Trwa ładowanie...
fragment
15 kwietnia 2010, 10:41

Tekstylia. O rocznikach siedemdziesiątych

Tekstylia. O rocznikach siedemdziesiątychŹródło: Inne
d2w6tlq
d2w6tlq

*Wszyscyśmy z White'a *
_ Nieżyjący już R. G. Collingwood utrzymywał, że historyk jest przede wszystkim narratorem, i sugerował, iż wrażliwoć historyczna przejawia się w zdolnoci do stworzenia wiarygodnej opowieci na podstawie zbioru "faktów", które w swej nieprzetworzonej postaci nie mają sensu._
Hayden White, "Poetyka pisarstwa historycznego"

Wydaje się nie ulegać wątpliwości, że nasze rozumienie historii czy historycznego pisarstwa ciągle przywiązane jest do długiej i szacownej tradycji krytycznej, uznającej historię za swoisty archetyp "realistycznego" bieguna reprezentacji.
Mówiąc inaczej, w pisarstwie historycznym urzeka nas przeświadczenie, że obcujemy z minionymi faktami, że przebiegając wzrokiem przez kolejne zdania prac z zakresu historii przenosimy się w czasy dawne, a to, czego z prac owych się dowiadujemy jest niczym innym jak zobiektywizowanym przedstawieniem historii. Rzecz ma się podobnie w przypadku literatury minionej. Podobnie, jednak nie tak samo. Tu bowiem obcujemy nie z faktami, ale artefaktami, nie z wydarzeniami, ale dziełami literackimi, nie z prezentacją wydarzeń, ale interpretacją dzieł.

Jednak również w historii literatury możemy odnaleźć paralelną do tradycji krytyki historycznej szkołę myślenia o działalności krytycznej jako odkrywaniu obiektywnie istniejącego sensu. Chodzi rzecz jasna o szkołę hermeneutyczną, zakładającą, iż w dzieło literackie wpisany jest sens, do którego na drodze praktyk interpretacyjnych prędzej czy później powinniśmy dotrzeć. Dobrym krytykiem jest więc ten, który dysponuje na tyle rozbudowanym aparatem krytycznym, by dotrzeć do sedna literackiego dzieła. Sedno to ujawnia się w koherencji krytycznego dyskursu. Mówiąc inaczej, na wzór harmonii panującej w świecie będącym strukturą, istnieje harmonia w wierszu, powieści czy dramacie, które również są strukturami i stąd, jeśli krytyk jest w stanie pokazać mechanizmy rządzące utworem literackim, oznacza to ni mniej ni więcej, iż dotarł do jego sensu. Podobnie rzecz ma się na poziomie większych segmentów dyskursu. To jest na przykład na poziomie historii literatury. Istnieje struktura wynikająca z ustrukturyzowania
świata, do której należy dotrzeć, którą trzeba odkryć, a potem opisać i tak powstaje historia literatury.

Nic bardziej mylnego.

Dzieła literackie, podobnie jak wydarzenia historyczne, same w sobie nie zawierają żadnego sensu. Historyk literatury ma więc za zadanie przetworzenie owych dzieł na potrzeby własnego dyskursu. Przetworzenie ich tak, by połączone w opowieść zdawały się przekonywać co do swej prawdziwości. Nie można odkryć historii literatury, takowa bowiem nie istnieje. Historię literatury można natomiast stworzyć. Przetworzenie zaś polega na interpretacji dzieł literackich, przyporządkowaniu jednych drugim, odrzuceniu niepasujących do całości, krótko mówiąc ustrukturyzowaniu opowieści tak, by z jednej strony była przekonywująca, z drugiej elastyczna na tyle, by można było swobodnie dołączać do niej kolejne elementy, a te już w niej zawarte zmieniać w miarę potrzeb czy w miarę potrzeb z niej usuwać.

d2w6tlq

Czyich potrzeb?
Potrzeb historyka literatury.
Podmiotu kreującego ujęcie historyczne.
Indywidualności, która tworzy fikcję zwaną historią literatury, która na własną odpowiedzialność selekcjonuje literackie dzieła i robi wszystko, by przekonać czytelnika, że bynajmniej nie obcuje z kłamstewkiem, wymysłem czy pomysłem, ale jak najbardziej usankcjonowaną prawdą o rzeczy.

Chcemy przez to powiedzieć, że niniejsza książka nie jest ze wszechmiar zobiektywizowaną prezentacją dokonań formacji, o której tu mowa; nie jest także próbą dostosowania się do krytycznej recepcji twórczości "roczników siedemdziesiątych", to znaczy, nie mamy zamiaru przedstawienia rzeczy tak, jak postrzegane są przez najbardziej wpływowych krytyków; więcej, tworząc niniejszą książkę nie wierzyliśmy, by istniała wizja formacji, którą to wizję postanowiliśmy zobrazować.

Książka, którą oddajemy w ręce czytelników jest fikcyjną opowieścią o literaturze, kreacją dyskursu o "rocznikach siedemdziesiątych", jest permanentnym przeinaczeniem tzw. rzeczywistości, które za cel stawia sobie przekonanie czytelników o prawdziwości tego, co mówimy. Najpierw są teksty, potem ich interpretacje, te interpretacje rodzą poczucie, że coś do czegoś chyba pasuje, więc robimy tak, by pasowało, opisujemy to. I tak rodzi się narracja nazywana historią literatury.

Wysłuchajcie, prosimy, narracji o rocznikach siedemdziesiątych.

Kiedy dwa lata temu postanowiliśmy zorganizować duży festiwal poetycki, pomysł był prosty: zebrać w jednym miejscu, w tym samym czasie najciekawszych młodych poetów, wydać specjalny numer "Ha!artu", poświęcony ich twórczości, wymyślić jakieś nośne hasło i postarać się, by imprezę dostrzeżono w kręgach szerszych, niż tylko literackie. Jak się okazało, jedynie ostatni punkt łatwy był do zrealizowania. Próba realizacji pozostałych od początku zaczęła piętrzyć przed nami pytania, a co za tym idzie, trudności.

d2w6tlq

Bo jak niby wybrać tych najciekawszych, na czyj autorytet się powołać?
Których krytyków zaprosić do napisania o nich?
Tych nieco starszych, a może tych najmłodszych?
I wreszcie, jak miałoby brzmieć nośne hasło, nie będące tylko marketingową zagrywką, ale oddające w jakiś sposób trudności w wyrażeniu czegokolwiek pewnego o poezji najmłodszej.
Używana od jakiegoś czasu kategoria roczniki siedemdziesiąte, wydawała nam się na tyle nieokreślona, że pozostawało niewiele nad zamknięciem jej znakiem zapytania, choć wiedzieliśmy, że jakoś przyjdzie nam się do niej odnieść.
W końcu zdecydowaliśmy się inwitować jak najwięcej poetów, imprezę nazwać festiwalem Zapowiadających się..., a do udziału w tworzeniu festiwalowego numeru Ha!artu zaprosić krytyków najmłodszych i poprzeć ich głosy wywiadem z krytykiem starszego pokolenia.

To, niekiedy odczytywane jako zachowawcze, postępowanie względem nowych autorów miało w naszym zamierzeniu być głosem sprzeciwu wobec poczynań niektórych środowisk, starających się powołać kolejne literackie pokolenie. Dodajmy, środowisk nie tylko młodoliterackich. Pozostała kategoria roczniki siedemdziesiąte. Nie bardzo wiadomo było, co z nią począć.

Z jednej strony za bardzo odsyłała do wspólnoty generacyjnej, by swobodnie się nią posługiwać, z drugiej strony, była na tyle zadomowiona, iż nonsensem byłoby udawać, że nie istnieje. A ponadto, nie mieliśmy pojęcia, czy akurat ci autorzy, których zaprosiliśmy zadomowią się w świadomości czytelników, jako reprezentanci najmłodszej literatury. A jeśli tak, to czy będzie się ich określać mianem "roczników siedemdziesiątych". Po dwóch latach wiadomo, że nasze wybory w dużej mierze były celne. Większość "zapowiadających się..." to już dobrze zapowiedziani, a kategoria - jak to kategoria, najpewniej brać ją w cudzysłów: "roczniki siedemdziesiąte", czyli najmłodsza polska literatura.

d2w6tlq

Trudno określić, kto pierwszy i kiedy zaczął posługiwać się tym terminem. Można jednak odnieść wrażenie, że spór (przyznajmy, mało dynamiczny) o status tej formacji ograniczył się niemal wyłącznie do wymiany zdań na temat samej nazwy. Niektórzy krytycy średniego pokolenia, jak choćby Dariusz Nowacki, są zdania, że termin to o tyle niefortunny, iż stanowi kalkę "żartu", jaki generacji "brulionu" zrobił Paweł Dunin-Wąsowicz, określając ją mianem "roczników sześćdziesiątych", mianem, które wywiedzione ze średniej wieku autorów miało być kpiną z krytycznoliterackich ustaleń i terminologii.

W opinii Nowackiego, krytycy towarzyszący poetom i prozaikom urodzonym w siódmej dekadzie bezmyślnie przejęli pomysł Dunina-Wąsowicza, nie zdając sobie sprawy z jego humorystycznej proweniencji, co jak się wydaje miałoby w oczach krytyka nieco deprecjonować poczynania literackiej młodzi.
Trudno spierać się z oceną Dariusza Nowackiego, jednocześnie podkreślić należy, że najpewniej jest Nowacki w błędzie, sugerując, jakoby to nowi krytycy wprowadzili termin do literackiego obiegu. Wydaje się, że dużo wcześniej określeniem tym posługiwał się Karol Maliszewski, choć, jak zauważyliśmy, nie można tego stwierdzić z całą pewnością.

Jeśli zapytać, który z młodych uczynił jako pierwszy z terminu poręczny klucz dla wskazania zjawisk, nie mieszczących się w ramach poczynań poetów średniego pokolenia, można by wskazać na dość szeroko zakrojoną akcję pod nazwą "Roczniki 70. zmieniają wartę", którą w roku 2000 podjęła redakcja poznańskiego pisma "Pro Arte". Hasło to miało stanowić pretekst do rozpisania konkursu na najciekawsze wiersze autorów urodzonych w siódmej dekadzie oraz najlepszy esej autorom tym poświęcony.

d2w6tlq

Akcja rozpoczęta z impetem została sfinalizowana, jak się wydaje po zbyt długim czasie, by odniosła zamierzony skutek. Chyba najtrafniejszej oceny zręczności i poręczności terminu "roczniki siedemdziesiąte" dokonał Mariusz Sieniewicz, który na łamach internetowej "Witryny Czasopism" stwierdził, że terminem tym posługujemy się najpewniej dlatego, że lepszego po prostu nikt nie wymyślił.
Na podstawie tej krótkiej opinii można świetnie ukazać postawę, którą wobec nazwy formacji powszechnie przyjmują młodzi krytycy i autorzy, a którą można by scharakteryzować zdaniem: Jak zwał, tak zwał, wiadomo o co chodzi.

No właśnie, ale czy wiadomo?
Czy wiadomo jaki charakter ma formacja, której poświęcamy tę książkę, kto właściwie do niej należy, czy można mówić o pokoleniu, czy raczej po prostu o wspólnocie kumpli; a może o innej jeszcze, estetycznej, albo, kto wie - światopoglądowej?
Mówiąc krótko, czy poza sporem terminologicznym, zaistniał spór merytoryczny, a jeśli tak, to co z niego wynikło? Odpowiedź na to pytanie mogłaby brzmieć: chyba zaistniał.

Skąd wątpliwości?
Tekstów, które można by uznać za ważne w materii takiego sporu jest naprawdę niewiele. Poza znajdującymi się w niniejszej książce dyskusjami między Krzysztofem Uniłowskim, a Mariuszem Sieniewiczem, między Grzegorzem Jankowiczem, Karolem Maliszewskim, a IS, kategorią wypowiedzi programowych można by określić niektóre teksty Radosława Wiśniewskiego, Roberta Ostaszewskiego, MW, czy blok wypowiedzi, wypełniających łamy krakowskiego nieregularnika "Nowy Wiek" (nr 3/4, zima 2001).

d2w6tlq

Inną sprawą był numer "Ha!artu", wydany przy okazji festiwalu "Zapowiadających Się...".
Tu bowiem nie mieliśmy do czynienia z wystąpieniami programowymi "roczników siedemdziesiątych", ale z obszernym wywiadem, którego udzielił Marian Stala, w którym między innymi wskazuje czternastu, jego zdaniem, kanonicznych dla tej formacji autorów oraz charakteryzuje nurt tzw. "ośmielonej wyobraźni", a który to wywiad można uznać za głos redaktorów krakowskiego magazynu w kwestii "roczników siedemdziesiątych".

Jako wystąpienia programowe można także traktować pewne teksty kultury - festiwale czy dyskusje, które odbywały się w ich ramach. Ponadto niemal nic. Czasem treści programowe przemycane są przez autorów w wywiadach, ale zwykle treści to na tyle indywidualne, że trudno brać je pod uwagę przy przyjęciu szerokiej perspektywy, choć z drugiej strony patrząc, indywidualizm ten jest niezwykle znaczący.
No właśnie, bo jedyny wniosek, który może płynąć z lektury szczupłej bibliografii wypowiedzi programowych zdaje się brzmieć: nie ma pokolenia, każdy jest osobny, nie łączy nas nic. Stąd między innymi postulowana przez większość krytyków towarzyszących nowym autorom idiograficzność odczytania, indywidualność spotkania z każdą książką, z każdym nazwiskiem. Nie twierdzimy tym samym, że brak w tej krytyce prób ujęć syntetycznych, tym bardziej, że owe ujęcia prezentujemy na dalszych stronach niniejszej książki, chodzi nam raczej o próbę ukazania atmosfery towarzyszącej pisaniu i czytaniu "roczników siedemdziesiątych", atmosfery wyciszenia, rozproszenia.

Jeśli jednak teksty syntetyczne pojawiają się, znaczyć to musi, iż część krytyków dostrzega cechy wspólne różnym autorom i w rzeczy samej tak jest. Jak się zdaje jedyną wspólnotą, która realizuje się w pisarstwie nowych autorów jest wspólnota estetyczna; to znaczy, teksty owych osobnych i rozproszonych zdają się spotykać na przecięciach dróg myślenia o formie, przynajmniej za taką tezą obstają niektórzy krytycy (Robert Ostaszewski, IS, MW, czy wreszcie ze starszych - Karol Maliszwski, który jako pierwszy scharakteryzował estetyczną wspólnotę autorów urodzonych w latach 70., określając ją mianem "nowej tożsamości").

d2w6tlq

Kolejne pytanie dotyczy, jak sądzimy, powodów, dla których owa estetyczna formacja nie chce nazywać się pokoleniem, tym bardziej, że jej nazwa zwraca przede wszystkim uwagę na wspólnotę metrykalną, co nieuchronnie powinno wskazywać na jej generacyjny charakter. Powody są dwa. Pierwszy można by określić jako socjotechniczny. Otóż autorzy z "roczników siedemdziesiątych" nie wykazują zainteresowania, że posłużymy się określeniem niestosownym, zachowaniami stadnymi. Mówiąc inaczej, nie przyznają się do jakiegokolwiek powinowactwa z rówieśniczymi kolegami po fachu, co wyraźnie dostrzec można w samych utworach. I tu powód drugi, czysto krytyczny.

Kategoria "pokolenia" posiada precyzyjne wyznaczniki, opisane przez Kazimierza Wykę. Jest to określenie, wpisujące się w konkretną metodologię krytyczną, a zatem obarczone pewnym aparatem pojęciowym, a nadto, wielokrotnie eksploatowane w historii literatury współczesnej, co sprawia, że tym trudniej pozwolić sobie na krytycznoliteracką swobodę w posługiwaniu się powyższym terminem. W konsekwencji, okazuje się, że nie dysponujemy tekstami literackimi, które pozwoliłyby krytykowi obronić tezę, że "roczniki siedemdziesiąte" są pokoleniem, czy mówiąc precyzyjniej - pokoleniem literackim. Korespondencja tekstów autorów rówieśniczych jest bardzo skąpa i zwykle ogranicza się do kumplowskiej grypsery, czego najbardziej jaskrawym przykładem są utwory poetów śląskich, o czym wielokrotnie pisano. Bodaj jedyną dyskusją (zresztą w duchu ponowoczesnym, zatem - bez wniosków), z jaką spotkaliśmy się w tej formacji, jest dialog między wierszami Tadeusza Dąbrowskiego i Adama Pluszki (oba wiersze w antologii).
Ale brak manifestowania wspólnoty, a więc - brak wiary w jeden typ doświadczenia (posługując się terminologią Wyki, chodziłoby o tzw. "doświadczenie pokoleniowe") to nie jedyny powód, dla którego z trudem by obronić tezę o generacyjnym statusie "roczników siedemdziesiątych".

Sprawa następna dotyczy braku negatywnego punktu odniesienia, to jest czegoś, co Karol Maliszewski zwykł nazywać "schematem konfliktu literackiego", a co w praktyce opierało się na walce młodych ze starymi. Nowi autorzy z nikim nie walczą, tym trudniej ocenić ich postawy, a powiedzieliśmy już, że także unikają wypowiedzi programowych i tu sprawa niezwykła, która w sposób zaskakujący łączy niemal wszystkich autorów urodzonych w siódmej dekadzie. Otóż, jest to pierwsza od czasów romantyzmu formacja, która w sposób zupełnie świadomy odrzuca kontestację dokonań autorów starszych, to jest rezygnuje z dialektyki literackiego konfliktu pokoleń na rzecz ostentacyjnej niekiedy kontynuacji.

Niektórzy krytycy posługują się nawet kategorią "dogmatu kontynuacji", dla podkreślenia mocy, z jaką nowi autorzy odnoszą się do swych bezpośrednich poprzedników, czyli formacji "bruLionowej", choć chodzi nie tylko o to. Na polu krytyki prozy dogmat ów zwykło się określać kategorią "recyclingu", na polu krytyki poezji - ideą "języków obcych". Do owych rozważań generacyjnych warto dodać głos Jerzego Jarzębskiego, który słusznie zauważył, że w dyskursie pokoleniowym, przewidującym silny związek literatury z życiem społecznym, poczynania literackie stymulowane są przez wydarzenia polityczne, co nietrudno zauważyć na przykładzie powojennej historii literatury polskiej. Ostatnim wydarzeniem politycznym, mogącym stymulować życie literackie i twórczość był rzecz jasna upadek komunizmu, potem nic. W efekcie znaleźliśmy się w sytuacji, w której termin "pokolenie" jest terminem marketingowym, nie zaś krytycznym.

Bodaj najlepszym przykładem takiego wykorzystania konotacji terminu była usilna próba powołania tzw. "Pokolenia 2000" w kinie polskim. Dziwne to pokolenie, którego reprezentanci nie tylko uprawiają inne rodzaje kina, ale rozpiętość ich wieku przekracza niekiedy piętnaście lat, a jedynym, co ich łączy jest fakt, że zrobili filmy dla telewizji, za pieniądze telewizji. Podobne zabiegi stosowane były przy powoływaniu innych "pokoleń": "Why?" czy "generacji Nic". Zatem termin "pokolenie", jak zauważa Jarzębski, jest terminem niejako skompromitowanym. Mówiąc krótko, z socjotechnicznego i krytycznego punktu widzenia nie ma mowy o pokoleniu. Stąd podkreślamy, że termin "roczniki siedemdziesiąte" najpewniej jest brać w cudzysłów.

Można by powiedzieć, że w recepcji krytycznej "roczników siedemdziesiątych" rysują się dwie zasadnicze postawy. Jedna z nich byłaby postawą sceptyczną i sprowadzałaby się do stwierdzenia, że jest to formacja spóźniona, że przewrót roku '89 był tak bardzo stymulujący dla wybuchu talentów twórczych, że kolejna formacja skazana jest chcąc nie chcąc na samotność długodystansowca, na medialny ostracyzm i wyciszenie środowiskowe.

Taką postawę reprezentuje m.in. Piotr Śliwiński, wybitny krytyk średniego pokolenia. Postawa przeciwna zrodziła się z przekonania, że pokolenie "bruLionu" nie ziściło pokładanych w nim nadziei, że lata dziewięćdziesiąte były okresem przejściowym między upadkiem literatury zaangażowanej a czymś, nie do końca wiadomym. Idea okresu przejściowego zrodziła się podczas dyskusji, która miała miejsce na łamach "Tygodnika Powszechnego". Otwierający dyskusję tekst Mariana Stali wyrażał opinię, że niestety po roku '89 za przewrotem politycznym nie poszedł przewrót w kulturze i literaturze, że ten ostatni był raczej wymysłem medialnym, nie przekładającym się na realną jakość nowej literatury i nowych idei.

Spostrzeżenie Stali wykorzystał Grzegorz Jankowicz, który w tekście otwierającym panel krytyczny podczas festiwalu "Zapowiadających Się..." przytoczył ideę okresu przejściowego, zadając pytanie, czy wobec zawodu, jaki sprawił "bruLion" nie powinno się szukać nowych wartościowych zjawisk w szeregach formacji następnej, to jest "roczników siedemdziesiątych".

Istnieje także grupa krytyków, która waloryzuje twórczość dwudziestoparolatków, nie wykorzystując idei okresu przejściowego, twierdząc jednak, że jest to pierwsza formacja postmodernistyczna i w tym kontekście warto badać zjawiska rozproszenia, relatywizacji, czy wyciszenia głosów dyskusji. Ocenę pozostawiamy tym, którzy przyjdą po nas.

Wszystko, co zostało tu napisane może sprawiać wrażenie, jakbyśmy porwali się na określanie zjawiska, którego określić się nie da, które stawia opór wszelkim próbom uporządkowania - bądź to przez brak wypowiedzi programowych, bądź przez rozproszenie światopoglądowe czy wreszcie, zwykłą niechęć autorów do kojarzenia ich z kimkolwiek poza nimi samymi, co na polu tekstów zamienia się w skrajny indywidualizm. Czy wobec takich głosów mamy prawo przedstawiać tych kilkudziesięciu pisarzy pod jednym szyldem "roczników siedemdziesiątych"? Mamy! Bo nie jest tak, że opowieść musi kłaniać się pretensjom obiektywizacji, że pierwej fakty, potem ich uszeregowania. Faktów nie ma. Jedyną instancją orzekającą o stanie rzeczy jest narrator. Czy, jak w przypadku tej książki - narratorzy. Wszyscyśmy z White'a.

* Piotr Marecki, Igor Stokfiszewski, Michał Witkowski*

d2w6tlq
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2w6tlq

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj