Tak imigranci dostają się do Europy. "Pakuje się ich profesjonalnie"
Według Europejskiej Agencji Straży Granicznej i Przybrzeżnej (Frontex) w 2020 r. dwukrotnie wzrosła liczba imigrantów, którzy dotarli do UE tzw. szlakiem bałkańskim. Tylko w październiku 2020 r. do Europy dostało się tym szlakiem trzy i pół tysiąca osób, głównie z Syrii i Afganistanu, a to o ponad 30 proc. więcej niż we wrześniu 2020 r. Tekst jest fragmentem książki "Straż graniczna", która ukazała się nakładem wydawnictwa MUZA.
Według danych Fronteksu od początku 2020 r. do końca października 2020 r. wykryto ponad 19,7 tys. imigrantów nielegalnie przekraczających europejskie granice. W tym samym czasie szlakiem przez Morze Śródziemne do Europy dotarło 13,4 tys. uchodźców.
W naczepie z tekstyliami
Szlak bałkański wybrała pewna grupa Syryjczyków, którzy swoją podróż do Europy rozpoczęli wiele miesięcy temu. Trasę pokonywali etapami. Szli pieszo, podwożono ich samochodami osobowymi. W lutym 2021 r. dotarli do Rumunii. Nie wiedzą dokładnie gdzie, ale na jednym z parkingów kazano im wejść do jednego ze stojących tam tirów. Kto im kazał? Ludzie, którzy współpracowali z organizatorami przerzutów imigrantów do Europy.
Nie wiadomo, czy Syryjczycy znali się przed tą podróżą, ale teraz byli razem, łączył ich nie tylko język, ale także wspólnota doświadczeń. W naczepie były tekstylia, zmieścili się wszyscy. Ktoś, kto ich pakował do tego samochodu, zrobił to w profesjonalny sposób. Linki i plomby celne na naczepie były nienaruszone. Kierowcy ciężarówek odpowiadają za ładunek, więc co jakiś czas sprawdzają, czy wszystko jest w porządku. Gdy ten samochód wyjeżdżał z Rumunii, naczepa wyglądała normalnie, nie było widać żadnej ingerencji. Samochód jechał na Litwę.
Piętnaście osób ucieka do lasu
Wieczorem 24 lutego 2021 r. kierowca dojechał do Stobiernej koło Rzeszowa. Znajduje się tam duży parking, na którym chętnie zatrzymują się tiry, bo jest toaleta, stoliki, przy których można siąść i zjeść. Kierowca tego samochodu przejechał kilkaset kilometrów, być może musiał zatrzymać się na obowiązkowy odpoczynek. W pewnym momencie zauważył, że z naczepy wyskakują ludzie. Później funkcjonariusze KAS (Krajowej Administracji Skarbowej) stwierdzili przecięcie linki zabezpieczającej transport towaru i uszkodzenie plandeki.
– Kierowca zawiadomił policję, a policja nas – wyjaśnia major SG Jan Karpiński z Placówki Straży Granicznej Rzeszów-Jasionka. Placówka ta obsługuje nie tylko port lotniczy Rzeszów-Jasionka, funkcjonariusze z Jasionki wykonują odprawy graniczne również na lotnisku w Mielcu. Kontrolują legalność pobytu cudzoziemców, zajmują się ochroną szlaków komunikacyjnych, dlatego zostali wezwani do Stobiernej.
Ludzie z naczepy wycięli dziurę w plandece i pobiegli w kierunku pobliskiego lasu. W ślad za nimi wyruszyli policjanci, pogranicznicy i celnicy. Uciekinierom udało się przejść około trzech kilometrów. Nie znali terenu, nie wiedzieli, dokąd mają iść. Ich zatrzymanie było tylko kwestią czasu.
Okazało się, że z samochodu wyskoczyło piętnaście osób.
– To rekord! Tak dużej grupy ukrytej w ciężarówce jeszcze nie było – przyznają pogranicznicy. – Młodzi ludzie, mieli od 17 do 30 trzech lat. Było wśród nich dwunastu mężczyzn i trzy kobiety – relacjonuje major Karpiński. Zostali przewiezieni do Jasionki. W placówce wykonano im obowiązkowe testy na COVID-19. Dostali jeść i pić.
Kapitan Karpiński mówi, że kobiety były w złym stanie, dwie z nich poinformowały, że są w ciąży. Przewieziono je na badania do szpitala. Okazało się jednak, że żadna z nich nie spodziewa się dziecka.
Byli już w Grecji
Tylko jedna osoba z grupy mówiła po angielsku, więc pierwsze rozmowy przeprowadzono właśnie z nią. Okazało się, że chcieli dojechać do Niemiec. Część z nich miała tam znajomych, inni rodziny. Jako uchodźcy byli już zarejestrowani w Grecji, czekali na rozpatrzenie wniosków o azyl. Wydawało im się, że procedura trwa zbyt długo, nie byli pewni, czy decyzje będą pozytywne. Wzięli sprawy w swoje ręce i zapłacili po 2000 euro ludziom, którzy obiecali im, że dowiozą ich do Niemiec. Dzięki GPS-om w telefonach zorientowali się, że jadą na wschód, a nie na zachód, i wtedy zdecydowali się uciec z ciężarówki.
– Byli w niej dwa lub trzy dni. Weszliśmy do środka. No cóż, śmierdziało tam jak w starej melinie, ale nie ma się co dziwić. Piętnaście osób, które spały, jadły i załatwiały się w tym samym miejscu. Nie wiem, co właściciel tego ładunku zrobił z nim później – zastanawia się jeden z funkcjonariuszy, którzy dokonywali oględzin w ciężarówce.
W ciężarówce z arbuzami
– Kilkakrotnie zdarzyło się, że nielegalni imigranci ukrywali się w samochodach przewożących owoce: arbuzy i jabłka. Taki ładunek musiał później zostać w całości zniszczony – dodaje major Karpiński.
W maju 2019 r. tir wiozący z Grecji arbuzy zatrzymał się na parkingu w Wyżnem niedaleko Rzeszowa. Polski kierowca usłyszał odgłosy dobiegające z naczepy i powiadomił służby. Na miejsce przyjechała policja, Straż Graniczna z placówki w Jasionce i celnicy z KAS. Okazało się, że w naczepie typu chłodnia ukryło się siedmiu mężczyzn, czterech obywateli Afganistanu, dwóch Irańczyków i Pakistańczyk w wieku od dziewiętnastu do trzydziestu dziewięciu lat. Do samochodu z arbuzami wsiedli w Grecji. Chłodnia jechała trzy dni przez Bułgarię, Rumunię, Węgry oraz Słowację do Polski. Mężczyźni przez ten czas nie opuszczali naczepy. W trakcie podróży żywili się zakupionym w Grecji suchym prowiantem oraz arbuzami. Gdy ich wyciągnięto z samochodu, byli wyziębieni i głodni, ale zdrowi. W Grecji zapłacili przemytnikom po 2000 euro.
W trakcie czynności sprawdzających okazało się, że obywatele Afganistanu i jeden z Irańczyków złożyli wnioski o nadanie statusu uchodźcy w Grecji, natomiast pozostali, czyli drugi Irańczyk i Pakistańczyk, nie posiadali żadnych dokumentów.
– Jeśli ktoś, tak jak ci Syryjczycy i Afgańczycy, został zarejestrowany w którymś z unijnych państw, to mamy ułatwioną identyfikację. Jego dane trafiają do SIS, czyli Systemu Informacyjnego Schengen. Możemy sprawdzić znajdujące się tam odciski palców i wiemy, z kim mamy do czynienia – wyjaśnia major Jan Karpiński.
Schowek w oponie
Wykorzystywanie tirów to cecha charakterystyczna szlaku bałkańskiego. Nieważne, jaki jest ładunek i dokąd jedzie, liczy się możliwość ukrycia się i dotarcia w głąb Unii Europejskiej. Pogranicznicy pokazują mi zdjęcie: samochód po dach wypełniony jest plastikowymi skrzyniami. Przy tylnej ścianie naczepy znajduje się niewielka wolna przestrzeń, jakby ktoś celowo usunął stamtąd kilka skrzyń. Na samym dole, na podłodze naczepy, pozostały jakieś ciuchy, puste butelki.
– Jeśli funkcjonariusz zajrzy do środka tej naczepy, to i tak niczego nie zauważy. Musiałby zeskanować cały ładunek albo go wyładować – mówi major Karpiński.
Dodaje, że służby graniczne wykorzystują różne urządzenia, żeby sprawdzić, czy wśród ładunku ktoś się nie ukrywa. Do tego celu wykorzystuje się między innymi kamery termowizyjne lub wykrywacze telefonów komórkowych (a przecież telefon to podstawowe "wyposażenie" imigrantów).
– Kiedyś Węgrzy sprawdzili takimi urządzeniami ciężarówkę przewożącą opony. Wyłapali kilka osób, ale jak się okazało, nie wszystkie. Opony jechały do jednej z rzeszowskich firm. Gdy je wyładowano, w jednej z wielkich opon do ciągników ukryty był nielegalny imigrant. Chłopak wcisnął się do środka w taki sposób, że nie wykryło go żadne urządzenie – opowiada pogranicznik.
Pomysł ukrycia imigrantów w transporcie opon jest wykorzystywany co jakiś czas. W maju 2019 r. na parkingu w Wyżnem (tym samym, na którym zatrzymała się chłodnia z arbuzami) kierowca ciężarówki wiozącej z Serbii opony usłyszał hałas dochodzący z naczepy. Okazało się, że ukryło się tam trzech dziewiętnastolatków z Afganistanu. Chcieli dostać się do Niemiec i za podróż do wymarzonego miejsca zapłacili po 2000 euro. Zostali zawróceni na Słowację, gdzie dobrowolnie poddali się karze sześciu miesięcy więzienia w zawieszeniu.
Wziął po 800 euro
Kierowcy ciężarówek tłumaczą zwykle, że nie wiedzieli o pasażerach na gapę. Czterdziestosiedmioletni Słowak, którego w maju 2021 r. zatrzymano w pobliżu dawnego przejścia w Barwinku, nie mógł się tak wytłumaczyć. On doskonale wiedział, że na podłodze w jego dostawczym citroënie siedzi siedmiu Hindusów i jeden Pakistańczyk. Mężczyźni w wieku od dwudziestu do dwudziestu ośmiu lat nie mieli ani dokumentów, ani zezwolenia na pobyt w krajach UE. Przyznali, że podróżują nielegalnie i chcą dotrzeć do Niemiec. Za przerzut ze Słowacji każdy z nich zapłacił kierowcy po 800 euro. Hindusi i Pakistańczyk zostali przekazani na Słowację, a kierowca dobrowolnie poddał się karze.
A co się stało z piętnastoma Syryjczykami z litewskiego tira? Po ustaleniu ich tożsamości i przesłuchaniach opuścili placówkę w Jasionce. Mieli się co jakiś czas zgłaszać na policję, ale prawdopodobnie pojechali dalej.