Udawajmy, że to nie Polska – jak "Nigdy w życiu!" zmieniło polski film
"Nigdy w życiu!" nie jest pierwszą polską komedią romantyczną, ale to najpewniej pierwsza udana produkcja zaliczana do tego gatunku - piszą autorzy książki "Podcastex. Polskie milenium". I przekonują, że produkcja z Danutą Stenką zapoczątkowała 20 lat temu modę na polskie filmy, przedstawiające nierealną polską rzeczywistość.
Dzięki uprzejmości wyd. W.A.B. publikujemy fragment książki "Podcastex. Polskie milenium" Mateusza Witkowskiego i Bartka Przybyszewskiego.
Lata dziewięćdziesiąte były w polskim kinie czasem mężczyzn. Niemal wszystkie filmy opowiadały o mężczyznach (nierzadko mizoginach), były opowiadane przez mężczyzn (na dwieście dwie fabuły jedynie osiemnaście wyreżyserowały kobiety) i przeznaczone były raczej dla mężczyzn (lub chłopców).
Taki stan rzeczy wydawał się naturalny i publiczności, i filmowcom, i osobom piszącym o filmie. W 2004 r. krytyk Konrad J. Zarębski zapytał na łamach "Kina" Ilonę Łepkowską – scenarzystkę komedii romantycznej "Nigdy w życiu!" – czy nie obawia się, że mężczyznom do tego stopnia nie spodoba się przedstawiony w produkcji damski punkt widzenia, że aż nie kupią biletu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Danuta Stenka o "Nieobecnych". Ma też ważny apel do Polek
Łepkowska odbiła pytanie refleksją, że ona jako widzka nie znajduje dla siebie niczego w kinie początku lat zerowych: "Nie wiem, czy powinno być kino dla kobiet, ale niech chociaż połowa filmów będzie taka, żeby kobiety potrafiły je wytrzymać nie tylko dlatego, że kochają tego pana, który siedzi obok".
Czy Łepkowska uogólniała? Oczywiście, zwłaszcza gdy ówczesną ofertę filmową nazwała "łupaniną" i "kretyństwami opartymi na efektach specjalnych, przechodzeniu przez ściany i machaniu nogami w powietrzu". Niewykluczone jednak, że zarazem udało jej się zdiagnozować i wypowiedzieć na głos silne wrażenie części damskiej publiczności AD 2004: że niewielu twórców fabuł mówi do kobiet i o kobietach. A w Polsce nie próbuje tego praktycznie nikt – paniom musiały najwyraźniej wystarczyć rodzime telenowele (pisane notabene również przez Łepkowską).
I tu cała na biało wjechała Katarzyna Grochola i spektakularny sukces jej wydanej w 2001 r. powieści "Nigdy w życiu!". Do premiery filmowej adaptacji książka rozeszła się w 180 tys. egzemplarzy (zdaniem autorki wynik ten został później kilkukrotnie pomnożony).
"Nigdy w życiu!" to popowa literatura kobieca: optymistyczna, motywująca, napisana przystępnym, dynamicznym językiem. Główna bohaterka Judyta w wyniku porzucenia przez męża zmuszona jest szybko i radykalnie przearanżować swoje życie, w związku z czym kupuje ziemię pod Warszawą, ekspresowo buduje na niej drewniany dom i wprowadza się do niego wspólnie z nastoletnią córką. A potem poznaje przystojnego faceta… Delikatnie rzecz ujmując: na początku lat zerowych Grochola nie rozkochała w sobie krytyki literackiej. Zarzucano jej grafomańskie nawyki, a oparty na krótkich, "rwanych" zdaniach styl parodiowano. Judytę okrzyknięto "polską Bridget Jones", choć "Nigdy w życiu!" w żadnym wypadku nie jest kopią książki Fielding. Da się oczywiście dostrzec pewne podobieństwa pomiędzy obiema pozycjami, ale Judyta i Bridget to zupełnie różne bohaterki – w innym wieku, w innym życiowym momencie i z odmiennymi aspiracjami.
Nigdy w życiu - ZWIASTUN DVD
Cokolwiek by o książce pisała krytyka, na casting do roli Judyty stawiło się trzydzieści kandydatek, a wśród nich nazwiska tak duże jak Dorota Segda, Dominika Ostałowska czy Agnieszka Krukówna. Ta ostatnia podobno podpisała już umowę, ale w ostatniej chwili zmieniono decyzję. Ostatecznie wybrano czterdziestodwuletnią Danutę Stenkę, z uwagi na wiek wiarygodniejszą w roli matki nastoletniej Tosi.
Stenka znana była do tej pory z raczej ról dramatycznych, chwilę wcześniej otrzymała Paszport "Polityki" w kategorii teatralnej. Wiele lat później aktorka wspominała, że krytyka, która ją spotkała po premierze "Nigdy w życiu!", skupiała się właśnie na tym, że artystce z TAKIM dorobkiem nie wypada zniżać się do grania w komedii romantycznej.
Komentujący nie brali pod uwagę, że adaptacja Grocholi dała Stence rzadką w ówczesnym polskim kinie możliwość wcielenia się w protagonistkę w średnim wieku, która na ekranie jest niemal non stop. "Mieliśmy trzydzieści dwa dni zdjęciowe i każdego dnia Danuta Stenka musiała być na planie – wspominała w 2004 r. Łepkowska. – Tam są chyba tylko dwie sceny bez niej". To również tłumaczy, dlaczego na castingu do roli Judyty zebrała się aktorska czołówka.
"Nigdy w życiu!" nie jest pierwszą polską komedią romantyczną, ale to najpewniej pierwsza udana produkcja zaliczana do tego gatunku. Jej frekwencyjny sukces (ponad 1,6 mln sprzedanych biletów – prawie dwa razy więcej od debiutującego w tym samym roku sequelu "Bridget Jones") sprawił, że polskie kina w następnych latach zalały kolejne przykłady polskiej myśli rom-comowej. Duża część z tych produkcji prezentowała się niezwykle podobnie do "Nigdy w życiu!".
– "Nigdy w życiu!" to film niezwykle wpływowy estetycznie – twierdzi Katarzyna Czajka-Kominiarczuk, autorka bloga Zwierz Popkulturalny. – Warszawa, którą w nim pokazano, to miasto piękne, nowoczesne i europejskie, aż chciało się w nim żyć! Nawet jazdę dość obskurnymi wówczas pociągami podmiejskimi pokazano jako coś niezwykle romantycznego. Mieliśmy też idylliczną, zieloną prowincję. Prawdziwe marzenie klasy średniej! I przez wiele lat inne rodzime komedie romantyczne szły tym tropem: robiły absolutnie wszystko, żeby udawać, że nie rozgrywają się w Polsce. To jest ta estetyka, którą później wykorzystywać będzie w swoich produkcjach TVN, na przykład w serialu "Magda M". Pierwsza adaptacja Grocholi ustaliła, że do opowieści romantycznej Polska się nie nadaje… ale fantazja o Polsce pasuje idealnie.
Wyidealizowany jest nie tylko świat przedstawiony, ale też wizerunek głównej bohaterki.
- Ta babska historia przepuszczona została przez facetów, którzy robili ten film – komentowała Stenka, mówiąc najpewniej przede wszystkim o reżyserze Ryszardzie Zatorskim i operatorze Tomaszu Dobrowolskim. - Mnie się w Judycie podoba to, że potrafi być rozmazana, nieubrana, rozczochrana i w tym wszystkim piękna czy wzruszająca. A faceci, jak to faceci, chcą ją widzieć umordowaną, ale raczej wypoczętą; rozczochraną, ale od fryzjera; przeciętną, a jednak wyjątkową; dojrzałą, choć o wyglądzie dwudziestotrzylatki…
Z tą opinią zgodziła się Grochola: "Dla mnie najładniejsza scena w filmie to ta, w której Judyta leży w łóżku w wyciągniętym podkoszulku. Myślę, że gdyby takich scen było więcej, to film nabrałby fajnej patyny. Skoro ludzie kupili taką Judytę w książce: nie zawsze świetnie ubraną i uczesaną, to przyjęliby ją też w filmie". Obie panie skontrowała jednak Łepkowska, stwierdzając, że "gdyby Stenka nie była ładnie ubrana, może widzowie nie zaakceptowaliby jej".
Kontrowersyjny okazał się też finał filmu, w którym Stenka i partnerujący jej Artur Żmijewski całują się w rzęsistym deszczu zalewającym most Świętokrzyski. Z jednej strony ten niezwykle charakterystyczny moment uznany został za ikoniczny. Z drugiej pojawiające się w niej piersi głównej bohaterki (prześwitujące przez mokrą tkaninę koszuli) pochodzą jak gdyby z innego – czytaj: męskiego – porządku. Choć Judyta uprawia w "Nigdy w życiu!" seks i o seksie rozmawia, to produkcja unikała bezpośredniego seksualizowania tej postaci. Pisarka i graficzka Joanna Olech dostrzegła w tej decyzji męską rękę:
"W rozstrzygającym momencie fabuły reżyser (facet!!!) traci z oczu sentymentalny wątek na rzecz kształtnego biustu pani Stenki pod szyfonową bluzką… – pisała w "Tygodniku Powszechnym" – "…czego damska widownia nie wybacza i kwituje gromkim śmiechem w miejsce zwyczajowego szlochu. Dramaturgię szlag trafia, ręka z chusteczką zamiera w pół drogi, katartyczny rytuał kina dla kobiet nie dopełni się".
Niezależnie od tego, czy mokra bluzka Danuty Stenki zaburzyła katartyczny rytuał – "Nigdy w życiu!" z całą pewnością stało się klasykiem polskiego mainstreamowego kina kobiecego. W socialmediowych dyskusjach łatwo dostrzec, że jest to obraz, do którego Polki chętnie wracają. – Od kiedy pamiętam, był to jeden z ulubionych filmów mojej mamy – przyznaje krytyczka filmowa Daria Sienkiewicz, która oglądała "Nigdy w życiu!" wielokrotnie jako dziewczynka i nastolatka. – I za każdym razem, gdy go oglądałyśmy, to Judyta była dla mnie symbolem kobiety sprawczej, niezależnej – twierdzi. – W polskich filmach takich rzeczy się wtedy zbyt często nie widywało. Podobnie jak obecnych tu relacji między kobietami: między matkami i córkami, między Judytą i jej przyjaciółką Ulą. Wielokrotnie widziałam też dziewczyny, które do Judyty się porównują. Niedawno na Instagramie podróżniczka Dodo Knitter pokazywała, jak buduje sobie drewniany dom, i pisała, że czuje się stuprocentową Judytą. Grocholi udało się stworzyć symbol, który wciąż jest żywy.
Powyższy fragment pochodzi z książki "Podcastex. Polskie milenium" Mateusza Witkowskiego i Bartka Przybyszewskiego, która ukazała się nakładem wyd. W.A.B.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o "Zabójcy" Davida Finchera, "Informacji zwrotnej" z Arkadiuszem Jakubikiem oraz ostatnim sezonie "The Crown", gdzie, spoiler, ginie księżna Diana. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.