Trwa ładowanie...
fragment
20-08-2013 16:03

W Azji

W AzjiŹródło: Inne
d35qgft
d35qgft

początek

Zostałem dziennikarzem, ponieważ w wyścigach byłem zawsze ostatni. Chodziłem do jednego z florenckich liceów i z uporem uczestniczyłem we wszystkich biegach przełajowych, jakie odbywały się w Cascine. Nie miałem żadnych osiągnięć – z wyjątkiem rozśmieszania kolegów. Pewnego razu pod koniec zawodów, kiedy publiczność już się rozchodziła, a ja dopiero dotarłem na metę, podszedł do mnie mniej więcej trzydziestoletni pan z notesem i powiedział coś w rodzaju: „Jesteś uczniem? A więc nie startuj w biegach, tylko je opisuj!” Miałem wtedy szesnaście lat i to był pierwszy dziennikarz, z jakim się zetknąłem, a także moja pierwsza propozycja pracy: sprawozdawcy sportowego „Giornale del Mattino”. Zacząłem od biegów, potem przerzuciłem się na wyścigi kolarskie, a jeszcze później na mecze piłki nożnej. Odtąd w niedzielę, zamiast chodzić na tańce, jeździłem po wioskach i miasteczkach Toskanii starą vespą 98.

– Zróbcie przejście, idzie dziennikarz – mówili organizatorzy, kiedy się przedstawiałem. Byłem dzieciakiem, a na sporcie znałem się mało albo wcale, ale dzięki temu zajęciu mogłem liczyć na dobry punkt obserwacyjny, a dzień później – zobaczyć swoje nazwisko nad krótkim artykułem na sportowych stronach miejskiej gazety. Do owych dwóch praw – a wręcz przywilejów – zawsze byłem przywiązany. W niezwykłym zawodzie dziennikarza, który poza wszystkim jest stylem życia, pociągała mnie możność znajdowania się w centrum wydarzeń, zadawania najbardziej niewygodnych pytań, przechodzenia przez wszystkie drzwi, brania pod lupę ludzi wpływowych, a wreszcie – zdawania relacji.

Dzięki zdaniu: „Zróbcie przejście, idzie dziennikarz”, wypowiadanemu na różne sposoby, w różnych językach, stanęło przede mną otworem wiele miejsc, przez które przetoczyła się historia, przeważnie smutna, moich czasów: były to fronty niepotrzebnych wojen, mogiły ofiar potwornych rzezi, upadlające więzienia i szklane klosze pałaców należących do dyktatorów. Nie opuszczało mnie przy tym poczucie, że wypełniam „misję”, że jestem oczami, uszami, powonieniem, niekiedy nawet sercem czytelników – tych, którzy nie mogli pojechać tam, dokąd jechałem ja. I nie tylko czytelników.

Jeśli bowiem jest prawdą, że we wczorajszą gazetę dziś zawija się rybę, to prawdą jest także, że od dziennikarstwa zaczyna się historia. Zawsze czułem tę odpowiedzialność. Stąd wyczulenie na szczegóły, dokładanie starań, aby precyzyjnie przytaczać fakty, liczby, nazwiska. Jeżeli detale pojedynczego zdarzenia, jakiego było się świadkiem, nie są wiernie oddane, to co z wiernością całej mozaiki historii, którą potem ktoś będzie rekonstruował na podstawie tych okruchów?

d35qgft

Nie twierdzę bynajmniej, że na następnych stronach nie ma błędów; mówię jedynie, że starałem się ich unikać i że nigdy nie wymyśliłem niczego po to, aby wypełnić lukę albo upiększyć opowieść. Niektóre artykuły zostały napisane na gorąco, pod presją, gdy liczyła się każda minuta; inne są dziełem dni – a niekiedy tygodni – badań i przemyśleń. Jedne są wyłącznie kroniką, drugie próbą nakreślenia portretu kraju albo konkretnej sytuacji. A wszystkie mają coś wspólnego z Azją, bo Azja od ponad dwudziestu pięciu lat jest celem moich wypraw.

Czemu Azja? Wybrałem ją głównie dlatego, że była daleko, dlatego, że sprawiała na mnie wrażenie ziemi, na której zostało jeszcze coś do odkrycia. Pojechałem tam w poszukiwaniu „innego”, wszystkiego, czego nie znałem, w pogoni za ideami, ludźmi znanymi tylko z lektury. Zacząłem od nauki języka chińskiego, ponieważ pragnąłem zamieszkać w Chinach i zobaczyć maoizm na własne oczy. Przyjąłem stanowisko korespondenta wojennego, gdyż uważałem, że to, co dzieje się w Wietnamie, jest również moją sprawą. Reszta przyszła sama, w tym także wybór krajów. Zawsze podejmowałem decyzje razem z rodziną, kierując się własnymi zainteresowaniami, nie zaś osobistą wygodą czy wolą przełożonych.

Korzyść z bycia dziennikarzem w porównaniu, na przykład, z byciem dyplomatą – polega na wolności. Nie tylko na wolności wyrażania własnych poglądów, ale także na swobodzie zmiany pracodawcy, jeśli nie pozwala nam on robić tego, co byśmy chcieli. Ambasador przenoszony z jednej stolicy do drugiej nie może powiedzieć: „Zostanę tutaj i będę reprezentował inne państwo”. Dziennikarz natomiast może przejść do innego tytułu, aby zostać lub pojechać tam, gdzie mu się podoba. Ja miałem szczęście – nigdy nie musiałem zmieniać odbiorcy moich tekstów, aby mieszkać tam, gdzie mnie ciągnęło: w Singapurze od 1971 do 1975 roku, w Hongkongu od 1975 do 1979 roku, w Chinach od 1979 do 1984 roku, potem znów przez rok w Hongkongu, w Japonii do 1990 roku, w Tajlandii do 1994 roku, a od tamtego czasu w Indiach.

W moim przypadku szczęście wiązało się ze spotkaniem odpowiedniego człowieka: Rudolfa Augsteina, założyciela i wydawcy „Der Spiegel”, który w 1971 roku, może rozbawiony pojawieniem się tego dziwnego gastarbeitera szukającego zatrudnienia, zaproponował mi współpracę, a kilka miesięcy później stanowisko korespondenta. Od tamtej pory byłem „dziennikarzem niemieckim”. Wcześniej próbowałem być także włoskim dziennikarzem, ale – podobnie jak w biegach – nie miałem na tym polu znaczących osiągnięć. W owych latach żaden włoski dziennik ani tygodnik nie posiadał wysłannika na Wschodzie ani nie był zainteresowany stworzeniem takiego stanowiska.

d35qgft

Pisanie w obcym języku, dla czytelnika, którego nie znałem, czasem mi ciążyło, więc od czasu do czasu wysyłałem artykuły do włoskich gazet. Współpracowałem z tytułami: „Il Giorno”, „Il Messaggero”, „L’Espresso”, „La Repubblica”, a od 1989 roku z „Corriere della Sera”. Po włosku prowadziłem przeważnie własne dzienniki, z których potem powstało kilka książek.

Zbiór tutaj zamieszczony to wybór tekstów wyłącznie dziennikarskich, napisanych w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat. Większość z nich została przetłumaczona z oryginałów w języku niemieckim lub angielskim, inne artykuły istniały od początku w języku włoskim. Oddałem je do druku bez zmian, w postaci, w jakiej je odnalazłem – starsze na papierze welinowym albo w wersjach przesłanych przez teleks, nowsze zapisane w pamięci komputera.

Mówią, że wraz z rozwojem narzędzi elektronicznych dziennikarstwo się zmienia, że pogoń za sensacją wypaczyła etykę zawodową i że wkrótce znikną tacy jak ja – krążący jeszcze po świecie i ścigający jakieś małe prawdy. Trudno się nie zgodzić, chociaż to bardzo przykre. A jednak mam pewność, że mimo hipermaterializmu i amoralności obecnych dzisiaj w każdej dziedzinie, wartości ducha nie przeminęły i także ten zawód, jak inne, na przekór wszystkim komputerom wnoszącym chłód do naszego świata, może nadal być wykonywany z uczuciem i namiętnością, może nadal być postrzegany jako misja, służba publiczna, sposób na życie. A im więcej telewizja będzie przesyłać do naszych domów skrótów wydarzeń – podanych błyskawicznie, ale powierzchownie – tym bardziej będą potrzebni ci, którzy jadą na miejsce, aby zobaczyć, powęszyć, przejąć się jakąś historią daleką albo bliską, a potem ją opowiedzieć tym, co jeszcze chcą słuchać. Mam pewność, że tak właśnie jest. A jeśli nie – bo nie jestem nieomylny – oto kopalne ślady
przedstawiciela ginącego gatunku.

t.t. Orsigna, kwiecień 1998

d35qgft
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d35qgft

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj