Ten Typ Mes wydał książkę. Nie ma litości dla influencerek
"Dwa psy przeżyły" to książka Piotra Schmidta, znanego lepiej jako raper Ten Typ Mes. Na łamach Wirtualnej Polski przedstawiamy wam jeden z fragmentów. Dostaje się w nim polskim influencerom.
Piotr Schimdt, znany wszystkim jako Ten Typ Mes, wydał książkę "Dwa psy nie przeżyły".
Główny bohater powieści to Walter E. Producent muzyczny, samotnik i pieniacz postanawia popełnić samobójstwo. Zanim ostatecznie wymiksuje się ze świata żywych, chce jednak wyrównać rachunki. Nadać swoim fanaberiom znaczenie, rozliczyć teraźniejszość, którą zafascynowani przyszłością rówieśnicy zdają się lekceważyć. Jad, ironia, seks, używki i muzyka nakręcają bohatera, który lubi stawiać się w roli sędziego.
Poniżej przedstawiamy fragment książki warszawskiego rapera.
ZOBACZ: Ten Typ Mes o wyroku Bonus RPK: "Niewinny chłopak trafia do więzienia"
Śmierć Cookie, znalezionej na ulicy Hożej w rozkraczonej pozie i przy akompaniamencie szczekania Mordy pośród kilku gadżetów typu sekator czy rozcięta smycz, rozbawiła przybyłych na miejsce funkcjonariuszy. Widziałem w reportażach z miejsca zdarzenia, że nawet ustawowo zobligowani do zachowania powagi policjanci mieli w oczach pewien błysk ekscytacji. Ci młodsi na pewno o niej słyszeli; taka wszędobylska w mediach, taka od niedawna bogata, a tu trzeba zabezpieczać ślady, fotografować…
Jeszcze wczoraj gorąca, a dla nich, przy pierwszym kontakcie, już całkiem zimna. Sztywna i cięższa niż sądzili. Internet, jak to się mówi, huczał od plotek, choć ten "huk" to tylko tysiąc niemych znaczków przy komentarzu "anty" lub sześćset przy takim "pro". Teorie spiskowe napływały falami – może zabił ją hejter, a może lover, a może jednak to napaść na tle seksualnym, rabunkowym? Żadna nie zaskakiwała. Usunięciu tego szkodnika trzeba było nadać kontekst. "Zamach bombowy na miarę naszych możliwości" przypisać jakiejś "organizacji terrorystycznej".
Każdy kwadrans spędzony na scrollowaniu nietrafionych diagnoz igrał z moją cierpliwością. Nikt nie wali do drzwi? Gdzie ten słynny "łomot o szóstej nad ranem"? Mam krew na rękach – lub raczej aromat bąka na ciele – i nic? Instagrama nawet nie włączyłem, nie chciałem przypadkiem zarazić się syfem z tej aplikacji. Wystarczały newsy o movemencie pieczenia makowców – bo mak jest żałobnie czarny, a cookie znaczy "ciastko" – przez influencerów łączących się (via te wypieki) w bólu z nic z tego wszystkiego nierozumiejącą, liczną rodziną ofiary.
Taka była kochana – nasza Cookie! Każdemu zawsze pomogła! Skromna, oczytana, polska księżna Diana! W notatkach dodawałem kolejne zdania do oświadczenia, które teraz widzicie. Nie szło to za dobrze, niepotrzebnie czytałem wcześniej te sprzeczne, gorące komentarze. Tymczasem telefon cały świecił i wibrował połączeniami od Marcina. Po drugiej kawie wreszcie odebrałem, a jeden z ostatnich ludzi z zasadami – czy tak należałoby przetłumaczyć znane z rapu last man standing? – głosował zdyszany:
– Spotkajmy się, pilnie, ale tak pilnie w opór.
– Jak pilnie? Idę kupę – planowałem raczej przeglądać dalej newsy o martwej lasze z Hożej, niż wyściubiać nos gdziekolwiek. Nie pałałem też sympatią do Marcina, odkąd wiedziałem, że zaliczył trójkąt z Natalią Shtar i jej asystentką tej samej nocy, której ja mogłem jedynie ocierać chemiczne, gazowe łzy.
(...) Look, który wyświetliłem na lustrze, pasował nie tylko do filmowego dziadka Eastwooda, ale też do "Wściekłych psów" Tarantino i nawet uśmiechnąłem się do siebie pod nosem. Rozejrzałem się po mieszkaniu. Znane z miejskich kronik ubrania złożone w kostkę, przed-samobójcze porządki, o nie, nic z tych rzeczy, ktoś to będzie musiał pozmywać albo wywalić do śmieci. Nie ścielę łóżka. Może tylko wyleję resztkę zupki chińskiej do kibla, organiczne odpady mnie obrzydzają, burdel może być, ale larw much czy innych paskudztw sobie w bazie nie życzę nawet po pogrzebie.
Kochaaani, drodzy czytelnicy, zaraz wyślę skróconą wersję tego listu do kilkunastu redakcji. W tej wersji nie uświadczycie ani słowa o ojczymie, Adamie ani Marcinie. To, co przeczyta tylko moja rodzina znacznie później, wyślę pocztą analogową do siostry. Należy jej się wersja bez cenzury, z Bogdanem, z motywami osobistymi i z danymi znajomych – siostrze ufam, że longa zachowa dla siebie. Mediom dostarczę tylko kilkanaście stron wywodów o świecie i sprawiedliwości – taką też
papierową wersję włożę w wewnętrzną kieszeń marynary, a następnie wsiądę w volvego. Na strzelnicy wypożyczę ulubiony izraelski pistolet jericho, lekki i łatwy w obsłudze, po czym palnę sobie w ten przeciążony sagan.