Dyrekcja Lasów Państwowych, Krosno, Bieszczady. Minister środowiska Michał Woś przyjeżdża błogosławić i nagrodzić leśników. Ludzi eksploatujących bezcenne dziedzictwo polskiej kultury.
Dlaczego ta wizyta, sprzed paru tygodni, wciąż tkwi w mojej pamięci?
Jeśli nikt nie powstrzyma leśników z dyrekcji lasów w Krośnie, to w ciągu kilku najbliższych lat znikną ostatnie lasy naturalne rangi UNESCO z otuliny Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Po sąsiedzku, na Słowacji i Ukrainie, takie lasy są chronione jako obiekty światowego dziedzictwa. U nas nikt nie przeprowadził nawet całościowego ich rozpoznania. I tnie się je pod pozorem tak zwanej "zrównoważonej gospodarki leśnej", jakby to były zwykłe lasy gospodarcze.
Las to nie tylko drewno
Tymczasem lasy posiadają nie tylko wartość majątkową, co autoteliczną unikalność kulturową, czyli wartość samą w sobie, której leśnicy nie cenią. Chodzi o ostatnie fragmenty historycznych puszcz polskich z dużą liczbą gatunków ginących i rzadkich, zachowaną glebą i ogromnymi drzewami. To lasy, które stanowią swego rodzaju bank genów i substancji chemicznych, repozytorium potencjalnych odkryć naukowych i niepowtarzalnych w świecie badań. To też wspaniałe zaplecze edukacyjne dla dzieci i młodzieży. A także, co dziś niezwykle aktualne, ważny bufor łagodzący skutki zmian klimatycznych, jak np. powodzie błyskawiczne. Bufor, którego funkcjonowanie jest zagrożone przez budowę coraz gęstszej sieci szlaków zrywkowych i dróg. Jest to skala dewastacji w jakimś stopniu porównywalna z Borneo, gdzie również wycina się lasy o znaczeniu strategicznym dla regionu, a nawet Ziemi, chroniące niezbadane gatunki.
Coś jak Puszcza Białowieska? Tak, Bieszczady to też Puszcza, tylko że Karpacka. Jej ostańce sięgają aż po Pogórze Przemyskie. Ocalały tu żbiki, niedźwiedzie i orły przednie, czyli gatunki, których próżno szukać nawet w białowieskiej ostoi. Przetrwało też wiele innych małych, ginących w Europie i Polsce stworzeń, podnoszących status lasów karpackich. Wciąż spotyka się tu wymarłe w większości lasów chrząszcze, jak kowalina łuskoskrzydła, zagłębek bruzdkowany czy ponurek Schneidera. Tu się uchowały nibypłucnik wątpliwy i pawężniczka sorediowa, nasze rodzime porosty na granicy wymarcia, a także przedziwny ochrost blady, którego próżno szukać gdzie indziej w Polsce. Skromną w lasach gospodarczych gamę zieleni i fakturę widoku urozmaicają ginące wątrobowce: widlik krzaczkowaty, miedzik tamaryszkowy no i arcyrzadkie mchy: bezlist okrywowy albo widłoząb zielony (ten akapit można rozwinąć do rozmiarów grubego tomu).
CZYTAJ WIĘCEJ O BEZCENNYCH GATUNKACH ZWIERZĄT I OWADÓW W POLSKICH PUSZCZACH >>>
Dodajmy, że strategicznie karpackie lasy są chyba nawet ważniejsze niż podlaskie, bo regulują stan wody w wielu biorących tam początek rzekach i decydują o ich czystości już w górnym biegu cieków.
Pieniążki
Ranga Puszczy Karpackiej nie wzięła się z prowadzonej tam gospodarki leśnej - która za pomocą kilku pojęć prostych jak konstrukcja cepa uzurpuje sobie zasługi w jej ochronie - ale z tego, że miejscami nigdy, a gdzie indziej mało co w niej cięto.
Nadleśniczy Jan Mazur z nadleśnictwa Stuposiany zaprzecza nawet temu, że Puszcza Karpacka istnieje. Inny bieszczadzki leśnik wyznał w szczerej rozmowie, że kiedyś zwyczajnie nie było pieniędzy na drogi i wyręby w górach, nadleśnictwa przynosiły straty (wciąż przynoszą), więc planowali rezerwaty. A "jak się pieniążki pojawiły", to zamiast rezerwatu będzie wyrąb. W Nadleśnictwie Stuposiany jest tylko jeden malutki rezerwat, miały powstać 2 kolejne, właśnie są wycinane.
A skąd "pieniążki"? Z wewnętrznego Funduszu Lasów Państwowych, który prosperuje m.in. dzięki temu, że LP płacą bardzo niskie podatki. Jak wynika z opracowania Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze autorstwa dr A. Kostki w latach 2012-2018 Nadleśnictwo Cisna otrzymało 88 milionów złotych subwencji, Lutowiska – 65 milionów, Stuposiany – 36 milionów. Te nadleśnictwa nie poradziłyby sobie bez tych "zastrzyków", bo są deficytowe. Co roku więc leśnicy rozdają sobie setki milionów, by niszczyć ostatnie pralasy i pierwobory. Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby te miliony przeznaczyć na ich ochronę, powierzając je np. gminom.
Tymczasem niektórzy nadleśniczowie zarabiają nawet 18 tysięcy złotych miesięcznie. To więcej niż minister środowiska i tyle co prezydent RP Andrzej Duda.
Rzemiosło
Nadleśniczym trudno zrozumieć ideę humanistycznych wartości niematerialnych. Edukowano ich po to, by cięli i sadzili i budowali drogi. Wystarczy szybka analiza programu studiów na wydziałach leśnych, by pojąć, że polski leśnik nie uczył się zbyt wiele o wpływie przyrody i lasu na umysłową działalność człowieka, albo na jego psychikę. Rzadko kiedy rozumie, że przedmiotem jego pracy jest dziedzictwo kulturowe. A czy potrafi docenić znaczenie lasu dla łagodzenia zmian klimatu...? Leśnictwo to dziedzina o dużej bezwładności intelektualnej: trzeba wielu lat, żeby zmiany postulowane przez artykuły z najlepszych wydawnictw naukowych znalazły zastosowanie w terenie.
Jeśli przyjrzeć się leśnictwu okaże się, że za wyjątkiem biologii czy hydrologii mamy do czynienia tylko z rzemiosłem o ambicjach uniwersyteckich, nie z nauką. To raczej paranauka, która próbuje uzasadniać samą siebie. Tak jak w Puszczy Białowieskiej, gdzie podejmując decyzję o wycince harwesterami leśnicy byli sędziami we własnej sprawie i odrzucili głosy biologów i ludzi kultury. Tak, głos tych drugich też jest ważny. Bo przyrodnicze dziedzictwo kulturowe oddaliśmy na łaskę rzemiosłu.
Strata kulturowa
Kiedy w krótkim czasie traciliśmy tyle dóbr kultury i zasobów intelektualnych? Kiedy zaborcy i najeźdźcy niszczyli ważne dla tożsamości narodowej artefakty i osiągnięcia nauki? Tak zachowywali się Niemcy w czasie I wojny światowej w Puszczy Białowieskiej, w której poprowadzili sieć kolejek dla ułatwienia wywozu surowca. Przypominają się zaborcy pustoszący klasztorne biblioteki. I nasi powojenni urzędnicy wysadzający ocalałe dwory, synagogi, skazujący na wyrąb historyczne aleje w imię kilometra asfaltu. To może mocne porównania, ale, patrząc na gospodarkę leśną w nielicznych już ostańcach puszcz polskich, doprawdy trudno odeprzeć obraz płonącej biblioteki czy burzonego dworu.
Niszczenie unikalnych pralasów nosi znamiona straty kulturowej (ang. cultural loss). To zjawisko dobrze opisane w literaturze przedmiotu, związane z dekulturacją i ubożeniem kultury. Strata może być materialna, kiedy likwidują fizycznie trzystuletniego buka będącego stanowiskiem ginącego mszaka, i niematerialna - kiedy tracimy wartości duchowe związane z tymi materialnymi. Strata kulturowa powoduje też, że nie możemy realizować podstawowego imperatywu dziedzictwa kulturowego: przekazania danej części dziedzictwa przyszłym pokoleniom. Bo dziedzictwo nie jest czymś, co dziedziczymy dla siebie (i czynimy sobie poddanym), tylko czymś, co mamy przekazać potomnym w nienaruszonym stanie.
Co tracimy? Trudno to nawet oszacować: w obu Puszczach - Białowieskiej i Karpackiej (czyli także na Pogórzu Przemyskim) - wciąż znajdowane są nowe gatunki zwierząt i roślin. Być może jest wśród nich chrząszcz bądź porost, którego biochemia zawiera tajemnicę powstrzymania rozwoju komórek rakowych. Albo taki, którego sprzedaż przyniesie niespodziewany dochód finansowy (Szwedzi już kupują owady do naturalizacji swoich lasów, za jednego kozioroga dębosza kilka lat temu płacili 1000 zł).
Tracimy na pewno pieniądze i środki, bo szereg kosztownych instytucji i system prawa ochrony przyrody służą zachowaniu właśnie takich ekosystemów. Wiele projektów naturalizacji – czyli przywracania siedlisk do stanu sprzed ingerencji człowieka - ma na celu odtworzenie utraconych warunków, odzyskanie gatunków czy stosunków wodnych. Tymczasem w Bieszczadach te naturalne warunki cudem się zachowały. Po co je potem odtwarzać, skoro można zwyczajnie nie niszczyć? Chociażby wysoko w górach, albo w tych planowanych rezerwatach, których tak nie chcą nadleśnictwa Stuposiany, Lutowiska i Cisna.
Pralas
Moim zdaniem tracimy przede wszystkim krajobraz refleksyjny na rzecz produkcyjnego. Krajobraz refleksyjny to taki, który poprzez różne rodzaje zachwytów i zdziwień skłania nas do namysłu, rekapitulacji poglądów, a nawet zmiany postępowania. Tworzą go np. pralasy, stara architektura, cmentarze i pomniki przyrody. Krajobraz produkcyjny to widok mocno przekształcony przez człowieka, pozornie neutralny, w rzeczywistości destrukcyjny, wpływający na jego wybory estetyczne, które okazują się etycznymi. Myślę o rozległych plantacjach sosen ciętych harwesterami, zwanych nie wiedzieć czemu "lasami", o polach kukurydzy, o deweloperskich osiedlach wyglądających jakby powstały wczoraj czy bezmyślnych wycinkach drzew przydrożnych.
W krajobrazie produkcyjnym nie ocaleją takie fenomeny kulturowe jak tradycyjne zawody (bartnik, smolarz, oprowadzacz, gawędziarz), zwyczaje (wieszanie świątków na sosnach, bo i tak wytną), miejscowy język lub gwara, symbolika i architektura. Czy nie czujemy, że coś tracimy, gdy nazwy uroczysk zastępują nam numerem oddziału albo wydzielenia leśnego? W Puszczy Białowieskiej już tylko kilka osób wie, że las koło Teremisek nazywa się Krukawe. Na mapach i w Planie Urządzania Lasu nie ma tej nazwy, jest numer 367A. A polski rzeczownik "pralas", używany jeszcze przed wojną? Czy nie dlatego go zapomnieliśmy, że pozwoliliśmy wyciąć niemal wszystkie pralasy? Został może procent.
W Puszczy Białowieskiej to park narodowy, a właściwie sama puszcza, którą park chroni, ocaliła refleksję historyczną, czyli opowieść o dawnej Rzeczpospolitej, czasach carskich, o Wielkim Księstwie Litewskim, o polowaniach polskich królów. Las - a nie nadleśnictwa. Nie łączmy proszę tych pojęć, gdyż wykluczają się wzajemnie. Gdyby pozwolić tam działać leśnikom, zamiast Puszczy mielibyśmy połacie gospodarczych sośnin, świerczyn, dziś usychających- i buszujące w nich harwestery. Puszcza Karpacka chroni inną część historii dawnej Rzeczpospolitej: historię Łemków, Rusinów, opowieść o uniach politycznych i kościelnych oraz burzliwych dziejach pogranicza.
Zapamiętamy tyle, ile pokoleń liczą sobie nasze lasy. Sięgniemy pamięcią nie dalej, niż wiek naszych najstarszych drzew.
Wycinając je tracimy zatem unikalny zasób intelektualny i depozyt kulturotwórczy, ważny dla kreatywności naszej nauki i atrakcyjności kultury. Część tych wyrębów dzieje się przecież w dawnych lasach Polskiej Akademii Umiejętności, przekazanych Lasom Państwowym przez PRL (a projektowano tam od międzywojnia Turnicki Park Narodowy, obecnie to nadleśnictwa Bircza i Krasiczyn k. Przemyśla). Dziś nie ma komu upominać się o prowadzone tam przed wojną badania zapomnianych naukowców. Wszędzie zakaz wstępu, bo albo wycinka, albo wywózka, albo polowanie. A jak nie zakaz, to agresywni pilarze i groźby pobicia (nadleśnictwo Stuposiany).
Nie mogę sobie przypomnieć, kto jest autorem słów: "Barbarzyńca nie rozumie tego, co niszczy".
Złoty Kordelas
I oto młody chłopak, Michał Woś, dawny doradca ministra Ziobry, obecnie minister środowiska, przyjeżdża do Dyrekcji Lasów w Krośnie, w Bieszczady, by błogosławić i nagrodzić leśników. Leśników dyrekcji, która, jako jedyna w Polsce, nie ma certyfikatu FSC, świadczącego o odpowiedzialnej gospodarce leśnej. Dyrekcji, gdzie nadleśniczy bywa zarazem przewodniczącym rady powiatu. Albo mężem szefowej całej dyrekcji. Gdzie, jak w Rosji, urząd sprawować może nawet 30 lat. Dyrekcji, której poprzedni dyrektor stracił stanowisko, ponieważ został oskarżony o przyjęcie korzyści majątkowej i korupcję (skazany, odwoływał się, sprawę umorzono z powodów formalnych, ale wraca na wokandę). Nie wyleciał zresztą z Lasów Państwowych z hukiem za plamę na tak ponoć czczonym mundurze, tylko zatrudniono go cichcem do... obsługi żubrów w nadleśnictwie Baligród. Może jemu minister Woś powinien dać jakąś nagrodę?
Tym razem tzw. "Złoty Kordelas Leśnika Polskiego" trafił do nadleśniczego z nadleśnictwa Cisna, który stanowisko piastuje dopiero od maja tego roku. Przypadkiem jest jednocześnie przewodniczącym Rady pobliskiej gminy Czarna. Nie wiem, co takiego powiedział i co od maja zdążył zrobić, żeby sobie na ten kordelas zasłużyć.
Michał Książek (ur. 1978) pochodzi z Oraczewa koło Sieradza. Absolwent kulturoznawstwa na UW i leśnictwa na SGGW w Warszawie, inżynier leśnik i ornitolog, poeta, reportażysta, kulturoznawca, autor czterech książek. Publikował m.in. w "Polityce", "Lesie Polskim" i w "Twórczości".