilka leniwych chmurek płynęło w intensywnym błękicie.
– Tak powolne jak moje myśli – szepnął, ścigając chmurki wzrokiem, podziwiając ich lśniącą biel i podnosząc do ust filiżankę z kawą.
I wtedy to się stało. Silny wstrząs targnął budynkiem.
Jaime poczuł jak serce podchodzi mu do gardła, a kawa wylewa się na koszulę. Jego myśli zaczęły biec tak szybko, że miał wrażenie, jakby czas stanął w miejscu. Rozległ się wszechogarniający huk.
– Boże, trzęsienie ziemi! Wielkie trzęsienie ziemi! – zawołał, szukając schronienia w pokoju. Szyby gwałtownie zadrżały.
– Budynek jest na to przygotowany, wytrzyma, musi wytrzymać. Ale szyby!
Przeklął swój elegancki szklany stół zaprojektowany przez znanego artystę i zatęsknił za solidnym drewnianym meblem, pod którym mógłby się schować przed wylatującymi z okien szybami. Z trudem dotarł na środek pokoju, a tymczasem z półek spadały książki. Półki też były szklane! Spojrzał na rośliny doniczkowe zdobiące pokój, zielone liście trzęsły się jak oszalałe. I nagle wszystko się zatrzymało, jakby ziemia przestała się obracać wokół swej osi. Za krótko to trwało jak na trzęsienie ziemi.
Coś przyciągnęło jego wzrok ku oknom. Zobaczył deszcz szkła błyszczącego wesoło w słońcu. Za oknem przesunął się jakiś cień.
– Boże mój, to ciało! Ciało człowieka!
Zdawało mu się, że dostrzegł szare spodnie i koszulę. Białą?
Zbliżył się ostrożnie do okna, teraz już spokojnego i cichego. Pod takim kątem i z takiej wysokości nie mógł widzieć, co się dzieje na dole. Za oknem fruwało w powietrzu, jak na zwolnionym filmie, mnóstwo papierów. Chmury pozostawały w tym samym miejscu, a on ciągle trzymał w ręku filiżankę.
Powoli zaczęły rozlegać się różne dźwięki, najpierw szepty, potem odległe krzyki, a na koniec wycie syren. Jaime postawił filiżankę na przeklętym szklanym stoliku, a następnie skierował się ku drzwiom sekretariatu. – Laura! Nic ci się nie stało?

– Odradzam ten zakup. To błąd. – Karen Jansen mówiła stanowczo, mocno akcentując słowa, chociaż wiedziała, że pcha się w paszczę wilka. Niełatwo było jej przyznać się przed samą sobą, że, jak wszyscy, bała się tego człowieka i chyba po to, by wypróbować swoje siły i odwagę, parła do bezpośredniego starcia.
Owego ranka z sali zebrań na trzydziestym piętrze było wyraźnie widać Pacyfik. Wzgórza, roślinność i budynki wytyczały linię brzegu, wyraźny horyzont oddzielał błękit nieba i morza od kontrastującej z nim ziemi w kolorach zieleni i ochry. Jednak nikt z obecnych nie zwracał najmniejszej uwagi na krajobraz. Prawdziwy spektakl, dramat, rozgrywał się nad mahoniowym stołem zawalonym papierami, zastawionym papierowymi kubkami i filiżankami z kawą.
– Przepisy europejskie – mówiła Karen po przerwie, w czasie której słychać było tylko ciche syczenie klimatyzatora – są bardzo rygorystyczne w kwestii kontroli firm medialnych przez...
– Bzdury – brutalnie przerwał jej Charles White, jak bokser wymierzający cios. – Wy, prawnicy, jesteście od tego, by obchodzić prawo, tak aby wszystko wyglądało legalnie. – White wstał z krzesła, demonstrując obecnym swoje sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu i ponad sto kilo żywej wagi. – Za to wam płacimy. – Utkwił swoje wyblakłe, podkrążone oczy w Karen i dodał, wyraźnie oddzielając od siebie poszczególne słowa: – Mówię oczywiście o dobrych prawnikach.
Walka była nierówna, nie tylko z powodu wagi ciała, ale i wagi funkcji, jaką oboje sprawowali w Korporacji. White był prezesem najpotężniejszego departamentu spraw korporacyjnych i audytu, a ona tylko młodą prawniczką, której szef podlegał prezesowi wydziału prawnego.
Chciała kontratakować i już otworzyła usta, ale jej szef, Andrew Andersen stanął w jej obronie:
– Charlie, nasi francuscy prawnicy uważają, że zamiarem...
– Do diabła z twoimi francuskimi prawnikami! Davis Corporation będzie miała w Europie swoje kanały telewizyjne i właśnie teraz zaczynamy je zdobywać – uciął White. – Mamy pieniądze na zakup większościowego pakietu akcji dużej europejskiej firmy telewizyjnej i nie będziemy czekać, aż zmieni się ustawodawstwo lub sytuacja polityczna. – White wpił wzrok w Karen i nawet nie spojrzał na Andersena, kiedy ten mówił. – Czyż nie tak, Bob? Wytłumacz im, żeby do cholery zrozumieli to raz na zawsze. – Mamy pieniądze, tak? – zwrócił się do prezesa wydziału finansowego, który nie odpowiedział na to pytanie.
– Panie White – mówiła dalej Karen stanowczym tonem. – Nie są ważne pieniądze, które pan ma, ale to, czy używa ich pan zgodnie z prawem obowiązującym w danym kraju. To nie jest Ameryka.
White podszedł do okna, podpierając się rękami pod boki, udając, że jest pochłonięty podziwianiem widoku. Karen mówiła więc do jego pleców:
– Drogą najbardziej skuteczną, najszybszą, legalną i politycznie akceptowaną jest wprowadzanie naszych „treści” poprzez platformy telewizji cyfrowej – konwencjonalne lub naziemne – które upowszechniają się ostatnio w Europie. Taka strategia ma tę zaletę, że wymaga minimalnych nakładów i umożliwia zawieranie długoterminowych sojuszów z wielkimi operatorami europejskimi...
– To na nic się nie zda. To zły pomysł – odrzekł White nadal odwrócony plecami do zebranych, opędzając się ręką. – My chcemy przejąć znaczną część medialnego biznesu. Taki jest cel, do którego wszyscy powinniśmy dążyć. Przejęcie kontroli to główne hasło. Kontroli!

Drzwi nagle się otworzyły i do sali wtargnęła gęsta chmura pyłu. Rozległ się huk, jakby miał się zawalić cały budynek. Stół podskoczył, przewracając szklanki i filiżanki, a teczki z dokumentami rozsypały się po podłodze. White oparł się o filar, by nie upaść, a reszta zebranych chwytała się czego tylko mogła. Przenikliwy krzyk zagłuszył przekleństwa. Karen nie wiedziała, czy to ona krzyczała, czy sekretarka Andersena, która na laptopie pisała protokół z zebrania.

dvd2rwq

Gus Gutierres od razu wiedział, że to zamach. Już od wielu tygodni przeczuwał grożące niebezpieczeństwo, spodziewał się czegoś takiego, miał bóle kręgosłupa jak reumatyk przed nadchodzącą burzą.
Tego ranka obudził się przed świtem z uczuciem niepokoju; napięcie splotu barkowego i karku powodowało ból. „Jest niedobrze” – mówiło mu jego ciało, nie precyzując powodu zaniepokojenia. Jakieś przeczucie? Czy spowodował to zły sen, czy też jeden z częstych u niego przypływów zawodowego perfekcjonizmu?
Jakakolwiek była tego przyczyna, nie mógł już zasnąć i postanowił dokładnie sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Bez żadnych wyrzutów sumienia obudził Boba i poinformował go, że dziś sam będzie nadzorował ranczo, gdzie przebywał David Davis, prezes Korporacji.
Ruch na drodze był słaby i szybko zdołał dotrzeć do biura. Przystąpił od razu do rutynowego sprawdzania środków bezpieczeństwa. System kontroli funkcjonował należycie, wszystko było na swoim miejscu. Ale jego niepokój nie ustępował.
– Przecież nie wierzysz w intuicję, jesteś profesjonalistą – mruczał.
Czuł jednak, że za przeczuciem może się kryć coś konkretnego. Po tylu latach wiedział dokładnie, gdzie w danej chwili powinna znajdować się dana osoba czy przedmiot. Zapamiętywał każdą zmianę, jaka zachodziła. Każde dziwne zachowanie, każde odejście od rutyny mogło oznaczać potencjalne niebezpieczeństwo.
Czasem jednak jego podświadomość rejestrowała szczegóły, jakich racjonalna część umysłu nie zauważała: te obrazy lub słowa tkwiły w nim, niekontrolowane przez mózg i pojawiały się nawet we śnie. Kiedy coś było niezwyczajne i nie pasowało mu, budził się w nim niepokój, uczucie, takie jak tego ranka, że coś wymknęło mu się spod kontroli. Właśnie dlatego, na wszelki wypadek, choć zazwyczaj zwalczał lęki i przeczucia, brał te rzeczy na serio.
W kwestii bezpieczeństwa swego szefa Gutierres nie uznawał żartów.
Ten eks-ochroniarz prezydenta Stanów Zjednoczonych był teraz czymś więcej niż ekspertem od spraw bezpieczeństwa. Był szefem „pretorianów” Davida Davisa. A ten tytuł oznaczał o wiele większy zakres obowiązków i odpowiedzialności, także w sytuacjach, o których głośno się nie mówi.
W chwili wybuchu zareagował błyskawicznie. Był pewny, że z Davisem wszystko jest w porządku, ale musiał to sprawdzić, więc wbiegł do gabinetu prezesa. Stary siedział spokojnie przy swoim biurku i sponad okularów, których używał do czytania na komputerze, spoglądał na Pacyfik.
– Co się dzieje, Gus?
– Jeszcze nie wiem – odpowiedział – ale za chwilę poinformuję pana o sytuacji.
Stary kiwnął aprobująco głową i czytał dalej, jakby nic innego go nie obchodziło.

dvd2rwq
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dvd2rwq

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj