Najnowsza książka Małgorzaty Szejnert przedstawia historię Ellis Island - wyspy, gdzie przez 60 lat przyjmowano emigrantów przybywających do Ameryki. - To historia budowania Ameryki - powiedziała autorka na środowej promocji książki.
Mała wyspa u wybrzeży Nowego Jorku przez lata była nazywana bramą do Ameryki - od początku XX wieku do lat 50. mieściło się tam centrum przyjmowania przybywających emigrantów. Przez wyspę przewinęło się 14 mln ludzi, najczęściej tych najbiedniejszych. Pasażerowie"lepszych statków wychodzili na ląd w nowojorskim porcie.
Ellis Island pełniła rolę miejsca, gdzie specjalnie wyszkoleni urzędnicy oceniali, kto zapowiada się na dobrego obywatela Ameryki, a kto może się okazać ciężarem dla społeczeństwa. Odrzuceni w tej selekcji byli bezlitośnie deportowani do Europy. Zgodnie z ustawami imigracyjnymi zakaz wstępu obejmował: idiotów, chorych umysłowo, nędzarzy, poligamistów, osoby, które mogą się stać ciężarem publicznym, cierpią na odrażające lub niebezpieczne choroby zakaźne, były skazane za zbrodnie lub inne haniebne przestępstwa, dopuściły się wykroczeń przeciw moralności oraz tych, którzy nie mieli pieniędzy na podróż w głąb kraju.
- Mało jest takich miejsc na świecie jak Ellis Island, gdzie na tak małej powierzchni skumulowałoby się tyle emocji - od nadziei i radości po rozpacz.Poznając historię Ellis byłam porażona ogromem ludzkich dramatów, jakie się tam wydarzyły. Szczególnie poruszające były historie rodzin, które musiały podjąć decyzję - wracać razem czy się rozdzielić, bo jeden z małżonków został przez urzędników odrzucony. Zdarzały się też przypadki, że wpuszczano rodziców, a deportowano chore czy niepełnosprawne dziecko - opowiadała Małgorzata Szejnert .
W okresie, gdy na wyspie panował największy ruch, przepływało przez nią 4 do 5 tys. ludzi dziennie. Urzędnicy wypracowali sobie więc system wstępnej oceny przybywających. Selekcjonerów nazywano sześciosekundowcami, ponieważ właśnie tyle czasu mogli poświęcić na obejrzenie emigranta. Ci, którzy wydali się im podejrzani oznaczani byli kredowymi znakami na ubraniach i wysyłani na dalsze obserwacje na wyspie. Autorka nie tylko śledzi dramatyczne losy emigrantów polskich, żydowskich, niemieckich, włoskich, greckich, ale ożywia postaci pracowników stacji na Ellis Island - lekarzy, pielęgniarek, komisarzy, tłumaczy oraz opiekunek społecznych.
- Historie emigrantów - ich cierpień, nędzy, upokorzeń - są bardzo poruszające i można odnieść wrażenie, że wyspa była przybytkiem nieszczęścia. Trzeba jednak pamiętać, że z 14 mln ludzi, którzy przez nią przeszli tylko 610 tys. zostało deportowanych. Cała reszta zgodnie ze swoimi marzeniami rozpoczęła nowe życie, otrzymała swoją szansę. Wśród pracowników zdarzali się dranie, ale większość było przyzwoitymi ludźmi. Na wyspie działało też kilka organizacji, których wolontariusze pomagali emigrantom przystosować się - mówiła Szejnert .
- Oburzając się na twardą selekcję, jaką przeprowadzano na Ellis Island, trzeba pamiętać, że niemal te same pytania, które zadawano emigrantom w 1907 roku także i dziś można znaleźć na formularzach emigracyjnych - o stan zdrowia psychicznego, możliwości zarobienia na swoje utrzymanie. Sytuacja wygląda nieco mniej dramatycznie niż 100 lat temu, ponieważ selekcja emigrantów dokonywana jest w konsulatach mieszczących się w ich rodzinnych krajach - dodała Szejnert .
- Zajęłam się historią Ellis Island ponieważ to miejsce już od dawna mnie fascynowało, jeszcze w połowie lat 80., kiedy przez dwa lata byłam w Ameryce emigrantką. Czułam, że dylematy emigrantów są mi bliskie, zrozumiałe - powiedziała autorka dodając, że Wyspa klucz jest pierwszym polskim opracowaniem na temat Ellis Island.
Na stronie internetowej Ellis Island, gdzie obecnie mieści się muzeum, działa wyszukiwarka pozwalająca znaleźć osoby rejestrowane na wyspie.
Książkę Wyspa klucz opublikowało wydawnictwo Znak.