Trwa ładowanie...
fragment
15-01-2014 19:00

Uśmiech Pol Pota (o pewnej szwedzkiej podróży przez Kambodżę Czerwonych Khmerów)

Uśmiech Pol Pota (o pewnej szwedzkiej podróży przez Kambodżę Czerwonych Khmerów)Źródło: Inne
d2ltrd7
d2ltrd7

1.Droga przez krajobraz. Nie da się jechać siedemdziesiąt na godzinę, nie znając wcześniej tych zakrętów, wysadzin mrozowych, kolein. Droga nie różni się tak bardzo od tych kambodżańskich.
Prastara ścieżka, poszerzana przez stulecia. Pokryta asfaltem w naszych czasach. Nawierzchnia już zniszczona, popękana. Wzrok specjalistów od inżynierii społecznej jest skierowany gdzie indziej.
Mój samochód wyprodukowano w 1971. Czerwony lakier miejscami wypłowiał, w górnym lewym rogu pękniętej przedniej szyby wyryty napis „Made in West Germany". Tamtego
roku USA wykonały 61 000 nalotów bombowych na Kambodżę. Pol Pot wtedy jeszcze nazywał się Saloth Sar, a mnie nie było na świecie. To ma być pierwsza rozmowa.
Wczesne lato, słońce stoi nisko nad świerkami. Gdy tylko drzewa ustępują, rozpościerają się jasnozielone pola z głazami narzutowymi. Tu ludzie orzą ziemię od tysiąca lat. Przychodzi mi na myśl, że to właściwa droga, bo ma więcej wspólnego ze swoimi siostrami w Kambodży niż E4. Że to właściwe auto, bo zaczęło swoją służbę, zanim na mapie wyrysowano
Demokratyczną Kampuczę. To wszystko. Bramka jest zielona. Po obu stronach bujny żywopłot z kwitnącego bzu.
Czy tego się spodziewałem? Nie miałem przecież żadnych oczekiwań. Ale chyba jednak nie tego. Nie czerwonego domku tonącego w bzach, przy takiej drodze.
2.
Przejście 475 metrów dzielących bramę Angkor Wat od jego centralnej świątyni zajmuje niecałe pięć minut. Wybudowane w XII wieku wieże symbolizują pięć świętych gór Indii. Ocean wyobraża tu potężna fosa. A dookoła, na przestrzeni wielu mil kwadratowych, rozsiane są stawy, duże jak jeziora, wykopane ręcznie. Pośród nich stoją setki wielkich świątyń. Nigdzie na świecie nie ma czegoś podobnego. Szacuje się, że kiedy budowano Angkor Wat, w mieście mieszkało koło miliona ludzi. Oznacza to największą metropolię
tamtej doby. Większą niż Pekin i większą niż Paryż.
Sylwetka Angkor Wat zdobiła wszystkie narodowe flagi Kambodży. Powiela się ją, widzianą pod światło, w świetle poranka i wieczoru, w fotoalbumach i na widokówkach. Z całego świata
ściągają turyści, żeby ją zobaczyć. I niewątpliwie jej uroda zapiera dech w piersiach.
Rzadziej mówi się o tym, jak tę świątynię wzniesiono. Jakim cudem tak wiele wspaniałych budowli mogło powstać w tak krótkim czasie przy użyciu tak prymitywnych środków. Zdaniem
historyków niezbędny był do tego system niewolniczy. Jeden olbrzymi obóz pracy.
Żonglować cyframi jest łatwo: wysokość, szerokość i czas. Ale ile ludzkich istnień kosztowały te cuda architektury?
Ile trzeba czasu, żeby zapomnieć o ucisku i terrorze i widzieć same monumenty?

  1. Można przedstawić to po prostu, w wersji obiegowej. Wojna w Wietnamie zdestabilizowała sąsiednią neutralną Kambodżę. W 1970 zamach stanu generała Lon Nola pozbawił władzy głowę państwa, księcia Sihanouka. Następnie rozpętała się wojna domowa między reżimem Lon Nola, wspieranym przez USA, i komunistyczną partyzantką, tak zwanymi Czerwonymi Khmerami. Gdy USA w 1975 wycofały się z Wietnamu Południowego, upadł także rząd Kambodży. Władzę objęli Czerwoni Khmerzy i pod przywództwem nieznanego wcześniej Pol Pota rozpoczęli niezwykle radykalną społeczną przebudowę. Kraj przechrzczono na Demokratyczną Kampuczę, a ludność miast deportowano na wieś, do obozów pracy przymusowej. Zlikwidowano własność prywatną, religię i pieniądze. Celem była inspirowana myślą Mao wiejska utopia. Z czasem okazało się, że Pol Pot to w istocie Saloth Sar, wykształcony w Paryżu były nauczyciel. W ciągu następnych trzech i pół roku, wskutek głodu i nędzy, chorób i egzekucji, zmarło co najmniej 1,7 miliona ludzi, jedna piąta narodu. W grudniu 1978 Demokratyczną Kampuczę zajęły wojska wietnamskie. Obalono Pol Pota i utworzono rząd lojalny wobec Wietnamu. Czerwoni Khmerzy znowu podjęli wojnę partyzancką z baz pod tajską granicą. Złożyli broń ostatecznie po śmierci Pol Pota, w 1998. Pierwsze demokratyczne wybory w Kambodży, zorganizowane przez ONZ, odbyły się w 1993. Tak wygląda Historia. Pol Pot gdzieś z dżungli, znikąd. Szereg z czaszek. Proste i niepojęte. 4. To moje pierwsze wspomnienie. Wnętrze dziecięcego wózka. Dorośli idący na zewnątrz, wszyscy w jedną stronę. Niebo jest chyba szare, ale może to sobie teraz dorabiam. Krzyczymy, oni idą, a ja niedługo mam skończyć trzy lata. Pamiętam, że mnie śmieszy, że krzyczymy kiss . Choć niezupełnie, bo krzyczymy „Kissinger". Kissinger! Kissinger! Mor! Der! Ca! Kissinger! Kissinger! Mor! Der! Ca! Jesteśmy w Sztokholmie, jest 17 kwietnia 1975. Hasło brzmi: „USA wynocha, dla nas to radocha". Phnom Penh zostało zdobyte i tutaj wszystko się zaczyna. Choć przecież jasne, że nie tu, nie w tym miejscu. Niby dlaczego miałoby zacząć się w Sztokholmie? Zaczyna się w małej bibliotece ze szwedzkimi książkami w Phnom Penh. Szwedzka organizacja pomocy humanitarnej i praktykant. Gdzieś z zachodniego wybrzeża, może z Göteborga. Przynajmniej taką melodię mają jego słowa, kiedy mówi, że ich chyba, kurwa, pojebało. Pokazuje cienką książeczkę z czarno-białym zdjęciem. Ich chyba, kurwa, pojebało, mówi, a książeczka sklejona jest pożółkłą taśmą. Tytuł Kampuchea mellan tva krig [Kampucza między dwiema wojnami], wydana wiosną 1979. To bardzo entuzjastyczny reportaż z podróży po Demokratycznej Kampuczy Pol Pota. Kiss znaczy po szwedzku „siki" (przypisy w książce pochodzą od tłumacza). Autorzy są podani alfabetycznie. Może tylko zgodnie z tradycją, a może to hierarchia do przyjęcia dla ludzi, którzy odrzucają wszelkie hierarchie. Bo biorąc rzecz nieformalnie, porządek jest jednak inny. Pielęgniarz psychiatryczny, studentka, dziennikarka i światowej sławy pisarz. Trzy osoby koło trzydziestki, ten ostatni po pięćdziesiątce. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Jedna z kobiet jest zamężna z Kambodżaninem, którego spotkała kilka lat wcześniej we Francji. To ona zna najlepiej młodych, skrajnie lewicowych intelektualistów z Kambodży. Jej mąż jest rewolucjonistą, początkowo reprezentował kraj na placówce dyplomatycznej w Berlinie Wschodnim. Kiedy ta czwórka Szwedów podróżuje przez Demokratyczną Kampuczę, on przypuszczalnie już nie żyje, zgładzony przez rewolucję, za którą walczył. Ona o tym nie wie, pozostali Szwedzi też nie. Sądzą, że jest zbyt zajęty, żeby się z nimi zobaczyć, zbyt zaabsorbowany swoim rewolucyjnym obowiązkiem. Ale cała sprawa nie zaczyna się, oczywiście, w tamtej bibliotece, od tamtego oburzonego praktykanta z Göteborga. Nie od sfatygowanej książki z nazwiskami w porządku alfabetycznym. Zaczyna się gdzie indziej. O ile w ogóle da się powiedzieć, że się zaczyna. Jedno wiąże się z drugim. Powraca albo pozornie powraca. Cyrkuluje. Możemy chyba powiedzieć, że zaczyna się wraz z końcem tej historii? Możemy chyba powiedzieć, że zaczyna się z początkiem? Lub że zaczyna się ponownie, czemu nie? Albo, po prostu, że toczy się dalej? Mowa o Janie Myrdalu (ur. 1927), synu Alvy i Gunnara Myrdala (słynnych lewicowych intelektualistów), kontrowersyjnym pisarzu, reporterze, publicyście, ważnym głosie w szwedzkiej debacie publicznej. 5. [Jak migotanie białe] Pewien strzał sześćdziesiąt lat temu. Jeden z kolegów Saloth Sara z podstawówki pamięta ten strzał do dziś. Mecz piłki nożnej przy szkole w Kompong Cham. Strzał z przewrotki. Wciąż istnieje, chociaż tak wiele innych rzeczy zniknęło. Podobno był niezłym piłkarzem, Saloth Sar. Jeszcze nie Pol Pot, dużo wcześniej. Tylko Saloth Sar. Miał dryg do piłki, ale też słabość do francuskiej poezji romantycznej. Paula Verlaine'a. Wiktora Hugo. I lubił grać na skrzypcach. To mu szło gorzej, mówią ci, co pamiętają. Możemy sobie wyobrazić ciężką, brązową, skórzaną piłkę. Może jakieś dośrodkowanie. Jak on, odwrócony plecami do bramki, skacze, nożycuje nogami, leżąc niemal poziomo w powietrzu. Trafia piłkę i mocno posyła ją w bramkę. Kto stał na bramce? Nikt już nie pamięta. Może Lon Non, młodszy brat późniejszego puczysty Lon Nola i najbliższy przyjaciel Saloth Sara? Albo może Khieu Samphan, który później został prezydentem Demokratycznej Kampuczy? Syn sędziego był przecież kujonem, do tego parę lat młodszy. Chyba niewiele byłoby z niego pożytku, gdyby grał w polu? Ten strzał z przewrotki ludzie pamiętają, tam, na boisku, w stolicy prowincji. Trzydzieści lat później Saloth Sar miał zatwierdzić wyrok śmierci na Lon Nona. Jeśli nie wcześniej, to właśnie wtedy grali w przeciwnych drużynach. Czy zanim wydał zgodę na egzekucję, pomyślał trochę o czasach, gdy byli nierozłączni? Kiedy kopali piłkę albo kąpali się razem w Mekongu? Czy rewolucyjne seanse samokrytyki całkiem wykorzeniły jego sentymenty? Strzał z przewrotki, bramka. Czarujący Saloth Sar. Uśmiechnięty. Jak chyba każdy strzelec bramki. 6.

Na okładce tej posklejanej taśmą książki jest czarno-białe zdjęcie. Ludzie niosący ziemię na wysokim brzegu rzeki. Plecione kosze, niektórzy w czarnych ubraniach. Dwoje młodych,
umieszczonych w centrum kadru, z lekkim uśmiechem spotyka spojrzenie patrzącego.
Z tyłu okładki widzimy szwedzką delegację, ustawioną przed Angkor Wat. Jest sierpień, pochmurnie i ciepło. Są w koszulach z krótkimi rękawami i sandałach. Ich ubrania wyglądają
nader skromnie. Czy to świadomy wybór? Po prawej stronie stoi Hedda Ekerwald. Uśmiecha się słabo, trochę tak jakby fotograf zwlekał niepotrzebnie, a jej uśmiech powoli wygasał. Dalej Gunnar Bergström, przewodniczący, poważny, z rękami założonymi na piersi, w kupionej w Chinach maoistowskiej czapce z daszkiem. Potem Marita Wikander, uśmiechnięta, z przeciwdeszczową kurtką w rękach. W końcu, po lewej stronie, Jan Myrdal, chyba w czarnych półbutach. On też wygląda wesoło, wystrojony prawie jak chłopiec,
z plecakiem i okazałym zegarkiem na ręce. Trawa, w której stoją, jest niska, szerokolistna. Pięćdziesiąt metrów dalej potężne wieże Angkor Wat. Samotna palma cukrowa
wyciąga swoją pierzastą koronę ku szaremu niebu. Rośnie przy schodach przed jednym z wejść w świątynnym murze. Pochyla się lekko w prawo. Jeżeli jeszcze tam stoi, można by
łatwo znaleźć miejsce, w którym zrobiono zdjęcie. Jeżeli miejsce jest to samo, czy widać dziś to, co oni wtedy widzieli?
7.

Dnia 15 maja 1975, niecały miesiąc po zajęciu Phnom Penh przez Czerwonych Khmerów, Per Olov Enquist pisze w „Expressen": „Przez długie lata zachodni imperializm gwałcił azjatycki kraj, pozbawił życia prawie milion ludzi, zamienił piękne kambodżańskie
miasto, centrum dawnej kultury, w getto, w dom publiczny. Ale lud powstał, oswobodził się, wyrzucił intruzów, uznał, że jego piękne miasto musi odzyskać twarz. Wtedy dom opróżniono i wzięto się do sprzątania. Zaczęto szorować podłogi i ściany, aby ludzie nie żyli tu w poniżeniu, tylko w spokoju i godnie.
A na Zachodzie leją się krokodyle łzy. Dom publiczny jest opróżniony, trwa sprzątanie. Jedynie alfonsi mogą nad tym ubolewać. Jednak to nam pokazuje, że walka nie jest historycznym monumentem, martwym pomnikiem; ona trwa".
Walka, która toczy się dalej. Zapamiętajmy to.
(...)

d2ltrd7
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2ltrd7