FRAGMENT 1
Pora deszczowa, trzydziestostopniowy upał, ciężkie wilgotne powietrze, obfite fale wody z nieba i robaki wielkości pilota do telewizora. Sri Lanka, osiem lat przed Oskarem. Cztery lata wcześniej rodzę drugie dziecko, które płodzimy przez przypadek w noc sylwestrową. Podobno dzieci spłodzone w tę noc są szczęśliwsze.
Nie bardzo pamiętamy, jak to się stało, i dlatego się stało. Mam przerwę w braniu pigułek, Paweł wziął sobie przerwę w myśleniu. Oboje nie myślimy. Jesteśmy kompletnie pijani. Trochę się śmiejemy, trochę pijemy wino, trochę się całujemy. Idziemy sprawdzić, czy Kinga śpi, potem znów się śmiejemy, znów pijemy wino, znów się całujemy. Kilka drobnych pieszczot i Paweł już nabiera ochoty. Ślini się na mój widok, przebiera niespokojnie nogami. Cieszy mnie to. Moje ciało wciąż go pociąga, a samo też dojrzewa, uczy się miłości, uczy się dawania radości jemu i sobie.
Przypominam sobie, jak zaraz po porodzie tracę ochotę na seks, tyję, czuję się brzydka. Dopiero po kilku miesiącach biorę się za siebie. Teraz już jest okay, miesiące katorgi, ćwiczeń, diet dają efekt. Znów jestem ładna, pożądana, młoda. Powoli staję się kochanką wymagającą i szczodrą. Świadomą, pełną potrzeb, ukrytych pragnień, pobudzoną i głodną nowych doświadczeń.
Nie rozbierając się, idziemy na całość. Znajduje lukę w moich szerokich, krótkich spodenkach dresowych, ja też mam chęć jak cholera.
– Tylko uważaj – przestrzegam.
Nie uważa. Tego już kompletnie nie pamiętamy. Budzimy się i znów kochamy, tym razem bezpiecznie.
Miesiąc później wymiotuję do kibelka i wyzywam go od drani.
Udaję, że jestem zła, i biję piąstkami.
Śmiejemy się, kochamy. Jestem w nim cholernie zakochana. Za to jaki jest i że jest. Za to, że mamy super Kingę i będziemy mieli jeszcze kogoś. Za dłonie, które stały się dłońmi artysty. Gdyby ktoś powiedział, że go zdradzę, roześmiałabym mu się w twarz.
Nie potrzebuję cholernego Oskara, nie potrzebuję Tygrysa i Faruka.
Wspomnienia umykają. Jest gorąco, ciężkie powietrze okleja nas, zniewala.
FRAGMENT 2
Idziemy do łazienki na dół. To duża łazienka, ze schodkiem w środku. Na górze jest umywalka i duże lustro. Na dole prysznic i okrągła wanna. Kiedyś, jak się tu wprowadziliśmy, godzinami siedzieliśmy w tej wannie, podgrzewając wodę, włączając bąbelki i różne wodne masaże, w które jest wyposażona. Z butelką wina, papierosami, uśmiechami. Kochaliśmy się, wciąż się kochaliśmy. Co się stało? Czy wraz z rzuceniem palenia rzuciliśmy miłość?
Nie chcę wanny. Przyciskam go do ściany i zaczynam rozbierać, całując szyję, klatkę piersiową, brzuch. Próbuje mnie powstrzymać, ale nie jest już ze mną tak łatwo. Oskar otworzył we mnie jakąś przestrzeń oporu, świadomości, waleczności. Wiem, czego chcę i nie pozwolę sobie przerwać.
– Przestań – mówi.
Nie przestaję. Koszula jest już na ziemi. Rozpinam mu spodnie, ściągam razem z majtkami. Nie ma wzwodu, ale jest lekko powiększony, zaczyna budzić się do życia. Biorę go do ust i błyskawicznie rośnie, twardnieje.
– Jestem brudny – protestuje.
Nie obchodzi mnie to. Odrzucam jego ciuchy i uruchamiam prysznic. Wzdrygamy się od zimnej początkowo wody. Zanim zacznie płynąć ciepła, mijają trzy sekundy, może pięć. Drżymy najpierw z zimna, potem z rozkoszy, ociekamy wodą, całując się. Ja wciąż w bawełnianej koszulce, jak dziewczyna z deszczu. Moje piersi twardnieją pod koszulką, dzięki niej wydają się jeszcze bardziej nabrzmiałe, sutki sterczą jak wisienki na torcie. Pociera je, całuje, liże przez koszulkę, a mnie jest cholernie dobrze. Cholernie. Padam na kolana, znów jest w moich ustach, twardy jak kamień, pulsujący, gorący. Pocieram go dłonią, obejmuję ustami, znów dłonią i myślę, że jest dla mnie akurat, jakby wymarzony, idealny. Ani za duży, ani za mały. Ktoś, kto wrzucił mi do kieszeni karteczkę z numerem 501, wiedział, co robi. Kimkolwiek jest, popchnął mnie ku szczęściu, prawdziwej miłości. Kocham Pawła i nikogo innego.
FRAGMENT 3
Obchodzi mnie, lekko popychając na łóżko, bym usiadła. Opadam na nie, czekam skulona. Idzie do drzwi, sprawdza, czy są dobrze zamknięte. Potem sprawdza okna, szczelnie zasłania zasłony. Podchodzi do mnie i wydziera mi kołdrę jednym silnym szarpnięciem. Znów jestem naga.
Zasłaniam piersi ramionami.
– Przecież już cię widziałem, nie zasłaniaj się tak. – Klaszcze głośno w dłonie. – No dobra, jest późno, więc do rzeczy. Nikt nam tu nie będzie przeszkadzał, nikt się nie wtrąci. W tym hotelu ceni się intymność, więc nawet gdy ktoś się całkiem mocno wydziera, to recepcjonista ani żaden z gości się nie wtrąca. Słyszałem, że w osiemdziesiątym szóstym tu niedaleko, piętro wyżej poćwiartowano mężczyznę. Zrobił to jego były kochanek. Ćwiartował go na żywca, więc tamten straszliwie wrzeszczał i w końcu któryś z sąsiadów nie wytrzymał i poprosił recepcjonistę, żeby sprawdził, co się dzieje, a gdy ten wszedł, to ćwiartujący, cały we krwi i z tasakiem w dłoni, powiedział, że przeprasza, ale zabawiają się trochę w sadomaso, i przeprosił, jeśli są za głośno, już teraz postarają się być cicho. Śmiertelnie cicho. Recepcjonista sobie poszedł. Ładna historia, prawda? Pewnie nieprawdziwa, ale nie liczyłbym, że ktoś ci pomoże. Jeśli zaczniesz krzyczeć, zabiję cię od razu, a potem dopiero wszystko upozoruję jak trzeba.
– Upozorujesz?
– No przecież nie mogę tak tego zostawić. Piękna kobieta z dziurą w głowie, żadnych śladów włamania, kradzieży, gwałtu. Jak by to wyglądało? Tym bardziej że ja najbardziej w całej tej robocie lubię pozorowanie. Trzeba w tym zadbać o każdy szczegół. Postarać się, nie zapomnieć o niuansach, które mogą nas zdradzić. Żeby być dobrym mordercą, trzeba wcześniej wcielić się w rolę jeszcze lepszego detektywa. To niezwykłe doświadczenie. Dlaczego miałbym pozbawiać się przyjemności?
Cienka szczelina jest coraz szersza, otwiera się. Widzę małe żółte zęby. Wyglądają jak zęby piranii. Wiktor jest piranią. Jak już się do ciebie dobierze, to nie odpuści. Zacznie gryźć, poczuje pierwszą krew i po tobie.
– Zabijesz mnie?