Trwa ładowanie...

Szrama: Nowa powieść Małgorzaty Oliwii Sobczak już 14 czerwca

"Szrama" to najnowsza powieść autorstwa Małgorzaty Oliwii Sobczak, która zadebiutuje na rynku literackim 14 czerwca - przeczytaj fragment

Materiał Sponsorowany przez Grupa Wydawnicza Foksal
 Źródło: materiały partnera
d3jkpqo
d3jkpqo

Niebieska, wystająca spod rozpinanego swetra koszulka mężczyzny nasiąknięta była w trzech miejscach krwią. Plamki były nieduże, o dość regularnym kształcie. Grzegorz Zalewski podążył za wzrokiem detektywa, pochylił głowę i szczelnie otulił się połami swetra. Sięgnął po kubek z gorącą herbatą stojący na biurku. Jego ręka drżała. Kropelki herbaty kapnęły na blat i osiadły na szarych dresowych spodniach mężczyzny. Zalewski zdawał się tego nie widzieć. Z wysiłkiem upił małego łyka i wpatrzył się w okno. Przez drewniane żaluzje sączyło się szare światło.

– Na pewno czuje się pan na siłach? – zapytał Korda.

Mężczyzna pokiwał w milczeniu głową. Herbata w jego drżącej dłoni znów chlapnęła poza ścianki. Zalewski zaskoczony odstawił naczynie, strzepnął rękę, po czym wytarł ją o materiał spodni. Znów przeniósł wzrok na szybę.

– Byliśmy razem osiem lat – rzekł jakby do siebie. – Osiem lat. Poznałem Elizę, jak miała dwadzieścia lat, w klubie. Siedziała przy barze, a ja do niej podszedłem, zaczęliśmy rozmawiać, wymieniliśmy się telefonami, albo to ja dałem jej wizytówkę, teraz nie pamiętam już dokładnie. W każdym razie, choć byłem od niej dwadzieścia lat starszy, po pół roku wiedzieliśmy, że będziemy małżeństwem. Takie rzeczy po prostu się wie – skwitował i uśmiechnął się ze smutkiem.

d3jkpqo

Korda odwzajemnił jego uśmiech. Doskonale wiedział, co czuł siedzący naprzeciw mężczyzna. Zdawał sobie sprawę, że na razie to wszystko do niego nie docierało. Na razie jego świadomość wypierała to, co najgorsze i nieuniknione. Filtrowała jedynie fragmenty nieposkładanych informacji, zbyt rozproszonych, by wydały się realne. "Pająk ci wchodzi do ucha" – zdanie z przeszłości ostro wybrzmiało w jego głowie, ale zaraz odepchnął to wspomnienie. Znów się przyjrzał Zalewskiemu. Rozumiał, że złożenie obrazów w całość przyniesie mu rozpacz. Ból niemożliwy do udźwignięcia.

– Panie Grzegorzu, czy może opowiedzieć pan o tej nocy? – spytał go wprost mimo to. – O nocy, w której zginęła pana żona?

Zalewski zaskoczony popatrzył na Kordę. Ściągnął brwi, jakby usłyszane przed chwilą zdanie było dla niego niezrozumiałe.

– Proszę opowiedzieć o nocy z czwartku na piątek, z dwunastego na trzynastego marca. – Policjant inaczej sformułował pytanie.

d3jkpqo

Zalewski zaczął rytmicznie potakiwać, starając się zebrać myśli.

– Wróciłem z pracy koło siedemnastej, jak zawsze. Eliza przyjechała chwilę po mnie. Zjedliśmy obiad, a ja wziąłem się do malowania poddasza. Żona zawsze marzyła o takim swoim miejscu do pracy, więc wymyśliłem, że zaadaptujemy poddasze. Kupiliśmy ten dom jakoś pół roku temu. Nie był tani, bo wiadomo, Sopot, na remont już nie starczyło. Zrobiłem tylko kuchnię póki co i umówiliśmy się, że jak ogarnę to poddasze, to Eliza przeniesie się tam z pracą i wtedy ruszymy z dołem. No i ja dłubałem na tym poddaszu, głównie szlifowałem belki. Ona oglądała coś w telewizji. Potem zszedłem do niej, wypiłem jedno piwo i położyłem się spać, tak koło dwudziestej drugiej. Eliza chciała dooglądać film, więc jeszcze została.

Zalewski urwał opowieść i ciężko westchnął.

d3jkpqo

– I co było potem? – Korda zerknął znad notatek na mężczyznę.

Ten wbił palce rąk w siwiejące gęste włosy i tak mocno zacisnął palce na skórze czaszki, że zbielały mu knykcie.

– Chce pan chwilę odpocząć? Może napić się wody? – Detektyw podrapał się w bliznę na twarzy, która jakby z przejęcia zaczęła go swędzieć.

– Nie – szepnął Zalewski. – Chce to mieć już za sobą.

d3jkpqo

– Dobrze. Zasnął pan po dwudziestej drugiej –odczytał z notatek policjant. – I co było potem?

– Potem… – Przesłuchiwany przełknął ślinę. – Potem wybudził mnie dźwięk… – szepnął. – Szuranie kółek od zasłon po drążku karnisza. Takie szuuuuuuuu –wydobył z pamięci ten odgłos. – Pomyślałem, że Eliza się kładzie i zasłania okno. Nie otwierałem oczu, póki nie usłyszałem tego szeptu. Obrzydliwego, gardłowego szeptu: "Zabiję cię". Momentalnie otworzyłem oczy. I wtedy oślepiło mnie światło. Ktoś stojący przy łóżku po stronie Elizy trzymał latarkę i kierował ją wprost w moje oczy. Przez chwilę myślałem, że ciągle śnię. Odruchowo wyciągnąłem rękę, żeby cokolwiek dojrzeć, ale wokół tego jasnego kręgu latarki widziałem tylko ciemność. Chciałem się podnieść, lecz wtedy znów pojawił się ten głos. Niski, chrapliwy, straszny: "Jeśli się ruszysz, to wbiję w nią ten nóż". Snop światła przeniósł się na twarz Elizy. Wykrzywioną strachem twarz mojej żony. – Zalewski załkał i ukrył twarz w dłoniach. – I wtedy zobaczyłem, że ta osoba faktycznie przykłada do jej szyi nóż. Duży, ostry nóż.

Mężczyzna oderwał ręce od twarzy i złożył je na kolanach. Wziął głęboki oddech, wyprostował się i mówił dalej:

d3jkpqo

– "Czego chcesz?" – zapytałem przerażony, a on syknął: "Zamknij się, bo zabiję ją od razu". Nie odrywając noża od krtani żony, odłożył latarkę na stojącą obok komodę i skierował jej strumień na Elizę. W ciemności dojrzałem zarys jego sylwetki. Wydawał się ogromny, ale to mogło być tylko złudzenie. Nachylił się do żony, włożył jej jakąś szmatę do ust, a potem wsadził coś do ręki. Wtedy zauważyłem, że ma na twarzy maskę. Z jakiejś włóczki, z dziurami na oczy i usta. To mnie przeraziło, zupełnie zmroziło. "Wstawaj, kurwo", powiedział do żony i pchnął ją w moim kierunku. Kazał mi się położyć na brzuchu. Przez chwilę gorączkowo myślałem, czy się na niego nie rzucić, czy czegoś nie zrobić, ale wciąż miał ten nóż w ręce, trzymał go tak blisko Elizy, więc się nie odważyłem. Odwróciłem się na brzuch, tak jak mi polecił. Pomyślałem, że nas zwiąże, ukradnie, co się da, i odejdzie. Myślałem… – Zalewski znów załkał. – Myślałem… – jąkał się. – Myślałem, że ukradnie i odejdzie. Że zostawi nas w spokoju. – Z niedowierzaniem spojrzał na Kordę. – Że zostawi nas w spokoju – powtórzył i zaczął niespokojnie się kiwać.

W przód i w tył.

W przód i w tył.

d3jkpqo

Tak samo jak wtedy, gdy Korda zobaczył go po raz pierwszy.

Detektyw wstał i podszedł do szafki. Odwrócił się na moment do ściany, bo widok Grzegorza Zalewskiego był niemalże bolesny, wywoływał nieprzyjemny ucisk w żołądku. Detektyw zobaczył nagle siebie samego sprzed lat. Osuwającego się na żwir, kołyszącego się jak dziecko.

W przód i w tył. W przód i w tył.

Zacisnął powieki, by wyrzucić z głowy to wspomnienie. Nie chciał do niego wracać. Chwycił w dłoń butelkę wody. Zimno szkła było otrzeźwiające. Tak jak malutkie musujące bąbelki w szklance, którą podał Zalewskiemu. Ten łapczywie wypił wodę duszkiem i otarł mokre usta o rękawek swetra.

– Miałem tę nadzieję, przez dłuższy czas, naprawdę.

– To zupełnie zrozumiałe. – Korda przejął szklankę i znów usiadł na fotelu za biurkiem. Czarne skórzane obicie zaskrzypiało pod jego ciężarem. – Zawsze chwytamy się nadziei, że wszystko się dobrze skończy. To najbardziej naturalny mechanizm przetrwania.

– Pewnie tak. – Zalewski się zamyślił. – Tak właśnie musiało być – dodał cicho.

– Czy możemy kontynuować, panie Grzegorzu? Sprawca kazał panu położyć się na brzuchu.

– Tak. Kazał. Wepchnął mi do ust knebel, a żonie polecił spiąć mi z tyłu ręce i nogi w kostkach. Taśmą klejącą, bo wyraźnie słyszałem, jak odkleja ją od rolki. "Mocniej", syczał nad nią, a ona cała się trzęsła. Potem jej też rozkazał się położyć i sam owinął jej nadgarstki. I tak nas zostawił w ciemności. Przed wyjściem z pokoju powiedział… niespodziewanie wyższym tonem powiedział: "Spróbujcie zrobić coś głupiego, a zaszlachtuję was jak świnie". Więc leżeliśmy. Bez ruchu. Czekaliśmy, aż to się skończy. Przerażeni wsłuchiwaliśmy się w każdy dźwięk.

– Jakie to były dźwięki? – zainteresował się detektyw.

– Skrzypienie podłogi, gdy szedł po korytarzu. Szuranie butami. Otwieranie i zamykanie lodówki, trzaskanie szafkami i szufladami, uderzanie o siebie sztućców – wymieniał Zalewski z niedowierzaniem. – To wszystko było takie, hm… głośne? Jakby na pokaz. Jakby chciał, żebyśmy to słyszeli. Jakby chciał wzbudzić nasz strach. – Źrenice mężczyzny rozszerzyły się. Korda dostrzegł w nich przerażenie.

– Długo to trwało?

– Nie wiem sam. Całą wieczność, jak mi się zdawało. Potem znów zapadła cisza i ta cisza była najpierw okropna, pełna napięcia, dojmująca, a potem dawała nadzieję, że poszedł, że wziął wszystko, co chciał, i wyszedł. Po prostu wyszedł. Więc zacząłem rozciągać ręce, próbowałem się oswobodzić. I wtedy znowu go usłyszeliśmy. Odkręcił kurek wody i mył talerze. Rozumie pan? My leżeliśmy związani w ciemności, a on mył talerze. A potem znowu zaskrzypiała podłoga i Eliza zaczęła bezgłośnie płakać, jakby wiedziała, co zaraz się stanie. – Zalewski ledwo oddychał.

– Może zrobimy chwilę przerwy? – zaproponował Korda.

– Nie, nie chcę. Muszę to powiedzieć. Muszę, bo inaczej… Muszę to powiedzieć, bo czuję, że jak teraz tego nie zrobię, to już nigdy te słowa nie przejdą mi przez gardło.

Policjant niemal niezauważalnie kiwnął głową.

– "Eliza zaczęła płakać, jakby wiedziała, co się zaraz stanie…" – przeczytał ostatnie zdanie w zeznaniach.

– Znów wszedł do środka, poświecił latarką po ścianach, po nas, podszedł do Elizy i zrzucił ją z łóżka jak worek ziemniaków. Trzasnęło, a ona zaczęła wyć. Wyła przez ten knebel. Bała się. Jezu, jak ona się bała. – Twarz Zalewskiego wykrzywiła się bólem.– Też zacząłem krzyczeć, chciałem sturlać się z tego łóżka i się do niej doczołgać, ale wtedy on podszedł do mnie i położył mi coś na plecach. Coś niedużego, chwiejnego. Nachylił się tak blisko mojej twarzy, że poczułem na skórze wełnę tej jego maski. I zapach.

– Jaki zapach?

– Jakiś taki… Nie wiem. Nie wiem, jak to opisać.

– Perfum czy potu? Czy zapach z ust?

– Nie perfum, nie z ust. Bardziej coś na jego ubraniu, może na tej masce? – zastanowił się Zalewski.

– Proszę opisać. Wolne skojarzenia. Cokolwiek.

– Nie wiem. Naprawdę nie wiem, nie mogę skupić myśli.

– Duszny? Słodki? Ożywczy? Kwiatowy? Orientalny? Cytrusowy? Drzewny?– Mięsny jakiś?

– Boże, nie mogę. Nie wiem. – Przesłuchiwany pokręcił głową.

– Ładny? Brzydki? Neutralny?

– Nie wiem. Brzydki. Na pewno brzydki.

– No dobrze. Już nie męczę, potem do tego wrócimy, a tymczasem przejdźmy dalej, tak? Sprawca położył coś panu na plecach i nachylił się nad panem.

– Nachylił się nade mną i zagroził, że jak się ruszę, jak drgnie choćby sprężyna łóżka, jak to coś na moich plecach spadnie, to mnie zabije. Zacząłem z bezsilności płakać i poczułem, że to, co na mnie położył, się huśta, że zaraz spadnie. I ta myśl mnie przeraziła. Myśl, że mógłby mnie zabić. Że mógłbym nie istnieć. Więc zamarłem. Jak kamień. Po prostu leżałem spokojnie, gdy on ją… no gdy on ją ciągnął po korytarzu. A potem już nie pamiętam. Nic nie pamiętam. Jakby mnie odcięło. Ale wiem, że ona nie żyje. Nie żyje, prawda? On ją zabił.

Korda wypuścił głośno powietrze, a skóra fotela zaskrzypiała, gdy poruszył się niespokojnie.

– Nie żyje – potwierdził detektyw. I znów ujrzał w myślach, jak sam przed laty osunął się na ziemię, jak kiwał się w przód i w tył, jak drapieżnie wył w przestrzeń.

"Pająk ci wchodzi do ucha" – ponownie wybrzmiało mu w głowie.

 materiały partnera
Źródło: materiały partnera
Materiał Sponsorowany przez Grupa Wydawnicza Foksal
d3jkpqo
d3jkpqo