Wszystko jest zagadką - rozmowa z Agnieszką Bednarską
Nie wyobrażam sobie stanu, w którym mogłabym powiedzieć, że moje marzenia się spełniły i niczego więcej mi nie trzeba, wtedy jedyne, co by mi zostało to położyć się do trumny i zatrzasnąć jej wieko. Jeszcze nie czas na to - twierdzi Agnieszka Bednarska, polska pisarka od 10 lat mieszkająca w Wielkiej Brytanii.
*"Nie wyobrażam sobie stanu, w którym mogłabym powiedzieć, że moje marzenia się spełniły i niczego więcej mi nie trzeba, wtedy jedyne, co by mi zostało to położyć się do trumny i zatrzasnąć jej wieko. Jeszcze nie czas na to" - twierdzi Agnieszka Bednarska, polska pisarka od 10 lat mieszkająca w Wielkiej Brytanii. Rozmawiamy z nią o jej najnowszej powieści, wydanej przez Black Publishing książce "Płaczący chłopiec". *
Margarita Slepakova: Jest Pani polską pisarką na emigracji. Wszystkie Pani powieści powstały w Anglii, gdzie mieszka pani od kilkunastu lat. Jak życie za granicą wpłynęło na Panią i czy zmieniło coś w Pani podejściu do pisarstwa?
Agnieszka Bednarska: Życie za granicą zmieniło nie tyle moje podejście do pisarstwa, co mnie samą. Odcięcie od korzeni uświadomiło mi, że muszę liczyć na siebie, że wszystko, co osiągnę i wszystko, co stracę będzie moją zasługą, bądź moją winą.
Zawsze chciałam pisać i robiłam to od wczesnych lat dzieciństwa, ale musiałam dojrzeć, aby się za to wziąć „na poważnie”. Potrzebowałam uwierzyć w siebie i w to, że jeśli na czymś mi zależy to mogę tego dokonać. Bez znajomości, układów i poparcia innych, a nawet wbrew innym, jeśli zacznę pracować dostatecznie ciężko osiągnę, co zechcę.
Czy udało się już to osiągnąć? Jest pani autorką rozchwytywanych powieści. Czy Pani marzenia już się spełniły?
Nie wyobrażam sobie stanu, w którym mogłabym powiedzieć, że moje marzenia się spełniły i niczego więcej mi nie trzeba, wtedy jedyne, co by mi zostało to położyć się do trumny i zatrzasnąć jej wieko. Jeszcze nie czas na to.
Moje marzenia są w trakcie realizacji. Jeśli chodzi o te literackie to pierwszym było „wydać się” – zostało zrealizowane.
Drugim było „wydać się w dobrym wydawnictwie” – zostało zrealizowane.
Trzecim jest „wydać się za dobre pieniądze” – prace nad nim trwają.
Nie będę miała problemu z wyznaczeniem sobie kolejnych celów. Zgadzam się ze stwierdzeniem, że to nie osiągnięcie celu czyni człowieka szczęśliwym, ale dążenie do jego osiągnięcia.
(img|544718|center)
Tęskni Pani za Polską?
Czasami, ale z reguły nie mam na to wiele czasu. Nie mam tendencji do oglądania się za siebie, nie rozpamiętuje przeszłości, bo „ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy” - jak mówi poeta. Nie jestem osobą sentymentalną, bywam taka, ale nie jest to moja natura. Odnajdę się wszędzie, gdziekolwiek bym nie wylądowała, pod warunkiem, że będzie ze mną moja rodzina i że będę mogła pisać.
Dziś mieszkam w Wielkiej Brytanii, może kiedyś przeniosę się w jakieś cieplejsze miejsce Europy? Nie miałabym nic przeciwko temu. Byłabym równie szczęśliwa w polskich górach, które kocham, w chacie z desek z widokiem na szczyty albo w uroczym domku z widokiem na ocean. Ważni są ludzie, przedmioty mniej.
Chatka w górach lub okno z widokiem na ocean wydają się idealnym mieszkaniem dla pisarki. Jak wygląda obecnie Pani miejsce pracy? Czy ma Pani jakieś rytuały związane z czasem, kiedy siada do pisania?
Marzy mi się własny pokój, najlepiej na poddaszu małego domku z widokiem na góry właśnie, na las albo chociaż na park. Mogłabym mieć tam swój „bałagan”, ściany okleiłabym zapisanymi na karteluszkach pomysłami na kolejne wątki kolejnych powieści, imionami postaci, zapiskami snów i innymi, tylko dla mnie zrozumiałymi tekstami. W drzwiach koniecznie musiałby być solidny zamek, abym na czas pracy mogła odciąć się od świata.
Teraz niestety pracuję przy laptopie stojącym na stole, a moje „biuro” mieści się w wiklinowym koszyku. Po skończonej pracy muszę wszystko uporządkować, pochować notatki, gdyż następnego dnia ten stół będzie centralnym miejscem w domu dla rodziny i dla gości.
Piszę głównie nocą i każdego dnia, gdy jestem sama, a nie ścigają mnie obowiązki. Pije wtedy dużo herbaty z cytryną i mało jem, bo szkoda mi na to czasu. W dni gdy pochłania mnie praca rodzina na obiad dostaje pizzę, a telefon pęka w szwach od nieodebranych połączeń.
Niestety piszę bardzo powoli, wielokrotnie kreślę, wycinam, zmieniam szyk jednego zdania, zastępuję wyraz innym, a następnie wracam do wersji pierwotnej, by ostatecznie skreślić wszystko i zacząć myśl od nowa.
Czasami, przez trzy godziny napiszę pół strony, czasami stronę. Wszystko przez to, że ciągle coś poprawiam.
Nie potrafię przejść dalej, jeśli uważam, że tekst przed kursorem nie jest wystarczająco dobry.
Pisze Pani po polsku. Czy planuje Pani napisanie kolejnych książek w języku angielskim?
Taka książka już powstała, jej polski tytuł brzmi: „Dwa oblicza”, angielski: „True colours”. Oczywiście nie mogę powiedzieć, że napisałam ją w języku angielskim - książka została przetłumaczona i wkrótce rozpocznie podbój angielskiego rynku - taki jest plan. (Śmiech). Mówiąc ściśle, ja i moja agentka mając dopracowany tekst rozpoczniemy poszukiwania wydawcy anglojęzycznego. Postanowiłam zmierzyć się z takim wyzwaniem, chociaż wiem jak trudno jest się przebić nieznanemu pisarzowi z obcego kraju. W Polsce, często promuje się twórczość „obcych” autorów, w pozostałej części Europy odwrotnie, chwalą własne. Ale jak to mówią „zanim coś się uda, często wydaje się niemożliwe”, dlatego próbuję.
W takim razie trzymam kciuki! Co interesującego dla siebie mogą odnaleźć Anglicy u pisarza z Polski?
Jeśli zechcą dopuścić mnie do głosu odnajdą w „True colours” zagadkę ukrytą w starym szpitalu, obłąkanie, kontakt z zaświatami, trupa, a nawet kilka, chociaż nie jest to kryminał. W ogromnym skrócie mogę powiedzieć, że jest to historia dwóch kobiet: starej i młodej. Pierwsza z nich, zdawałoby się ma wszystko, również obłęd, druga nie ma nic, prócz naiwności.
Stara kobieta niepogodzona z przemijaniem i z tym, że jej życie nie wyglądało tak, jak chciała zabiega o to, aby inni nie popełniali jej błędów i dokonali właściwszych wyborów niż ona sama. Jak się można domyślać do niczego dobrego to nie doprowadza.
Jest to książka również o tym, że człowiek siebie nie zna.
Dwie pierwsze Pani powieści dotykały tematu emigracji. Czegoś, czego sama Pani doświadczyła. "Płaczący chłopiec" to nie tylko zmiana tematyczna, ale i gatunkowa. Czy byłaby Pani w stanie sama określić gatunek literacki Pani najnowszej powieści?
Ma Pani rację mówiąc, że dwie pierwsze powieści „dotykały” tematu emigracji, powiedziałabym nawet „zaledwie dotykały”, „muskały go”. W tamtych książkach opowiadałam o kobietach, żonach emigrantów, które pozostały w kraju, podczas gdy ich mężowie go opuścili. Istnieje pogląd, że pierwsza książka jest najbardziej osobista i w moim przypadku tak właśnie jest. Byłam częścią takiego życia, byłam żoną emigranta i znałam kobiety sobie podobne, dlatego pierwsze książki o tym traktowały.
"Płaczący chłopiec" to zupełnie inna historia. Określenie gatunku tej powieści nastręcza kłopotów nie tylko mi, ale również wydawcy. Nie można jej podporządkować żadnemu ze znanych, a przynajmniej z powszechnie znanych gatunków literackich. Jest w "Płaczącym chłopcu" coś z metafizyki i paranormalności, jest w nim również nieco faktów, ale nie jest to ani literatura faktu, ani fantastyka, ani horror. Z pewnością nie kryminał i nie romans.
Czy i ta powieść w pewien sposób ma związek z Pani życiem? Może nie bezpośredni...
Nie mogłoby być inaczej, wszystko, co stworzyłam i co jeszcze stworzę będzie zawierało w sobie cząstkę mnie samej. Myślę, że podobnie jest ze wszystkimi twórcami, dlatego czasami bez patrzenia na nazwisko potrafimy przyporządkować obraz konkretnemu malarzowi albo muzykę kompozytorowi. Jeśli człowiek wkłada w swoją pracę serce, ono na zawsze pozostaje w nim widoczne.
Granica pomiędzy realnością i magią przebiega w "Płaczącym chłopcu" w sposób niejednoznaczny i subiektywny dla poszczególnych bohaterów. Ile magii jest w Pani codziennym życiu? W jakich sferach życia ją Pani odnajduje?
Magia istnieje w życiu każdego z nas, tylko, aby ją dostrzec trzeba się zatrzymać i to jest właśnie najtrudniejsze. Narodziny człowieka to magia i śmierć to magia. Cudem jest miłość, zwłaszcza ta "wbrew logice", bo skoro coś istnieje, mimo, że nie posiada logicznego uzasadnienia, to musi być magiczne.
Sam człowiek jest stworzeniem czarodziejskim. Duszę ma głębszą niż kosmos. W jednym tylko organie, jakim jest mózg skrywa tyle tajemnic ile nie pomieściłby świat.
Pisanie jest dla mnie oknem z widokiem na zaczarowane życie. Otwieram je, podpieram się na łokciach i się przyglądam. Inni przechodzą obok i nie widzą nic. Na nich też patrzę.
A potem o tym piszę.
Fabuła "Płaczącego chłopca" rozgrywa się wokół portretu dziecka i domniemanej klątwy ciążącej nad obrazem. Skąd zainteresowanie tematyką metafizyczną? Czy wierzy Pani w klątwy?
Życie nie jest czarno-białe, zawiera w sobie niezliczoną ilość odcieni szarości. Często właśnie w tych szarościach ukryte jest to, czego nie potrafimy zrozumieć lub nazwać.
Jestem osobą twardo stąpającą po ziemi, jednak nigdy niczego nie wykluczam. Przeczucia, telepatia, kontakt z zaświatami, światełko w tunelu - nie wykluczam, chociaż nie doszukiwałabym się w tym podstaw naukowych. To, co jedni nazwą klątwą, ja nazwę niekorzystnym zbiegiem okoliczności.
Ale przecież mogę się mylić, wszystko jest zagadką.
Dlatego właśnie, w swoich książkach nie wyjaśniam zjawisk tak zwanych paranormalnych, nie opowiadam się po żadnej ze stron, ocenę zostawiam czytelnikowi. Jedynie zdaję relację, opowiadam na przykład o tym, co bohater widzi. Czytelnik sam musi dokonać wyboru, czy urojenie jest wynikiem połączenia alkoholu z lekami, a może skutkiem choroby psychicznej? A może nie jest urojeniem tylko niewiarygodnym faktem?
(img|544719|center)
Portret chłopca obarczony klątwą i w tajemniczy sposób wpływający na rzeczywistość i bohaterów. Skojarzenie z "Portretem Doriana Graya" nasuwa się samo. Są to oczywiście bardzo różne książki. Czy jednak Oscar Wilde był dla Pani inspiracją?
Nie, nawet, gdy "mój chłopiec" już istniał nie nasunęło mi się to skojarzenie. Powieść moją i O. Wilde'a łączy ze sobą przedmiot - obraz, tak samo jak setki innych książek łączy ze sobą na przykład medalion, pierścień, stary list czy tajemnicza mapa.
Inspiracją dla mnie był prawdziwy portret płaczącego chłopca, na który natknęłam się przez przypadek i legenda, którą został otoczony.
Proszę opowiedzieć. Gdzie trafiła Pani na ten obraz i jak dowiedziała się o legendzie?
Odpowiedź jest dosyć prozaiczna.
Na portret chłopca naprowadził mnie mój przyjaciel - Internet. Czasami przekopuję zakamarki jego pamięci w poszukiwaniu ciekawych historii, pewnego razu odkrył przede mną niesamowitą opowieść o portrecie chłopca rzekomo okrytego klątwą.
Ale Internet nie chciał powiedzieć nic więcej, a ja byłam ciekawa. Chciałam wiedzieć, kim było dziecko i malarz, który je namalował, w jaki sposób portret znalazł się w Anglii, skoro powstał w Hiszpanii, czy to, co mówią o jego niebezpiecznej mocy to prawda czy legenda?
Nie znalazłam nikogo, kto mógłby odpowiedzieć na moje pytania, dlatego zrobiłam to sama.
Taka ze mnie "złota rączka" (śmiech).