Chatterton wciąż odbierał telefony i listy. Pewnego dnia doszły też do niego wieści o złowrogich planach konkurencji. Bielenda, któremu udało się zdobyć dokładną lokalizację ich wraku, był gotów ruszyć tam choćby nazajutrz. Najgorsze było jednak to, że ponoć przekazał mu ją sam Nagle.
Z tego, co dotarło do Chattertona, plan Bielendy wyglądał następująco: oficjalnym celem organizowanej wyprawy było odnalezienie ciała Feldmana. Łódź i paliwo na podróż miał dostarczyć inny kapitan, do Bielendy należało znalezienie nurków, którzy zajmą się poszukiwaniem ciała na dnie. Chatterton szczerze wątpił w to, by Bielenda lub ktokolwiek inny szukał ciała. Od wypadku minął już miesiąc, prądy na dnie były niezwykle silne, nie mówiąc już o tym, że Feldman nigdy nawet nie był we wnętrzu wraku. Zadzwonił do Nagle’a. Usłyszał brzęk kostek lodu w szklance.
- Cholera, John. Dałem im te namiary - przyznał Nagle.
Zaczął się tłumaczyć. W środku nocy zadzwonił do niego bliski kumpel, kapitan łodzi dla nurków. Nagle pił. Kapitan oznajmił mu, że ma trzy różne lokalizacje i wie, że jedna z nich z pewnością odpowiada miejscu, w którym spoczywa U-Boot. Nagle słuchał, a kapitan recytował liczby. Miał rację - jedna z nich była dobra. Nagle był kompletnie pijany, mimo to dotarło do niego, że Bielenda wyciągnął przybliżone pozycje od swoich szpicli ze Straży Przybrzeżnej, po czym poprosił kapitana, by sprawdził w swoich grubych księgach wszystkie miejsca leżące w pobliżu. Teraz kapitan, powołując się na wieloletnią przyjaźń, naciskał na Nagle’a, by ten podał mu dokładne namiary. W innych okolicznościach za coś takiego Nagle zniszczyłby go. Ale otumaniony alkoholem i wciąż obwiniający się o śmierć Feldmana, a zwłaszcza o to, że nawet nie przywiózł jego ciała do domu, wymamrotał, że druga lokalizacja wydaje się całkiem „prawdopodobna”.
- Gdy tylko odłożyłem słuchawkę, wiedziałem już, że wszystko spieprzyłem - wyznał Chattertonowi. Tuż po tej rozmowie Chatterton odebrał kolejny telefon. Dzwonił Bielenda. Powiedział Chattertonowi, że zorganizował wyprawę, by odnaleźć ciało Feldmana. Zaprosił Chattertona na łódź.
Chatterton aż oniemiał z wrażenia. Przez chwilę cieszył się na samą myśl o przyjęciu zaproszenia. Był przekonany, że Bielenda odpuści sobie poszukiwanie ciała i pozwoli nurkom rzucić się na pokład U-Boota po łupy. Zapytał Bielendę, jakie naprawdę ma plany związane z wrakiem. Ale kapitan uparcie twierdził, że płyną po to, by odnaleźć ciało Feldmana. Chatterton postanowił w takim razie zapytać, gdzie zamierzają szukać tego ciała. Bielenda odpowiedział, że będzie szukał wokół wraku. Tego było dla Chattertona już za wiele. W tej chwili był pewny, że jedynym celem Bielendy jest wejście do wnętrza U-Boota. Przerwał więc Bielendzie w pół zdania i powiedział, że doskonale wie, jaki naprawdę jest ich plan. Bielenda próbował oponować, ale Chatterton, obrzuciwszy go gradem przekleństw, krzyknął, że nie chce mieć nic wspólnego z rzekomą misją ratowania ciała, i rzucił słuchawką.
Kilka dni później Bielenda popłynął z paroma nurkami do wraku. Choć kilku z nich rzeczywiście przyłożyło się do poszukiwań Feldmana, inni po prostu popłynęli do wraku. Nikt nawet nie zobaczył ciała. Według jednego z nurków część uczestników wyprawy wróciła wieczorem do domu z głębokim przeświadczeniem, że wrak jest potwornie niebezpieczny i tylko czyha na kolejne ofiary.
Wieści o wyprawie dotarły do Chattertona i Kohlera już następnego dnia. Obydwaj zadali swoim informatorom jedno i to samo pytanie: czy komuś udało się zidentyfikować U-Boota? Okazało się, że nikt nawet nie był tego bliski. Ani Chatterton, ani Kohler nie byli zaskoczeni tą odpowiedzią. Ale podejrzewali, że Bielenda na tym nie poprzestanie i tam wróci. Póki Nagle i „Seeker” będą w blasku jupiterów, poty „król głębin” nie spocznie ze swoimi pirackimi zamiarami.
W pierwszym tygodniu listopada, w poniedziałek - tuż po wyprawie Bielendy - słońce zalało blaskiem niebo nad New Jersey. Widok ten ożywił Nagle’a na tyle, że postanowił zadzwonić do Chattertona.
- Możemy jeszcze raz popłynąć na U-Boota - stwierdził Nagle. - Możemy wypłynąć w środę. Zidentyfikować ten wrak. Wchodzisz w to czy nie?
- A czy ja kiedykolwiek mówiłem, że nie wchodzę? - zapytał Chatterton.
Zaczęli dzwonić po ludziach. Wyprawa miała odbyć się 6 listopada 1991 roku. Po śmierci Feldmana kilku nurków, którzy brali udział w pierwszym rejsie, stwierdziło, że woli nie kusić losu. Pozostali - że płyną. Na środę pozostały dwa wolne miejsca. Nagle postanowił zadzwonić do dwóch nowych osób - ludzi legend.
Tom Packer i Steve Gatto byli chyba najbardziej znaną parą nurków pływających do wraków na Wschodnim Wybrzeżu. W tym sporcie, w którym ze względu na potencjalne niebezpieczeństwa z reguły nie pływa się w parach, Packer i Gatto byli żywym zaprzeczeniem reguły. Tworzyli niemal jeden organizm, przewidywali nawzajem swoje ruchy w sposób, w jaki robią to tylko bliźniacy, byli jednomyślni. W świecie nurków ich duet nazywano „Packo-Gacko”. Packer był w drużynie Nagle’a wtedy, kiedy udało im się wyciągnąć dzwon z „Dorii”. Kilka lat później Gatto wyciągnął z „Dorii” koło sterowe. Zwykle wyciągali z wraku te przedmioty, po które tam popłynęli. Tym razem zakomunikowali Nagle’owi, że płyną z zamiarem zidentyfikowania U-Boota.
Około północy nurkowie stawili się na pokładzie „Seekera” na zbiórkę. Kohler kolejny raz przybył w barwach swojego gangu - niebieskiej kurtce dżinsowej z czaszką, piszczelami i logo „Atlantyccy Nurkowie Wrakowi”. Na ten widok Chatterton pokiwał z politowaniem głową. Kohler zmierzył go wrogim spojrzeniem, jakby chciał zapytać: „Masz, do licha, jakiś problem?”. Nikt nie powiedział ani słowa. Wciąż nie pogodzono się ze śmiercią Feldmana. Gdy tylko w rozmowie padło jego nazwisko, nurkowie odpowiadali „taaa” lub „uhmm”, po czym szli do mesy, jakby zapominając o normalnych żartach i błaznowaniu.
Chatterton i Kohler, rozciągnięci na kojach po przeciwnych stronach mesy, układali w myślach dokładny plan nurkowania. Chatterton pragnął w swym pierwszym nurkowaniu osiągnąć dwa cele. Po pierwsze, idąc za radą Harry’ego Coopera z klubu Sharkhunters, zamierzał sprawdzić zbiorniki siodłowe - przyczepione na zewnątrz pojemniki na paliwo, stosowane w najpopularniejszych w niemieckiej flocie okrętach typu VII. Jeśli zostanie mu jeszcze trochę czasu, sprawdzi też, czy na rufie są dwie wyrzutnie torped. Cooper twierdził, że parzyste wyrzutnie wskazywałyby raczej na typ IX. Typ VII miał tylko jedną wyrzutnię rufową.
Kohler z kolei rozmyślał o orłach i swastykach. Przez sześć tygodni, dzień w dzień, wyobrażał sobie, że uda mu się zdobyć własne naczynie, wyciągnąć przedmiot świadczący o czasach, kiedy losy świata mogły potoczyć się zupełnie inaczej. Nie wytrzyma ani dnia dłużej, musi mieć na własność taki kawałek historii - płynął po talerze.
Chatterton ubrał się już bardzo wcześnie rano. On, Packer i Gatto mieli zająć się kotwicą i zejść pod wodę jako pierwsi. Będą się cieszyć idealną widocznością. Było jasne, że podniosą tumany mułu i osadu, które znacznie utrudnią kolejnym nurkom znalezienie czegokolwiek w głębinach. Kohler miał gdzieś taki plan. Wbiegł po schodach do sterówki, w której Chatterton gadał o czymś z Nagle’em.
- Bili, co, do cholery, jest z tym facetem? - zapytał Kohler, wskazując na Chattertona.
- O co chodzi, Richie? - odparł Nagle.
- On mi spieprzy całą widoczność. Teraz ja idę przodem po naczynia. Poprzednio to on był pierwszy. Pozwól mi dzisiaj zejść pierwszemu.
- John będzie filmował - odpowiedział Nagle. - Skaczesz po nim. Tylko nie wskakuj przed nim i nie schrzań widoczności. John potrzebuje przejrzystej wody do zdjęć.
- Co takiego? Czy to jakaś reguła, że on skacze zawsze jako pierwszy? Korzysta ze znakomitej widoczności, podczas gdy reszta z nas musi pływać w chmurach pyłu. To nie fair.
- Słuchaj, Richie - przerwał mu Chatterton. - Nawet nie wiesz, jak tam jest, zanim...
- Masz rację - wszedł mu w słowo Kohler. - Nikt nie wie, jak tam jest, bo żaden z nas nie schodził tam przy dobrej widoczności. Zamierzałem płynąć dzisiaj jako pierwszy, bo poluję na naczynia. A teraz Bili każe mi iść gdzie indziej. To naprawdę nie fair, nie uważacie?
Kohler pokiwał głową i wrócił na pokład, mrucząc pod nosem wiązki przekleństw kończące się słowem „Chatterton”. Był wściekły z powodu decyzji Nagle’a, ale zamierzał uszanować ją jako rozkaz kapitana na swojej łodzi. Może popłynąć gdzie indziej.
Kiedy Chatterton, Packer i Gatto skakali do wody, morze było spokojne, niebo częściowo zasnuwały chmury. Przywiązali kotwicę tuż nad uszkodzoną kabiną nawigacyjną, pomachali do siebie, życząc sobie powodzenia, po czym popłynęli każdy w swoją stronę. Chatterton przemieszczał się wzdłuż burty, szukając zbiorników siodłowych, o których wspominał Cooper. Nie dostrzegł nic, co mogłoby na nie wyglądać. Był to całkiem dobry dowód na to, że okręt nie należy do typu VII, i niezwykle cenna informacja z punktu widzenia dalszej eksploracji wraku. Wyrzutniami torped na rufie postanowił zająć się później, przepłynięcie takiego kawałka zajęłoby mu zbyt wiele cennego czasu. Zamiast tego zamierzał wpłynąć do znajdującej się tuż pod nim kabiny nawigacyjnej i sfilmować, jak przeciska się do wyrzutni torped na dziobie.
Zbliżając się do wejścia do wnętrza wraku, zauważył Packera i Gatto. Wciąż unosili się nad wyrwanym w burcie wejściem do kabiny nawigacyjnej. Znał język gestów tych znakomitych nurków, oceniali niebezpieczeństwa piętrzące się we wnętrzu wraku i zdecydowali, że nie będą próbowali ich od razu pokonać. „Spryciarze” - pomyślał Chatterton, wpływając do wnętrza. Przynajmniej tym razem Packerowi i Gatto nie uda się zidentyfikować wraku.
W niemal zupełnie zdemolowanej kabinie Chatterton czuł się jak u siebie w domu. Niezwykle wnikliwie, niczym trener piłkarski nagranie meczu, oglądał taśmy wideo nakręcone w czasie poprzednich nurkowań. Starał się wtedy utrwalić w pamięci wszystkie kształty i wejścia, przewidując każdy najmniejszy nawet krok, który mógłby zrodzić jakikolwiek problem. Nie był tutaj od sześciu tygodni, ale po obejrzeniu kaset umiał odnaleźć w tym całym rozgardiaszu jakiś sens. Przybył tu, by potwierdzić swoje mistrzostwo.
Popłynął w głąb kabiny nawigacyjnej, lawirując między sterczącymi zewsząd przewodami i oglądając zniszczone maszyny. Kierował na wszystkie strony obiektyw kamery. W końcu minął po lewej stronie kajutę kapitana, po prawej zaś pokój radiotelegrafisty. Bez większych problemów minął mostek i dotarł do kajut oficerskich, w których pod koniec września udało mu się znaleźć porcelanę. Teraz przyszedł czas, by przedostać się do dziobowego przedziału torpedowego U-Boota. Wtedy nie dotarł tam i na kajutach oficerskich skończył się ten film. Jeśli miał zamiar przeć naprzód, musiał zdać się na swój instynkt.
Uniósł kamerę ku górze pomieszczenia, lekko załopotał płetwami i przesunął się kawałeczek naprzód. Tuż przed nim wyrosła drewniana przegroda - drogę do luku torpedowego blokowała przewrócona szafka. Podpłynął bliżej. Poczekał chwilę, aż uspokoi się wzburzona woda. Powoli uniósł prawe ramię do poziomu barku, rozwarł dłoń i zastygł w tej pozycji, niczym wąż gotujący się do pochwycenia ofiary. Kiedy cały pył w pomieszczeniu opadł, wyrzucił ramię do przodu, przebijając przegrodę dłonią. Drewno rozsypało się na kawałki, podnosząc w całym pomieszczeniu chmurę pyłu drzewnego i drzazg. Zamarł w bezruchu i pozwolił, by kawałki drewna opadły. Kiedy chmura cząsteczek osiadła na podłodze i wróciła jaka taka widoczność, ujrzał okrągły właz prowadzący do luku torpedowego na dziobie U-Boota. Ruszył płetwami i popłynął naprzód.
Unosił się teraz w zalanych kwaterach niższych rangą oficerów, w miejscu, gdzie sypiali członkowie załogi - nawigator, główny mechanik i starszy radiotelegrafista. Jeszcze z Chicago pamiętał, że w tym pomieszczeniu mogą znajdować się naczynia i inne przedmioty. Powiódł wzrokiem po szczątkach i osadzie pokrywających podłogę od strony lewej burty w poszukiwaniu znajomej bieli porcelany. Dostrzegł ją. Posunął się jeszcze kawałek, ale odcień bieli był inny. Wciąż posuwając się naprzód, dotarł do bielejącej plamy. Obejrzał dokładnie miejsce. W ciemności jaśniał okrągły przedmiot z oczodołami i kośćmi jarzmowymi, zauważył otwór nosa, tuż nad górną szczęką. Czaszka. Chatterton zatrzymał się na chwilę. Poczekał, aż trochę opadnie wzburzony osad. Tuż obok czaszki leżała długa kość, może przedramię lub piszczel, obok niej było jeszcze kilka mniejszych kości. Chatterton przypomniał sobie otwarte włazy na pokładzie okrętu. Jeśli ci ludzie próbowali uratować się z U-Boota, przynajmniej niektórym z nich się to nie udało.
Teraz musiał podjąć decyzję. Radzono mu, by przeszukał kieszenie, buty i inne rzeczy osobiste, które znajdzie we wnętrzu okrętu; bardzo prawdopodobne, że właśnie wśród nich znajdzie srebrny zegarek lub portfel z inicjałami członka załogi. Może uda mu się nawet trafić na zapalniczkę lub papierośnicę, na której na zamówienie kogoś z załogi wygrawerowano numer okrętu. Chatterton wiedział, że ubrania i przedmioty osobiste leżą z reguły w pobliżu kości. Nie ruszał się. Jeśli zacznie ich szukać, to nawet jeśli będzie robił to niezwykle ostrożnie, może zakłócić spokój szczątkom ludzkim, a nie chciał tego. Wielokrotnie zastanawiał się nad taką ewentualnością, zwłaszcza po odkryciu porcelany. Zawsze kończyło się na myśli, że przecież ten okręt jest mogiłą wojenną ze szczątkami poległych w boju żołnierzy. Z własnego doświadczenia wiedział, jak wyglądają polegli żołnierze i co znaczą w świecie wojen i szalonych przywódców. Widział, jak z młodych ludzi walczących w obronie swojego kraju uchodzi życie, i zdawał sobie
sprawę, że bez względu na politykę i intencje władz kraju, każdy jego żołnierz zasłużył po śmierci na szacunek. Wiedział też, że być może kiedyś będzie musiał opowiedzieć rodzinie poległego o jego szczątkach, i nie chciał mówić w takiej sytuacji, że przerzucał je w poszukiwaniu czegoś, co pomogłoby mu w identyfikacji wraku i przyniosło trochę sławy.
Odwrócił nieco głowę, by nie wpatrywać się w czaszkę. Kopnął płetwami i popłynął naprzód, pozwalając szczątkom zniknąć z powrotem w mroku. Chwilę potem z otaczających go ciemności zaczął wyłaniać się dziobowy przedział torpedowy. Kiedy podpłynął bliżej, dostrzegł, że okrągły właz do pomieszczenia, przez który wchodzili i wychodzili marynarze, jest otwarty, ale blokuje go fragment jakiejś zniszczonej maszyny. Podniósł przeszkodę, przesunął ją na bok i wpłynął do torpedowni. Spoczywały w niej dwie torpedy, skierowane dziobem do przodu okrętu. Wydawały się gotowe do odpalenia - zupełnie tak jak w czasie wojny.
Jedną z nich widział już wcześniej, w czasie pierwszej wyprawy na wrak. Widać było tylko dwie górne z czterech wyrzutni torped. Druga para musiała leżeć gdzieś niżej, zagrzebana w grubej warstwie mułu i pyłu, sięgającej połowy wysokości pomieszczenia. Chatterton ze swoich badań wiedział, że pokrywy wyrzutni torped często oznakowane były tabliczkami. Przypomniał sobie też, że marynarze obsługujący wyrzutnie mieli zwyczaj pisania swoich ksywek lub imion żon i narzeczonych na zewnętrznej stronie klap. Podpłynął bliżej i zaczął szukać jakichś dowodów, ale czas i słona woda doszczętnie zniszczyły wszelkie ślady tabliczek i napisów. Najwyraźniej wrak nie chciał wyjawić swojego sekretu.
Powoli powiódł kamerą po całym pomieszczeniu, starając się uchwycić jak najwięcej szczegółów, które mogłyby mu pomóc w późniejszych badaniach. Koje, które niegdyś wisiały wzdłuż burt, już dawno temu zniknęły, podobnie zresztą jak skrzynki z jedzeniem i zapasami, na których spali w tym pomieszczeniu marynarze. Bloczki, służące do podnoszenia ciężkich torped i ładowana ich do wyrzutni, leżały porozwalane w mule. Jakiś biały punkt przyciągnął wzrok Chattertona. Skierował w jego stronę światło latarki. Z pogruchotanych maszyn wypłynęła w panice spłoszona blaskiem ryba. W świetle latarki ujrzał kość, potem jeszcze jedną i dziesiątki kolejnych. Mimo iż pomieszczenie to leżało dosyć daleko od zniszczonej katastrofą kabiny nawigacyjnej, musiało zginąć tu wielu ludzi. „Jezu, co się stało z tym okrętem?” - wymamrotał przez aparat Chatterton. Odwrócił się, by wydostać się na zewnątrz. Po chwili niemal otarł się twarzą o kość udową - największą i najmocniejszą kość ludzkiego szkieletu. Odwrócił wzrok i powoli przepłynął
obok, by w końcu wydostać się z torpedowni.
Jego przejście przez wrak podniosło tumany czarnego pyłu, który ograniczył widoczność niemal do zera. Żeby wydostać się z wraku, musiał podążać wedle mapy, którą stworzył sobie w głowie. Powoli, odpychając się palcami, przepływał przez kolejne pomieszczenia, odwracając w myślach zapamiętaną wcześniej drogę i próbując przewidzieć wszelkie niebezpieczeństwa. Przepływając przez kajutę oficerów, trzymał się sterburty, by nie poruszyć szczątków ludzkich, które dostrzegł, gdy płynął na dziób. W niemal zupełnej ciemności przemierzał przestrzenie, w których inni nurkowie nie odważyliby się nawet postawić stopy na sucho i przy dobrym oświetleniu. Po raz kolejny przeżył dzięki temu, że wolał poznawać wrak niż polować na trofea. Po raz kolejny dobre przygotowanie pozwoliło mu wyjść cało z labiryntu pułapek i przeszkód. Opuścił wrak przez wyrwę w kabinie nawigacyjnej i podpłynął do reflektora, który przypiął do liny kotwicznej. Zaczął dziewięćdziesięciominutową drogę ku powierzchni.
Wciąż wściekając się na Chattertona, że przejął dziób U-Boota, Kohler zdecydował się zająć rufą okrętu. Przypominał sobie uszkodzone poszycie na szczycie rufy wraku i zastanawiał się, czy uda mu się dostać tamtędy do niezbadanej jeszcze jego części. Instynkt go nie zawiódł. W uszkodzonym kawałku ział otwór wywalony przez jakąś potężną, działającą z zewnątrz siłę - było wyraźnie widać wgnieciony do wnętrza okrętu metal. Uszkodzenia nie były aż tak drastyczne jak w kabinie nawigacyjnej, toteż było wystarczająco dużo miejsca, by odważny nurek dał radę z przeciśnięciem się do środka. Kohler opłynął ziejący w kadłubie otwór, wypuścił trochę powietrza z kamizelki wypornościowej i zagłębił się we wnętrze U-Boota.