Twardoch w teatrze. Kultowy "Król" przeniesiony na scenę, a jakże, po królewsku
Teatralni rewolucjoniści przygotowali wspaniały, choć bardzo tradycyjny spektakl. Czy to konformizm czy prowokacja?
Prawie cztery godziny wciągającej akcji, znakomite rozwiązania inscenizacyjne, imponujące aktorstwo - spektakl „Król” to jedna z najciekawszych nowości teatralnych. Mocno oczekiwana adaptacja niezwykle popularnej powieści Szczepana Twardocha spełniła ogromne pokładane w niej nadzieje. Ta realizacja zadaje jednocześnie ważne pytanie o dzisiejszy status jej autorów: reżyserki Moniki Strzępki i dramaturga Pawła Demirskiego.
Żydowska mafia i faszystowskie bojówki w Warszawie
„Król” to bardzo luźno oparta na faktach opowieść o przedwojennej Warszawie. Jej głównym bohaterem jest Jakub Szapiro (w tej roli Adam Cywka) żydowski bokser, który - wraz z weteranem piłsudczykowskich socjalistycznych bojówek (Krzysztof Dracz jako Kum Kaplica) - trzęsie stołecznym półświatkiem. Tłem tej klasycznej gangsterskiej opowieści są polityczne zawirowania ostatnich lat II Rzeczpospolitej - narastający konflikt między rodzimymi faszystami a działaczami całej reszty sceny politycznej.
Strzępce i Demirskiemu bardzo skutecznie udało się przenieść na scenę obie te warstwy powieści, a zarazem jej imponujące tempo. Pierwsza część spektaklu to prawdziwa lawina wydarzeń i wrażeń. Twórcy umiejętnie wykorzystują wszystkie inscenizacyjne możliwości teatru: na obrotowej scenie robiąca spore wrażenie swoim rozmachem scenografia raz jest ekskluzywnym burdelem, raz - popularną stołeczną kawiarnią, a zaraz - mieszkaniem żydowskiej rodziny. Czasem akcja mknie w ogromnym tempie, wykorzystując techniki przypominające filmowy montaż, innym razem - zwalnia w rytmie piosenek: łotrzykowskich ballad z najciemniejszych zakamarków stolicy albo nowych wersji utworów z archiwum światowej popkultury.
Królewskie aktorstwo
Przedstawienie zrealizowane w taki sposób, oparte na wyrazistych postaciach, jest bardzo wymagające od aktorów. A ci robią tu znakomitą robotę: obecny na scenie w zasadzie przez cały czas Andrzej Seweryn, dyrektor Teatru Polskiego, dobrze wygrywa zagubienie swojej postaci w czasie i przestrzeni, znakomicie wypada Dracz, zarówno w chwilach tryumfu, jak i upadku, Cywka ma w sobie wystarczająca charyzmę, żeby unieść książkową siłę swojej postaci.
Ale prawdziwą perłą obsady okazuje się Paweł Tomaszewski. Młody aktor gra w przedstawieniu Strzępki kilka epizodycznych ról, ale każda z nich to prawdziwy aktorski majstersztyk. To warte podziwu tym bardziej, że wszystkie te postaci mają zupełnie inny charakter, a Tomaszewski potrafi w ciągu zaledwie kilku minut przeskoczyć między bardzo odległymi diapazonami: z cudownie „przegiętej” na każdym poziomie roli „przegiętego” dziennikarza-homoseksualisty potrafi płynnie przejść do niemal wzruszającej postaci połamanego przez życie weterana.
Zdecydowanie mniej widoczne są postaci kobiece - ale to raczej nie problem spektaklu Strzępki i Demirskiego, ale niezwykle mocno nasączonej testosteronem, bardzo męskiej i męskocentrycznej prozy Twardocha.
Materiał na teatralny przebój
„Król” to przedstawienie bardzo efektowne i udane, ale jednocześnie - na wielu poziomach - bardzo tradycyjne. To mocne zaskoczenie, jeśli wziąć pod uwagę, że zrealizowała je para twórców uważanych za największych rewolucjonistów polskiego teatru ostatniej dekady. Artyści, którzy do tej pory słynęli z radykalnego obalania granic i schematów, związanych z konstrukcją narracji czy budową postaci - w ich spektaklach na jednej scenie potrafiły się np. spotkać bohaterowie z różnych epok, postaci historyczne i wymyślone, a nawet sam bóg - zdają się w najnowszym przedstawieniu niemal zupełnie porzucać swój język i styl. Nawet adaptując cudze teksty - jak ostatnio „Jądro ciemności” Josepha Conrada - Strzępka i Demirski traktowali je pretekstowo, robiąc z nich kolejny „swój” spektakl. Tym razem jest zupełnie inaczej - idą bardzo mocno z duchem tekstu i nie wywracają go na drugą stronę.
Z jednej strony można to odczytywać jako ukłon, a może wręcz kompromis wobec bardziej tradycyjnego, mieszczańskiego teatru: było nie było artyści pracowali w Teatrze Polskim, scenie która w żaden sposób nie kojarzy się z formalnymi eksperymentami czy ideowymi manifestacjami. Było nie było: to ich pierwszy spektakl, który z przyjemnością obejrzą „zwykli” widzowie, tacy którzy w teatrze nie szukają transgresji, ale dobrej opowieści, wartkiej akcji, wyrazistych bohaterów i pamiętnych obrazów. Było nie było: to ich pierwsza szansa na teatralny „przebój”: spektakl na który będą przychodziły tłumy.
Przemycanie idei
Choć ten gest wydawać się może czymś na kształt stępienia ostróg, odłożenia rewolucyjnych sztandarów do schowka. Gest, który może wręcz wyglądać na swego rodzaju kompromis z kulturalnym mainstreamem. Z drugiej strony Strzępka i Demirski przemycili do mainstreamowego krwiobiegu sporo wirusów własnego stylu i poglądów.
Wystarczy zwrócić już choćby uwagę na spektakularną, a w jakimś sensie prowokacyjną promocję spektaklu: od tygodni cała Warszawa pełna jest charakterystycznych, minimalistycznych plakatów z ogromną gwiazdą Dawida. Tak wielu żydowskich symboli nie było chyba w mieście nawet przeć wojną, kiedy w stolicy mieszkały tysiące Żydów. Inna rzecz to motywy czy nawet konkretne zdania z powieści Twardocha, które Demirski wyciągnął na pierwszy plan: wyraźna apoteoza socjalizmu czy radykalne szyderstwo z faszystowskich tendencji w polskim społeczeństwie - to ostatnie brzmi szczególnie wyraziście w kontekście dzisiejszego odradzania się i przyzwolenia na takie poglądy.
W takich działaniach Strzępki i Demirskiego można dostrzec elementy strategii stosowanej często po to, żeby „oswoić” masowego odbiorcę z rewolucyjnymi ideami. W atrakcyjnym narracyjnej i wizualnie spektaklu przemycają swoje idee. Widz ogląda wciągające rozgrywki między przedwojennymi gansterami, ale jednocześnie niepostrzeżenie dostaje komunikat wyrażony w prostych słowach Kaplicy o tym, że bycie socjalistą to jedyna forma bycia uczciwym wobec innych ludzi.