Stworzenie i upadek – wypadki są dziełem nieświadomości, wynalazkiem pojmowanym jako to, co było ukryte, dopóki nie zdarzyło się nieoczekiwanie.
W odróżnieniu od wypadku NATURALNEGO, SZTUCZNY – wynika z innowacji urządzeń lub surowca. Zarówno gdy mówimy o zatonięciu Tytanika, jak i wówczas, gdy analizujemy wybuch w elektrowni jądrowej w Czarnobylu – a są to katastrofy–symbole minionego stulecia – zdarzenia te zmuszają do odpowiedzi na pytanie, które nie dotyczy ani lodowca sterczącego na Atlantyku owej nocy 1912 roku, ani uszkodzenia reaktora w roku 1986, lecz budowy „niezatapialnego” statku i usytuowania elektrowni atomowej tak blisko terenów zamieszkałych.
Na przykład w roku 1922, gdy Carter odkrył w Dolinie Królów sarkofag Tutenchamona, odkrył go w dosłownym znaczeniu tego słowa, ale kiedy radzieccy „likwidatorzy” zakryli innym typem „sarkofagu” uszkodzony reaktor z Czarnobyla, wynaleźli poważną katastrofę nuklearną w zaledwie kilka lat po tej, do której doszło w Stanach Zjednoczonych, w Tree Miles Island.
Tak jak egiptologia jest dyscypliną odkryć historycznych, czy inaczej – wynalazków archeologicznych, analiza wypadku przemysłowego powinna być postrzegana jako „sztuka logiczna”, a ujmując to bardziej precyzyjnie, jako wynalazek ARCHETECHNOLOGICZNY.
To czysta sztuka w pełnym tego słowa znaczeniu, nie możemy jednak spoglądać na nią jedynie jako na wyjątek, sprowadzając ją do funkcji prewencyjnej „zasady wyłączności”, ale także jako na wielkie dzieło nieświadomego geniuszu uczonych, owoc Postępu i ludzkiej pracy.
Zauważmy zresztą, że o ile technika zawsze wyprzedza mentalność użytkowników, którym trzeba lat, by oswoić się z nową technologią, wyprzedza ona również mentalność twórców, inżynierów, którzy pracują nad konstruowaniem nowych urządzeń, aż nieświadoma mechanika, o której mówiła kiedyś psychoanaliza, dowiedzie swej przydatności, stając się poświadczeniem poprzez absurd zgubnej niekonsekwencji uczonych, którzy pozwalają sobie na ignorowanie poważnych zagrożeń.
Dawno temu Arystoteles uprzedzał, że nie ma wiedzy o wypadku. Choć staramy się szacować ryzyko, nie ma wypadkologii, pozostaje więc zdać się na przypadkowe odkrycie, archeotechnologiczny wynalazek. Wynaleźć żaglowiec albo parowiec, to wynaleźć zatonięcie statku. Wynaleźć pociąg, to wynaleźć katastrofę kolejową, wykolejenie pociągu. Wynaleźć samochód to wynaleźć karambol drogowy.
Poderwać z ziemi cięższy od powietrza, ale także sterowny samolot, to zarazem wynaleźć kraksę lotniczą. Eksplozja „Challengera”, do której doszło w roku wybuchu w Czarnobylu, jest wypadkiem pierwotnym nowej maszyny, porównywalnym z zatonięciem pierwszej łodzi zbudowanej przez człowieka.
Wynalazek pośredni awarii systemu informatycznego (lub innego), gwałtowne zwroty na rynkach finansowych, nagłe KRACHY GIEŁDOWE, to skrywane oblicze nauk ekonomicznych i techniki automatycznego szacowania walorów, które wyłania się niczym lodowiec przed „Tytanikiem”, ale na Wall Street, w Tokio czy Londynie.
Tak więc zarówno Arystoteles, jak my dziś, uważamy, że skoro wypadek ujawnia substancję, to TO, CO SIĘ DZIEJE (akcydensy), stanowi rodzaj analizy – technoanalizy tego, co kryje się za (substare) wszelką wiedzą.
Dlatego walka ze szkodami czynionymi przez Postęp polega przede wszystkim na odkryciu całej prawdy o naszych sukcesach, na niemającym w sobie nic z apokaliptycznego PRZYPADKOWYM OBJAWIENIU substancji–winowajczyni. Stąd na początku XXI wieku rodzi się nagląca potrzeba powszechnego rozeznania w innowacjach, które niczym pasożyty lęgną się w TECHNOLOGII, a których coraz bardziej jaskrawych przykładów dostarczał nam XX wiek.
Także ekologia polityczna nie może dłużej lekceważyć ESCHATOLOGICZNEGO wymiaru dramatów, do jakich prowadzi pozytywistyczna ideologia Postępu.