Deklamacja
Starożytni nadawali sens pejoratywny słowu „deklamacja”. Jego etymologia może faktycznie świadczyć o tym, iż deklamatorami nazywano tych, którzy mówili, krzycząc . Należy się wystrzegać owej paranteli. Krzyk powoduje nie siła głosu, lecz sposób, w jaki emitujemy dźwięki, a zwłaszcza zrywanie i przeciąganie interwałów między nimi, o czym jeszcze wspomnę za chwilę. Aktorzy i oratorzy u Rzymian bardzo natężali głos, gdyż zmuszała ich do tego obecność ogromnej liczby słuchaczy. Podobnie postępują księża, kiedy znajdą się w ogromnej przestrzeni. Aktorzy we Włoszech mówią o wiele głośniej niż we Francji, bo teatry u nich są większe. Jednak wszystko to nie musi być ową źle rozumianą deklamacją. Taką deklamację tworzy połączenie gwałtowności z monotonią. Zaczynając cicho, artykułując z namaszczoną powolnością, przeciągając samogłoski na jednym tonie i nagle wznosząc głos bez sensu, by następnie powrócić do dźwięku, od którego się zaczęło, wyrażając się z nadmierna siłą, akcentując wciąż głoski z taką samą modulacją
– oto jak się obecnie deklamuje. Najbardziej zadziwiające jest wszakże to, iż podobny sposób mówienia narodził się i utrwalił we Francji. Naród, znany w świecie z pogoni za wdziękiem, słodyczą, miłym obejściem, naród mający wszelkie talenty, by to wszystko zdobyć, w teatrze nie osiąga nic poza monotonią i nadętą afektacją. Nie mam zamiaru pisać satyry na dzisiejszych aktorów. W Paryżu zawsze tak to wyglądało. Już Molier nie szczędził aktorom krytyki w paru swoich mniejszych sztukach , a Teatr Włoski nieraz ich parodiował. Nic jednak nie było w stanie owego zła wykorzenić. Tutaj bowiem, jak nigdzie, nawet najlepsi aktorzy są zmuszeni do dostosowania się do utartego od dawien dawna gustu i do płynięcia nurtem owego wodospadu błędów, bez których przestaliby się podobać. Słynny Baron , zasługujący na swą sławę z wielu powodów, był jedynym, który odrzucił deklamację. Podziwiano go, dlaczegóż nikt nie podążył jego drogą? Grał z ogromną siłą, ale nigdy przesadnie, więc nawet największa rola tragiczna męczyła go
mniej niż niewielka grana przez kogoś innego. Grający z nim koledzy, wskutek wcześniej nabranej maniery, nie byli już jednak w stanie się zmienić. Mówi się, że w młodości Baron deklamował jak inni. Po trzydziestoletniej przerwie w zawodzie zapomniał o wcześniejszych nawykach, a głębokie przemyślenia na temat sztuki, do której uprawiania otrzymał od natury najwspanialsze predyspozycje, sprawiły, iż pojawił się na nowo, jako aktor pełen wręcz modelowej prostoty i prawdy. Niestety, nie trwało to zbyt długo i ów godny podziwu przykład nie stał się wzorem dla aktorów.
Przejdźmy do rzeczy. Wiersze tragiczne trzeba wymawiać zgodnie z zawartym w nich tokiem myśli. Kiedy bohater mówi o sprawach niewiele go obchodzących, dlaczegóż miałby przybierać nadzwyczajny ton głosu? Kiedy księżniczki nie poruszają żadne namiętności, dlaczego miałaby płakać? A jednak codziennie mamy z tym do czynienia. Czy po to, by wyglądać szlachetnie, trzeba być wciąż rażąco monotonnym? Wiersz tragiczny ma wprawdzie zuniformizowany rytm , ale nie zawsze rozkłada się on w taki sam sposób. To, co mówimy, zmienia się ciągle w zależności od myśli i uczucia, zatem ton też musimy zmieniać co chwilę. Przyznaję, iż w spokojnych fragmentach owe tony stopniowo, choć niezauważalnie powinny się ze sobą łączyć. Ale ton ustawicznie jednolity jest niedopuszczalny.
Na temat deklamacji utrwaliło się wiele fałszywych sądów, a niektóre wbrew rozsądkowi przedstawia się jako pryncypia sztuki. Oto przykład. Uważa się, że tragedię należy zacząć głosem cichym i bez nadużywania sił po to, żeby tę oszczędnie zagospodarowaną ekspresję stopniowo wzmacniać i wyładować na sam koniec sztuki. Widziałem aktorów wiernych owej zasadzie, jak zaczynali tragedię Mitrydat . Otóż gdy na scenę wchodził Ksyfares, rozpaczając po otrzymaniu wieści o śmierci ojca, mówił głosem tak beznamiętnym, jakby to chodziło o śmierć, powiedzmy, Wielkiego Mogoła. Zasadą powinno być natomiast poddawanie się uczuciu, które w danym momencie musimy przekazać. Skoro autor zaczyna tragedię od słów syna zdesperowanego po stracie ojca, ten, wkraczając na scenę, musi wyrazić najżywszy ból i oddać go z największą siłą. Aktor musi odtworzyć sprawy tak, jak się mają w sztuce, niezależnie od miejsca, w którym się znajdują. Pal licho autora, jeśli nie miał dość talentu, by przenieść odpowiednie uczucie na dalszą część
akcji.
Muszę teraz przejść, Madame, do sprawy, którą uważam za podstawową: Umiejętność kończenia zdań tonem, który oznacza kropkę, zanikła niemal zupełnie. Wszystkie wersy kończy się dzisiaj zawieszaniem dźwięków w powietrzu . Sprawia to wrażenie, jakby w sztuce nie było ani kropek, ani przecinków. W celu uniknięcia tego błędu chciałbym Pani dać odczuć na przykładzie, jaki jest szyk dźwięków zaznaczających koniec sensu zdania. Rozkład tonów w mowie ma interwały o wiele mniejsze niż w śpiewie. Jednakże delikatne ucho wyczuje porównanie, jakie można zastosować odnośnie do tych dwu rodzajów odległości. Mówiąc, trzeba stawiać kropkę tak, jak kończymy najniższą nutą ostatni takt w muzyce. Ostatnia nuta w śpiewie obniża intonację o kwintę, czyli że schodzi nagle o pięć podstawowych odległości. To samo trzeba zrobić w mowie. Kiedy głos, obniżając się, zabrzmi tak, iż będzie to przypominało kwintę, ucho wyczuje, że zdanie się skończyło. Jeśli wszelako dźwięk ostatniej sylaby umieścimy na tej samej wysokości co poprzednie
albo go wzniesiemy, sens pozostanie zawieszony i widz będzie oczekiwał od aktora kontynuacji. Stawianie kropki to bardzo ważna, wręcz niezbędna sprawa, gdyż od tego zależą zmiany tonów, które sprawiają uszom największą przyjemność i pozwalają odczuć trafność oraz zróżnicowanie ekspresji.
Trudno sobie jednak w ogóle wyobrazić, aby ktoś mógł ustalić jako zasadę, iż „jest monnotonne kończenie wszystkich zdań o oktawę w dół” . Pomijając już nieprawidłowość samego sformułowania, protestuję przeciwko fałszywości tej idei. Czyżby mniejszą monotonią było zawieszanie zdań w powietrzu? Czy z tych obu jednostajności nie powinno się wyciągnąć wniosku, że złoty środek wskazuje natura, a nie brak gustu, słuchu i zdrowego rozsądku? Powtarzam raz jeszcze: Nawet jedno zdanie bez zakończenia go kropką jest nieznośne. Ale co tam oceny! Widzi się przedstawienie, słucha się zewsząd, że aktor jest dobry, więc na ślepo bierze się wszystkie jego wady za zalety, stawia za wzór, a potem robi się z tego pryncypia. Otóż te wszystkie sądy buduje się na pogłoskach, natomiast widz, który jest znawcą, postępuje inaczej: wyłania z czegoś, co zasługuje na jego podziw, zarówno dobre, jak i złe cechy.