No nie, już nic gorszego nie mogło mi się przytrafić! Obok wprowadzają się nowi. I to akurat ci! To już normalnie szczyty!
Jakby nie wystarczyło, że wyprowadzili się Meierowie. Pani Meier i pan Meier byli w zasadzie najfajniejszymi sąsiadami, jakich można sobie wyobrazić. Rozczochmeiera też oczywiście zabrali ze sobą.
Potem przez cztery tygodnie w ich domu tłukli się fachowcy. A dzisiaj, kiedy akurat zamierzałam się wgryźć w moją porannosobotnią bułę z cynamonem, na ulicę zajechał ten wóz meblowy. I kto włazi po schodach i wnosi brzydszą, niż ustawa przewiduje, stojącą lampę?
Pędzę od razu do telefonu, żeby zadzwonić do Katti.
— Nie do wiary! — skrzeczy Katti. — Mówisz na poważnie, że twoim nowym sąsiadem będzie Fabian Schilling, ten przemądrzalec z ocipiastą fryzurką?
— Nie tylko on — wzdycham. — Cała jego rodzinka, łącznie z jego okropną siostrunią.
— Rany kota, a już myślałam, że dosyć miałaś ostatnio kłopotów. — Też mi się tak wydawało! — burknęłam.
Kiedy odkładam słuchawkę, wchodzi do kuchni mama.
Zawinięta w swoje wielkie szlafroczysko, człapie do okna.
— O, popatrz! — mówi ziewając i czochrając się leniwie po głowie. — Naprzeciwko wprowadzają się jacyś nowi i chyba mają dzieci w twoim wieku. Ale fajnie! Może się z nimi zaprzyjaźnisz. Chrząkam nerwowo. Czasem mamuśka kompletnie nic nie jarzy.
Sobota wieczór
Schillingowie przez cały dzień targali do domu meble i sprzęty. Do obrzydliwej lampy doszły jeszcze:
• brzydki jak sto nieszczęść różowy fotel,
• ozdobna klatka dla ptaków (nie udało mi się zobaczyć, z jakim ptakiem w środku),
• taka śmieszna kanapa z oparciem tylko z jednej strony (nie wiem dokładnie, jak coś takiego się nazywa),
• i jeszcze kupa innych idiotycznych rzeczy.
Z tego wszystkiego na cały dzień zaszyłam się w pokoju i SPRZĄTAŁAM!!!
Naprawdę nie miałam najmniejszej ochoty wpaść prosto na Fabiana Schillinga. Katti, jak to ona, była u tych swoich koni, więc nie mogła do mnie przyjść, żeby potowarzyszyć mi w nieszczęściu.
My z Katti znamy się już od czasów, kiedy razem robiłyśmy w pampersy. Oczywiście każda w swoje.
Tak przynajmniej opowiadają nasi rodzicie, którzy zostawiali nas pod opieką pani Elfering w Klubie Sąsiada.
Tak naprawdę to przypominam sobie dopiero te czasy, kiedy razem chodziłyśmy do przedszkola. Mam jeszcze na regale nasze zdjęcie: Katti i ja umazane na kolorowo od kapci z myszkami po czubek głowy. No bo chciałyśmy zostać malarkami i zaczęłyśmy od przemalowania ścian w kąciku dla lalek.
Ja zresztą dalej chcę zostać malarką. Ale od kiedy Katti zaczęła jeździć konno i każdą wolną minutę spędza w klubie jeździeckim, to nie jestem już tak do końca pewna.
Mój pokój jest w tej chwili taki porządny, że aż mi się zrobiło tak jakoś uroczyście. Może by tak trochę częściej sprzątać? W każdym razie zaczęłam od zrobienia listy tego, co się gwałtownie zmieniło w ostatnim czasie.
- Wyprowadzili się Meierowie.
- Zabrali ze sobą Rozczochmeiera. Rozczochmeier to generalnie najfajniejszy pies, jakiego znam. Wygląda jak napompowany futrzany dywanik z uszami. Kiedy wracałam ze szkoły, zawsze witał się ze mną na cały głos. A kiedy mama musiała wyjść wieczorem, to wypożyczałam go sobie jako ochroniarza. A teraz będzie mieszkał z Meierami w Venlo w Holandii. Co taki pies jak Rozczochmeier ma do roboty w Holandii?
- Inga, przyjaciółka taty, wprowadziła się do taty.
- Kiedy we wtorki i czwartki idę po szkole do taty, to już nie chodzimy do pizzerii ani do naszego ulubionego Chińczyka.
- Inga jest fanatyczką zdrowej żywności. Najbardziej lubi gotować makaron z mąki orkiszowej, a do tego gulasz z tofu albo kotleciki warzywne. (No dobra, pizzę z ziarnkami robi całkiem wporzo, ale tego jej oczywiście nie powiem).
- Od kiedy Inga mieszka z tatą, nie mówię już do mamy po imieniu, tylko mama. Uważam, że mieć mamę, co ma na imię Ilsa, kiedy przyjaciółka taty ma na imię Inga, to trochę za dużo dla psychiki dziecka. Po wakacjach przyszła do nas nowa nauczycielka. Pani Schmitz, ale my mówimy o niej „To-chyba-minimum-tego-czego-mam-prawo-oczekiwać-w-czwartej-klasie”.
- Od jakichś czterech tygodni mamy też w klasie nowego.
- Fabian Schilling potrafi odpowiedzieć w zasadzie na każde pytanie, jakie zada pani Schmitz. A ona wtedy zawsze powtarza: „Bierzcie przykład z Fabiana! To chyba minimum tego, czego mam prawo oczekiwać w czwartej klasie!” Bez Fabiana bylibyśmy całkiem zwyczajną czwartą klasą, a tak wychodzimy na kompletnych debili.
- Ostatnio coraz częściej dzwoni do mamy niejaki Bertfried i mama ma potem takie dziwne spojrzenie. Nie mam pojęcia, co o tym myśleć.