DZIENNIK
14 październ. 1956 -
3 stycz. 1957
ZAPISKI
PSYCHOPATY. I
14 października
Sstopp... czczorrt!
Ciekawe, co za bałwan...
Co za bałwan, pytam, uważa za stosowne straszyć mnie o trzeciej nad ranem...
Czy aby faktycznie o trzeciej?
Tak, najprawdopodobniej...
Hm, o trzeciej... Kto by to mógł być... Koniec końców to idiotyzm, czczorrt...
Modernizm...
Modernizm? Cha, cha, cha, cha, cha...
Jednakowoż, mój chłopcze... coś ci trochę za wesoło, powiedziałbym... i całkiem nie a propos...
Nawet w rozkwicie nie zapominajcie, że i śmierć, jak życie, jest piękna, i że królewski majestat...
Tup... tup... tup... tup... tup... tup...
Tup... A jednak. Wesołość i romantyczna fascynującość opuszcza cię powolutku, mój miły chłopcze...
Taak... powiedziałbym, romantyczna sytuacja... ciemno wszędzie... mrok...
Nawet w rozkwicie nie zapominajcie, że i śmierć, jak życie, jest piękna, i że...
Tup... tup... tup...
...królewski majestat stygnących grobów...
15 października
Ni chuja-aa!
Alkohol - zbawienie!
Ni chuja-a-a!
17 października
"Wybity z rytmu i dlatego wylany z uniwersytetu oraz pozbawiony rozumu..."
18 października
Zeżremy etykę!
Zmiażdżymy ją końskimi zębami!
Utopimy ją w otchłaniach naszych żołądków i zbezcześcimy trawiennym sokiem!
Zalejemy gorzką nalewką na pieprzu!!
Ach, cha, cha, cha, cha, cha, cha!
24 października*
18/VIII, Kirowsk
- Prrrecz! Prrrecz!
- Normy niepotrzebne!
- Potrzebne! Nie więcej niż dwadzieścia linijek i nie mniej niż osiem!
- Do diała z maksimum!
- I tak Wieńka to oleje!
- Bzdurra! No to zaczynamy! Może trochę ciszej... Mamy 15 minut! Rymy i rytm obowiązkowo!!! Jeśli chociażby jedna linijka nie kończy się przymiotnikiem, autora uroczyście ogłasza się kretynem!
- Hurrra!!!
- Zdobywcę pierwszego miejsca ogłasza się geniuszem, szóstego miejsca - idiotą!
- Wystarczy! Zaczynamy! Tak czy inaczej zostaniesz idiotą!!!!
- Abgham, milcz!
- Koniec! Cisza! Już mam!
- Cz-cz-cz-cz!
- Dosyć, koledzy, koniec!
- Jeszcze trzy minuty! Dopracować...
- Wystarczy!!
- Bez sensu mi wyszło, jakieś kurestwo!
- U wszystkich, kurwa, bez sensu! Wieńka, czytaj pierwszy...
- Zaczynaj!
- Bardzo was przepraszam, moje jest za długie... i dla was niezrozumiałe...
- A czyje jest zrozumiałe? Zaczynaj!
- Hm.
Obojętno-zazdrosna,
Młoda, czuła, namiętna,
Tak wstydliwie ostrożna
I gorąco-przepiękna!
Wciąż próbujesz, bezsilna,
Zrzucić sieć nadaremno,
Co ją życie mogilne
Splotło w przepaść bezdenną.
Niczym przepaść bezdenna,
Niczym widma poranne,
Trwoży cię mgliście-ciemne
Życia szczęście spętane...
Nagle ciebie nie spotka
Ni dalekie nie znajdzie,
Ty, na zawsze samotna,
Upragniona najbardziej!
O ty, tak upragniona,
Doli twej nie odmieni
Ani młodość szalona,
Ani wielkie marzenia -
Bezsens nie zmartwychwstanie,
Nic martwoty nie wskrzesi,
Bezcelowe czekanie -
Nie ma kresu w bezkresie!
Bezkres kresu wszak nie ma -
Nie ma celu w bezkresie -
Jak bezpłodne rojenia,
Jak jałowość uniesień,
Bezprzydatne jest piękno,
Wolność jest beznamiętna,
Sił natury potęgo -
Tyś świętości jest piękna.
Bo świętością jest piękna -
Owa twarz odwiecznego,
Tylko odblask dziwnego
I złudzenia namiętne,
Dźwięki upragnionego,
Morze mętno-wezbrane,
Wiecznie-milczące niebo,
Ciągłe oczekiwanie...
Pełne mglisto-słodkiego
Sił natury wezwanie
Wzbudzi tak pożdane
Czucie niezrównanego,
Błogość nieodmiennego -
Nieoczekiwanego!
Nieoczekiwanego
Nie wyczekuj, nic z tego,
Ty, na zawsze samotna,
Upragniona najbardziej,
Bojaźliwie wstydliwa,
Taka dziwna i piękna,
Do zatraty zazdrosna,
Do szaleństwa namiętna!!!
- Brrrawo!
- Brrrrawo!
- Odmawiam czytania moich głupot!
- I ja też!
- Jerofiejew - geniusz! Hurra!
Kirowsk, 20 VIII
- No to fabułę...
- Fabułę!!
- Niech będzie o morderstwie!
- Niezła fabułka!
- No, Fomka, zaczynaj!
- Hy-hy...
- Pewnego razu idąc; wzdłuż szyn kolejowych...
- No, idziesz, kurwa...
- "A nocka ciemna była..."
- A tam, chuj z wami...
Raz idąc; ja sobie po torach,
Wtem straszny dobiega mnie krzyk!
- Chujowo! Chujowo!
- Sentymentalizm! Więcej sentymentalizmu! Wieńka! Do roboty!
Wtem straszny dobiega mnie krzyk...
- Chujowo! Gdzie obrazowość? Wieńka! W pięć minut!
Ostatni promień słońca skrył się za strumieniami,
Majestatyczny wieczór otula rozlewiska,
Bezdźwięcznie płacze wierzba i słychać szept w jej listkach,
Ostatni promień słońca już znikł za strumieniami.
Spokojnie wioska śpi. Lecz gdzieś tam, w mglistej dali,
Rozdziera ciszę zmierzchu krzyk, w skowyt przechodzący,
Straszliwy, pełen grozy i zda się nie mieć końca...
Spokojnie wioska śpi. Lecz gdzieś tam w mglistej dali
Kogoś zarzyna ktoś...
- O, do diabła! Świetna parodia!
- Talent! Talent!
- Bi-i-is! Bra-a-awo!!!
- Wieńka! Przeczytaj nam swoją wczorajszą...
- A tam... chuj z nią...
- Borieńka! No to za niego!... Na śmierć psa!
Pełen werwy i energii, z sercem pełnym człowieczeństwa,
W krótkim życiu nie skosztował s&łodkiej męki namiętności...
- To nie to! Nie to! To przecież Na śmierść Soso!
Boże mój! Patrz, jam zabity przez rodzonych moich braci!
- To też stamtąd!
- Mnie się podoba ostatnia linijka:
Tylko ciche, smutne jęki i przekleństwa niesłyszalne.
- Wieńka! Czytaj wszystko!
- Kiedy się wstydzę... A idźcie w cholerę...
7-8 listopada
Nadzwyczaj zabawne.
Prawie piętnastominutowe kontemplowanie rzygowin, które dopiero ze mnie wytrysnły nieuchronnie postawiło przede mną dzisiaj dosyć jednak aktualny problem:
Czy rzygowiny mają charakterystyczne cechy narodowościowe?
Porównywanie w myśli rzygowin gruzińskich, jakich eksplozję dopiero co miałem przyjemność przed chwilą kontemplowaść w metrze - i tych - obleśnie rozwalonych przede mną całą swoją krzykliwoą osobowością dumnie demonstrujących swoje rosyjskie pochodzenie - nie dało żadnego pozytywnego rezultatu.
A zresztą, chyba widać lekkie podobieństwo...
I to podobieństwo raz jeszcze zasmuciło mnie z powodu stopniowego zanikania różnic narodowościowych...
Ach, gdyby był Soso!
22 listopada
Jak wynika z wiarygodnych informacji:
W ciągu całego pierwszego semestru Jerofiejew był wyjątkowo przykładnym studentem i znakomicie zaliczywszy zimową sesję udał się na ferie zimowe.
Może to zimowy surowy klimat, może "rodzinny alkoholizm" zabiły w nim "przykładność" i na początek drugiego semestru podrzuciły go nam z wyraźnymi oznakami postępującej degeneracji.
Przez cały luty Jerofiejew spał i we śnie nakreślał perspektywy - nie do pozazdroszczenia - swego dalszego postępu na tej drodze.
Od pierwszych dni marca przedsiębiorczemu z natury Jerofiejewowi najwyraźniej znudziło się bezpłodne "wyznaczanie perspektyw". Wolał przystąpić do czynów.
W połowie marca Jerofiejew ukradkiem zaczął pić.
Pod koniec marca również ukradkiem zaczął palić.
Święty miesiąc kwieciń Jerofiejew powitał tą samą wodą święconą i tym samym kadzidłem - co prawda w zwiększonych proporcjach.
W tymże kwietniu Jerofiejew doszedł do wniosku, że nieźle byłoby "odpowiedzieć na zew natury". Nieudana "odpowiedź" pogrążyła go w otchłani żałości i powiększyła kąt nachylenia równi pochyłej, po której sądzone mu było bezszelestnie się staczać.
W kwietniu aresztowano jego brata.
W kwietniu śmiertelnie zachorował jego ojciec.
Majowy upał nieco zmorzył Jerofiejewa - pomyślał że nieźle byłoby znaleźć sznur zdolny utrzymać 60 kilo mięsa.
Tenże majowy upał otulił go błogosławionym lenistwem, dzięki czemu utracił wszelką ochotę do poszukiwań jakiegokolwiek sznura, jednocześnie zatrzymując się przez moment na wyżej wymienionej równi.
W czerwcu Jerofiejewowi wydało się, że uleganie naciskom letnich upałów to zbyt wielki wstyd dla geniusza, tym bardziej że zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne wydarzenia stanowiły swoisty wentylator.
W początkach czerwca brata skazano na siedem lat.
W połowie czerwca umarł ojciec.
I najprawdopodobniej wydarzyło się coś jeszcze w najwyższym stopniu przykrego.
Od połowy czerwca do wyjazdu na letnie wakacje włącznie Jerofiejew staczał się w dół, już pionowo, ziejąc dymem, żonglując ćwiartkami, zawalając sesję, dopóki nie ocknął się na orzeźwiającym łonie miłych jego sercu gór Chibin.
Lipcowa i sierpniowa działalność Jerofiejewa upłynęła na wyżej wymienionym łonie, poza polem widzenia komentatora.
We wrześniu Jerofiejew wtargnął w granice stolicy i obrzucając wszechświat przekleństwami, położył się do łóżka.
Przez resztê września Jerofiejew leża&ł w łóżku prawie bez ruchu, obrzucając błotem kolegów ze swojej grupy i upajając się głębią własnego upadku.
W październiku upadek nie wydawał mu się aż tak głęboki, bo niżej swojego łóżka fizycznie nie mógł ju¿ spaść.
W październiku Jerofiejew zaczął zachowywać się nadzwyczaj podejrzanie i z godną pochwały zimną krwią oczekiwał wykluczenia z kolebki swojej degeneracji.
Pod koniec października, ...