Teatr w czasie zarazy. Na widowni nie zdejmiesz maseczki
Nie wejdziesz bez oświadczenia o zdrowiu, nie wyjdziesz, dopóki cię nie poproszą. Ty w maseczce, obsługa w przyłbicach. Teatr się "odmraża", ale oglądanie spektakli jest dziś inne niż kiedyś.
Choć z reguły o tej porze wiosenny sezon teatralny właśnie się kończył, w tym roku dopiero się rozkręca po trzech miesiącach pandemicznej przerwy. Formalnie teatry mogły pokazywać spektakle już od 6 czerwca, ale mało która instytucja skorzystała z takiej możliwości. W całej Polsce odbyło się tylko kilka przedstawień, a premiery można było policzyć na palcach jednej ręki: nowe spektakle pokazały m.in. teatry w Gdyni i Bielsku-Białej.
Koniec nieśmiertelnych zwyczajów
Przełomem był dopiero ostatni weekend: obsługa teatrów przyswoiła już rządowe zalecenia i przygotowała się do ich wprowadzenia w życie, a publiczność powoli uczy się i zaczyna przywykać do oglądania spektakli w nowych, niespotykanych dotąd warunkach. Mocno zmieniają one obowiązujące wcześniej reguły, a nawet podważają wiele nieśmiertelnych - wydawało się - teatralnych zwyczajów: nie ma już, choćby, szansy na tradycyjne zajmowanie wolnych foteli po trzecim dzwonku. Wszyscy siadają na ściśle wyznaczonych miejscach pod pełną kontrolą obsługi widowni. Także dla drugiej strony - aktorek i aktorów - nowe zasady stawiają nieznane dotąd wyzwania.
- Strasznie dziwnie gra się dla widzek i widzów z maskami na twarzach - powtarza wiele osób występujących na scenach. - Nie widać uśmiechów, min, reakcji. Trzeba się domyślać, czy spektakl "wchodzi", czy nie.
Oświadczam, że pójdę na kwarantannę
O tym, jak dokładnie wyglądają nowe zasady oglądania spektakli w teatrach, można się było przekonać podczas trzech zaplanowanych na miniony weekend premier.
Krakowski Teatr Ludowy prezentował "Solaris" na podstawie powieści Stanisława Lema w reżyserii Marcina Wierzchowskiego. W toruńskim Teatrze Horzycy wciąż niezwykle aktualną powieść Tadeusza Dołęgi-Mostowicza "Kariera Nikodema Dyzmy" przeniósł na scenę Piotr Ratajczak, w Gnieźnie z kolei Wiktor Rubin i Jolanta Janiczak pokazali spektakl o ostatniej "czarownicy" Europy, zatytułowany "I tak nikt mi nie uwierzy". To wszystko bardzo dobre realizacje, które w nowym "reżimie sanitarnym" ogląda się zupełnie inaczej niż zwykle.
Obowiązywanie nowych reguł widać już przy wejściu do budynku teatru. Widzki i widzów witają osoby z obsługi ubrane w przyłbice i rękawiczki. W Krakowie sprawdzana była imienna lista widzów, we wszystkich miastach trzeba było podpisać wymagane oświadczenia: należy podać dane kontaktowe i zadeklarować, że nie ma się oznak choroby. Choć nie jest to napisane wprost, z przepisów pandemicznych wynika, że uczestniczki i uczestnicy zgadzają się tym samym na kwarantannę, jeśli okaże się, że ktoś na widowni był chory.
Intymnie, ale skromnie
Rządowe regulacje pozwalają wypełnić salę tylko do połowy. W Krakowie, gdzie fotele ustawione są na scenie, żeby stworzyć intymną atmosferę, spektakl może oglądać jedynie... 37 osób. W Toruniu przedstawienie grane jest na dużej scenie, do sali mogła więc wejść "aż" setka gości. W Gnieźnie o dwadzieścia osób mniej. Wielkopolski teatr poszedł nawet dalej niż przewidują to administracyjne wytyczne: sala wypełniana jest tylko w 1/3 swojej nominalnej pojemności.
Takie zasady sprawiają, że spektakle ogląda się w bardzo kameralnym gronie, ale co z tego, skoro widzki i widzowie siedzą daleko od siebie. Oklaski, nawet wyjątkowo gorące, siłą rzeczy nie mogą zabrzmieć tak głośno i intensywnie jak dawniej.
Plansza przed bezprawnie odsłoniętym nosem
Wszyscy siadają na oznaczonych fotelach, pozostałe są zaklejone ochronną taśmą. Przez cały czas przebywania w teatrze obowiązkowe jest noszenie maseczek. Podczas spektaklu nie jest to specjalnie komfortowe, nie brakuje takich, którzy dyskretnie zsuwają je na brodę. W Toruniu obsługa interweniowała błyskawicznie i dyskretnie, żeby nie przeszkadzać w spektaklu: pracownice teatru miały przygotowane plansze z przypomnieniem o maseczkach, które podsuwały nieposłusznym pod - odsłonięte niezgodnie z prawem - nosy.
Po zakończeniu spektaklu nie da się zapomnieć o tym, że pandemia trwa: nie można po prostu wyjść z sali w zamyśleniu i zadumie, przeżywając to, co się właśnie zobaczyło. Opuszczanie sali przypomina raczej dobrze zorganizowaną ewakuację: obsługa wyprowadza osoby z kolejnych rzędów, dbając o to, żeby przy wyjściach nie gromadziły się kilkuosobowe grupki.
Obejrzyj: najgłupsze wypowiedzi gwiazd o koronawirusie
Dyskusje w deszczu
Wystawne bankiety w foyer, na których plotkowało i "ocierało" się o siebie całe "miasto"? O tym też trzeba zapomnieć. To przecież nie wesele, ani pogrzeb, czyli imprezy dozwolone prawem. Nie można się gromadzić i rozmawiać, nie można urządzać szwedzkiego stołu. Nie ma wiec popremierowym bankietów, czasem tylko organizowane są małe, symboliczne spotkania o charakterze niemal rodzinnym - biorą w nich udział twórczynie i twórcy spektakli, a więc osoby, które w ostatnim czasie, podczas prób, spędzały ze sobą więcej czasu niż z krewnymi. Pozostałe osoby mogą na gorąco wymienić wrażenia co najwyżej przed budynkiem teatru - w Gnieźnie małe i większe grupki dyskutowały gorąco na teatralnym dziedzińcu jeszcze kilka kwadransów po opadnięciu kurtyny. Nie przeszkadzał im nawet deszcz.
Czy publiczność zaakceptuje nowe zasady oglądania spektakli i przyzwyczai się do nich? Na premierowych przedstawieniach były komplety, ale nie wszędzie jest różowo: aktor jednego z krakowskich teatrów relacjonował, że w czasie premiery w Ludowym występował na scenie w przedstawieniu, które dotąd cieszyło się wielkim powodzeniem. Tym razem na widowni zasiadło... sześć osób.