"Teatralne zbydlęcenie"? Absurd. Pokazali, co ludzie myślą o Smoleńsku
Owszem, w jednej ze scen para uprawia seks w pozycji "na Smoleńsk", w innej torreador macha czerwoną płachtą na tle wraku, ale trzeba się mocno napracować, żeby z tego spektaklu zrobić skandal.
Jedna z ostatnich tegorocznych polskich premier teatralnych to spektakl pokazywany w łódzkim Teatrze Nowym, "Smoleńsk Late Night Show". Dzieło reżysera Jakuba Zalasy, na podstawie tekstu, który napisał wspólnie z Piotrem Pacześniakiem i Bartkiem Cwalińskim. Ten pierwszy był w tym projekcie także dramaturgiem, drugi - wystąpił w głównej roli, dynamicznego i diabolicznego Conana Barbarzyńcy, prowadzącego tytułowe telewizyjne show.
Czy to spektakl ważny? Na pewno. Ważny, potrzebny i ciekawy. Czy jest obrazoburczy, jak chciałaby prawica, która natychmiast po premierze wpadła w etyczne wzmożenie i ogłosiła skandal? Ani trochę. W żadnym stopniu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Hity i klapy. Najgłośniejsze filmy roku
Dużo grzybów w barszczu
Na pierwszym planie spektaklu "Smoleńsk Late Night Show" są dwie pary, "zwykli Polacy", którzy trafiają do telewizyjnego programu, gdzie właśnie tacy ludzie mają rozmawiać o ważnych sprawach. Już na miejscu, w telewizyjnym studiu, dowiadują się, że tematem tego wydania ma być katastrofa smoleńska. I wtedy okazuje się, że w tym kontekście ich obecność w programie wcale nie jest tak przypadkowa, jak się mogło początkowo wydawać: jedna z kobiet jest kontrolerką ruchu lotniczego, druga - stewardessą, jeden z mężczyzn - urzędnikiem państwowym, drugi - profesorem mykologii, nauki o grzybach.
Mimo wysiłków prowadzącego program okazuje się niewypałem i kończy w zaskakujący sposób: cała czwórka w przerwie na reklamy wychodzi ze studia i jedzie do domu. W drugiej części show bohaterem staje się artysta, performer w stroju orła, specjalizujący się w radykalnych działaniach w przestrzeni publicznej. Rozmowa z nim sprawia, że prowadzący porzuca swój dotychczasowy wszystkowiedzący i bezczelny ton i obnaża się - dosłownie i w przenośni - przed widownią, niejako przyznając się do klęski: nie udało mu się ani wywołać skandalu, ani odpowiedzieć na ważne pytania, ani doprowadzić do narodowego pojednania.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Dajcie spokój z tym Smoleńskiem…
No dobrze, ale co to wszystko mówi o Smoleńsku? Z niemal każdej sceny tego spektaklu wyłania się mocna deklaracja jego twórców, której wymowę można streścić w jednym zdaniu: "dajcież nam już wreszcie spokój z tym Smoleńskiem". Żeby rozwinąć jej sens, trzeba zacząć od ważnej informacji: autorzy spektaklu urodzeni są na przełomie wieków, w chwili katastrofy smoleńskiej mieli około dziesięciu lat i znacznie bardziej niż ona obchodziły ich wtedy gry komputerowe czy zabawy na podwórku.
I jeśli potraktować ten spektakl jako wypowiedź pokoleniową, trzeba uznać, że dla dzisiejszych dwudziestokilkulatków to temat, który sam w sobie nie jest w żaden sposób interesujący. Dla nich sprawa jest prosta: to była katastrofa lotnicza, która pokazała fatalne funkcjonowanie struktur państwowych, osobista tragedia dla rodzin ofiar. I tyle. Nie ma się tu nad czym zastanawiać, nie ma czego roztrząsać, zdają się mówić twórcy przedstawienia, żartując sobie tu i ówdzie z prac podkomisji badającej sprawę, publicznego rozdrapywania ran czy pomnika w formie "schodów donikąd".
Ciszej nad tymi trumnami
Problemem jest bowiem, zdaniem autorów spektaklu, zupełnie co innego: to, co się dzieje wokół tej sprawy od ponad dekady - Smoleńsk to bowiem, jak mówi ze sceny jedna z postaci, "narodowa trauma, która zamieniła się w wielki medialny cyrk", a co więcej skutecznie podzieliła Polskę.
W tym kontekście spektakl Zalasy, okazuje się potężnym oskarżeniem wobec wszystkich tych, którzy od lat "grają" tematem Smoleńska i doprowadzili do tego, że ta niepodważalna tragedia została "już dawno wywleczona ze świątyni. To już nie jest sacrum, to profanum". O "ciszę nad tymi trumnami" w spektaklu apeluje m.in. stewardessa, która zapytana o to, jak jej środowisko, inne stewardessy, upamiętniają śmierć koleżanek, z wściekłością odpowiada brylującemu i popisującemu się prowadzącemu: "na pewno nie w takich miejscach, jak to". Ktoś inny dodaje: "są konflikty, których nie da się rozwiązać. A telewizja to najgorsze miejsce, żeby o nich rozmawiać".
Prawica chce widzieć w tym spektaklu skandal? Skandalem, zdaniem jego twórców, jest właśnie to, co robi prawa strona sceny politycznej od ponad dziesięciu lat: sprowadzanie tragedii smoleńskiej do wymiaru krwawego spektaklu, rozgrywajacego się nieustannie na ekranie telewizji, na miesięcznicach czy mszach świętych.
Nasz dom, nasz świat
Skoro więc młodzi twórcy nie chcą grać w tę grę, co proponują w zamian w swoim spektaklu? Przerzucają piłkę na dwa inne boiska. Jednym jest sfera prywatna, w której - być może? - łatwiej będzie uzyskać porozumienie, niż na oświetlonej jasnymi reflektorami arenie publicznego sporu. Symbolicznym, świadomie kiczowatym, narzędziem, na którego skuteczność liczy jeden z bohaterów, jest całkiem prywatna "czarna skrzynka" - pudełko z zaręczynowym pierścionkiem. Za jego pomocą chce naprawić napięte relacje ze swoją dziewczyną.
Jedna z bohaterek, wyprowadzając gości programu ze studia, zaprasza ich do swego domu. Tam, z dała od zgiełku ulicznej demonstracji i złośliwych komentarzy prowadzącego, rozmowa wchodzi na zupełnie inne tory.
Drugą przestrzenią, w której, zdaniem twórców spektaklu pojawiają się problemy o wiele ważniejsze niż kłótnie nad smoleńskim wrakiem, jest dzisiejszy stan świata. "Ta planeta umiera, a my zajmujemy się problemem z przeszłości" - mówi jedna z postaci. Inna, było nie było: biolog z zawodu, podaje rozwiązania problemów, wywodzące się ze świata natury. A grzybnia, o której wciąż wspomina, szybko staje się mocnym symbolem wspólnoty i współdziałania.
Smoleńsk Late Night Show - zwiastun przedstawienia
Spektakl, który się dobrze ogląda
Łódzki "Smoleńsk Late Night Show" jest, zwłaszcza zważywszy na powagę tematu i oczekiwań z nim związanych, zaskakująco lekki, na swój sposób nawet mocno zabawny, a do tego nader atrakcyjny wizualnie. Największy element scenografii: wykrojony kształt samolotu obniżającego lot, robi duże wrażenie, wzrok mocno przyciąga także błyszczący, świecący garnitur prowadzącego. Formuła telewizyjnego talk-show, niemal intuicyjnie znana wszystkim, bo przecież każdy oglądał jakieś programy tego typu, sprawia, że spektakl po prostu dobrze się ogląda. Pomagają w tym nawiązujące do popowych przebojów piosenki, czy zabawna scena taneczna, oparta na rozpoznawalnym dla każdej osoby, która kiedykolwiek leciała samolotem, "tańcu" stewardessy, pokazującej wyjścia awaryjne z kabiny.
Świetnie radzi sobie cała obsada, odgrywająca wyraziste ludzkie typy i charakterystyczne zachowania: cichy oportunizm czy mesjanistyczny zapał. Największe wrażenie robi debiutujący na profesjonalnej scenie student krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych, Bartek Cwaliński. Drażniącego prowadzącego gra w taki sposób, że nieustannie ma się ochotę przełączyć program, a jednocześnie nie sposób oderwać wzroku od jego "płynących" ruchów, celowo przejaskrawionych gestów, mówiących wszystko min.
A jego złośliwe, często bardzo błyskotliwe, komentarze - niektóre zawarte w tekście, inne improwizowane na scenie - trafiają w samo sedno. Jak wtedy, kiedy na sugestię mykologa, że Polska mogłaby być wspólną grzybnią, odpowiada, że "pewnie chodzi o pleśń". Albo kiedy niszczy kłaniającego się mu i zadowolonego z siebie gościa programu uwagą o tym, że "akceptacja własnej małości jest mechanizmem przetrwania Polaka".
Inny ring, ważniejsze walki
Prawica od samej premiery łódzkiego spektaklu bije na alarm w wielkie dzwony, pisząc np. na łamach "Gazety Polskiej" o "teatralnym zbydlęceniu". Raz, że w ten sposób dobitnie potwierdza rozpoznania twórców łódzkiego przedstawienia na temat tego, że Smoleńsk jest i jeszcze długo pozostanie znakomitym narzędziem do kręcenia politycznych batów z piasku.
Dwa, ośmiesza się niezwykle skutecznie, bo trzeba się naprawdę mocno nagimnastykować, żeby w tym spektaklu znaleźć materiał na skandal. Owszem, jest tu scena z seksem w pozycji "na Smoleńsk", owszem, mykolog wspomina coś o rozkładaniu się zwłok. I to chyba w zasadzie wszystkie "skandaliczne" wypowiedzi, bardzo mocno zresztą osadzone w wymowie spektaklu i uzasadnione wcześniejszymi zachowaniami i wypowiedziami postaci.
A najbardziej "skandaliczna" powinna się w tym kontekście okazać scena, znakomicie pokazująca praktyki tych wszystkich, którzy chcą wykorzystywać Smoleńsk do dalszego dzielenia Polski: to moment, w którym prowadzący show stoi na tle wraku prezydenckiego samolotu i czerwoną płachtą, gestem torreadora, zachęca do rzucenia się na siebie z pięściami. Na szczęście młode pokolenie, jak jasno wynika z tego spektaklu, obchodzi ten ring szerokim łukiem, bo ma do stoczenia znacznie ważniejsze walki.
Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski