Mężczyzna wszedł po skrzypiących schodach.
Odszukał w pęczku kluczy ten do pokoju numer siedem i otworzył drzwi. Zamknął je za sobą, postawił na podłodze wiadro z mopem. Ostrożnie. Żeby kij nie upadł i nie narobił hałasu. Hałas był ostatnią rzeczą, której chciałby doświadczyć. Głowa bolała go okrutnie. Czuł się tak, jakby cały zastęp małych, złośliwych, kopalnianych skrzatów tłukł kilofami w jego czaszkę.
Nic tam nie znajdziecie - pomyślał. - Tylko kaca. Wielkiego jak Łomnica. Wszystko byłoby w porządku, gdybyśmy pili wczoraj tylko śliwowicę. Po śliwowicy karpackiej nie ma kaca. To nic, że wyszło półtora litra na dwóch. Ta słowacka śliwowica jest okay. Łeb mi pęka przez ten koniak. Co to w ogóle było?... Więcej tego świństwa nie tknę. Jedynie karpacką. Nabrał do wiadra wody z umywalki wiszącej na ścianie w pobliżu drzwi, zmoczył mopa i zaczął wycierać podłogę. Tylko środek pokoju.
Dokładnie sprzątnę po następnych gościach - uznał dzierżawca ośrodka.
Wytarł pobieżnie stary, skrzypiący pod stopami parkiet i postanowił otworzyć okno. Nie na długo. Na dworze znowu było minus piętnaście. Szkoda grzać w powietrze. Niezapłacona faktura za olej opałowy, na sześć tysięcy złotych, straszy przecież w szufladzie. Ale w pokoju wisiał jakiś smród.
Znowu któryś z gości nie trafił ze śmieciami do kosza - pomyślał. - Teraz leży gdzieś pod łóżkiem albo pod szafką resztka chleba z serem topionym tylżyckim, pusta puszka po szprotkach lub nadgryziona, gnijąca parówka. Ciekawe, czy w swoich domach turyści też tak rzucają śmieci, gdzie popadnie? Co za ludzie… Pociągnął jeszcze raz nosem. Tyrolska. Puszka po konserwie tyrolskiej. Te po rybach śmierdzą inaczej.
Mroźne powietrze wpadało przez okno. Dzierżawca zaczął szybciej szukać źródła smrodu. Głowa rozbolała go jeszcze bardziej, gdy niemal położył się na podłodze, żeby zajrzeć pod meble. Fetor nasilił się, lecz dzierżawca nic podejrzanego nie widział. Źródło smrodu było w jednym z łóżek. Podniósł materac i zajrzał do skrzyni na pościel.
Gwałtownie opuścił materac i podbiegł do okna.
Kilofy skrzatów pracowały coraz szybciej. Dudniły o czaszkę. Rozłupywały mózg. Mężczyzna bał się, że za chwilę głowa pęknie mu jak balon. W drobne kawałki. Odetchnął kilka razy głęboko, mroźne powietrze niemal kaleczyło mu gardło. Popatrzył na cmentarz widoczny tuż za oknem. Pusty i bezludny. Jak to cmentarz. Uprzedzano mnie, kurwa, że to sąsiedztwo przyniesie pecha! - pomyślał ze złością. - Dlaczego ich nie zameldowałem?! Trzeba było wziąć dowody i wpisać do księgi meldunkowej… Skusiłem się na pięćset złotych. Kurwa! I teraz mam kłopot. No i dlaczego ten gnijący trup jest bez głowy?
Może też miał kaca wielkiego jak Tatry… Już po mnie. Teraz mogę tylko śmiać się z własnej głupoty.