– Witajcie na Baldurze – zagaił Geary. Ledwie wypowiedział te słowa, przypomniał sobie, że tak właśnie brzmiał tytuł pewnego niezwykle popularnego filmu dokumentalnego z czasów jego młodości. Nikt jednak nie zareagował na ten zbieg okoliczności, zapewne tylko on miał to skojarzenie. Nic dziwnego zresztą. – Zamierzałem przeprowadzić flotę ponad płaszczyzną ekliptyki systemu prosto do kolejnego punktu skoku, ale jak zwykle zostaliśmy zmuszeni do zmiany planów.
Szmer zainteresowania przetoczył się wokół wirtualnie przedłużonego stołu, gdy Geary wywoływał ekran wyświetlacza przed swoim stanowiskiem. Jasny żółty punkt znajdujący się na środku projekcji oznaczał tutejszą gwiazdę, na orbitach wokół niej poruszały się najważniejsze planety układu, pomiędzy nimi zaś widać było rzędy symboli, jakimi oznaczono syndyckie instalacje.
– Musimy złożyć wizytę w syndyckich kopalniach na czwartym księżycu drugiego gazowego giganta. – Jeden symbol stał się jaśniejszy. – Nasze jednostki pomocnicze wymagają natychmiastowych uzupełnień rzadkich pierwiastków i zamierzamy je zdobyć właśnie tam. A ściślej mówiąc, nasi komandosi wykonają to zadanie. – Geary skinął na holograficzny portret pułkownik Carabali. Ta kobieta, podobnie zresztą jak Geary, została awansowana po egzekucji jej przełożonego podczas pamiętnych negocjacji w Systemie Centralnym Syndykatu. Należąc do korpusu piechoty przestrzennej, zazwyczaj nie była tak onieśmielona na konferencjach jak zwykli oficerowie floty. Także tym razem przemówiła dobitnym głosem oficera prowadzącego odprawę.
– Istnieje zagrożenie, że Syndycy zdołają skazić bądź zniszczyć zapasy surowców, po które się wybieramy... – zaczęła.
– Dlaczego? – wpadł jej ktoś w słowo.
Geary skupił wzrok na mówcy – komandor Yin, pełniącej obowiązki dowódcy „Oriona” i bez wątpienia będącej protegowaną kapitana Numosa. Wyglądała na zdenerwowaną, co wcale nie oznaczało, że przez to będzie potulniejsza. Zapewne całkiem nieświadomie kopiowała wiele zachowań podpatrzonych u Numosa.
– Jeśli pozwoli pani dokończyć zdanie pułkownik Carabali, uzyska pani satysfakcjonującą odpowiedź na swoje pytanie – wycedził Geary, zdając sobie sprawę, że jego głos zabrzmiał ostrzej, niż tego chciał. Carabali rozejrzała się po zebranych, a potem podjęła:
– Surowce, o których mówimy, to pierwiastki śladowe. Wywiad floty na podstawie analizy przechwyconych rozmów wewnątrzsystemowych, a także odebranych przez skanery dalekiego zasięgu obrazów ustalił bezsprzecznie, że w tutejszych kopalniach znajdują się ich zapasy. Niestety niewielkie rozmiary tych składowisk czynią skażenie ich bądź zniszczenie dość łatwym zadaniem, dlatego kapitan Geary poprosił mnie o zaplanowanie wypadu, którym możemy zaskoczyć jednostki stacjonujące i broniące tych kopalni.
Carabali przerwała, a kapitan Tulev, dowódca okrętu liniowego „Lewiatan”, spojrzał na nią pytająco, chociaż nie złowrogo.
– Zaskoczyć? W jaki sposób zamierza pani ich zaskoczyć?
Geary wyręczył swoją podwładną.
– Musimy zmylić Syndyków, wmówić im, że naszym celem jest coś innego. Kiedy zauważą, że zbliżamy się do kopalń, pomyślą, że zamierzamy je zniszczyć, a nie rabować. – Nacisnął kilka klawiszy i cała seria łuków przecięła system Baldura, mierząc w punkty w przestrzeni obok niektórych planet i asteroid. – Zamierzamy wyruszyć z obrzeży w kierunku centrum systemu, ustalając trasę tak, by przelatywać w pobliżu wszystkich cennych instalacji syndyckich i niszczyć je ogniem piekielnych lanc z bliskiego dystansu.
W tym momencie wtrącił się kapitan Casia z pancernika „Zdobywca”. Przemówił, marszcząc mocno brwi. – To nie ma sensu. Nawet Syndycy nie uwierzą, że będziemy tracili czas na bezpośredni ostrzał, skoro dysponujemy pociskami kinetycznymi, które załatwią cele o wiele skuteczniej z dystansu.
Geary upewnił się na wyświetlaczu, że „Zdobywca” należy do trzeciego dywizjonu pancerników, tego samego, w którym służyły „Orion” i „Dumny”.
Kapitan Casia nie wyróżniał się na poprzednich konferencjach, zapewne pozostawał w cieniu osobowości Numosa i Faresy. Geary nie miał zatem żadnego powodu, żeby przypuszczać, iż jest on osobą ich pokroju, i dlatego odpowiedział tak, aby nie robić sobie z niego wroga..
– To jedyne rozsądne rozwiązanie w sytuacji, gdy flota nie posiada wystarczającej liczby takich ładunków. A prawdę mówiąc, nie mamy ich teraz dużo, ponieważ niemal wszystkie zostały odpalone na Sancere. Poza tym nie wykryliśmy na Baldurze żadnego zagrożenia dla floty. Zatem przeciwnik może dać się nabrać na to, że oszczędzamy ładunki kinetyczne i wykorzystujemy możliwość niszczenia celów bronią krótkiego zasięgu. W dodatku jeśli Syndycy uwierzą, że posiadamy mniej pocisków kinetycznych niż naprawdę, da nam to dodatkową przewagę nad nimi w przyszłości.
Casia przygryzł wargę, widać było na jego twarzy oznaki gniewu. Wzrok Geary’ego spoczął przelotnie na kapitanie Duellosie z krążownika „Odważny” – ów ledwie zauważalnym wzruszeniem ramion zbył obiekcje kolegi ofi cera, wyrażając tym samym opinię o jego zdolnościach taktycznych. Po dłuższej chwili milczenia, której przyczyną była jedynie odległość dzieląca „Nieulękłego” i „Zdobywcę”, Casia potrząsnął głową.
– Kończą nam się pociski kinetyczne? Co w takim razie robią nasze jednostki zaopatrzeniowe?
– Produkują ogniwa paliwowe, kapitanie Casia. – Duellos zgasił go, celowo przeciągając słowa, czym sprawił, że twarz dowódcy „Zdobywcy” zapłonęła. – Wydaje mi się, że lepiej móc manewrować okrętem w przestrzeni, niż mieć ładownie pełne głowic kinetycznych.
Geary oceniał status kapitana „Zdobywcy” we flocie, obserwując reakcje innych ofi cerów. Wielu uśmiechało się podczas miażdżącej kwestii Duellosa, chociaż kilku wyglądało radośniej, kiedy mówił jego adwersarz. Co ciekawe, Geary nie mógł znaleźć wśród nich ani jednego z tych, którzy sprawiali mu w przeszłości problemy. Dlaczego wciąż od nowa otaczają go malkontenci?
Geary walnął pięścią w stół, aby uciąć dalsze komentarze.
– Dziękuję panu, kapitanie Duellos. Czy ma pan jeszcze jakieś pytania, kapitanie Casia?
– Tak, mam. – Casia wstał, by dodać sobie ważności.
– Jeśli dobrze rozumiem, musimy zdobyć te surowce, ponieważ nasze jednostki pomocnicze popełniły jakiś błąd na Sancere. Ktoś sprowadził zagrożenie na całą flotę, ale jak widzę, winnym nie spadł nawet włos z głowy... – Przerwał, a Geary spojrzał w tym czasie na kapitan Tyrosian, która wyraźnie zesztywniała.
– Czy to pańskie spostrzeżenie czy rodzaj pytania?
– Geary zwrócił się do butnego kapitana.
– No... i to, i to.
– Zatem powoli pan, że zapewnię go solennie – niezwykle spokojnie oznajmił Geary – iż szczegółowo przedyskutowałem tę kwestię z kapitan Tyrosian i nie utraciłem zaufania do niej jako do dowódcy jednostek pomocniczych.
– Co pan jej powiedział? – nie odpuszczał Casia.
Geary nie zdołał powstrzymać się od zmarszczenia brwi, nie złagodził też wyrazu twarzy przez cały czas trwania wymiany zdań. Wiedział, do czego zmierza jego oponent, ten rodzaj dyskusji był niewyobrażalny we flocie, jaką znał. Podważanie kompetencji dowódcy, próba osłabienia poparcia, jakie miał wśród podwładnych, za starych dobrych czasów po prostu nie mieściło się w głowie. Lada moment.
Casia zażąda głosowania nad tym, czy powinienem usunąć Tyrosian z zajmowanego przez nią stanowiska – oburzył się w duchu Geary. Nie, nic takiego się nie wydarzy, dopóki on tutaj dowodzi!
– Kapitanie Casia – powiedział Geary najzimniej, jak tylko potrafił. – Nie zamierzam wywlekać treści moich prywatnych rozmów z innymi oficerami na forum publiczne. To co powiedziałem kapitan Tyrosian, pozostanie pomiędzy mną a nią, tak samo jak wszystko, co pan by usłyszał ode mnie, gdybyśmy rozmawiali na osobności. – Powinniśmy wiedzieć, czy podjął pan słuszne decyzje w tej sprawie... – zaczął znów Casia.
– Czy pan podważa moje zdolności do dowodzenia tą flotą, kapitanie Casia? – zapytał donośnie Geary. Na moment zapadła cisza, a potem odezwał się kapitan Tulev, niby mówiąc do siebie, ale tak, żeby wszyscy go usłyszeli.
– Syndycy przekonali się na Kalibanie, Sancere i Ilionie, że kapitan Geary jest znakomitym dowódcą. Ale komandor Yin także powróciła do dyskusji.
– Tradycją floty jest otwarta debata prowadząca do uzyskania konsensusu pomiędzy dowódcami. Co jest złego w tym, że pragniemy ją podtrzymać? Dlaczego kapitan Geary miałby nie pozwolić nam na kultywowanie czegoś, co pozwalało flocie walczyć efektywnie przez tyle lat?
Tania Desjani milczała aż do tej chwili, ale w końcu nie wytrzymała i wybuchnęła w reakcji na tak bezpośredni atak wymierzony w Geary’ego.
– Kapitan Geary wierzy w tradycje! To on nam o nich przypomniał, kiedy zwątpiliśmy!
– Kapitan Geary tworzył te tradycje już sto lat temu! – dodał ktoś inny. Ku zdumieniu Geary’ego była to komandor Gaes z „Loriki”. – On walczy! A co ważniejsze, wie, JAK walczyć! Nie poprowadził tej floty w ani jedną pułapkę Syndykatu!
Wspomnienie tragedii, która rozegrała się na Vidhi, natychmiast przerwało debatę. Zarówno Casia, jak i Yin posłali komandor Gaes miażdżące spojrzenia, ale jej to najwyraźniej nie obchodziło. Po tym jak zdecydowała się przyłączyć do frakcji buntowników dowodzonych przez kapitana Falco i na własne oczy ujrzała ich zagładę, Gaes wyzbyła się tolerancji dla ludzi przeciwstawiających się sposobowi dowodzenia Geary’ego.
Wreszcie Casia potrząsnął głową.
– Znaleźliśmy się w naprawdę trudnym położeniu.
Flota nie może pozostawać na łasce niekompetentnych faworytów oficera głównodowodzącego.
– Dość tego! – Geary zobaczył, że głowy wszystkich zwracają się w jego stronę, i zrozumiał, że dzieje się tak za sprawą tonu, jakiego użył. Dlatego stonował dalszą część wypowiedzi, aby brzmiała jak przemowa dowódcy, a nie ryk rozwścieczonego bóstwa.
W niczym nie chciał przypominać legendarnego Black Jacka. – Kapitanie Casia, ta flota widziała już dosyć występów niekompetentnych oficerów.
A ja nie mam zamiaru tolerować nikogo takiego na stanowisku dowódczym. Czy to jasne? – Casia poczerwieniał, ale milczał. – A teraz słucham. Czy oskarża pan któregoś z tu obecnych oficerów o brak kompetencji w dowodzeniu swoją jednostką? – Napierał, chcąc zmusić pyszałka do podkulenia ogona na oczach wszystkich. Nie robił tego z przyjemnością.
Wiedział, że nie powinien wykorzystywać swojej pozycji. Jego rolą było prowadzenie tych ludzi, nie ciągnięcie ich za sobą. Ale miał już dosyć gierek ze starszymi oficerami, którzy nie potrafili zrezygnować z politycznych zagrywek nawet wtedy, gdy stawką było przetrwanie całej floty. – Oskarża pan? – powtórzył głośniej.
– Nie – burknął pod nosem Casia.
– Przypominam, że jestem komodorem, głównodowodzącym tej floty i pańskim przełożonym!
– Nie... sir.
– Dziękuję.
Zdegraduję go dla przykładu – pomyślał Geary. – Tu i teraz. Każę zamknąć razem z Numosem, Faresą, kapitanem Kerestesem i szalonym Falco. Dorzucę im jeszcze komandor Yin. Dlaczego mam tolerować w swoim otoczeniu takich idiotów? Flota będzie o wiele bezpieczniejsza, jeśli oni przestaną się mieszać w sprawy dowodzenia.
Gdyby tylko mnie nie sprowokowali... – Geary wziął długi wdech. – Szlag by to. Gdzie skończyłaby się droga, na którą właśnie chciałem wstąpić? Ilu ofi cerów musiałbym przymknąć, żeby w moim otoczeniu pozostali sami lojalni?
I czy jeśli każę aresztować tak wielu, ktokolwiek w ogóle odważy się na wskazanie mi błędów, które przecież na pewno będę popełniał? To oznaczałoby zgubę dla tej floty, bo tylko moi przodkowie wiedzą, jak często się mylę. – Pułkowniku Carabali – powiedział na głos Geary. – Proszę kontynuować.
Carabali skinęła głową i jakby nigdy nic podjęła temat. Nie owijała w bawełnę i nie stosowała ozdobników. Flota miała przelecieć koło kilku innych instalacji syndyckich, kierując się na centrum systemu, obracając je kolejno w perzynę za pomocą broni cząsteczkowej, czyli piekielnych lanc. W momencie gdy zbliży się do orbity czwartego księżyca drugiego gazowego giganta powinna rozpocząć manewr wyhamowania, aby wypuścić promy wiozące oddziały szybkiego reagowania. Jeśli manewr ten zostanie dobrze zgrany w czasie, jednostki komandosów znajdą się w przestrzeni zaledwie pół godziny lotu od celu.
– Nawet jeśli syndyccy zarządcy zorientują się, w jakim celu flota Sojuszu zamierza zająć kopalnię, nie starczy im czasu na zorganizowanie wystarczająco silnej obrony ani na zniszczenie zgromadzonych tam zapasów – podsumowała Carabali.
– W razie konieczności jednostkom desantowym udzieli wsparcia pierwszy dywizjon pancerników kieszonkowych – dodał Geary. – Załogi „Wzorowego” i „Walecznego” mają spore doświadczenie przy wykonywaniu podobnych zadań. – Były to także jedyne pancerniki, jakie pozostawały na stanie tej formacji, ale o tym nikt nie wspominał.
Geary wskazał na ciąg łukowatych linii wytyczających kurs, którym powinna poruszać się flota.
Każda z nich niczym ostrze długiej szabli wymierzona była w którąś z syndyckich instalacji na Baldurze.
– Takie działanie zajmie nam o wiele więcej czasu niż prosty przelot do naszego celu. Musimy także zwolnić do prędkości 0,05 świetlnej, aby ułatwić przeprowadzenie operacji aprowizacji wszystkich jednostek. W ciągu godziny wszyscy otrzymacie szczegółowe wytyczne dotyczące kolejności zaopatrzenia.
– Jeśli podzielimy flotę na kilka mniejszych formacji, możemy zadać wrogowi większe straty w krótszym czasie – zasugerowała kapitan Cresida z okrętu liniowego „Gniewny”. W czasie niedawnej dyskusji milczała, ale teraz nie mogła się powstrzymać przed zaproponowaniem działań zwiększających możliwość uderzenia na wroga. Geary przyjął jej punkt widzenia krótkim skinieniem głowy. Obok Tuleva i Duellosa to właśnie Cresida była jednym z najlepszych dowódców tej floty.
– To prawda. Ale chciałbym, abyśmy ograniczyli zużycie ogniw paliwowych do niezbędnego minimum, zanim nie będziemy w stanie ich uzupełnić dzięki zdobyciu syndyckich zapasów pierwiastków śladowych. Ponadto uważam, że rozsądniej będzie pozostawić wszystkie dywizjony i eskadry w ścisłym szyku, co znacznie usprawni akcję rozdzielania uzupełnień.
– A co z syndyckimi okrętami? – zapytał komandor.
Neeson, dowódca okrętu liniowego „Zajadły”, nie potrafiąc ukryć zawodu, jaki sprawiła mu myśl, że jego okręt nie stanie się dzisiaj częścią szybkiej formacji uderzeniowej.
Kapitan Desjani wskazała na hologram systemu.
– Rozdzieliły się. Dwie korwety zmierzają wprost na jeden z punktów skoku w tym systemie, zresztą ten sam, z którego i my skorzystamy, a trzecia korweta i lekki krążownik kierują się w stronę drugiego punktu skoku.
– Będą nas obserwować – wtrącił kapitan Duellos.
– Jedna korweta najprawdopodobniej wykona natychmiastowy skok w nadprzestrzeń, aby donieść władzom o naszej obecności w tym systemie, podczas gdy druga pozostanie na miejscu, by sprawdzić, którą studnię my wybierzemy, odlatując.
Trudno było nie zauważyć niezadowolenia malującego się na twarzach ludzi zebranych wokół stołu.
Niestety nie mieli fizycznej możliwości dogonienia jednostek wroga, nie mówiąc już o walce z nimi.
Syndyckie korwety, choć o wiele wolniejsze od okrętów Sojuszu – może z wyjątkiem jednostek z eskadry pomocniczej – znajdowały się zbyt daleko.
– Zniszczymy za to wszystkie syndyckie instalacje w tym układzie planetarnym – pocieszył ich Geary. – I raz jeszcze odbierzmy Syndykom wszystkie rzadkie surowce, jakie mogą przydać się naszym jednostkom pomocniczym.
Wyczuwał brak entuzjazmu wśród podwładnych.
Nawet ci najbardziej mu sprzyjający siedzieli posępni, ale z czego tu było się cieszyć? Baldur był jedynie przystankiem na długiej drodze do domu. Dopiero kiedy stąd odlecą, czeka ich ostra przeprawa przez Wendayę, a potem przez kolejny system gwiezdny i kolejny, i jeszcze jeden...
Zdołali na dobre zgubić ścigające ich formacje Syndykatu, gdy wdarli się w samo serce terytorium wroga, z zaskoczenia uderzając na Sancere, ale jak długo jeszcze uda im się zwodzić przeciwnika? Ile czasu zajmie syndyckim strategom poprawne wytypowanie miejsca, w które się następnie udadzą, i zgromadzenie w nim ogromnej floty?