Wysokie słupy dymu na tle porannego nieba były doskonałym drogowskazem.
- Fjandinn! – zaklął Rodon, wciąż starając się uspokoić oddech.
Był jedynym, którego szaleńczy bieg z Blaakysten nie pozbawił bez sił. Jego domownicy i ludzie z załogi okrętu, zbrojni w co kto miał, ciężko dyszeli z wyczerpania, siedząc pod oszronionymi drzewami. Nawet zawadiaka Harald wydawał się nieludzko zmęczony. Ale nie Rodon.
Ogromny wojownik, skryty wśród zmarzniętej leszczyny, zaciskał mocno zęby i śledził spod krzaczastych brzmi wydarzenia w wiosce. Kilka domostw dopalało się już, a tryumfalne pokrzykujący napastnicy wynosili z płonących chat worki oraz kuferki i spędzali powiązanych jeńców. Wśród łupieżców wyróżniał się szczególnie jeden czerwonogęby mąż w wielkim hełmie z osłoną na oczy i splecioną w warkocz brodą. On wydał rozkaz i na środku wioski zestawiono kilka wozów, do których wojownicy jęli wrzucać łupy.
- Co to za jedni? – Harald podczołgał się do Rodona.
- Co, mowy nie słyszysz? – burknął Troll. – Swioni.
- Na co czekamy? Teraz na nich trza walnąć. Nim część z łupami odejdzie.
- Þegiðu, fíflið þitt! - odwarknął Rodon. - Niech idą!
- Puścisz ich z łupami?
- W co wozy zaprzężone?
- W woły przecie...
- Ano. A woła pieszo pijany nawet doścignie. Niech tedy jadą. Część jeno w wiosce ostanie i łacniej przyjdzie nam ich rozgonić!
- A potem wozy dopadniemy i...
- Wreszcie żeś ruszył tym łbem - rzekł Rodon, splunął wściekle i odwrócił się w kierunku zdyszanych wojów. - Hej, tam! Skoczymy na nich rychło, niech ino wozy odjadą. Rozważnie się bijcie, bo wozy z łupami potem dognać nam trza będzie, a i drakkar ichni spalić. I żeby żaden z tych psubratów z życiem nie uszedł.
- Jednego a dwóch żywcem ujmijcie, panie - rozległ się cichy głos obok.
Rodon spojrzał koso na kapłana. Twarz Konrada była blada, a oczy pełne przerażenia. Szeptał jakieś słowa, na których dźwięk wojownicy odwracali głowy i szybko wykonywali gesty odczyniające uroki. Rodon zagryzł wargę, jakby jeszcze raz chciał spytać, co mnich, człek pokorny, robi tam, gdzie pracują miecze i topory, lecz potrząsnął tylko głową.
- Ech – mruknął. – Gotujcie się!
Arnul przełknął ślinę. Oto nadchodziła chwila, na którą długo czekał, chwila, w której pokaże Haraldowi, że i on swoje potrafi. A mimo to nie mógł opanować drżenia. Zimno mi, bo mróz silny, wytłumaczył sobie, przeszyty kolejnym dreszczem. Ostrożnie wychynął zza krzaka, tylko po to, by znów ujrzeć płomienie i zgliszcza. To już zaraz... – pomyślał, na darmo próbując wzbudzić w sobie radość i uniesienie.
Do trzasku płomieni i okrzyków wikingów dołączyło skrzypienie wozów. Arnul uświadomił sobie, że wojownicy Rodona poruszyli się niespokojnie. Ogarnął go przenikliwy chłód. Już nie chciał imponować Haraldowi, zapragnął być daleko, daleko stąd lub chociaż skryć się za czyimiś plecami. Co też mi przyszło do głowy, skarcił siebie. Sławy bohatera szukać? Przecież nie jestem wojownikiem! Nie!
- Árás! - ryknął Rodon. - Śmierć wam pisana, gnuśne wieprze! Najparszywszy skald nie zaśpiewa o tym, jak wyzdychaliście! Fyrir Þór
! - Torden! - zawył Harald. - Jak żyta was natnę, ścierwa! Torden, Torden! Öxin mín er blóðþyrst!
- Myśmy tę zarazę przywiedli, my ją wyżniemy! - Vidar zakręcił młyńca mieczem i wybiegł zza drzewa. Załoga knorra ruszyła za nim i gnającymi przodem ludźmi Rodona. - W imię Boże! Árás!
W powietrzu zaświstały strzały. Oszołomiony Arnul spostrzegł, że zewsząd biegną wymachujący bronią ludzie; nagle ktoś go trącił i pchnął naprzód. Teraz już pędził wespół z innymi. Biegł jak szalony, piskliwie naśladując ryki szarżujących wojów i wymachiwał toporkiem. Owładnęło nim uniesienie silniejsze od strachu, a w twarz uderzały go fale gorąca, które biło z płonących chat.
Swioni zupełnie nie spodziewali się ataku. Biegnący przodem Rodon zamachnął się mieczem na najbliższego wikinga. Ten instynktownie zasłonił się tarczą, lecz silny cios Trolla pchnął go prosto na Haralda, który bez wahania opuścił swój topór po wewnętrznej stronie jego kolan. Straszliwy wrzask ranionego woja jakby złamał czar. Swioni drgnęli, a ich brodaty przywódca wykrzyknął kilka rozkazów.
- Árás!
Rodon i Harald rzucili się na odzyskujących rezon Swionów i roztrącili ich, nim napastnicy zdołali zewrzeć szyk. Wyrwę natychmiast wypełnili wojownicy Rodona i w okamgnieniu potyczka rozbiła się na pojedyncze starcia. Miecze i topory odbijały szkarłatne płomienie, potem zalśniła na nich inna czerwień, gdy rozbryzgiwana krew z sykiem wpadała w ogień.
Rodon ani myślał wdawać się w walki z kimkolwiek z napastników. Ciężko dyszał, rąbiąc na prawo i lewo, parł w stronę rudobrodego przywódcy Swionów. Uderzał, nie patrząc, gdzie pada cios, odtrącał próbujących zajść go od tyłu, rozłupywał tarcze i przebijał ogniwa kolczug; miecz zdawał się drobiazgiem w ogromnej, owłosionej pięści.
- Berserkr! - krzyknął któryś ze Swionów, przerażony.
- Dawać łuki!
- Spaliłeś moje sioło! – Rodon splunął, odtrącając kolejnego przeciwnika. Brudna od dymu twarz Trolla lśniła potem, a oczy błyszczały niczym u dzikiego zwierzęcia. Swioński przywódca zaklął pogardliwie i skoczył ku Rodonowi.
Kilka kroków dalej Harald pchnął swego przeciwnika w błoto i wykręciwszy toporem młyńca nad głową, z głuchym mlaśnięciem wbił ostrze w plecy wroga. Wyrywając żeleźce, dostrzegł kątem oka, jak walczący nieopodal Swion zamierza się na ranionego domownika Rodona. Błyskawicznie dokonał wypadu w bok, by odwrócić uwagę napastnika. Swion odskoczył, a wtedy wybawiony z opresji Norveghr pchnął go ułomkiem oszczepu w biodro. Ranny wiking krzyknął, opuszczając tarczę – ów moment wystarczył Haraldowi do wyprowadzenia zamaszystego cięcia. Ostrze topora grzmotnęło w czaszkę pirata.
Ocalony kmieć podźwignął się i spojrzał na dyszącego ciężko, skrwawionego Haralda.
- Thor cię prowadzi, synu – wychrypiał z grymasem bólu, chwytając się za ramię.
- Zawsze - odburknął Dan, odwracając się w stronę pola walki. Bitwa nie rozgrywała się pomyślnie dla nich. Swioni odzyskiwali panowanie nad sytuacją i, spychając ludzi Rodona, łączyli się w mur tarcz. Na pokonanie morskich zbójów, walczących w szyku, było ich zdecydowanie za mało.
Naraz od strony niewidocznych już wozów poniósł się wrzask. Harald zadrżał - wracali wikingowie, których zostawiono do ochrony łupów! Zaklął wściekle i rozejrzał się. Swioni wznosili już tryumfalne okrzyki, wśród ludzi Rodona wielu było rannych. Gdzie jest Vidar i jego załoga?
- Dorwę cię, ty islandzki psie! – ryknął, lecz naraz umilkł zaskoczony. Któryś ze Swionów wrzasnął z bólu, zaraz po nim drugi, trzeci...
Po drugiej stronie wsi klęczący w śniegu Vidar starannie obejrzał wyciągniętą z kołczana strzałę, po czym jednym płynnym ruchem nałożył ją na cięciwę.
- Dobrze celujcie - szepnął do ludzi. - Oby nie w swoich.
Skalli Mors uniósł łuk, a za nim reszta. Zaskrzypiały cięciwy, ktoś splunął. W moment później powietrze zgęstniało od strzał.
Arnul znalazł się w samym środku bitwy. Stał oszołomiony, ściskając swój toporek. Wokół biegali ludzie, a ich krzyki ogłuszały go. Czyjaś gorąca krew chlusnęła mu na twarz, gdy wojownik Rodona zwalił się w błoto tuż przed nim. Karzeł odskoczył z krzykiem.
- Usuń się, otroku! - krzyknął któryś z wojów Rodona, wyrywając do przodu z zakrwawioną twarzą.
Szlochając, Arnul cofał się krok za krokiem, a przez jego umysł przelatywały chaotyczne myśli. Ponoć miecze karłów są dzielne! Przecież Dwalin i Nordri i Lofar, wielcy wojowie... Dziadyga Johan bajał, że... Haraldowi chciałem dorównać, ja! Ja chybiam raz na cztery rzuty! Harald jest dzielny... Dwalin... Mój topór...
Łzy zaćmiewały mu widok. Naraz jak we mgle ujrzał ogromnego Swiona, napierającego ze skrwawionym toporem na któregoś z wojowników Rodona. Wstrzymał oddech, w jednej chwili mgła się przejaśniła, a toporek od Randiego pomknął przemknął przez dym, wgryzając się w ramię Swiona. Ten jęknął i zatoczył się, a jego przeciwnik ciął jak błyskawica. Z otwartych ust wikinga buchnęła krew i zwalił się na ziemię jak kłoda.
Woj Rodona wyszarpnął swój oręż i spojrzał z wdzięcznością na Arnula.
- Dobra robota, karle! - wykrzyknął chrapliwie.
Karzeł stał jak wryty, kiedy świsnęły strzały. W wojów Rodona wstąpiły nowe siły. Swioni odskoczyli, zostawiając wielu rannych i kryjąc się za tarczami, próbowali dawać opór wśród chat. Strzały mknęły za nimi niestrudzenie.
- Sprzyja ci ten twój Bóg, Islandczyku! - Harald zgrzytnął zębami. - Torden! - ryknął, wyskakując zza chaty.
- Harald! - wrzasnął Rodon, przestępując nad bezgłowym trupem swiońskiego høvdinga.
- Tuś jest! - doskoczył doń Dan.
- Łebski woj z tego Vidara, co? - splunął Rodon. – Od tyłu zaszedł, suczy syn, i...
- Wielka kupa od lasu bieży! Musi ci, co wozów strzegli! – Dan nie pozwolił mu dokończyć.
- Tedy nie aż taka kupa! - odkrzyknął Rodon. - Tuzin, dwa może! Krzyknij o tym żeglarzom, ja moich zbiorę!
- Bíddu! - Harald chwycił go za ramię. - Tam patrz!
W gęstym dymie zobaczyli Vidarowych łuczników, którzy odwracali się, by przywitać strzałami nadbiegających. Widzieli skalda, który klęczał za pniakiem do rąbania drzewa tuż przed swymi ludźmi. Zgiełk od strony lasu zmagał się, Rodonowi także wiwatowali, zagłuszając wrzaski ranionych Swionów. Tu i ówdzie rozległy się okrzyki z obcym akcentem: “Poddajem się! Litości!”.
- Chytry Islandczyk, jucha! - warknął z satysfakcją Rodon.
- Zbierz swoich, Rodon i daj im odpór! - zawołał Harald. - Ja wozy dognam!
- Sam jeden?
- Cha, cha! Ja? Thor nade mną czuwa! - krzyknął już w biegu Dan.
- Pobiegniem za tobą!
- Bóg z nami! - wołał Vidar, śląc strzałę za strzałą w zbliżającą się kupę Swionów.
Arnul, nie zważając, że błoto chlupie mu pod nogami, usiadł i zakrył twarz dłońmi.