Trwa ładowanie...
fragment
15 kwietnia 2010, 10:08

Wykreślone imię

Wykreślone imięŹródło: Inne
d1r9a0s
d1r9a0s

Samochód kupiono po to, aby mogli razem podróżować, ale wszystko wskazywało, że trzeci rok z rzędu nic nie wyjdzie z rodzinnych wakacji.

I wtedy przyszedł list.

Była to brązowa koperta z chropowatego papieru zaadresowana niewyraźnym pismem do Petera. Kiedy rozciął ją nożem do masła, ze środka wyleciały trzy niemal przezroczyste kartki pokryte drobnym pochyłym pismem i owinięte wokół ciężkiego żelaznego klucza.

– To od Thomasa Stone’a. Wujka Anne – wyjaśnił zdziwiony, starając się odcyfrować czarne szeregi słów, które wyglądały, jakby napisano je pogrzebaczem. – Sądziłem, że zmarł wiele lat temu.

d1r9a0s

Reszta domowników nie zwracała na niego szczególnej uwagi. Harriet jak zwykle rano się krzątała, Cat i Kat syczały na siebie, chowając głowy za pudełkiem z płatkami, a Roley zastanawiał, czy nie zjeść teraz jeszcze jednego tostu, żeby nie musiał podczas przerwy w szkole wzmacniać się czekoladowym batonikiem. Tylko John zainteresował się listem i podniósł z ziemi klucz.

– Do czego jest ten klucz? – spytał, obracając go w dłoniach.

– Do domu w Krainie Jezior – odparł Peter, oglądając przezroczysty papier pod światło i odcyfrowując wiadomość spod przymrużonych powiek. – Anne w nim dorastała. Kiedy poszła na studia, jej rodzice się wyprowadzili i przez wiele lat dom wynajmowano. Teraz znów stoi pusty. Thomas pisze, że zamierza go sprzedać w lecie, ale proponuje, abyśmy wcześniej pojechali tam na wakacje. Jeżeli mamy ochotę.

– Mama tam mieszkała? – zainteresowała się Kat. – Chciałabym zobaczyć dom, w którym dorastała.

d1r9a0s

– Ja już byłam w Krainie Jezior – stwierdziła ozięble Cat, wlewając resztkę mleka do talerza z płatkami. – Z moją szkolną przyjaciółką Josie. Jej rodzice mają tam dom i łódkę.

Propozycją zainteresowała się również Harriet. Przechyliła się przez ramię Peterowi, który kończył czytać list.

– To byłoby coś nowego – powiedziała z powagą. – Nasze pierwsze rodzinne wakacje. Roley musiał zjeść jeszcze dwa tosty, aby poprawić sobie humor. Zaczynał szczerze nienawidzić hasła „zróbmy coś razem jako rodzina”. Sprawiało raczej wrażenie pretekstu do wyjeżdżania tam, gdzie nikt nie ma ochoty wyjechać, i prowadzenia rozmów o sprawach, o których nikt nie ma ochoty rozmawiać. Taka wycieczka oznaczała towarzystwo wydzierającej się Cat, strojącej fochy Kat; wymuszone rozmowy z Johnem o marmozetach, Beethovenie lub na jakikolwiek inny poważny temat; oraz Petera i Harriet próbujących uspokoić dziewczyny.

d1r9a0s

Tak czy inaczej należenie do rodziny oznaczało najwyraźniej, że Roley nie ma prawa głosu. Nikt nie zapytał, co chciałby robić w czasie wakacji. Catriona oświadczyła, że dostała już zaproszenie od koleżanki, ale Harriet nie chciała o tym nawet słyszeć. Katherine powiedziała, że nie pojedzie, jeżeli będzie musiała dzielić z kimś pokój. Peter obiecał, że z pewnością coś się wymyśli, po czym zaczął opowiadać Johnowi o jeziorach.

– To doskonałe miejsce na spędzanie wakacji. Mnóstwo pięknych tras spacerowych. Boskie krajobrazy. No i możemy popływać po jeziorach. Arthur Ransome napisał cykl powieści pod tytułem Jaskółki i Amazonki, których akcja rozgrywa się w Krainie Jezior. Bohaterami są dzieci, pływają łódkami i przeżywają rozmaite przygody. Być może wasza czwórka nauczy się żeglować.

– Ja już potrafię – stwierdziła beznamiętnie Catriona. – Mnóstwo razy żeglowałam z przyjaciółmi ze szkoły.

d1r9a0s

– Wspaniale! – ucieszył się Peter. – W takim razie będziesz mogła pokazać nam, jak to się robi.

– Jaskółki i Amazonki miały oddzielne łódki – mruknęła pod nosem Katherine. – I toczyły ze sobą wojnę, a nie przeżywały przygody.

Roley westchnął – perspektywa permanentnej wojny wydawała się aż nadto prawdopodobna. Zwłaszcza że dom w Krainie Jezior nie ma pewnie dostatecznej liczby sypialni, aby starczyło dla wszystkich. Od dawna planował, że tego lata zapisze się na siłownię, zacznie chodzić na basen i spróbuje nabrać opalenizny. Miał już dość bladej, pulchnej twarzy, którą oglądał w lustrze i która wydawała się przypisana do imienia Roley. Wyobraził sobie, że w przyszłym roku wróci do szkoły odmieniony – stanie się kimś, kogo należy traktować poważnie i do kogo należy zwracać się Roland. Przeszło mu nawet przez myśl, że na basenie może poznać dziewczyny, ładne, spokojne dziewczyny, których nie sprzątnie mu sprzed nosa znający karate Mark czy Julian szpanujący opalenizną przywożoną z wakacji spędzanych na surfowaniu na Morzu Śródziemnym.

d1r9a0s

Wakacje w Krainie Jezior zbliżały się jednak równie nieubłaganie, jak wcześniej ślub Petera i Harriet. Dwa tygodnie od dnia, w którym przyszedł list, spakowali się i wyruszyli autostradą M6 samochodem wyładowanym bagażami tak szczelnie, że Roley siedział tak samo ściśnięty jak zawsze. Thomas Stone opisał w liście trasę prowadzącą do domu, ale Harriet i tak wydrukowała ją z Internetu, tłumacząc, że nie ma zaufania do wskazówek, które nie uwzględniają numerów dróg.

Problem polegał na tym, że drogi w Krainie Jezior okazały się pozbawione numerów. Wskazówki były pomocne, dopóki podróżowali drogami ekspresowymi. Później sprawy się skomplikowały. Atmosferę wymuszonej wesołości emanującą z przedniego siedzenia zastąpiła sztuczna uprzejmość, zwiastująca nadciągającą awanturę.

Toyota previa toczyła się z łoskotem po wąskich dróżkach, wzdłuż których biegły mury zbudowane z porośniętych mchem kamieni. Położone za nimi pola wznosiły się i opadały na podobieństwo fal; w oddali zastępowały je łagodniejsze krzywizny wzgórz. Popołudnie przechodziło stopniowo w wieczór, za oknami samochodu dominowały stonowane kolory przypominające akwarelową paletę zieleni, żółci, szarości i brązów, nad którą wznosiło się blade niebo pobrużdżone siwo-purpurowymi chmurami.

d1r9a0s

Roley, siedzący w środkowym rzędzie siedmioosobowego samochodu, przycisnął nos do szyby i próbował przypomnieć sobie którąś ze wskazówek z listu starego mężczyzny: ostry zakręt w prawo, drewniana brama o pięciu sztachetach i wąski wjazd między kamiennymi murkami. Problem polegał na tym, że cała Kraina Jezior wydawała się pełna ostrych zakrętów, drewnianych bram i kamiennych murków, a każda pomyłka kończyła się wycofywaniem samochodu lub mozolnym pokonywaniem zakrętów, podczas którego toyota przypominała juczne zwierzę.

Obok Roleja siedziała Catriona, a ze słuchawek jej odtwarzacza mp3 dobiegało irytująco monotonne „umc, umc, umc”. Jemu matka kazała ściszyć game boya, ale Cat zostawiła w spokoju. Siostra niemal całą podróż spędziła nieruchomo w fotelu, z głową wtuloną w puchaty kołnierz kurtki, oczami skrytymi za okularami przeciwsłonecznymi – cała jej postawa mówiła, że znalazła się w samochodzie wbrew własnej woli. W trakcie podróży z irytującą powolnością chrupała kitkaty; odpakowywała i zjadała każdy kawałek małymi kęsami, wreszcie przełykała ostatnią cząstkę i oblizywała palce z czekolady.

Dzieci Petera siedziały w tylnym rzędzie, wciśnięte między wysypujące się z bagażnika walizki. Hierarchia zajmowania miejsc w samochodzie sprawiła, że dwoje najmłodszych dzieci zajmowało dwa najmniejsze siedzenia i ze swoim ojcem mogły się komunikować tylko nad głowami innych.

John przez całą podróż czytał Przewodnik po Krainie Jezior Spottersa, prezent od ojca, sumiennie sprawdzając trudne wyrazy w słowniku, który zabrał do nowego plecaka. Dostał go od Harriet z zaleceniem, aby włożył do środka wszystko, czego potrzebuje na czas podróży. Kiedy macocha zorientowała się przed wyjazdem, że plecak jest w zasadzie pusty, wydawała się dziwnie skruszona. W samochodzie czekało Johna miłe zaskoczenie, gdy w plecaku znalazł dołożone przez nią cztery tabliczki czekolady, puzzle w eleganckim drewnianym pudełku i lornetkę w specjalnym futerale.

Z niewygodnego miejsca na tylnym siedzeniu Katherine przez całą podróż wpatrywała się w tył głowy Catriony i wymyślała nowe powody, dla których jej nienawidzi. Irytował ją łagodny kasztanowy połysk ciemnobrązowych włosów siostry, nazbyt przypominający ideał prezentowany w reklamach. Drażniło ją, kiedy Peter odbierał wręczane mu bezceremonialnie przez Catrionę papierki po kitkatach i wrzucał je do worka na śmieci. Każdy kolejny powód do irytacji pogłębiał tylko rozgoryczenie, jakie odczuwała na myśl, że przybrana siostra ukradła jej imię.

Przed niesławną awanturą podczas pierwszego wspólnego lunchu, nigdy nie zastanawiała się specjalnie nad swoim imieniem.

– Nie możesz być Kat – oświadczyła wtedy Catriona. ¬– To moje imię i jestem starsza. Ty będziesz Kathy. To chyba uczciwy układ.

Co gorsza, przez chwilę wydawało się, że wszyscy są gotowi przystać na to rozwiązanie. Harriet uśmiechnęła się nerwowo, Peter wyglądał na skrępowanego, ale się nie sprzeciwił. Siedząc przy stole, wpatrzona w potrawę, która zaczęła zastygać w coś, co wcale nie przypominało jedzenia, Kat czuła się wtedy, jakby ktoś wziął gąbkę i wymazał jej osobę, tak jak się maże tablicę. Chociaż później, kiedy chlipała w swoim pokoju, Peter obiecał, że zawsze będzie Kat – to imię jest dla niego podwójnie cenne, ponieważ jego żona miała na drugie imię Katherine – nic już nie było takie jak dawniej.

W głębi duszy żywiła przekonanie, iż według innych robi wielkie halo z głupstwa. A Catriona dodała jeszcze tym swoim słodkim, rozsądnym głosem, że przecież nikt nie zabrania jej się nazywać Katherine, tyle że zdrobnienie od Katherine to Kathy, a od Catriony – Cat, sugerując w ten sposób, że nigdy nie miała prawa do zdrobnienia Kat.

Na kolanach Kat leżała nietknięta książka. Zabrała Jaskółki i Amazonki, które wcześniej przeczytała dwukrotnie. Teraz jednak nie potrafiła się zmusić do lektury. Zaczęła nawet, ale doszła do fragmentu, w którym matka odwiedza swoje dzieci, i poczuła napływające do oczu łzy. Nie chciała, aby inni zobaczyli, jak płacze. Nienawidziła spojrzenia pełnego znudzonej pogardy przemykającego przez twarz Catriony, Roleya wznoszącego oczy do nieba oraz napiętej i zaniepokojonej twarzy Johna, którą tak często w tamtych dniach oglądała. Zamiast czytania zajęła się obserwowaniem widoków przesuwających się za oknem, niewyraźnych i rozmytych za mokrą szybą i łzami w oczach. Pragnęła znaleźć się gdzie indziej.

Harriet pokonała właśnie kolejny ostry zakręt, kiedy John nagle wyprostował się na siedzeniu i wyjrzał przez okno. Robiło się coraz ciemniej, a chłopiec ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w cienie na poboczu drogi.

– Coś zobaczyłeś? – spytała cicho Kat, odwracając się i wyglądając za okno.

– Tak mi się wydawało – potwierdził. – Wydawało mi się, że zobaczyłem twarz.

– Jaką twarz? – zainteresowała się, zniżając głos do szeptu.

– Lisią – powiedział. – Z błyszczącymi oczami.

– Och... – Kat przyjrzała mu się dokładniej, zupełnie jakby dopiero teraz się przebudziła. Jej wzrok padł na książkę przyrodniczą, którą brat trzymał na kolanach. – No nieźle. Jesteśmy tu dopiero od pół godziny, a ty już widziałeś lisa.

– Nie – John potrząsnął głową. – Nie o to mi chodziło. – Podniósł wzrok na siostrę zdziwiony, że go nie zrozumiała. – To nie był prawdziwy lis... – zaczął wyjaśniać.

– Widzę bramę! – wykrzyknął Roley. Samochód stanął, Harriet zgasiła silnik i zaczęła rozglądać się dookoła. – Tam, widzicie? Droga skręca w prawo i zaraz za rogiem...

Roley mówił i jednocześnie opuszczał okno. Wpatrywał się w półmrok, jakby chciał zmusić bramę, aby ponownie ujawniła przed nim swoje położenie.

– Chyba rzeczywiście dotarliśmy na miejsce – stwierdził radośnie Peter. – Masz niezłe oczy, chłopie.

Samochód podskoczył, kiedy Harriet włączyła z powrotem silnik i powoli pokonała zakręt w prawo. Zatrzymała się, aby Peter mógł wysiąść i otworzyć bramę. Roley wystawił głowę na zewnątrz, a Cat wyprostowała się ze zgarbionej pozycji i z nieruchomym wyrazem twarzy patrzyła dookoła przez okulary przeciwsłoneczne.

Peter wsiadł z powrotem do auta i zatrzasnął z impetem drzwi. Harriet ruszyła powoli do przodu. Kamienne mury po obu stronach drogi, zbudowane na stromych zboczach, opierały się na pochyłych pniach drzew; zwisające gałęzie przesłaniały podróżnym widok. Nigdzie nie dostrzegali ani śladu domu, w końcu jednak mury raptownie się skończyły, a po prawej stronie ich oczom ukazał się omszały trawnik i zarośnięte chwastami klomby.

Po lewej stronie stał dom. Ciemna bryła wtapiała się w szarobrązowe cienie zalesionego wzgórza, przez co w pierwszej chwili trudno było powiedzieć o nim cokolwiek poza tym, że był wielki.

– Musieliśmy się pomylić – stwierdziła niepewnie Harriet, wjeżdżając na wysypany żwirem podjazd. – Chyba jest za duży.

– Brama i kamienne murki zgadzają się ze wskazówkami – odparł Peter, ale też wyglądał na niezdecydowanego. – Dom powinien się nazywać Szrama na Wzgórzu. Może znajdziemy gdzieś tabliczkę z nazwą?

Roley siedział po drugiej stronie samochodu i nie widział dobrze budynku, ale kiedy wyciągnął szyję, dostrzegł rząd sześciu okien na parterze, nad nimi drugi rząd, a jeszcze wyżej trzeci, zwieńczony okapem z dachówek.

– W żadnym oknie nie pali się światło – zauważył. – Może jednak dobrze trafiliśmy.

– Jeśli nie, to mieszkańcy pewnie myślą, że zamierzamy im obrobić dom – odezwała się Catriona. Odpięła pasy, zepchnęła z kolan plecak na maleńki fragment pustej przestrzeni między nią a Roleyem, po czym otworzyła drzwi.

– Cat... zaczekaj – powiedziała Harriet. Catriona była już jedną nogą na zewnątrz, ale przystanęła z pogardliwym wyrazem twarzy.

– Może sprawdzimy, czy klucz pasuje? – zaproponowała. – A w ogóle to kto go ma? – Ja. – Peter sięgnął do schowka i otworzył okno, aby podać jej klucz. Catriona wzięła go bez słowa. Odwróciła się i ruszyła do góry szerokimi, kamiennymi schodami. W tym czasie John odpiął swój pas.

– Ja też chcę iść – powiedział i nacisnął przycisk otwierający drzwi w środkowym rzędzie, przedostał się jakoś przez szczelinę między siedzeniami i zniknął za Catrioną w półmroku.

Roley wysiadł innymi drzwiami. Chciał dokładniej obejrzeć dom, nawet jeśli trafili w złe miejsce. Harriet i Peter również wysiedli i zobaczyli, że Catriona dotarła właśnie na szczyt schodów. W samochodzie została jedynie Katherine, drżąca z zimna wlatującego przez otwarte drzwi. Wtopiony w górskie zbocze budynek bardziej przypominał rezydencję niż dom letniskowy. Katherine od początku nie wierzyła, że trafili we właściwe miejsce i tylko czekała, aż pojawi się rozgniewany właściciel i nawrzeszczy na Catrionę za wkroczenie na teren prywatny.

John dogonił Catrionę u szczytu schodów. Dziewczyna zawahała się przed włożeniem klucza do zamka.

– Najpierw zastukam – powiedziała.

– Tym? – spytał John, przyglądając się kołatce. Miała kształt maski: złowrogiej maski z długim, zakrzywionym nosem przypominającym dziób ptaka.

– Uh! – wzdrygnęła się Catriona. – Paskudztwo.

Mimo to chwyciła kołatkę i zastukała w drzwi. Trzy uderzenia odbiły się po drugiej stronie stłumionym echem.

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– Pusto – powiedziała i włożyła klucz do zamka. Z trudem wszedł i nie chciał się przekręcić. Catriona szybko odsunęła się od drzwi.

– Może jednak źle trafiliśmy.

– Spróbuj przekręcić w drugą stronę – zasugerował John i wyciągnął rękę, aby wypróbować własny pomysł.

Klucz obrócił się płynnie i zamek ustąpił ze słyszalnym szczęknięciem. Drzwi otworzyły się do środka, odsłaniając wielkie, wyłożone drewnem pomieszczenie.

– A więc jednak dobrze trafiliśmy. – Twarz Johna rozjaśniła się w uśmiechu.

– Chodźcie pomóc nam z bagażami! – zawołała Harriet. Peter otwierał bagażnik, ale John przekroczył już próg, a Catriona dreptała mu po piętach. – Zaraz wracam, mamo – powiedział Roley, wyciągając własną torbę z bagażnika, i pośpieszył w kierunku domu.

– No, dalej – Peter zachęcił z uśmiechem Katherine, która dopiero teraz powoli gramoliła się z samochodu. – Nie chcesz chyba, żeby pozostała trójka zaklepała sobie najlepsze sypialnie?

Katherine się zawahała. W pomieszczeniach na parterze zapalano już światła, widać było poruszające się w środku sylwetki.

– Nie mogą przecież zająć wszystkich pokoi, prawda? – spytała przez ramię, idąc w kierunku domu.

– Wygląda na to, że starczy dla wszystkich – oznajmił wesoło Peter.

– Powiedz im, że my bierzemy główną sypialnię – dodała Harriet. – Nie zamierzam spędzać wakacji w pojedynczym łóżku.

Peter uśmiechnął się do niej, oddychając z ulgą na myśl, że podróż skończyła się dobrze, i nachylił się, aby przytulić żonę. U szczytu schodów podmuchy wiatru uderzały w drzwi, sprawiając, że kołatka stukała w mosiężną tabliczkę niczym ptak chwytający w dziób wijącego się robaka. Katherine obrzuciła ją niespokojnym spojrzeniem, po czym wślizgnęła się przez drzwi do środka.

2. Nieco zlisiałe

Kiedy Katherine weszła do domu, usłyszała, że pozostała trójka jest już na piętrze. Dobiegające stamtąd hałasy mogłyby wskazywać, że nie tylko wybierali pokoje, ale przesuwali meble, choć Katherine nie podejrzewała akurat Catriony o tyle tupetu. Z wielką chęcią zwiedziłaby samotnie taki dom, ale ponieważ inni ją wyprzedzili, zabawa straciła cały urok. To tak jakby podczas zwiedzania średniowiecznego zamku natknąć się na puszki po coli i niedopałki papierosów.

Hol było ciemny, lampa ledwie rozświetlała kąty. Przy ścianach stały masywne meble: kredensy, regały z książkami i zegar szafkowy. Środek zajmował długi, drewniany stół, przy nim krzesła dla dziesięciu osób, na podłodze leżał wytarty wzorzysty dywan. Książki i bibeloty pokrywała warstwa kurzu.

Drzwi po prawej stronie prowadziły, jak można było się domyślać, do salonu, gdzie krzesła z tapicerką i małe stoliki na patykowatych nogach otaczały kamienny kominek. Z mroku w dalszej części pomieszczenia wyłaniał się fortepian. Podobnie jak w holu przy ścianach stały przeszklone biblioteczki mieszczące książki w jednakowej oprawie z czarnej skóry ze złotymi literami. Nigdzie nie było widać telewizora i Katherine miała schadenfreude na myśl o nieuniknionych narzekaniach przybranej siostry.

Zawróciła i przeszła do drzwi znajdujących się po przeciwległej stronie holu. Prowadziły one do największej kuchni, jaką kiedykolwiek widziała. Na jednym końcu stał wiekowy piec marki Aga, po obu jego stronach były wbudowane w ścianę drewniane blaty, porysowane i podziurawione przez wiele lat używania. Kuchenny stół na osiem osób wypełniał przestrzeń w drugiej części pomieszczenia. Kat zaczęła się zastanawiać, gdzie będą jeść: tu czy w holu. Skoro przyjechali tylko na dwa tygodnie, nie starczy im czasu na wykorzystanie całego domu.

Peter i Harriet wnosili walizki przez drzwi frontowe. Katherine odczekała, aż poszli do samochodu po następną partię. Na schody prowadzące na górę wchodziło się przez dwuskrzydłowe drzwi zamocowane na wysokości trzeciego stopnia. Schody zakręcały dwukrotnie przed osiągnięciem pierwszego piętra, po drodze mijało się brudne okno i ściany z łuszczącą się farbę. W narożnikach schodów oraz na parapecie okiennym piętrzyły się stosy książek. Wyglądały tak, jakby od lat nikt ich nie ruszał.

Kiedy Katherine wyszła na pierwsze piętro, pozostali właśnie schodzili z drugiego. Catriona prowadziła, za nią stąpał ciężko Roley, pod którego krokami parkiet wydawał z siebie zmęczone skrzypnięcia. Katherine musiała przylgnąć do ściany, kiedy przepychali się koło niej, idąc w stronę korytarza. Jej brat okręcił się z gracją wokół dolnej poręczy i przystanął, wyszczerzając zęby w niespodziewanym uśmiechu.

– Te schody prowadzą na poddasze – powiedział. – Ale wiesz, co jest najfajniejsze? Na końcu korytarza są jeszcze jedne schody, którymi też wychodzi się na górę!

¬– Jak wyglądają sypialnie? – spytała Katherine, zaniepokojona, że Catriona zdążyła już zająć najlepszą.

– Które? – John ponownie wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Na poddaszu są dwie, a tu jest jeszcze kilka. Chodź, oprowadzę cię.

Korytarz krył jeszcze więcej książek: na ogół poukładane byle jak, wypełniały każdy centymetr chybotliwych regałów oraz tworzyły przylegające do nich stosy. John prezentował kolejne pokoje. Drzwi miały przekrzywione futryny, a przynajmniej takie się wydawały pod lekko nachylonym sufitem. Nie otwierało się ich klamką, ale bezpośrednio ciężkim kluczem tkwiącym w żelaznym zamku.

W pierwszym pokoju, wyłożonym tapetą w kolorze musztardowym, znajdowało się pojedyncze łóżko, przestarzały komputer i stare drewniane biurko. Drugi był wyłożony tapetą w niebieskie kwiaty i stały w nim dwa pojedyncze łóżka z dobranymi kolorystycznie do ścian niebieskimi narzutami. Tapeta w trzecim pokoju miała kolor różowy, było tam podwójne łóżko z mosiężnymi gałkami. Katherine sądziła, że to pewnie główna sypialnia, dopóki John nie zaciągnął jej korytarzem do kolejnego pokoju, jeszcze chyba większego, również z podwójnym łóżkiem. Ściany pokrywał wzór z długich zielonych liści przypominających gałęzie wierzby płaczącej; ta tapeta podobała się Katherine najbardziej.

– W tym pokoju zamieszkają tata i Harriet – powiedziała. – Chyba że jest jeszcze jakiś większy.

– Nie, ten jest największy – powiedział John po krótkim zastanowieniu. – Dalej jest tylko łazienka. Popatrz.

Otworzył drzwi, pokazując pomieszczenie. Z umocowanego na ścianie rezerwuaru zwisał długi łańcuch, który uruchamiał spłuczkę, poza tym znajdowała się tam ogromna wanna na małych nóżkach i porcelanowa umywalka.

– Tylko jedna łazienka? – spytała z niedowierzaniem Katherine. – Na sześć osób?

Ale John jej nie słuchał.

– Nie widziałaś jeszcze poddasza – przypomniał. – Chodź.

Na poddaszu znajdowały się cztery sypialnie: po jednej przy każdych schodach, do których prowadziły drzwi zwieńczone łukiem, oraz dwie w środku. John wyjaśnił, że środkowe sypialnie są połączone drzwiami, co umożliwia obejście obu pięter dookoła; wchodziło się jednymi schodami i schodziło drugimi. Kończyli właśnie robić takie kółko, kiedy spotkali się z nią wcześniej na schodach.

– Ale tylko duża klatka schodowa prowadzi aż na parter – dodał John.

Pobiegł w stronę drugich schodów, ale Katherine nigdzie się nie spieszyło. Catriona zarezerwowała już jedną ze środkowych sypialni, zostawiając odtwarzacz mp3 na stoliku nocnym i płaszcz na łóżku. Wybór ten oznaczał, że każda osoba przechodząca przez drzwi łączące sypialnie będzie musiała zakłócić jej spokój. Katherine rozejrzała się po pokoju ciekawa, co przekonało do niego Catrionę. Nie było tam zbyt wiele mebli, jedynie łóżko, krzesło, toaletka i szafa wnękowa. No i oczywiście regały z książkami: tu akurat trzy ze zbiorem literatury dziecięcej i rocznikami magazynów dla dziewcząt z lat siedemdziesiątych XX wieku. W pokoju znajdowało się jednak coś jeszcze: pod skośnym sufitem na wprost okna stał trzypiętrowy dom dla lalek.

Był to prawdziwy dom dla lalek – wykonany z drewna, a nie plastiku, z prawdziwymi szklanymi okienkami i miniaturowymi dachówkami. Katherine ostrożnie uniosła haczyk i odchyliła ścianę frontową, wyczuwając płynny ruch zawiasów. Parter składał się z trzech pomieszczeń i Katherine przeżyła déjà vu, widząc po lewej stronie kuchnię wyposażoną w szafki i miniaturową kuchenkę marki Aga, po prawej stronie salon z miniaturowym fortepianem i stolikami na wysokich nóżkach. Środkowe pomieszczenie było bogato umeblowane i wychodziły z niego schody prowadzące na górę.

Na pierwszym piętrze były trzy sypialnie wyłożone miniaturowymi wersjami tapet, jakie Katherine widziała w pokojach na dole: w niebieskie kwiatki, różową i z motywem zielonych wierzb płaczących. Nie użyto do tego ścinków z prawdziwych tapet, ponieważ wzory były proporcjonalnie mniejsze, co wskazywało, że ktoś musiał je specjalnie namalować. Katherine nabrała nagle pewności, że dom dla lalek należał kiedyś do jej matki. W pokojach zbudowano kamienne kominki z metalowymi rusztami w paleniskach. Meble w łazience odpowiadały tym z prawdziwej, nawet wanna miała małe nóżki. Po przeciwległej stronie zobaczyła prowadzące na poddasze schody. Całość była niemal dokładną repliką prawdziwego domu, aż po książki rozpychające się na regałach. Katherine spodziewała się wręcz zobaczyć lalki z małymi walizkami przedstawiające jej rodzinę.

Ponownie przyjrzała się dachowi i zaczęła po omacku szukać zamka, aby odsłonić ostatnie piętro. Wyczuła go palcami, otworzyła i, wstrzymując oddech, uniosła dach ciekawa, jak wyglądają lalki. Zgodnie z przewidywaniami poddasze składało się z czterech pokoi, w tym dwóch środkowych, połączonych drzwiami, ale, ku jej rozczarowaniu, nie znalazła tam ani lalek, ani miniaturowego domku dla lalek. Jedynie miniaturowe okno wychodziło na prawdziwe i znajdujące się za nim rozgwieżdżone niebo.

Katherine ostrożnie opuściła dach, nie chcąc uszkodzić tak starannie wykonanej zabawki. Kiedy zamykała drzwiczki, podskoczyła na dźwięk kroków na schodach. Odwróciła się i zobaczyła zbliżających się Catrionę i Roleya.

– Zarezerwowałam już ten pokój – powiedziała natychmiast Catriona.

– Oglądałam tylko dom dla lalek – wyjaśniła Katherine, słysząc w swoim głosie defensywną nutę, mimo że przecież dom należał w większym stopniu do niej niż do Catriony. Ostatecznie to jej mama kiedyś w nim mieszkała.

– Nie zauważyłem go wcześniej. – Roley zbliżył się i zajrzał Katherine przez ramię. – Słuchajcie, on przypomina ten dom.

– Wiem. – Katherine zamknęła pieczołowicie drzwiczki. – Gdzie są lalki? – zwróciła się do przybranej siostry.

– A niby skąd mam wiedzieć, gdzie są lalki? – prychnęła pogardliwie Catriona, siadając na łóżku z miną właścicielki pokoju.

– Sama wybrałaś ten pokój – burknęła Kat i pomyślała, że sądząc po uczesaniu, makijażu i ubraniach, Catriona musiała mieć sterty lalek Barbie, zanim zaczęła udawać dorosłą.

– Wybrałam go, ponieważ jest najdalej od ich pokoju – uśmiechnęła się szyderczo Catriona, mrużąc oczy. – Nie mam ochoty obudzić się w środku nocy i wysłuchiwać...

– Nie widziałem nigdzie żadnych lalek – wtrącił szybko Roley i nagle się zarumienił. – Za to w sąsiednim pokoju znaleźliśmy kolejkę.

Pokręcił się przez chwilę przy drzwiach przejściowych, po czym za nimi zniknął. Catriona niespiesznie zajęła się rozpakowywaniem walizki, a Katherine podążyła za Roleyem, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Ledwie wyszła, Catriona je zamknęła.

Pozostałe dwa pokoje na poddaszu wyglądały tak, jak je opisał John. W innych okolicznościach Katherine mogłaby pozachwycać się spadzistymi belkami nośnymi i lukarnami, nie miała jednak ochoty przebywać w pobliżu Catriony. Szybko minęła Johna, który pokazywał właśnie Roleyowi kolejkę, i wróciła schodami na pierwsze piętro.

Chciała zamieszkać w pokoju swojej matki i czuła się dotknięta, że zajęła go Catriona. Pocieszała się jednak myślą, że ktoś mógł po prostu zostawić tam dom dla lalek na przechowanie, a jej mama mieszkała gdzie indziej. Cały czas miała go jednak przed oczami i dlatego dziwnie się czuła, zwiedzając pozostałe pokoje – zupełnie jakby została zminiaturyzowana i poruszała się po domku dla lalek, a nie tym prawdziwym.

Zerknęła tylko przelotnie na dwuosobowy pokój z różową tapetą, skrępowana wygłoszoną przez Catrionę uwagą na temat ewentualnych odgłosów dochodzących z sąsiedniej sypialni. Pokój z komputerem przydzieliła w myślach Roleyowi; sprzęt wyglądał wprawdzie na mocno przestarzały, ale Roley, ten maniak komputerowy, z pewnością się nim zainteresuje.

W pokoju z niebieskimi kwiatami Katherine otworzyła szafę wnękową i przekonała się, że jest niemal w całości wypełniona ubraniami. Wisiały tam długie sukienki, spódnice i szale z jedwabiu, koronek i aksamitu; wszystkie zdążyły spłowieć i pachniały wilgocią. Moda hippisowska, stwierdziła Katherine i zaczęła podejrzewać, że pokój i ubrania mogły należeć do jej matki. Miała ochotę przymierzyć niektóre z nich, na razie jednak zamknęła ostrożnie drzwi, uznawszy, że zrobi to później, kiedy nikt nie będzie patrzył. Zdjęła płaszcz, położyła go łóżku i poszła obejrzeć dokładniej pokój komputerowy. Nie było w nim szafy, tylko komoda i, jak łatwo przewidzieć, regał wypchany dwoma rzędami książek w miękkiej oprawie. W narożniku znajdowały się drzwi do szafy wnękowej. Katherine podeszła bliżej i je otworzyła, spodziewając się kolejnego drążka z wieszakami lub półek. Tymczasem za drzwiami zobaczyła wielką, ciemną przestrzeń.

Po chwili zorientowała się, że drzwi prowadzą do kolejnego pomieszczenia: niepomalowanego i pozbawionego okien, jedynie z kilkoma świetlikami na suficie, przez które do środka wlewały resztki wieczornego światła.

– Sekretne przejście – wyszeptała Katherine, wpatrując się w mrok. Pomieszczenie musiało być czymś w rodzaju stodoły, zasłoniętej z zewnątrz przez resztę domu.

Do stodoły prowadziły w dół zaskakująco solidne schodki, ale wszystko inne wyglądało na stare i zbutwiałe. Nad głową Katherine zobaczyła odkryte belki stropowe, całe w pajęczynach, z krokwi zwisała pojedyncza goła żarówka. Pod nimi na podłodze z surowych desek ustawiono stół bilardowy przykryty poplamioną płachtą materiału, zardzewiałe krzesło obrotowe z brudnymi poduszkami, dwa stare fotele z dziurawymi obiciami i oczywiście stosy książek. Spośród wszystkich, jakie dziś widziała, te były w najgorszym stanie. Wilgoć, pajęczyny i kurz – wszystko to sprawiało, że Katherine nie miała ochoty niczego dotykać.

Zanim zamknęła za sobą drzwi, jeszcze raz zerknęła przez ramię, aby się upewnić, że sobie tego wszystkiego nie wymyśliła. Błysnęła jej w głowie myśl, by zająć nieciekawie urządzony pokój komputerowy, nie mówiąc nikomu o drzwiach w ścianie. Wiedziała jednak, że to nierealne. Stodoła musiała być swego rodzaju pomieszczeniem rekreacyjnym, wykorzystywanym w deszczowe dni. Nieważne, że była paskudna – gdyby nikomu o niej nie powiedziała, tata uznałby to za przejaw egoizmu. Musiałaby udostępnić ją rodzeństwu, które przez cały dzień przewalałoby się wtedy przez jej sypialnię.

Zamykając drzwi na zasuwkę, wiedziała, że prędzej czy później musi zdradzić swoją tajemnicę. Na razie jednak cieszyła się myślą, że tylko ona wie o sekretnym pomieszczeniu. Wyszła z pokoju i udała się na dół, aby pomóc przy rozpakowywaniu bagaży.

Harriet siedziała przy stole w kuchni i piła białe wino z kieliszka, podczas gdy Peter masował jej ramiona.

– Niesamowity dom – powiedziała. – Jak już zrobimy zakupy, spróbuję znaleźć książkę z przepisami na kuchenkę Agi. – Odwróciła głowę i uśmiechnęła się do Petera. – Mmm, jak przyjemnie... wiedziałeś, że jest tak wielki?

– Nie miałem pojęcia – powiedział, potrząsając głową. – Anne nie opowiadała wiele o swoim dzieciństwie. Nie upłynęło jej szczęśliwie. – Peter ucałował żonę w czubek głowy i usiadł obok niej. Harriet nalała mu kieliszek wina. – Nie układało jej się z rodzicami. Wyprowadzili się na Wyspy Normandzkie niedługo po tym, jak zdała na studia. Nie pojawili się nawet na naszym ślubie. Kiedy napisałem do nich z wiadomością o śmierci Anne, jej ojciec przysłał mi dziwny list z kondolencjami, dając do zrozumienia, że będzie nam teraz lepiej. Nie odpisałem.

– Straszne. – Harriet spoglądała na niego ze współczuciem, ale zanim zdążyła powiedzieć coś więcej, rozpromieniła się na widok wchodzącego do kuchni Roleya.

– Znalazłeś się, Roley Poley. No i jak ci się podoba dom?

– Jest duży – powiedział Roley. – Osiem sypialni, niektóre z podwójnym łóżkiem lub dwoma łóżkami. Nie ma tylko telewizora – dodał po namyśle.

– Dzięki Bogu! – wykrzyknęła Harriet. – Chyba obejdziemy się w czasie wakacji bez tego ogłupiającego pudła?

Roley wzruszył ramionami. Skierował wzrok na kieliszki.

– W takim razie mogę dostać wina?

– Jeżeli masz ochotę – powiedział Peter.

– Ale tylko pół kieliszka – dodała Harriet.

Wzięła butelkę, a kiedy Roley podstawił kieliszek, napełniła go do jednej trzeciej.

W tym samym momencie do kuchni wszedł John i również usiadł przy stole. Jego twarz promieniowała mu zachwytem; dom wyraźnie zrobił na nim wrażenie.

– Wybrałeś sobie pokój? – spytała Harriet.

John się zawahał.

– Podoba mi się ten z kolejką – powiedział ostrożnie, szukając wzrokiem aprobaty przybranego brata.

– W takim razie powinieneś go zająć – stwierdził Roley, biorąc do ręki kieliszek z winem. – Dzięki, mamo. To jeden ze środkowych pokojów na poddaszu – wyjaśnił, odwracając się w stronę Petera. – Cat zajęła ten drugi z domem dla lalek.

– Nie, niestety nie.

Katherine wypowiedziała te słowa automatycznie, nie potrafiąc powstrzymać się od komentarza. Wszyscy zamarli: Roley z kieliszkiem przy ustach, Harriet zatykająca butelkę z winem, wymieniający spojrzenia John i Peter. Wyglądali jak kukiełki pousadzane w domu dla lalek albo marionetki z poodcinanymi linkami. Przypomniawszy wszystkim o niesprawiedliwości, jakiej doznała, Katherine poczuła jednoczesny przypływu poczucia władzy i wyrzutów sumienia.

– Miałem na myśli moją siostrę – przerwał milczenie Roley, choć nie musiał tłumaczyć znaczenia swoich wcześniejszych słów. – Pójdę po walizki, dobrze?

– Peter przyniósł już wszystkie – zauważyła Harriet nieco ostrzejszym głosem, niż zamierzała. – Są w holu. Weźcie swoje na górę i na litość boską rozpakujcie. Nie znoszę, kiedy trzymacie wszystkie rzeczy w walizkach, jakbyśmy spali w noclegowni, a nie w domu.

Roley wyszedł bez słowa, zabierając ze sobą kieliszek z winem. John po krótkim wahaniu pobiegł za nim.

Peter spojrzał na Katherine i uśmiechnął się do niej, jak tylko potrafił najmilej.

– A jaki pokój ty wybrałaś, kochanie?

– Niebieski na pierwszym piętrze – odparła. – Chcecie, żebym wam pokazała waszą sypialnię?

– Myślę, że powinniśmy najpierw się rozpakować – powiedziała Harriet, podnosząc się z krzesła. Peter położył jej dłoń na ramieniu i delikatnie posadził z powrotem na krzesło.

– Ja się tym zajmę. Prowadziłaś całą drogę.

Objął Katherine ramieniem i wyprowadził ją z kuchni.

– Musisz się cieszyć z powodu tych wszystkich książek – stwierdził. – Pewnie się czujesz, jakbyś znalazła skarb. Mam nadzieję, że dasz się od nich czasem odciągnąć.

– Problem w tym, że są dość przypadkowo ułożone na półkach – tłumaczyła Katherine, prowadząc ojca schodami na górę. – No i wiele jest poplamionych i porozdzieranych.

– Zlisiałych – powiedział Peter nieobecnym głosem, a kiedy obejrzała się na niego, uśmiechnął się. – Antykwariusze tak mówią. Nie poplamionych, lecz zlisiałych.

Podczas zaimprowizowanej kolacji składającej się z pieczonej fasoli i tostów Katherine nie wspomniała o stodole, ale kiedy wszyscy przygotowywali się do spania, szepnęła na ucho Johnowi, że jutro zdradzi mu pewną tajemnicę. Harriet ustaliła kolejność korzystania z łazienki i wysłała wszystkich do ich pokoi, żeby się rozpakowali. Catriona już wcześniej udała się na poddasze, a Roley zaszył się w drugim pokoju dwuosobowym, który, nie bacząc na różową tapetę, wybrał ze względu na większą przestrzeń. Brzydko urządzony pokój komputerowy pozostał pusty, dzięki czemu Katherine mogła przez nikogo niezauważona przekraść się do sekretnych drzwi.

Nie włączyła światła, tylko przyświecając sobie latarką, zeszła po schodkach i ze spodniami od piżamy wetkniętymi w buty stanęła na drewnianej podłodze. Walały się na niej skrawki papieru oraz ptasie odchody, które chrzęściły teraz cicho pod jej butami. Emily Wheeler wychowywała się w Stirkley w tym samym domu, w którym mieszkała teraz. Jej ojciec był miejscowym lekarzem. Tyle wiedziała o nim Alicja, ponieważ wszyscy o tym wiedzieli. Wszyscy również wiedzieli, że Emily wyprowadziła się, kiedy miała szesnaście lat, i wróciła dopiero po śmierci rodziców, którzy zostawili jej w spadku dom.

Wróciła w towarzystwie Charlotte, która również pochodziła ze Stirkley. Charlotte Dean wyjechała stąd na studia, a reszta jej rodziny gdzieś się wyprowadziła. W wiosce plotkowano, że nie zdała egzaminów końcowych, i powszechnie sądzono, że mieszka w Londynie. Wróciła jednak z Emily i Alicją w samochodzie pełnym kartonów.

Alicja zawsze zwracała się do matki po imieniu. W którymś z nierozpakowanych kartonów powinny leżeć niewyraźne dziecinne rysunki przedstawiające patykowatą postać trzymającą roślinę i podpisaną EMILY dłonią pięcioletniego dziecka. Alicja jak przez mgłę przypominała sobie ścianę, do której przyczepiono wiele podobnych malunków. Na wszystkich pozostałych znajduje się słowo MAMA, a Alicja myśli, że inne dzieci źle napisały Emily.

Nie miała jednak wielu wspomnień z tego okresu, więc być może i to nie było prawdziwe. Jak przez mgłę pamiętała szkołę w Londynie i mieszkanie. Należało do Charlotte, a Emily zawsze to podkreślała, jakby chciała zachować pozór, że zatrzymały się w nim jedynie w charakterze gości. Mieszkały tam jednak przez siedem lat, dopóki nie umarli rodzice Emily i nie zostawili jej w spadku domu pod numerem dwudziestym siódmym.

Alicja słabo pamiętała przeprowadzkę. Dom wypełniały twarde meble, wymyślne perkalowe narzuty i poduszki rywalizujące o miejsce w różnej wielkości pomieszczeniach. Emily i Charlotte przykryły większość z nich wzorzystymi kapami, co zdaniem Alicji wprowadzało tylko dodatkowe zamieszanie. Sypialnia Alicji miała gładkie białe ściany ozdobione zawieszonymi na nich zdjęciami. Było to jedyne pomieszczenie, jakie Emily i Charlotte urządziły po przeprowadzce. Emily zajęła główną sypialnię, natomiast Charlotte zaanektowała pokój gościnny w kształcie litery L, wnosząc do niego pojedyncze łóżko i chaos panujący na jej biurku.

W Londynie Alicja nigdy się nie przejmowała tym, że jej matka jest inna. Mając u boku Charlotte, nigdy nie czuła się samotna, gdy Emily wychodziła na nocne wykłady z botaniki. Zresztą Charlotte lepiej od Emily radziła sobie z pomocą w odrabianiu zadań domowych i z zabawami, mimo że nigdy nie czytała jej bajek i bardziej rygorystycznie przestrzegała godziny kładzenia się do łóżka. Dopiero kiedy przeprowadziły się do miasteczka ze stertą kartonów poupychanych w zardzewiałym aucie Charlotte, Alicja zaczęła się zastanawiać, kim tak naprawdę jest jej matka.

Wszystko zaczęło się pewnego dnia w szkole, gdy wdała się w bójkę i przyszła do domu w zabłoconej sukience, ze zranionymi uczuciami, kartką od nauczyciela i masą pytań. W domu zastała Charlotte; Emily jeszcze nie wróciła, bo cały czas szukała pracy jako ogrodniczka.

– Julie Manferd nazwała mnie bękartem, a Emily lesbijką – relacjonowała, kiedy Charlotte szukała dla niej czystego ubrania. Nie wiedziała, co oznaczały te słowa, ale nie podobało jej się, kiedy tak na nią wołano. – No więc rąbnęłam ją w nos.

– Julie Manferd powinna wybrać się ze swoją ordynarną buzią do biblioteki i dostosować swoje słownictwo do standardów dwudziestego pierwszego wieku – stwierdziła cicho Charlotte. – Od dawna żadnego z tych określeń nie używa się jako obelgi. A ty nie powinnaś bić innych ludzi. Bardziej ich rozzłościsz, jeżeli po prostu odwrócisz się i odejdziesz.

Kiedy Emily wróciła do domu, Alicja zdążyła już zapomnieć o całej sprawie, rozemocjonowana nową grą planszową, w której piraci zatapiali nawzajem swoje statki. Mimo że Alicja nie wdawała się od tej pory w bójki, narastało w niej przekonanie, że odpowiedź udzielona przez Charlotte nie w pełni ją satysfakcjonuje.

Tak naprawdę Julie Manfred powiedziała na głos to, o czym wszyscy myśleli. Właśnie z tego powodu nikt nie chciał zatrudnić Emily jako ogrodniczki, Charlotte poruszała się po lokalnych sklepach z prędkością światła, zupełnie jakby ją ktoś gonił, a starsze panie na widok Alicji wychodziły przed domy i przyglądały jej się w milczeniu.

Stopniowo miasteczko się do nich przyzwyczaiło. Mała zielona furgonetka Emily kursowała do wszystkich większych domów, a Charlotte zaprzyjaźniła się z kioskarzem, który zamówił dla niej kilka gazet, do których pisywała. Starsze panie patrzyły na Alicję z aprobatą, kiedy przystawała koło ich domów, żeby się przywitać, a później opowiadały sobie podniesionym głosem, „że ta Alicja Wheeler jest zupełnie dobrze wychowana jak na panienkę w jej wieku, zresztą wygląda na to, że wyrośnie na piękną dziewczynę”. W końcu mieszkańcy miasteczka zaczęli uważać Emily, Charlotte, a później również Alicję, za „swoje”. Opowiadano sobie o ich dziwactwach, jednak – podobnie jak romans pani Farraday z rzeźnikiem czy chwiejny krok pana Beltera, którym w niedzielne poranki wracał z pubu do domu – przestały wzbudzać aż tak wielkie zainteresowanie, kiedy ludzie dowiedzieli się już o nich wszystkiego, a przynajmniej nabrali takiego przekonania.

Alicja nie umiała tak łatwo pogodzić się z akceptacją innych. Nie uszło jej uwagi, że Emily i Charlotte, tak rzeczowo wypowiadające się na niemal każdy inny temat, milczały jak grób w trzech sprawach. Pierwsza dotyczyła ich wzajemnych relacji. Druga powodów, dla których Charlotte rzuciła studia, a trzecia osoby, z którą Emily zaszła w ciążę w wieku zaledwie szesnastu lat. Alicja nigdy nie pytała o nie wprost, a ilekroć obie kobiety zaczynały lawirować wokół tych tematów, traciła odwagę, aby to zrobić.

Alicja wyszła na piętro i przeszła na palcach obok drzwi prowadzących do innych pokoi w stronę swojej sypialni znajdującej się od frontu. Łóżko ustawiono w jedynym miejscu, w którym mogło się zmieścić między pochyłymi ścianami; na umeblowanie pomieszczenia składało się poza tym małe białe krzesło, komoda i drążek na spódnice i sukienki.

Tylko w tym pokoju wymieniono meble. Emily zajmowała go w dzieciństwie, ale o ile Charlotte przywiozła z Londynu kufer opatrzony jej imieniem pełen zabawek, gier i dziecinnych rysunków, w domu nie było ani jednej rzeczy, która należałaby w przeszłości do matki Alicji, nawet zdjęcia z czasów dzieciństwa.

Alicja usiadła na krześle i spojrzała na lustro w sosnowej ramie, które wisiało nad komodą po drugiej stronie pokoju. Pyzata, piegowata twarz z zamyślonymi szarymi oczami oraz niemal niewidocznymi brwiami i rzęsami; blond włosy zaplecione z tyłu w warkocz – a przecież bladą twarz Emily i jej jasnoniebieskie oczy otaczała korona loków w kolorze jasnozłotym. Alicja dostrzegała w sobie tyle samo cech Emily co Charlotte, z jej bystrymi czarnymi oczami i lśniąco czarnymi uczesanymi na pazia włosami.

Odchylając głowę do tyłu, Alicja przeniosła wzrok na jedyny element wystroju sypialni: warstwy fotografii przyklejonych do pochyłych ścian i sufitu. Ona sama w wieku lat dziesięciu na wiejskim jarmarku przebrana za dojarkę, Emily i Charlotte po obu stronach furtki w ogrodzie, Emily siedząca na czerwonym pledzie na polu pszenicy, Alicja i jej szkolne z przyjaciółki trzymające puchar zdobyty w netballu. Fotografią zaczęła się interesować, odkąd znalazła na strychu aparat z wykorzystanym do połowy filmem. Udały jej się zdjęcia Baskerville’a śpiącego w zniszczonym kwietniku i widoku z okna jej sypialni, ale reszta filmu się prześwietliła. Nigdzie nie znalazła fotografii rodziców Emily, czyli swoich dziadków, których nigdy nie poznała i miała nigdy nie poznać.

Alicja nie miała nawet od kogo się dowiedzieć, jakimi byli ludźmi albo co sądziliby o wnuczce, która zamieszkała w ich domu. Mogła jedynie zanosić kwiaty na ich grób.

Przypuszczała, że po ukończeniu piętnastego roku życia straci zainteresowanie sekretami, jakie miała przed nią matka. Tymczasem przeciwnie, ciekawość narastała – a wraz z nią lęk. Bezsprzecznie Emily była teraz silniejsza i pewniejsza siebie niż w Londynie, ale w Alicji narastało przekonanie, że musi się nią opiekować. Być może przejęła to nastawienie od Charlotte, a może instynktownie wyczuwała, że Emily należy chronić, ponieważ ona sama tego nie potrafi.

Alicja nigdy nie miała jeszcze tak silnego przekonania, że powinna chronić Emily przed własną ciekawością. Rodzinne tajemnice wyobrażała sobie jako zakurzone pajęczyny skrywające myśli pająka, który w każdej chwili może wyskoczyć z cienia. Można omijać wzrokiem ciemne kąty i nie zwracać uwagi na pajęczyny, nie da się jednak zapomnieć o ich istnieniu.

6. Gra wyobraźni

Kiedy torby z zakupami zostały wyładowane z samochodu i wstawione do kuchni i cała rodzina posiliła się lunchem (podczas którego doszło do niewielkiej sprzeczki, gdy Catriona pochwaliła się zjedzoną wcześniej kanapką i wypitym shakiem), Harriet uznała, że zrobiło się za późno na jakiekolwiek plany związane z opuszczeniem domu. Zamiast tego przytaszczyła stertę przewodników turystycznych poświęconych okolicy, atlasów lokalnej fauny i flory, po czym zaproponowała, aby każdy zadeklarował, na co ma ochotę. Roley nie cierpiał tej metody organizowania czasu. Catriona zawsze chciała być ostatnia, aby przypadkiem nie wybrać czegoś, na co mieli ochotę inni. John był zbyt nieśmiały, aby cokolwiek zaproponować, a Katherine zawsze wybierała to, czego nienawidziła Catriona.

Roley uznał, że prawdopodobnie wszystkie pomysły zbliżone do oglądania filmu lub wyruszenia na poszukiwanie sklepu z grami komputerowymi spotkają się ze stanowczą krytyką jego matki jako „niedostatecznie wakacyjne”, a jednocześnie wstydził się przyznać, że tak naprawdę ma ochotę poćwiczyć hantlami. Rzuciwszy okiem na książki, oznajmił, że wybiera się na mały spacer.

– Chyba zaczęło padać – zauważyła Harriet i dokładnie w tej samej chwili odezwał się John.

– Mogę iść z tobą, Rolandzie? – John jako jedyny zwracał się do niego pełnym imieniem. Roley miał już dość towarzystwa przybranego brata po wcześniejszym spacerze, niemniej właśnie zamierzał się zgodzić, gdy jego siostra stwierdziła obcesowo.

– Nie, nie możesz. Ja z nim idę, bo zamierzamy omówić pewną sprawę na osobności.

John zrobił zasmuconą minę.

– No to dobrze się składa – warknęła natychmiast Katherine – bo ja chcę o czymś powiedzieć Johnowi.

– Catriono, wypadałoby najpierw zapytać o zdanie Roleya – wtrącił zakłopotany Peter.

– Ona nie zapytała Johna – błyskawicznie odparowała Cat, mierząc się spojrzeniami z przybraną siostrą.

– Czy będzie przesadą, jeśli zaapeluję o to, abyśmy choć raz podjęli jakąś decyzję bez wszczynania awantury? – krzyknęła rozdrażniona Harriet. Peter wstał, aby zrobić dla niej filiżankę herbaty.

– Przygotuję kolację na siódmą – oświadczył. – Do tego czasu możecie robić, na co macie ochotę. Jeżeli zamierzacie wyjść z domu, weźcie kurtki. Gdyby padało, w szafie w holu znajdziecie peleryny.

– I na miłość boską, dość tych awantur! – pogroziła im Harriet.

Roley pomyślał, że w końcu nikt go nie zapytał, czy ma ochotę na towarzystwo Catriony, ale kiedy wkładał grubą kurtkę skórzaną z futrzanymi mankietami siostra pojawiła się w holu – tym razem punktualna, aby przypadkiem bez niej nie wyszedł.

– Wyglądasz w tej kurtce jak niedźwiedź – zauważyła, kiedy wychodzili. – Albo jak troll.

– A ty jak lalka Barbie – odciął się, spoglądając krzywo na jej jasnoróżową kurtkę, zupełnie niepasującą do stonowanych szarości i zieleni ogrodu. Ta uwaga skierowało jego myśli ku wystawie lalek, jaką urządziła podczas śniadania. – Nie nosisz wciąż przy sobie tego paskudztwa, prawda?

– Zostawiłam Dalilę w pokoju – odparła Cat, posyłając mu krótkie, pełne urazy spojrzenie. – A tak w ogóle to gdzie idziemy? Byle nie do lasu. Nie chcę sobie ubłocić butów.

– Ja wybieram się do miasteczka – powiedział Roley. ¬– Ty możesz iść, gdzie ci się podoba.

– Jeżeli liczysz na to, że znajdziesz sklep ze słodyczami albo coś podobnego, to czeka cię rozczarowanie – uśmiechnęła się z wyższością Cat. – Miasteczko wyglądało na zupełnie wymarłe, kiedy przez nie wcześniej przejeżdżaliśmy.

Roley nie odpowiedział. Nie chciał się przyznać, że liczył na ponownie spotkanie z Alicją. Przez cały lunch odgrywał w myślach przebieg ewentualnej rozmowy.

Do miasteczka prowadziła kręta droga, z której rozciągał się widok na pola, drzewa i znajdujące się w oddali wzgórza.

– Zaczekaj chwilę – powiedziała w pewnym momencie Cat, grzebiąc w kieszeni kurtki. Roley zatrzymał się, po czym westchnął, orientując się, w czym rzecz. Jego siostra bez najmniejszego skrępowania wyjęła z kieszeni paczkę papierosów, która okazała się już w jednej trzeciej pusta. Cat zapaliła papierosa różową plastikową zapalniczką, co Roley uznał za niemal równie irytujące jak samo palenie, i mocno się zaciągnęła, po czym zaczęła nagle kaszleć.

– Kiedy wpadłaś w ten uroczy nałóg? – zapytał sarkastycznie Roley.

Cat wzruszyła ramionami.

– Wszyscy palą – stwierdziła. – Poza tym to naprawdę odprężające. Każdy by palił, gdyby musiał przechodzić przez to co ja.

– Chciałaś powiedzieć, gdyby przysparzał nam tylu kłopotów co ty – poprawił ją rozdrażniony Roley. – Nie mogłabyś się czasem opanować? Jeśli nie zależy ci na pozostałych, pomyśl przynajmniej o Johnie. To jeszcze mały dzieciak, na litość boską.

– No dobrze, on jest w porządku – zgodziła się niecierpliwie Cat. – Małe dzieci potrafią się przystosować. Poza tym ma teraz mamę, która wypruwa sobie żyły, żeby wszystko było cudowne. Zdajesz sobie sprawę, że będzie chciała go posłać do twojej szkoły? – No i co z tego? – Roley wzruszył ramionami. – To duża szkoła.

Tak naprawdę pomyślał, że młodszy brat w szkole to całkiem fajny pomysł.

– Nieważne – machnęła ręką Cat. – Jeśli ona trafi do mojej, nie zniosę tego. Jeszcze ludzie pomyślą, że jesteśmy spokrewnione.

Roley starał się nie słuchać siostry, która przez kilka minut kontynuowała przemowę w podobnym duchu. Wpatrywał się w majaczącą daleko na drodze sylwetkę i dopiero po chwili Cat powiedziała coś, co przykuło jego uwagę.

– ...poza tym myślę, że ich matka naprawdę zwariowała...

– Co? – Roley odwrócił głowę i spojrzał na siostrę, która po raz kolejny nonszalancko sztachnęła się papierosem.

– Właśnie dlatego tak się wkurzyła dziś rano – wyjaśniła Cat, wybałuszając na niego oczy. – Chora na umyśle, jak powiedziała mama. Myślę, że Anne zwariowała – stwierdziła i, zupełnie niepotrzebnie zniżając głos, dodała: – Kto wie, może nawet popełniła samobójstwo.

– A skąd ty to niby wiesz? Mama coś by nam powiedziała – zaprotestował Roley, skrępowany tematem rozmowy.

– Może sama nie wie – zauważyła Cat. – A twoim zdaniem Peter powiedziałby jej, że jego żona zwariowała? Niespecjalnie dobrze to o nim świadczy jako o mężu. – Rzuciła niedopałek papierosa w rosnące przy drodze chaszcze. – A jeżeli to jest dziedziczne? Zdajesz sobie sprawę, że mieszkalibyśmy wtedy z parą potencjalnych psychotyków?

– Przesadzasz – rzekł Roley, przypominając sobie z zakłopotaniem poranną rozmowę z Johnem. – Nawet jeśli była niepoczytalna, to nie musi być dziedziczne.

Cat wzruszyła ramionami i Roley zrozumiał, że jego siostra tak naprawdę wcale się tego nie obawia. Mogła jednak udawać zaniepokojenie i w ten sposób mieć kolejny powód do gnębienia Katherine. Zaczął się zastanawiać, czy mógłby jakoś przekonać ją do porzucenia tej sprawy.

– Wygląda na to, że miejscowe piękności nie są aż tak... – szepnęła, patrząc w stronę miasteczka. Przez chwilę sądził, że siostra ma na myśli Alicję, ale kiedy podążył za jej wzrokiem, przekonał się, że chodzi o jakiegoś chłopaka.

– Za stary dla ciebie – powiedział Roley, w pełni świadom, że siostra go nie posłucha. Nie mylił się. Chłopak miał co najmniej osiemnaście lat. Stał na szczycie kamiennego muru, spoglądając z jego wysokości na ogrody przylegające do kilku domów. Nie wydawał się ani trochę skrępowany, co wzbudziło podejrzliwość Roleya. Chłopak zupełnie nie pasował do okolicy – miał rude włosy sięgające do ramion, ekstrawagancki strój składający się z podkoszulka bez rękawów, skórzanych spodni i wielkich czarnych butów, jakie noszą motocykliści. Może on również przyjechał tu na wakacje, pomyślał Roley, i nagle naszła go irracjonalna obawa, że chłopak rozgląda się po ogrodach w poszukiwaniu Alicji.

Kiedy Roley i Cat zbliżyli się do niego, nieznajomy odwrócił wzrok od tajemniczego obiektu swojego zainteresowania i spojrzał na nich z absolutnym spokojem świadczącym o tym, że ich obecność ani trochę go nie zaskoczyła. Był wysoki, a kiedy tak stał na murku, wyglądał wręcz onieśmielająco. Wrażenie to spotęgowało się jeszcze, gdy zeskoczył na ziemię, nie patrząc pod nogi, i wylądował z gracją tuż obok nich. Widać było, że i bez tego wywarł pozytywne wrażenie na Cat, która wyszczerzyła zęby w uśmiechu i odezwała się z godną zazdrości pewnością siebie:

– Cześć! Też na wakacjach?

– Nie. – Chłopak spokojnie mierzył ich wzrokiem. – Mieszkam tutaj.

– A my przyjechaliśmy tu na wakacje – ciągnęła Cat ku wielkiemu zażenowaniu Roleya, przekonanego, że nieznajomy uważa ich za intruzów. – Mam na imię Cat, a ten misiek to mój brat Roley.

Chłopak uniósł brwi. Miał chudą, pociągłą twarz, Roley zauważył jednak poniżej umięśnione ramiona. Chłopak obrzucił Roleya krótkim, rozbawionym spojrzeniem.

– A ja jestem Lis – przedstawił się, co niezwykle rozbawiło Cat.

– A zatem oboje nosimy imiona zwierząt – powiedziała, tymczasem Roley nie mógł oprzeć się wrażeniu, że chłopak zwraca się do niego. Czuł się bardziej ociężały i niedźwiedziowaty niż kiedykolwiek wcześniej.

– Można tu robić coś ciekawego? – dopytywała się Cat, w oczywisty sposób przymawiając się o kolejne spotkanie z Lisem.

– Udaje nam się znajdować jakieś rozrywki – odparł Lis i omiótł krótkim spojrzeniem ogrody w sposób, który wzbudził w Roleyu nieufność.

– Znasz może Alicję? – wypalił.

Cat spojrzała na niego zaskoczona a Lis uśmiechnął się powoli, błyskając białymi zębami.

– Och tak, znam Alicję – odparł. – Znam ją bardzo dobrze.

Roley oblał się rumieńcem. Lis oparł się o mur, przybierając pozę dziedzica i pokazując całym sobą, że albo już jest chłopakiem Alicji, albo zamierza nim zostać, a cały jego urok osobisty stawia Roleya na przegranej pozycji. Roley zerknął na siostrę, aby dać jej sygnał do odwrotu, ale ku własnej rozpaczy zobaczył, że Cat wyciąga z kieszeni paczkę papierosów i wyjmuje jednego.

Wetknęła go sobie w usta i zaczęła grzebać w torebce w poszukiwaniu zapalniczki. Lis niespodziewanie wyciągnął rękę.

– Poczęstuję się – powiedział.

Cat wyglądała na uszczęśliwioną i zupełnie nie speszyła jej swoboda, z jaką założył, że mu nie odmówi. Podała mu całą paczkę. Wyjął papierosa i trzymał go między palcami, czekając, aż Cat znajdzie zapalniczkę. Obydwaj, Lis i Roley, zobaczyli, że na jej twarzy pojawił się nagle wyraz niepokoju. Z kieszeni wyłoniła się Dalila.

Lalka wisiała bezwładnie w jej ręce z zapalniczką wplątaną we włosy. Cat wyglądała na przerażoną, ale zaraz potem podniosła wzrok na Lisa.

– Przepraszam – powiedziała. – To już się zdarza któryś raz.

– Mówiłaś, że zostawiłaś to paskudztwo w domu – zirytował się Roley i mimo obecności Lisa rzucił jej gniewne spojrzenie.

– Tak mi się wydawało – wyjaśniła Cat trochę niepewnym głosem. Wyplątała zapalniczkę i wrzuciła lalkę z powrotem do kieszeni.

– Nie jest łatwo rozstać się z Dalilą – rzucił od niechcenia Lis, biorąc od Cat różową zapalniczkę. Zapalił papierosa i się zaciągnął. Dopiero po chwili do Cat i Roleya dotarł sens jego słów. Papieros wypadł Cat z dłoni.

– Też znasz jej imię? – zdziwił się Roley, próbując zadać to pytanie bardziej wyzywającym tonem. Lis uniósł brwi.

– Oczywiście – oświadczył. – Jak wspominałem, mieszkam tu. Znam wszystkich, którzy się liczą.

Ponownie zaciągnął się papierosem, po czym upuścił go na ziemię i rozgniótł butem. Włożył paczkę do kieszeni, odwrócił się i wziął do ręki długie futro, które leżało złożone na murze. Roley nie zwrócił na nie wcześniej uwagi. Lis zarzucił je sobie na ramiona kolejnym teatralnym gestem i wsunął ramiona w rękawy. Futro miało rudawy kolor i wydawało się idealnie pasować do włosów i imienia chłopaka. Roley zaczął podejrzewać, że Lis należy do miejscowego koła łowieckiego. Czy należała do niego również Alicja? Ciekawiło go, dlaczego ktoś o imieniu Lis miałby nosić tego rodzaju futro, ale może krył się w tym jakiś dowcip, którego nie rozumiał.

Cat nie skomentowała faktu, że Lis zabrał jej papierosy, a Roley zaczął podejrzewać, że jest to jakiegoś typu wyzwanie. Być może chłopak szuka zaczepki? W tym samym momencie Lis obrzucił go jednym ze swoich taksujących spojrzeń, po czym wskoczył na mur i natychmiast zeskoczył do ogrodu po drugiej stronie.

– Do zobaczenia – powiedział, zerkając na Cat. Zwrócił wzrok na Roleya i dodał z uśmiechem: – Pozdrowię od ciebie Alicję.

Roley i Cat patrzyli, jak przemierza szybkim krokiem ogrody i przeskakuje przez następny mur z łatwością lekkoatlety, która wzbudziła zazdrość Roleya. Cat przyglądała się temu popisowi w pełnym oszołomienia zdumieniu, co zaniepokoiło go jeszcze bardziej.

d1r9a0s
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1r9a0s

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj