Trwa ładowanie...
fragment
15-04-2010 10:00

Tawerna przy Klonowej

Tawerna przy KlonowejŹródło: Inne
d3t4neq
d3t4neq

Pierwotnej nazwy tawerny przy ulicy Klonowej od wielu lat nikt nie pamiętał, każdy nazywał ją po prostu Tawerną Beaumontów. Należała do Jacka Beaumonta i jego niezwykle pięknej żony Lily, którzy mieszkali tam szczęśliwie przez całe swoje dorosłe życie. Tawerna mieściła się w samym sercu Belfastu, na końcu wąskiego brukowanego zaułka przy Royal Avenue.
Klonowa była ślepą uliczką zamkniętą dla ruchu, jako że nawet mały samochód nie zdołałby na niej zawrócić. Sąsiadujące z tawerną budynki miały dwa, trzy piętra i okna pokryte warstwą spieczonej sadzy i szarego kurzu. To jednak było bez znaczenia, stanowiły bowiem zaplecza sklepów, gdzie dało się zobaczyć niewiele poza wieszakami na ubrania w środku i szeregiem metalowych kubłów na zewnątrz. Na Klonowej nie rosły drzewa, w tym półmroku tylko chwasty miały szansę. Mało kto zadawał sobie pytanie, dlaczego nazwa ulicy wywodzi się od klonów, skoro ich tu nie ma, ale jeśli komuś już taka myśl przyszła do głowy, konkludował, że to tajemnicza sprawa.
Tawerna według miejskich standardów była małym lokalem. W długiej prostokątnej sali po prawej ciągnął się rząd ośmiu mahoniowych boksów, z których każdy miał własne drzwi, po lewej bar, a w środku stało kilka okrągłych stolików i krzesła. Cieszyła się popularnością wśród studentów i dżentelmenów na emeryturze, którzy nigdzie się nie śpieszyli. Powodem były najniższe w mieście ceny, a także to, że Jack i Lily nie mieli pretensji, jeśli klient cały dzień spędzał nad jednym czy dwoma kuflami piwa. Niski sufit z szerokimi drewnianymi krokwiami sugerował, że budynek jest wiekowy. I była to prawda: nad drzwiami wyryto datę 1834, choć nadgryzionego zębem czasu nazwiska założyciela nie sposób było odcyfrować. Grube kamienne ściany i ciężkie zasłony z brokatu skutecznie głuszyły odgłosy ruchu na Royal Avenue. Godzina szczytu nadchodziła i mijała, a w środku zadymionego baru nie było słychać ani jednego klaksonu. Przy drzwiach koło wieszaków na ubrania stał solidny zegar z popękaną żółtą tarczą. Nie działał od lat,
lecz to nie stanowiło problemu dla gości. U Beaumontów czas stał w miejscu, i to dosłownie; nikt nie odczuwał konieczności pośpiechu. Było to senne miejsce, nietknięte przez współczesny świat.
Lily Beaumont wlała szklankę złotej brandy i filiżankę soku ze świeżych pomarańczy do żeliwnego rondla, w którym wznosił się kopczyk suszonych owoców, i postawiła garnek na starym piecu. Kiedy po kilku minutach niewielką kuchenkę wypełnił oszałamiający aromat gotującego się alkoholu, dodała garść pokrojonych lepkich fig i rodzynek, po czym starannie wszystko wymieszała drewnianą łyżką, płaską i cienką na krawędziach od wieloletniej wiernej służby. Uśmiechnęła się do siebie, wzdychając radośnie. Do Bożego Narodzenia pozostało tylko sześć tygodni. Wreszcie rozpoczęło się odliczanie do wielkiego dnia. Gdy nadchodziła pora pieczenia ciast, Lily czuła, że wydarzy się coś naprawdę magicznego. Wiedziała, że to niemądre i dziecinne, ale mroczne popołudnia i mroźne powietrze kryły w sobie tajemnicę, zapowiedź przybycia Świętego Mikołaja i cudownych niespodzianek.
Pamiętała też to Boże Narodzenie sprzed wielu lat, kiedy jej mąż odziedziczył tawernę, i to w chwili, gdy ich sytuacja wyglądała naprawdę niewesoło. Jack nie miał wtedy pracy; wciąż nie otrząsnął się po szoku, o mało bowiem nie zginął w zamachu bombowym. Lily przerwała studia w college’u i była taka biedna, że nie mogła sobie pozwolić na nowy zimowy płaszcz. Oboje jednak marzyli o wynajęciu mieszkanka, w którym mogliby razem zamieszkać. Namiętność między nimi zapłonęła niczym pożar w lesie, chociaż poznali się w nie najlepszych okolicznościach. Stało się to latem 1984 roku w kolejce po przecenione artykuły spożywcze przy straganie na Royal Avenue. Kilka godzin później całowali się już namiętnie na niewygodnej ławce nad brzegiem rzeki Lagan. Lily z całej siły pragnęła kochać się z Jackiem, ale oboje mieszkali w rodzinnych domach, gdzie ciągle kręciło się młodsze rodzeństwo i sąsiedzi wpadali na herbatę i plotki. Po sześciu tygodniach znajomości Lily wiedziała, że Jack to mężczyzna, za którego chce wyjść.
Policzki miała opalone od randek na świeżym powietrzu. Opuściła tak wiele zajęć (Jackowi mówiła, że są odwołane), że w końcu ją zawieszono i nigdy nie ukończyła college’u.
Rodzice przez wiele miesięcy nie chcieli z nią rozmawiać. Wciąż pamiętała, jak ojciec ostatecznie skomentował całą sytuację i co powiedział o Jacku. — Rząd zapewnia waszemu pokoleniu bezpłatne wykształcenie, a szanowna pani co z tym zrobiła? Odrzuciła szansę, wolała zadawać się z bezrobotnym darmozjadem. A w ogóle co z nim jest nie tak? Prawie wcale się nie odzywa. Wstyd mi za was oboje, tyle ci powiem. Okrutne słowa w sytuacji, gdy co drugi młody mężczyzna w mieście nie miał pracy. Zamykano wielkie fabryki. To była era thatcheryzmu i zysku ważniejszego od ludzi. Lily nigdy nie wybaczyła ojcu jego braku serca wobec Jacka. To nie z winy ukochanego przerwała studia, Jack zresztą próbował ją przekonać, żeby zrobiła dyplom, ale Lily stwierdziła, że woli poszukać pracy, bo na luksus zajmowania się sztukami pięknymi w pełnym wymiarze godzin jej nie stać. Przez krótki czas pracowała jako sprzątaczka w hospicjum, potem przeniosła się do szwalni koszul. Jacka okresowo zatrudniono przy wywózce śmieci. Obojgu te
zajęcia nie dawały szczęścia. Wynajmowali pokój w suterenie, z wilgocią spływającą po ścianach i rodziną szczurów w ogrodzie. Nie było to najbardziej romantyczne miejsce na zakładanie domu, a już na pewno okoliczności nie sprzyjały temu, by Jack i Lily zaczęli tu poznawać wzajemnie swoje ciała. Postanowili, że trochę poczekają, i spali obok siebie na nierównym łóżku, w grubych swetrach na piżamach.

A potem wszystkie ich modlitwy zostały wysłuchane: dobrotliwy stary kawaler Ernest Pottinger odszedł na wieczny spoczynek i zostawił swój ukochany pub najstarszemu wnukowi ulubionej siostry. Gdy dwa dni po pogrzebie odczytano testament, bliżsi i dalsi krewni zareagowali żywiołową zazdrością, ale Jack z Lily natychmiast przeprowadzili się do pubu. Nie otwierali drzwi tym, co pod pretekstem złożenia życzeń liczyli na darmowe drinki przez cały wieczór, i odmawiali przyjmowania do pracy bezrobotnych kuzynów i znajomych. Nie było to łatwe, ale zdawali sobie sprawę, że zbankrutują, jeśli będą prowadzili pub, kierując się sentymentami. Lokal po prostu nie zapewniał wystarczających zysków, by kogoś zatrudniać. Chłód pomiędzy Lily i Jackiem a ich licznymi krewnymi tylko się pogłębił. Wbili ostatni gwóźdź do trumny rodzinnych relacji, kiedy w tajemnicy pojechali do Szkocji, gdzie wzięli cichy ślub, nie wyprawiając hucznego wesela. Krewni z obu stron mówili: a czego się tu spodziewać po śmieciarzu i dziewczynie, co
wyleciała z college’u? I nigdy więcej nie skontaktowali się z Lily i Jackiem. Im to jednak nie przeszkadzało. Byli w sobie bez pamięci zakochani, reszta świata przestała dla nich istnieć. Siebie nawzajem widzieli w jaskrawych barwach, wszyscy inni byli czarno-biali.
Kiedy wreszcie po raz pierwszy kochali się na ogromnym łóżku z brązu, które odziedziczyli razem z tawerną, Lily cieszyła się, że poczekali. Pasowali do siebie idealnie. Jako kochanek Jack w niczym nie przypominał spokojnego, cichego chłopaka, którym był na co dzień. Lily zdumiała namiętność okazywana przez męża w sypialni. Był czuły, silny, zmysłowy, łagodny, romantyczny, wielkoduszny. Stanowił uosobienie marzeń wszystkich samotnych i nieszczęśliwych kobiet. Później nie wypuszczał jej z objęć, zasypiając z nosem wtulonym w jej szyję, wdychając perfumy i muskając ciepłym oddechem nagie ramiona żony. Lily była kobietą wrażliwą i jej szczęście mącił strach, że zdarzy się coś, co ich rozdzieli. Jack w głębi duszy obawiał się tego samego, dlatego też tawerna stała się dla nich schronieniem, w którym mogli ukryć się przed całym światem i Belfastem.
Zdecydowali, że nie zatrudnią pracowników i nie będą starali się w żaden sposób zwiększać obrotów. Bo kiedy odniosą sukces finansowy, pojawią się bojówki i zażądają udziału. Tak więc żyli sobie spokojnie, nie wadząc nikomu i nie kłując w oczy swym szczęściem. Młoda para spędziła tamtą Wigilię na sprzątaniu i pucowaniu nowego domu. Później udekorowali małą choinkę w salonie. Lily zrobiła anioły ze srebrnego i złotego papieru, a Jack na strychu znalazł gwiazdę. Za zyski z pierwszego tygodnia Jack kupił żonie piękny wełniany płaszcz, który do dzisiaj nosiła podczas mrozów.

Zima była szczęśliwą porą roku dla Lily i Jacka. Lily wyłączyła gaz pod garnkiem, zostawiła jednak naczynie na ciepłym palniku, pozwalając parującym owocom dojść przez chwilę, po czym wrzuciła kawałek niesolonego masła do wielkiej misy. Ciemny cukier i przesiana mąka już czekały w szklanych miseczkach, podobnie jak przyprawy korzenne i cztery wielkie jaja. Pomyślała, że przygotowanie zawczasu wszystkich składników to świetna zabawa. Mogła niemal udawać, że występuje w telewizyjnym programie kulinarnym. Szybko zamieszała masę hałaśliwą ręczną trzepaczką, po czym dodała nasiąknięte alkoholem owoce — i już trzeba było przekładać błyszczące ciasto do wysmarowanej tłuszczem formy. Wsuwając ją do piekarnika dłonią owiniętą w gruby ręcznik, Lily wypowiedziała w myślach życzenie.
Aromat roztapiającego się masła był cudowny. Nie mogła się już doczekać Wigilii, kiedy będzie lukrowała keks; miała zamiar ozdobić wierzch stożkami białego lukru i suszonymi w piecu pomarańczami. Przygotowała nawet pomarańczową wstążkę z szyfonu do obwiązania ciasta. Świąteczny keks był głównym punktem uroczystości w domu Beaumontów. Jack i Lily zawsze chodzili na pasterkę i zapalali świecę dla Ernesta, a następnego dnia wysypiali się do południa. Potem wkładali indyka do pieca i wracali do łóżka z dwoma ogromnymi kubkami herbaty i solidnymi kawałkami ciasta. Po śniadaniu wręczali sobie prezenty i otuleni w koce oglądali stare filmy na wideo, póki nie upiekł się indyk. Na przekąskę wybierali „To wspaniałe życie” z Jamesem Stewartem. W połowie „Świętego Mikołaja z Trzydziestej Czwartej Ulicy” Lily wyskakiwała z łóżka, żeby wsunąć do pieca warzywa. Jeśli starczało czasu, oglądali też współczesny film, komedię w rodzaju „Zagubieni w Raju”, albo się kochali, wolno i delikatnie, napawając się spokojem i ciszą
dnia. Dopiero potem wstawali i wkładali swoje najlepsze ubrania. Zwykle dopiero po piątej siadali do uroczystego posiłku przy małym sosnowym stole w kuchni. To była dla Lily najpiękniejsza chwila całego roku. Pili białe wino, robili sobie zdjęcia i tańczyli do świątecznego wydania listy przebojów. — Pragnę, byśmy z Jackiem na zawsze mogli pozostać w naszym przytulnym domku — szepnęła Lily, po raz ostatni spoglądając na nieupieczone ciasto, i zamknęła drzwi piekarnika, które jak zwykle przeciągle zagrzechotały, po czym zabrała się do sprzątania.

d3t4neq
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3t4neq