Trwa ładowanie...
fragment
15-04-2010 10:51

Zakazane po legalu

Zakazane po legaluŹródło: Inne
d2wqxga
d2wqxga

Zeszmaciłam się! Jestem szmata najgorsza z możliwych! Będę od dziś mówić do swojego odbicia w lustrze: Dzień dobry szmato! Oto do czego doprowadza niewinne dziewczęta permanentny brak faceta na stałe. Do zejścia na psy! Wyszło na to, że się kurwię za ścieżki. Jak ostatnia szmata! Oczywiście poszłam dziś na miasto, jak co łikend.

Co tak sama będę na chacie siedzieć? Oczywiście byłam zaopatrzona w towar, który to towar wzięłam już w domu i który potem brałam przy stolikach i w kiblach wielokrotnie. Towar jak zwykle był pierwsza klasa, bo jak zwykle mam dobre namiary na dobre towary. Rymło mi się, jak widać. Bo z natury poetka jestem i często rymuję. Najlepiej rymuje mi się po ścieżkach albo lufkach, dżojntach i takich tam.

Tak wtedy gadam wierszem bez zastanowienia
Tak sobie rymy łapię od niechcenia
I tak mimochodem mi wychodzi
Wiersz co się sam z siebie rodzi
Tak bardzo lubię to rymowanie
Lubię też muzę i śpiewanie
Lubię porywające pisać powieści
O treści co się w głowie nie mieści
Lubię nocne z mocnym łbem rozmowy
Lubię pofikać kiedy rytm transowy
Lubię se przyćpać i dobre ćpanko
Lubię z facetem ostrym ruchanko

Tajniaka wywęszę na kilometr. Oni zawsze tak samo wyglądają. Psa rozpoznam w każdym kraju. Tak jak i dresa, i swojaka. Oni są tacy sami jak świat długi i szeroki. Gdziekolwiek cię poniesie, tam swojaka trafisz bez pudła. No chyba żeś frajer i debil ostatni, o niecnym charakterze, śmierdzących skarpetach i ciągnącą się za tobą atmosferą ściemy. Ale w sumie wtedy też trafisz na kogoś tobie podobnego. To są takie rasy. Rasy to nie kolor skóry, jakieś wypustki na czaszce czy rozmiar kutasa. Rasy są do rozpoznania zawsze i wszędzie. W Nowym Jorku policjant wygląda dokładnie tak, jak w Polsce. Tak samo paker sterydowiec, ćpun od amfy, ćpun od zielonki, ćpun od wódki, od piwa i od nikotyny, od głupoty.

d2wqxga

Wszędzie, na całym globie naszym, w pięknej tej naszej krainie, są podobne style. Te style to rasy właśnie. Te prawdziwe. To podobno zależy od wcielenia i duszy, jaką się jest. Stare dusze są najbardziej pojechane.

One właśnie pchają ten świat do przodu. To artyści, twórcy, ćpuny, odlotowcy, pojebańcy i inni nieprzystosowani. Jest też motłoch. Ten biedny zabiegany motłoch, niczego nieświadomy, przesypiający swoje życie w biegu. W wyścigu po nic, po falstart na mecie. Ten motłoch, pospólstwem zwany, jest tu właściwie najmniej potrzebny.

Wiem, że teorie wygłaszam rasistowskie, faszystowskie, powiedziałabym nawet. Ale co mi tam, mimo całej mojej miłości do tej zafajdanej ludzkości nie mogę motłochowi wybaczyć wielu rzeczy. Ale o tym kiedy indziej. Są jeszcze dusze mistrzowskie. To tacy jak Budda albo dalajlama. Oświeceni. A stamtąd niedaleko już do wyzwolenia. Nirwany. Ale zanim to nastąpi, trzeba pobawić się na tej planecie, potworzyć i pokazać, na co cię stać. Jeśli na niewiele, to proszę, nie wymagaj od życia zbyt dużo, człowieku. Nie żądaj, nie skamlaj, nie chodź po prośbie, bo to wszystko przecież to twoja i wyłącznie twoja działka! Dobra, dosyć tego trucia. Przejdźmy do rzeczy.

No więc siedzę zblazowana przy stoliku, nie ma na kim oka zawiesić. Wyjątkowo nieurodzajny wieczór. Nic, tylko się schlać w trupa, gdybym była trunkowa. Muzyka do bani. House. Kto to wymyślił i po co, zostanie dla mnie tajemnicą po wieki wieków. Takie disco polo dla takich, co myślą, że są lepsi od diskopolowców. Ale muzyka kompleksowo taka sama. Ten sam bit prymitywny, to samo nędzne popierdywanie. Szkoda gadać. No i siedzę tak sama, nuda, że ziewać się chce. Widzę znajomego pedałka, który jak zawsze świńskim truchtem do mnie podbiega, bo wie, że hojna jestem i ziołem sypnę.

d2wqxga

Palimy. Zwierzam mu się z problemu. Że taka wyposzczona jestem. I że tak mi żal następnej nocy nadaremno samej prześcieradło grzać.

Pedalek rozumie, bo ma ten sam problem, jak się okazuje. Pali, pali i mówi z nagła:
- Ty, ja znam takiego jednego. Też jest samotny.
- Nie, stary - macham rączką w geście obronnym. - Nie ze mną te numery. Od takich randek w ciemno to boli mnie głowa. Mam dość wynaturzonych samców, co to ich żadna panienka nie chciała, bo są obleśni, paskudni i pijakami są.
- Nie - macha rączką pedałek. - Ten fajny jest i w porządku.

Dba o higienę, prochem diluje - wylicza zalety, pokazując na palcach, jak swatka najlepsza.
- O Jezu - stękam. - Tego mi jeszcze potrzeba.
- Słuchaj, umówimy się, znaczy, ja was umówię, i jak ci się spodoba, to wiesz, a jak nie, to nie - mówi on.
- Bo ja wiem...
- Jesteś wyposzczona czy nie? - pyta pedałek.
- No jestem - mówię.
- No- kiwa głową pedałek. - To ja pójdę zadzwonić. - Wstaje od stolika. Nie posiada komórki ze względów oszczędnościowych, ja - ideologicznych. I tak zdziwiona jestem, że karty magnetycznej nie żałuje. No dobra. Zobaczymy.
- Zgodził się! - Pedałek promienieje. O losie! - Jesteśmy umówieni na przystani. Będzie tam razem z koleżkami.

d2wqxga

Trzęsą mi się nogi, kiedy wsiadamy do samochodu. Cholera, na dziwkę jakąś wyjdę. Ale dupa tam. Chcicę mam taką, że do Szczecina czuć rozpaczliwie nawołujący zapach mojej cipki. Co mi tam! Wysiadamy przy przystani. Ciemno, bo noc oczywiście. Ja tylko po nocy chodzę. Bo w dzień nic się nie dzieje. Chyba że nad ranem, o świcie, kiedy ludzie z imprezy wracają i na jakiego uśmiechniętego ćpuna się trafi i można jeszcze parę godzin spędzić w miłym towarzystwie, o ciekawych rzeczach pogadać.

No więc idziemy do przystani. Muzykę disco polo słychać, ludzi ful, głównie piwo chleją. Ale tylko to jest po legalu. Poza tym to nie ta impreza, chociaż i tu trafić się może jakiś amator ścieżki, pigsa albo zielonki. Nigdy nie wiadomo.
- O - mówi pedałek - tam są! - Pokazuje paluchem. - Chodź.

Idę. Jak na ścięcie. Zaczyna mi się odechciewać, ale na odwrót już za późno. Okazuje się, że rzeczywiście znam z widzenia tego gościa. Zupełnie nie mój typ, ale nie taki zły. Przynajmniej zadbany i czysty. Prawie do przesady. Dobre ciało. Ciekawe, czy umie się ruchać.

d2wqxga

- Grzegorz- rzuca z uśmiechem mój dzisiejszy wybranek.
- Aneta - mówię.
- Jeszcze coś tu załatwimy - rzecze on - i zaraz ruszamy. - Odwraca się do koleżków jakichś.
Rozglądam się po okolicznych ryjach.
Szczęściem nikogo znajomego. Matko! Gdyby się ktoś dowiedział!
- Cześć, Aneta! - słyszę nagle zza pleców. A jednak. Uff. Oddycham z ulgą. Żaden tam pobratymiec ani ziomek. Licha pijawica jakaś. Gośka. Jak zwykle podchmielona.
- A ta tu czego? - szepcze mi do ucha pedałek. - Podczepić się chce jak zwykle. Już wywęszyła.
Trudno. Odganiać jej nie będę. Niech się oni martwią.
- To chodźmy gdzieś dalej od tej gawiedzi - rzuca Grzegorz, załatwiwszy co trzeba.
- Cześć, Grzegorz- świergocze Gocha, bekając. - A ty masz coś?
- Ciebie pojebało, babo?! - wkurz a się Grzegorz. - Nie mam nic i chuj ci do tego.
- Ale jesteś, Grześ - szczebiocze dalej niezrażona pijawica i dawaj mydlić nam oczy: - A ja byłam na zajebistej imprezie!
- Chyba w Pierdolewie - rechocze Grzegorz.
- Nie w Pierdolewie, tylko w Gdańsku - mówi pijawica, nie bacząc na ton rozmowy. Czego to się nie zrobi dla darmowego towaru.
- Zalewasz - stwierdza Grzegorz. - W Gdańsku nie ma fajnych imprez.
- Toteż ja też tak myślałam - powiada Gocha rezolutnie. - Ale na własne oczy sprawdziłam, jest.
- Przyjdzie, gdzie jej nie proszą, i namolnie pierdoli - mruczy Grzegorz, dzieląc ścieżki na ławce. - Proszę - podaje mi banknot.

Wciągam. Dobre.
- Masz, Gocha. - Jako prawdziwy dżentelmen podaje jej dwusetkę. - Tylko oddaj potem- śmieje się. Ogólnie mają bekę z tej Gochy.
- Ty Grzegorz to zawsze masz świetny koks - podlizuje się pijawica.
- Owszem. Niezły - powiada Grzegorz, wciągając grubaśną ścieżkę. - No to co? Teraz tango jakieś.
- Jakie tango? - żali się pedałek, ciągnąc swoją działkę. - Ani tańca, ani ruchańca. Nie ma facetów.
- Nie ma, nie ma - przedrzeźnia go Grzegorz. - Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz.
- O nie - mówię w obronie pedałka. - To wszystko wina naszego zaścianka. To grajdół jest parszywy. Wiocha taka większa. Tylko imprezy nie ma w remizie. Jak byłam w kraju ościennym, poznałam parę miejscówek dla odmieńców. Mnogość jest ich wielka. Gdzie spojrzysz, geje i lesbijki. Tam byś, Pakito - tak go nazywamy, Pakito, od Piotrek - tłumy całe dyszące z żądzy napotkał.
- O matko! - cieszy się Pakito. - Poważnie?
- Pod Bogiem - zarzekam się. - Tych jest najwięcej. Co ja się namęczyłam, żeby hetero znaleźć. Trzy noce szukałam!
- O Jezu! - rozmarza się Pakito. - Ale bym tam chciał pojechać!
- Język trzeba znać - mówi Grzegorz, skręcając dżojnta.
- E - macham ręką - nie trzeba. W tych wypadkach język jest międzynarodowy. Tak zwany body language.
- Fakt - kiwa głową nasz dzisiejszy sponsor. - W takich wypadkach owszem.
- Ja też bym tam pojechała. Tu już mi się wszystkie chłopy opatrzyły - rzecze Gocha, ściągając chmurę.
- Opatrzyły! - obśmiewa się Pakito. - Fakt. Bo ty tylko na nich se popatrzeć możesz. Żaden by cię nawet przez rękawiczkę nie wyruchał.
- Nie bądź cham - obraża się Gocha. - I poza tym wyruchał niejeden.
- Tak. Po pijaku w ciemną noc - rży dalej Pakito. - Nie jeden, było ich dziesięciu.
- Idę do koleżanki - powiada Gocha. Dostała, czego chciała, i może się już zmyć.
- No. Wreszcie - cieszy się Grzegorz. - Poszła sępiara. To co?
Idziemy gdzieś popląsać?
- Tak, tylko dokąd? - zastanawia się Pakito. - Może do Fabryki?
- Dobry pomysł - przyznaje Grzegorz. - Dawno tam nie byłem. Masz pojazd, Aneta?

Kiwam głową.
- No to w drogę.
W Fabryce na szczęście grają dobrą muzę. Oddycham z ulgą. Można jeszcze ten wieczór z sensem wykorzystać.

d2wqxga
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2wqxga