Trwa ładowanie...
fragment
05-09-2014 19:15

Wilcze gniazdo

Wilcze gniazdoŹródło: Inne
dhkr9e3
dhkr9e3

FRAGMENT PIERWSZY

Był koniec sierpnia. Lato stawało się jesienią. Od dawna panowały upały i stepy wyschły; kostrzewy i ostnice przybrały barwę brązu. Na zboczach jaru zamiast gęstych zarośli sterczały uschłe badyle, wyżej rozpościerał się gąszcz bezlistnych bodiaków i suchych, stepowych ostów. Zapadał zmrok. Czerwonawy blask rozlewał się po zachodnim widnokręgu. Jednak do wąwozu, którym jechał pan Gedeon Sienieński, przedostawało się wystarczająco światła, aby jechać bez ryzyka skręcenia karku.

To nie był trakt, jaki spotykało się na przedmieściach Krakowa czy Lwowa, lecz zwykły ukrainny szlak – szeroka, wydeptana w glinie ścieżka biegła dnem wąwozu, więc trudno było ją zgubić. W stepach błądziły czasami całe karawany kupieckie, a tylko po starych kurhanach – mogiłach i kopcach – poznać można było, że tędy, a nie gdzie indziej, przebiega droga. Na szczęście wielu podróżnych trzymało się zwyczaju nakazującego, by przejeżdżając obok, cisnąć na kopiec choćby starą gałąź. Dlatego te odnawiane ciągle znaki przetrwały całe lata.

Gedeon spieszył się, choć wiedział, że do nadejścia mroku było daleko. Nie zamierzał spędzić samotnie nocy na stepie. Jego czeladź pochorowała się jeszcze w Bracławiu. Zostawił ich pod dobrą opieką, a sam ruszył dalej, mimo iż wielu odradzało mu tę podróż. Ale jak dotąd nie przytrafiło mu się nic szczególnego. Wprawdzie w Konstantynowie usieczono przy nim człowieka w karczmie, potem wpadł w środek zajazdu, który urządził pan podkomorzy Ostrowski na jakiegoś Bałabana, następnie zaś o mało nie wzięto go za woźnego z pozwem i nie obito kijami. Były to jednak zwykłe, domowe sprawy panów braci, jakie działy się nie tylko tu, na dalekiej Ukrainie, lecz także i w rodzinnym Sieradzkiem.

W sumie – strachy na Lachy.

dhkr9e3

Jar stał się mniej stromy. Wkrótce Sienieński wyjechał na step porośnięty kępami niewysokich zarośli. Dalej był las – stary, mroczny, pogrążony w ciszy wieczoru.

Ogromne drzewa wyciągały konary nisko nad drogą. Wierzchowiec Gedeona – duży, silny koń jabłkowitej maści – potrząsnął łbem i parsknął. Szlachcic położył dłoń na szabli. Drzewa rozstąpiły się, na niewielkiej polanie mężczyzna ujrzał karczmę. Zdumiał go nieco ten widok. Zwykle gospody znajdowały się we wsiach, które z obawy przed tatarskimi najazdami umacniano tak, iż przypominały małe forteczki. Jednak ta chałupa stała w lesie, z dala od ludzkich sadyb. Aż dziw, że przetrwała. Niedaleko było stąd do Korsunia, a kilka mil za nim rozciągały się już osławione Dzikie Pola.

Gedeon przyjrzał się oberży. Nie spodziewał się tutaj wspaniałego zajazdu ze świeżą pościelą, łaźnią i pachnącymi dziewkami służebnymi. Karczmy w tej części Ukrainy, co poznał na własnej skórze, były małe, brudne i ciasne. W ich strzesze świszczał wiatr, z powały spadały paskudne robaki, a wokół paleniska leżeli na pół martwi z przepicia Kozacy. Ta zaś nie była ani lepsza, ani inna niż pozostałe. Zwieńczona słomianym, opadającym aż do ziemi dachem, w którym – rzecz dziwna – widniała tylko jedna, mała dziura. Ściany krzywe, jakby wsparł się o nie krzepki pijanica pozostający pod przemożnym wpływem trunku, obejście brudne i zarośnięte chwastami. Zajazd nie miał obszernego stanu z tyłu. Już na pierwszy rzut oka wyglądał na typową mordownię. Na szczycie dachu przybito wiechę, a nad drzwiami spróchniałą tablicę z nazwą. Ale nie jakąś tam ładną, pasującą do tego miejsca. Napisano po prostu „Rozłogi. Trónki i pivo”. Znaczyło to, że karczmę można było uznać niemal za światową, bo w tych stronach mało kto z
pospólstwa potrafił czytać i pisać.

– Hej, bywaj tu! – zakrzyknął Sienieński, gdy wjechał na plac otoczony zmurszałym płotem. – Wyjdźże, Kozacze!

dhkr9e3

Nikt nie odpowiedział. Gedeon rozejrzał się. Zwykle oberże w tej okolicy prowadzili starzy Zaporożcy o czerwonych od gorzałki nosach, gębach ozdobionych bliznami po zwadach i bitwach. Może w tej było inaczej? Może prowadził ją ktoś inny? W takim razie mógł być nim chyba tylko Żyd.

I znów bez odzewu. Gedeon zeskoczył z kulbaki, wprowadził wierzchowca do starej, na wpół rozwalonej szopy obok gospody. Były w niej dwa konie. Jeden biały, smukły, o wspaniałej, delikatnej grzywie, a obok niego kudłaty tatarski bahmat. Znaczyło to, że w karczmie ktoś stał. Czyli było z kim pić. Koń Gedeona zarżał gniewnie, gdy właściciel przywiązał go obok tamtych. Szybko zamierzył się zadem, chcąc kopnąć dzianeta. Sienieński uderzył go dłonią po łbie.

– Spokój, Kaper, szelmo!

dhkr9e3

Przemierzył podwórze i kopniakiem otworzył drzwi karczmy. Tak jak się spodziewał, izba była mała i brudna.

Na widocznym w głębi pomieszczenia szynkwasie płonął kaganek, na ścianach dwie pochodnie. W ich blasku ujrzał dwóch szlachciców. Pierwszy nie był wysoki, Gedeon przewyższał go o co najmniej pół głowy. Włosy, podgolone wysoko, mocno mu już posiwiały. Czoło znaczyła głęboka, ciemna bruzda – blizna po dawnym cięciu szablą. Oczy, zmrużone, zielonkawe, wyglądały w półmroku jak ślepia kota. Nieznajomy odziany był w dostatni, szarawy żupan przepasany litym pasem, zza którego sterczała rękojeść kindżału. Obok zasiadał drugi – młodszy, dużo wyższy, bardzo chudy, w skromnym żupanie z zielonego sukna.

Pewno pan i sługa – pomyślał Gedeon.

dhkr9e3

– Czołem, waszmościowie! – rzekł, podnosząc rękę do rysiego kołpaka.

Tamci nie odpowiedzieli. Starszy, ten z blizną, przyjrzał się uważniej Sienieńskiemu. Zapewne nie uszedł jego uwadze dostatni strój nowo przybyłego, a zwłaszcza młoda twarz i szabla w nabijanej klejnotami pochwie.

Gedeon wiedział, że z pozoru wyglądał na mało doświadczonego szlachetkę, który częściej miał do czynienia z kuflem i miską niż z szablą, a fechtował wyłącznie łyżką. Pozory jednak myliły, i to bardzo, o czym miało sposobność przekonać się już co najmniej kilku warchołów z Sieradzkiego. Zza kontuaru wybiegł przygarbiony Żyd w wystrzępionym chałacie.

dhkr9e3

– Piwa, Żydzie! I jeść mi dawaj!

– Ja witać, witać, jaśnie wielmoźna pan ślachcic! – zagadał szybko starozakonny. – Nu u Chaima wśiśtko psiednie. U Chaima są delicyjały, jakich nawet pan ślachcic u księcia Koheckiego by nie miał!

– Jak zwykle łżesz, Żydzie! – mruknął cicho Gedeon. – Ruszaj po jadło.

Żyd nie zareagował, skulił się i wyszeptał niemal do ucha Sienieńskiego:

– Ja się bać, panie ślachcic. Ja się bahdzo bać... Źeby ja być sam, to aj waj! Ja by ugościć jaśnie pana jak habina! Ale tu stać inny ślachcic. I on nie chcieć, źeby tu kto inny poza nim był. A jak ktoś być, to on giewałty czynić. To on się bić. On kahczmę spalić i stahego Źida za bhodę szahpać! Jaśnie wielmoźny pan! Ja nie wiedzieć, co czynić.

dhkr9e3

Gedeon westchnął ciężko. Zerknął z ukosa na posiwiałego szlachcica.

– A widziałeś ty, Chaim, taki piniondz! – zapytał, przedrzeźniając nieco mowę Żyda, po czym rzucił na stół czerwonego złotego. Oczy Chaima rozszerzyły się gwałtownie. Gedeon pozwolił, by wziął w rękę ciężką monetę. Widział jego bezbrzeżny zachwyt.

– Ruszaj po jadło. A tamtym gościem się nie martw.

– Jaśnie pan, źieby ja się nie mahtwił niczym, to by ja ho, ho, habinem nasim zośtał. A tak z łaśki pana Niemihycza ten kahczma phowadzę. A ten pan to jeśt moźny pan. To jaśnie wielmoźny pan Dyonizy Muhaszko. Moźny ślachcic.

– Ruszaj po żarcie! – warknął zniecierpliwiony Sienieński.

Spojrzał z ukosa na obu mężczyzn, a potem wyciągnął zza pasa krócicę i położył na stole tak, żeby widzieli ją dokładnie. Zastanawiał się, kiedy tamci się zorientują, że bynajmniej nie ma ochoty opuścić karczmy.

Był bardzo ciekaw, kiedy skończy się cierpliwość pana Muraszki. Chwilę później pan Muraszko skinął na Chaima, a potem rzekł coś doń ściszonym głosem. Żyd załamał ręce i przytruchtał do Gedeona.

– Jaśny pan ślachcic. Pan Muhaszko kazał powiedzieć, zieby wasia wielmoźność stąd posiedł.

– A czyja to karczma? – spytał Gedeon. – Pana Muraszki?

– Jaśnie wielmoźnego pana Niemihycza...

– Skoro tak, to tylko Niemirycz mógłby kazać mi stąd wyjść. Rób swoje, Żydzie, i panem Muraszką się nie przejmuj!

– Aj waj! Giewałt będzie! – załamał ręce karczmarz.

Odszedł jednak od gościa. Pospiesznie udał się za szynkwas, a po dłuższej chwili przyniósł Gedeonowi misę kaszy jaglanej z mięsem, zwanej na Ukrainie sa łamachą, i pogięty, cynowy kufel pełen piwa. Sienieński zamierzał wziąć się do wieczerzy, gdy poderwał się towarzysz Muraszki.

– Waćpan nie słyszałeś, co ci Żyd mówił?! – warknął nieprzyjaźnie. – Dymaj z tej karczmy!

– Czy to wasz szynk?

Tamten stropił się nieco. Milczał przez chwilę. Najwyraźniej pytanie przerosło możliwości jego podgolonego łba.

– Nasz czy nie nasz... Łeż to! – powiedział trochę nie do rzeczy. – Waćpan masz stąd iść i kwita!

– A jak nie pójdę?

– Bieda będzie! – rozległo się z boku. To przemówił sam Muraszko. Wstał, nieco się chwiejąc. Widocznie był już nieźle podpity. – Ja w tej gospodzie stoję, chłystku. Ja lubię, jak mam dużo miejsca. – Czknął z powagą.

– Dymaj stąd!

– A jak nie pójdę? – powtórzył Sienieński.

Chudy odstąpił w tył. Gedeon dostrzegł, że wyciąga rękę do szabli. Boże, przemknęło mu przez głowę. Znowu awantura. A już myślałem, że dojadę spokojnie...

– Stawaj waść! – zakrzyknął w furii siwy szlachcic. – Stawaj zaraz, mlekosysie!

– Co waści tak spieszno do bitki? I o co idzie spór? Miejsca tu dosyć!

– Ja nie lubię, jak mi hołota powietrze psuje – mruknął tamten niewyraźnie. – Jam jest Dionizy Muraszko, o którym wiele waćpan musiałeś słyszeć!

– Słyszałem, jako psy wyją do księżyca... A jam Gedeon Michał Sienieński.

– Sienieński! – wykrzyknął Muraszko. – Syn Janusza Sienieńskiego?

– Co waści do tego. A jeśli nie syn, a bratanek, to co?

– To nic. – Muraszko wyglądał na nieco stropionego.

– Choćbyś był tylko jego bękartem, to i tak stawaj!

– Zaraz. Wieczerzę skończę...

Chudzielec obrócił się błyskawicznie. Chciał chwycić oparty o ławę bandolet, ale gdy się wyprostował, Gedeon zerwał się z ławy szybko i cicho jak ryś i wymierzył weń krócicę. Muraszko chwycił za szablę, lecz zaraz zamarł niezdecydowany.

– Odwołaj pachołka, bo ruszę cyngiel! – wycedził Gedeon. – Coście wy? Zbóje, żeby napadać na samotnego?!

A niechże to pioruny strzelą! Idźcie do diaska!

– Stawaj waść!

– Jak skończę jeść.

– Tchórzysz? – zapytał cicho Muraszko. – Godniejszym od ciebie krew upuszczałem.

– To gdzie staniemy? Przed karczmą?

– Idź!

– Ty pierwszy – zarządził Gedeon. – A pachołka puść przodem. Nie chcę mieć kuli w plecach!

– My szlachta, honor mamy!

– Akurat. Pies jebał twoje szlachectwo... – Gedeon nie skończył. Jego ręka, trzymająca krócicę na wysokości serca chudego sługi, nawet nie drgnęła w czasie rozmowy.

– I niech twój pachołek odłoży broń! Nie chcę tu jatki.

FRAGMENT DRUGI

Nahojowski ostrożnie wyjrzał spoza traw. Wieś nie była duża - ot - kilkanaście krytych słomą chałup, otoczonych rozwalającym się częstokołem. Od co najmniej roku musiała być opuszczona. W końcu kto tylko żyw na Podolu poszedł do Chmielnickiego, a szlachta pouciekała na Ruś Czerwoną i do Małopolski.

Spoglądając na zabudowania, wokół których kręciły się ludzkie sylwetki, Nahojowski miał wrażenie, że czerńcy spodziewali się wszystkiego, tylko nie napadu koronnej chorągwi pancernej. Wozy ustawili bezładnie pomiędzy chałupami, nie wystawili straży, palili ogniska. W taborach kręciły się kobiety, dzieci, nie uzbrojeni chłopi, a gdy szlachcic nadstawił ucho doszły doń nawet tęskne zawodzenia - echo dalekiej pieśni.

Nahojowski westchnął ciężko. To wszystko było tak ciche i spokojne, tak piękne. Żółte strzechy chałup na tle zielonych grabów i lip, nad nimi studziennie żurawie na czystym, pogodnym, przedwieczornym niebie. Oto miał przed sobą obóz wroga, oto miał swawolną czerń, chciwą krwi Lachów, Żydów i księży. Powinien iść tam i skończyć ze wszystkimi. Lecz gdy trwał tak na czatach, opadało go z wolna znużenie. Może i dlatego, że wszystko na tej wojnie wyglądało inaczej niż przypuszczał. Wszystko było inne.

Nahojowski urodził się szlachcicem, chowany był od dziecka do konia i szabli, do chwały na polach bitewnych Rzeczypospolitej. Gdy był mały, słuchał nieraz opowieści starych żołnierzy o dawnych bitwach, pochodach i potyczkach. Wrócił z wielkiej podróży do Włoch, wrócił wprost ze szkół, jak na prawdziwego szlachcica przystało, cztery lata temu, na wieść, że zbuntowany Kozak Chmielnicki, a może, jak powiadali niektórzy - polski szlachcic - zniósł wojsko kwarciane pod Korsuniem, potem zaś pobił zebraną naprędce armię Rzeczypospolitej pod Piławcami...

Nahojowski od razu zaciągnął się do wojska. Od razu pragnął przysłużyć się szablą Rzeczypospolitej. Był ranny pod Zborowem, cudem uszedł z życiem spod Beresteczka, zaznał wszystkiego, co tylko mogła dać mu wojna. Zaznał gwałtu i grabieży, okrucieństwa, zemsty, głodu, chłodu i poniewierki. Zaznał smaku niewolonych, kozackich mołodyć. I może właśnie dlatego, teraz czuł jakby dziwne przeczucie. Ten kozacki obóz nie podobał mu się.

Coś zaszeleściło w trawie. Gdy się obrócił, dostrzegł obok twarz Sawickiego. Szlachcic wystawił głowę ponad trawy, zerknął uważnie na wieś.
- Mało mają broni - rzekł cicho. - Pewnie niczego się nie spodziewają, rezuny... A już najbardziej nas. Wytniem ich we trzy pacierze...
Gdy tamten mówił, Nahojowski poczuł mocną woń gorzałki. Sawicki był już nieźle pijany.
- No, zapłacą teraz znowu za moją żonkę i dzieci - mruknął. - Zabijamy wszystkich. Oszczędzamy jeno dziewki.
- Może oni wcale nie przyszli tu za swawolą, panie Sawicz...
- E, nie wierzę. Kozak, czy ruski chłop - zawsze będzie się buntował. Jeno kańczugiem i palem poskromić go można. Żałowali nasi panowie drewna na hultajstwo, to i mamy teraz kłopoty...
- A co jeśli ci chłopi nie przyszli tu grabić, palić i mordować? Wszak niby mamy pokój... A jak to są tutejsi, co wrócili do domów?
- Jeśli wrócili, to godnie ich powitamy. O tak... - uśmiechnął się paskudnie Sawicki. - najgodniej jak tylko potrafimy. No, nie ma na co czekać. Ruszajmy!
- Już teraz? A imć Rokitnicki i Aleksandrowicz?
- I tak uderzają zaraz po nas. No, co tak waszmość siedzisz? - głos Sawickiego zabrzmiał groźnie.
- Nie wiem... Zmęczony jestem... A przy tym to wszystko mi się nie podoba. Może ta wieś - to zasadzka?
- Nie powiadaj waść byle czego. No, odsapnę, gdy wybijemy to hultajstwo... Gdy zwyciężymy. Bo musimy zwyciężyć.
- A jak tam są Kozacy?

Sawicki obejrzał się, spojrzał Nahojowskiemu prosto w oczy zimnym, bezlitosnym spojrzeniem.
- Nie ma tam ani jednego! Klnę się na samego Belzebuba! Nahojowski milczał. Nie poruszył się nawet.
- A jak jednak są? Wygubimy ludzi...
- No, dalej - syknął namiestnik. - Ruszaj do koni.
Powoli, przełamując bezwład nóg, młody szlachcic powstał i zgarbiony - ruszył w stronę drzew. Wysokie trawy skrywały go całkowicie. Bardziej wyczuwał, niż słyszał postępującego za nim Sawickiego. Ten stary żołnierz umiał poruszać się cicho jak stepowy wilk.

Doszli szybko do miejsca, w którym leżały ich konie. Nahojowski wskoczył na grzbiet rumaka, lecz jeszcze nie ściągnął wodzy.
- Ruszamy - syknął Sawicki. Podniósł zwinięte w trąbkę dłonie do ust i ciszę wieczoru przerwał kwik polującego jastrzębia.
Nahojowski ściągnął wodze. Jego koń - posłusznie podniósł się z ziemi. Gdy znalazł się nad linią traw, dostrzegł wokół siebie pojawiające się nagle sylwetki jeźdźców.

- Ałła! Ałła!!! Ałła!!! - wydobyło się ze wszystkich gardeł. Smagnięte arkanami, spięte do skoku konie ruszyły ku wiosce jak orkan. Jeźdźcy schylili się nisko ku końskim karkom, a potem nad ich głowami zbłysły lśniące błyskawice szabel.

dhkr9e3
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dhkr9e3

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj