Pierwszego dnia pracy w zakładzie pogrzebowym reporterka Wirtualnej Polski dowiedziała się, co to są zwłoki pod krawatem, "boja" i "przebiśnieg". I przeszła test malucha.
Od redakcji: Tekst jest fragmentem książki Magdy Mieśnik i Piotra Mieśnika "Jesionka dla trupa"
* * *
– Ja w sprawie ogłoszenia.
– Mycie, czesanie, ubieranie. Do tego czasem trzeba coś zatkać. Mężczyznę da pani radę obrócić, trochę podnieść? Jak nie, to proszę poćwiczyć na mężu. Niech się rozbierze i nie rusza, a pani go ubierze w garnitur. Jak da pani radę, to proszę przyjść jutro o dziesiątej. Proszę wziąć jakieś buty na zmianę. Sporo klientów jest ostatnio. Zacznie pani od razu i więcej się nauczy. Jest pani towarzyska?
– Tak.
– To dobrze. To praca dla osób, które lubią kontakt z ludźmi.
Zasady pracodawcy dla nowych pracowników:
– zakładaj rękawiczki jednorazowe
– traktuj zwłoki z godnością i szacunkiem
– bądź wyrozumiały i delikatny dla bliskich zmarłego.
Zasady pracowników dla nowo przyjętych:
– przed pracą zjedz śniadanie. Jak będziesz miał pusty żołądek i cię zemdli od smrodu, będziesz rzygał samą żółcią. Boli, jakby ci wyrywali wnętrzności.
– przed pracą nie spryskuj się obficie perfumami ani nie wąchaj żadnych zapachów, żeby zneutralizować smród. Zemdli cię jeszcze bardziej.
– nie przychodź do pracy na kacu. Będzie cię mdliło pięć razy bardziej niż normalnie. No chyba że chcesz bić rekordy w rzyganiu.
Przy wejściu pachnie delikatnie kwiatami. W kątach stoją dyskretnie pozasłaniane odświeżacze powietrza. Jest cicho.
– Widziała pani kiedyś trupa? – pyta właścicielka zakładu pogrzebowego, który prowadzi razem z mężem pod Warszawą.
– Kilka razy.
– No to tu się pani napatrzy. Jest kilku dziennie. Najlepiej od razu coś ciężkiego. Jak się zacznie od szoku, to później jest łatwiej. Za godzinę zwiozą trzy paczki.
Wypadek. Rodzice z dzieckiem. Wszyscy pod krawatem. Dwa karawany przywożą trzy ciała. Kobieta, mężczyzna i 8-letnia dziewczynka. Wszyscy w białych zamykanych na suwak plastikowych workach. Na swoją kolej muszą poczekać w chłodni. Matka leży najwyżej, dziewczynka w środku, a ojciec na dole. Drzwi zamykają się z cichym sykiem. Pierwszeństwo ma Zofia. Za godzinę trzeba ją zawieźć do kaplicy.
Kobietę w czarnym worku z chłodni na specjalnym metalowym wózku przywozi Marek. W zawodzie pracuje od dziewięciu lat.
Sala do przygotowywania ciał jest wyłożona jasnoszarymi płytkami. Na środku, bliżej okna, stoi stalowy stół. Obok stolik, zlew i kilka krzeseł. Na podłodze trumna z jasnego drewna.
– Te kolory worków coś oznaczają?
– Zawsze mieliśmy czarne lub niebieskie. Ale jakiś czas temu szefowa się uparła, żeby kupić trochę białych. Czarne podobno ludziom źle się kojarzą.
"TRUPEK SIĘ NIE POCI"
Marek rozsuwa worek. Pojawia się delikatny, trudny do określenia zapach. Trochę kwaśny, stęchły, słodkawy. W środku naga, bardzo szczupła starsza kobieta. Z identyfikatora przypiętego na lewym nadgarstku wynika, że ma 67 lat. Policzki i oczy zapadnięte. Skóra żółtawoszara, miejscami szorstka i sucha. W dotyku przypomina pergamin. Zimna. W chłodni, gdzie leżą ciała, jest około 4°C.
– Złap za nogi w kostkach. Ja pod pachy i razem na stół.
Nie jest ciężka. Tylko trochę sztywna.
– Może być ciężko z ubraniem. Jeszcze stężenie nie odeszło. Będzie potrzebna gimnastyka. Zobacz – łapie rękę i kilka razy zgina w łokciu. Słychać strzyknięcie. – Weź drugą i też zegnij. Trzeba tylko rozruszać stawy – instruuje. – No już, panienko, czas na twój ostatni fitness.
Za pierwszym razem jest ciężko, ale później ręka zgina się już łatwiej. To samo trzeba zrobić z nogami w kolanach i dłońmi, żeby można było złożyć palce jak do modlitwy.
Marek przynosi w reklamówce ubranie dla Zofii – granatowa garsonka i biała bluzka. Do tego bielizna i rajstopy. Czarne buty na niskim obcasie.
– Standard, nuda, ale czasem trafia się coś ciekawego. Raz miałem wędkarza. Ubraliśmy go w takie długie kalosze do łowienia ryb, kamizelkę i kapelusz z tymi wszystkimi przynętami. Na koniec żona kazała włożyć mu do trumny wędkę i pudełko z robakami. Jeszcze się ruszały. Załóż jej bieliznę – prosi.
– Nie trzeba umyć ciała?
– Przyjechała z domu opieki. Powiedzieli, że już ją umyli.
– Nigdy nie myjecie?
– Trochę trzeba umyć, zwłaszcza kiedy masz zwózkę z domu. Jak odchody zaschną, to najpierw lepiej porządnie namoczyć. Bez maseczki nie podchodź. Czasem inni robotę za nas zrobią. Jak jest ciało z prosektorium po sekcji, to klient jest już przecież umyty. W szpitalach też myją po zgonie. Trupek się nie poci, więc po co kolejny raz go tarmosić, przewracać z boku na bok? Przecież i tak się nie poskarży, a ciebie plecy będą mniej bolały.
– Niczym się nie psika, żeby zdezynfekować?
– Przyszły takie mody, ale to w Warszawie. U nas tradycyjnie, tak jak od lat. Ubieramy i gotowe. Chyba że trafisz na "shreka". Na pewno w końcu trafisz. Wtedy można przekonać rodzinę do pochowania w foliowym worku. Na to kładziesz ubranie i zamykasz trumnę. Kto by chciał oglądać trupa, który dwa tygodnie rozkładał się w mieszkaniu albo moczył się jakiś czas w jeziorze?
– Podobno takie ciało w stanie rozkładu czasem wkładają do specjalnego kombinezonu, dzięki czemu można umarłego ubrać.
– Przecież tego się nawet nie da przenieść na stół, kawałki odpadają, przelatują między palcami, płyny ściekają strumieniem. Wiesz, jak śmierdzi zamknięty od miesiąca w niedziałającej lodówce surowy schab albo pierś kurczaka? Za żadne pieniądze bym tego nie ruszał. No ale niektórzy ubierają. Co kto lubi.
SZKOLENIE ZE SMRODÓW
Do sali, gdzie ubierani są zmarli, wchodzi Jacek. Piętnaście lat w zawodzie.
– Instruowałeś już ze smrodów? Nie? No to jedziemy. Po jednym, dwóch dniach jest jeszcze dobrze. Chyba że trafisz na kogoś ze strzelaniny czy wypadku. Jak wjedzie zgniłek i poczujesz mdłości, od razu biegnij do kibla. Zaciągnij się kiedyś wodą z kwiatów, które ci zgniły w wazonie, to będziesz miała przedsmak tego, co cię czeka. Tylko o wiele gorzej. Potem trzy dni będziesz to czuła na sobie. Nawet trzy prysznice nie pomogą.
Klienci po sekcji to już inna historia. Przemieszany zapach surowej wątróbki w dużych ilościach i czegoś kwaśnego. Co jakiś czas trafi się już całkiem rozłożony. Skóra i kości. I tym w sumie zalatuje – mokrą skórą i sierścią jak u psa, który biegał w czasie deszczu. Raz na rok, dwa wpada też ktoś z ekshumacji. Gdy otworzysz worek, pomyślisz: ale słodko pachnie. Ale to tylko pierwsza sekunda. Potem smród gnicia i ziemi cię przewróci.
– Jak zrobisz setkę, to się przyzwyczaisz – dodaje Marek. – Niektórzy smarują się pod nosem maścią mentolową, ale to nie zabije smrodu. Może trochę złagodzi. Albo przywykniesz, albo od nas uciekniesz. No i jest jeszcze test malucha. Twój będzie dzisiaj.
Test malucha, czyli przygotowanie do pogrzebu dziecka.
Najczęściej oblewają ci, którzy mają własne dzieci. Marek nie ma. Jacek ma 15-letnią córkę. "Zrobił" już ponad 50 takich w jej wieku i młodszych.
– Musisz się odciąć. Nie głaszcz, nie wpatruj się. Zrób to, co trzeba. Nie pytaj o szczegóły, bo inaczej cię to później zje. Będziesz sobie wyobrażać, czym się interesowało, czy dobrze się uczyło, jakie lubiło bajki. Nie, nie, nie. Ubierz. Zamknij trumnę i zapomnij. Skup się na następnym. I szybko zapomnij – powtarza stanowczo.
Pudełka z jednorazowymi rękawiczkami leżą w kilku miejscach. Gdy pękną, trzeba szybko zdezynfekować ręce i założyć nowe.
– Teraz i tak jest dobrze. Pamiętam, jak ubieraliśmy bez żadnej ochrony. Zwieźli nam zgniłka, z worka chlustało ciemną breją. Kumpel źle złapał i zadrapał się suwakiem. Tyle co naskórek zdarł, nawet krwi nie było. W nocy wstaje, palec spuchnięty, czerwonofioletowy. W szpitalu mu powiedzieli, że gdyby dłużej czekał, to trzeba by amputować – opowiada Jacek.
– To trupi jad?
– Zdarzały się podobno i takie przypadki, że ludzie od tego umierali. Na pewno jak się dostanie do krwi, gdy masz jakąś ranę, to kilka miesięcy w szpitalu masz gwarantowane. Ale od samego całowania na pożegnanie nikt chyba jeszcze nie umarł. Zawsze lepiej jednak uważać, bo trupy są złośliwe. Poczęstują gronkowcem i jesteś załatwiona. Można się zaszczepić na niektóre rzeczy – żółtaczka, tężec.
– Szczepiliście się?
– Boję się igieł. Jak nie muszę, to unikam. Ale Mareczek zaszczepiony.
Zaczynamy ubierać Zofię. Bielizna i rajstopy wchodzą łatwo. Spódnica też.
– Trupek zazwyczaj nie współpracuje, dlatego z nim rozmawiam – mówi Marek. – Panienko, ubieraj się, bo rodzina czeka – śmieje się i podnosi kobietę za ramiona. – Wciągaj bluzkę. Marynarkę sama założysz – instruuje.
Za drugim razem się udaje. Kobieta jest ubrana. Marek przeczesuje jeszcze grzebieniem cienkie, siwe włosy kobiety.
– Pomalujesz jej usta? Rodzinie na tym bardzo zależało.
Są suche i zapadnięte. Bardzo wąskie. Pomaga pomadka do spierzchniętych warg. Kobieta nie uznawała makijażu. Nakładała tylko ciemnoróżową pomadkę. Córka Zofii prosiła, by do trumny włożyć czarną zamszową torebkę na złotym łańcuszku. W środku jest zdjęcie męża i dorosłych już dzieci oraz gorzka czekolada, którą uwielbiała. Jeszcze jedna prośba córki: pukiel włosów matki na pamiątkę. Marek odcina trochę z tyłu głowy i wkłada do białej koperty. – Można ją spakować – mówi.
Znów prosi, by złapać nogi w kostkach, i razem przenosimy ją do stojącej na ziemi trumny. Trzeba jeszcze trochę rozmasować palce u dłoni, bo książeczka do nabożeństwa nie chcę się trzymać.
POWYPADKOWE
Marek i Jacek pracują od 8.00 do 16.00. Co kilka dni mają dyżur i pod telefonem muszą być całą noc. W soboty i niedziele wystarczy jeden pracownik. Gdy trzeba odebrać zwłoki, wzywa drugą osobę.
– Są weekendy, że wszyscy zdrowi. Ale czasem zdarza się i kilka kursów. Z miesiąc temu był plener. Wypadek busa na trasie. Czworo do nas trafiło. Nie było już wolnych miejsc w chłodni, to dwóch musiało leżeć na podłodze – mówi Jacek.
– Co trzeba zrobić na miejscu wypadku?
– Jak już policja i prokurator wszystko sobie obejrzą, to wkładasz rękawiczki i ładujesz wszystko do worka. Tu ręka, tu noga, mózg, jelita rozwleczone po asfalcie. Układa się to potem w trumnie i na wierzch kładzie ubranie. No chyba że trzeba wyciąć ciało z blachy. Wtedy musisz czekać na strażaków.
Wtrąca się Marek: – Pamiętasz tego, co wjechał pod tira? Głowę z szyją mu ucięło równiutko na wysokości ramion. Wypłynęła prawie cała krew i nawet worek się za bardzo nie pobrudził. Tylko głowy nikt nie mógł znaleźć. W końcu chyba strażak znalazł ją w podwoziu tira, za tablicą rejestracyjną.
– Żona przyjechała na miejsce, bo to niedaleko ich domu było.
– Jak już znaleźli głowę, to wyrwała ją strażakowi i zaczęła przytulać, całować. Wszyscy stanęli i patrzyli. Nikt się nie odezwał. Puściła ją dopiero, kiedy z tego szoku zemdlała.
– Dla mnie gorszy był ten, co na osiemnaste urodziny od rodziców dostał skuter. Pierwsza przejażdżka. Facet wymusił pierwszeństwo i wjechał w niego rozpędzonym samochodem. Chłopak wpadł na betonowy słup. Głowa odpadła razem z kaskiem. Rodzice kazali go w tym kasku pochować. Bali się spojrzeć na jego twarz. Ojciec cały czas krzyczał, że to wina syna, bo mu się skutera zachciało. Matka poprosiła, żeby mu jeszcze kurtkę na motor założyć z takim pancerzem na plecach. Kupili mu ją, żeby chroniła w razie wypadku. No i rzeczywiście, klatki piersiowej ani pleców nie miał pokiereszowanych.
– Mój kumpel rzucił robotę w zakładzie po tym, jak pojechał na plener. Bus z osobówką. Jedna ofiara, ale mocno zmasakrowana. Wszędzie strzępy ciała. Pół godziny zbierali kawałki. Spakowali do worka to, co znaleźli, i odjechali. Po godzinie do zakładu wbiega młody facet z krzykiem. W ręku trzyma reklamówkę. Na miejsce wypadku przyjechał syn zmarłego i znalazł jeszcze stopę w bucie.
– Pewnie myśleli, że to sam but, i zostawili.
– Zakład dał sporą zniżkę na pogrzeb i kumplowi polecieli po pensji. Pieniądze olał. Miał dosyć zbierania ludzi rozsmarowanych na ulicy.
POD KRAWATEM
Marek prowadzi stalowy wózek do chłodni. Wyciąga z niej na prowadnicach ciało ojca w białym worku. Przekładamy go na stół. Jest znacznie cięższy od Zofii. Na identyfikatorze imię "Michał" i nazwisko. Na krześle obok leży duża niebieska torba z Ikei. W środku ubrania do trumny. Szary garnitur, biała koszula i skarpetki z piłkami do koszykówki. Poszetka w taki sam wzór.
– Dobrze, że on nie był koszykarzem zawodowcem, boby nam się do trumny nie zmieścił – mówi Marek. – Z tym Adamowiczem, prezydentem Gdańska, nieźle zakręcili. Niby go wnosili ci prezydenci miast w trumnie, a dopiero później go mieli skremować. Nigdy w to nie uwierzę. Sześciu prezydentów niosło trumnę z jego ciałem. Gdyby w środku były zwłoki, na pewno by go nie unieśli. Z przeniesieniem takiego rosłego mężczyzny nawet doświadczeni żałobnicy mieliby problem. A trumna też swoje waży. Musieli go wcześniej skremować i prezydenci nieśli trumnę z urną w środku. Jest jeszcze jedna rzecz, która to potwierdza. Adamowicz nie zmieściłby się do zwykłej trumny. Tradycyjna ma dwa metry długości. Odchodzi grubość desek, do tego poduszka. Ciało po śmierci też trochę się wydłuża. Przy stu osiemdziesięciu siedmiu centymetrach wzrostu już jest ciężko zmieścić ciało. A jego skrzynka na pewno nie była wydłużana. Od razu to widać – przekonuje.
Ogromny szew idzie od szyi, przez klatkę piersiową, brzuch, po lewej stronie omija pępek i kończy się tuż nad wzgórkiem łonowym. Na głowie widać kolejny szew, ale jest o wiele mniej widoczny. Przykrywają go włosy.
– To już wiesz, co to znaczy "pod krawatem". U żony i córki będzie to samo. Lepiej załóż fartuch. Może trochę kapać. Chodź, teraz go nakarmimy – mówi Marek.
Zwija spory kawałek ligniny i wpycha go do gardła zmarłego.
– Trzeba pozatykać wszystkie dziury, bo inaczej będzie się z niego lało do trumny. Pęsetą chwyta mniejsze kawałki i wkłada je do odbytu. Przeciera mokrą gazą brzuch, na którym jest kilka ciemnych plam. Jeszcze ubranie i przeczesanie włosów.
Następna wjeżdża żona Michała. Na identyfikatorze imię "Katarzyna". Znów zatykanie naturalnych otworów ciała. Ubieranie. Czesanie. Na głowę trzeba założyć chustkę, bo brakuje części skóry z włosami. Matka kobiety przyniosła delikatne złote kolczyki. Katarzyna dostała je na piątą rocznicę ślubu. Sukienkę ciężko założyć, bo jest dość wąska. Zawsze można przeciąć z tyłu i nałożyć od przodu, ale wtedy gorzej się układa. Żeby wsunąć pantofle, trzeba kilka minut masować palce u stóp. Lewy but nie chce wejść.
– Czasem trzeba coś na siłę – wtrąca się Jacek i wciska pantofel. Słychać głośne strzyknięcie.
PRZEBIŚNIEG, BOJA, MIELONKA I SZNUREK
Wchodzi szefowa. – Jacek, szykuj się. Jedziesz z ekipą na plener. Mamy "przebiśniega".
– Pierwszy po zimie. Tydzień, dwa i zacznie się wysyp. Ludzie zaczynają łazić na spacery, bo cieplej się robi, i znajdują różne "skarby". A że te śmierdzą, dzwonią na policję. Wiosną jest sporo "przebiśniegów", a latem "boja" średnio raz na tydzień – mówi Marek.
– "Boja"?
– Napije się taki, nażre i wskakuje do wody. Potem skurcz albo zawał i jedziemy z ekipą.
– Kiedy jest najwięcej zwłok?
– Najmniej jest chyba tuż po wakacjach. Potem w listopadzie i grudniu zaczynają się "sznurki". Nie radzą sobie ze świętami. Do domów opieki też wtedy więcej kursów wychodzi. Wiosna i lato to częściej wypadki. "Mielonka" na asfalcie albo pod pociągiem. Teraz idziemy po dziewczynkę. Nie sprawdzaj imienia, bo nigdy go już nie zapomnisz.
W ogromnym białym worku leży drobniutka dziewczynka. Prawą stronę ciała ma mocno zgniecioną. Ręka wygięta pod dziwnym kątem. Duże zszyte rany na ramieniu i udzie. Mnóstwo krwiaków na całym ciele. Szew po sekcji zwłok nie rzuca się tak mocno w oczy jak u rodziców. Jakby ten, który zszywał, poświęcił jej więcej uwagi i delikatności. Marek zaczyna myć dziecko, mimo że nie ma ono żadnych zabrudzeń. – Dzieci tak na mnie działają – mówi bez pytania. Wyciera do sucha. Poranioną rękę i nogę owija folią, żeby ubranie się nie pobrudziło. Przeczesuje włosy do ramion. Razem zakładamy niebieską sukienkę w kotki.
Gdy umiera dziecko, rodzice często proszą pracowników zakładu pogrzebowego, by sami mogli je umyć i ubrać. Mogą to zrobić, o ile zwłoki nie są zmasakrowane lub w stanie zaawansowanego rozkładu.
Lewa powieka jest półprzymknięta. Dziewczynka ma brązowe oczy. Mętne, żółtawe. Żeby się zamknęły, trzeba je przetrzeć od środka wacikiem. Układamy ciało w białej trumnie. Głowa spoczywa na kolorowej poduszce w kształcie motylka. W dłoniach zamiast różańca czy modlitewnika będzie trzymała ukochaną lalkę z długimi blond włosami.
AMELIA
Trumna już na stojaku. Nagle w drzwiach staje mniej więcej 10-letni chłopiec. Patrzy na dziewczynkę.
– Amelia – mówi cicho. Pokazuje na lalkę, którą trzyma dziewczynka. – Nazwała ją Amelia. Czy mogę chwilę przy niej posiedzieć?
Chłopiec jako jedyny ocalał z wypadku. Stracił rodziców i siostrę. Przyszedł z dziadkami, bo chciał się pożegnać z siostrą. – Lubi nosić kucyk. – Pokazuje na rozpuszczone włosy. Z kieszeni wyjmuje kolorowe spinki i gumki. Babcia, która stoi za chłopcem, zaczyna się trząść. Siada na krześle. Dziadkowi łzy płyną po policzkach i brodzie.
– Obiecuję, że nie będę już ruszał twoich lalek. – Chłopiec zaczyna płakać. Wybiega z sali. Krzyczy. Trzask drzwi.
Czeszemy włosy dziewczynki i związujemy w kucyk. Strach jest zawsze. Że pomylisz zwłoki i rodzina zobaczy w trumnie kogoś obcego. Że nie to ciało zawieziesz na kremację. Że zwłoki wypadną z trumny w czasie pogrzebu. Że coś wycieknie. Że zacznie śmierdzieć. Nie dziwi cię już nawet to, że mąż prosi, by przekazać mu obcięte paznokcie zmarłej żony albo że matka chce zachować gazę, którą było myte jej zmarłe po długiej chorobie dziecko.
Marek i Jacek zaczynają sprzątać salę. W każdej chwili może przyjść nowe zgłoszenie.
– Ciesz się, że nie pracujesz na trumnach. Rok tam wytrzymałem. Wolę tych, którzy trafiają tutaj. Nie awanturują się, na wszystko się zgadzają – zaczyna Jacek.
– Mnie to na szczęście ominęło – mówi Marek.
– Dlaczego trumny są złe?
– Rodzina tak się potrafi pokłócić przy wyborze drewna, że siłą trzeba ich rozdzielać. Ten chce ferrari, tamten amerykankę, a ta trzecia zwykłą sklejkę, bo jest za kremacją.
– A najlepsze się zaczyna, kiedy usłyszą ceny. Wtedy dzielą się na dwa obozy. Jedni chcą jak najtaniej, bo zasiłek nie wystarczy i trzeba będzie dokładać z własnej kieszeni. Drudzy odwrotnie – jak można oszczędzać na ostatniej drodze zmarłego?
– Miałem już kilku takich, co się w trumnach kładli, żeby sprawdzić, czy dziadkowi albo matce będzie tam wygodnie. Czy poduszka miękka, czy nogi da się wyciągnąć. Jeden chyba w piętnastu się położył. Na koniec stwierdził, że mógłby tu nawet zasnąć.
– Był jeszcze ten, co karawanem musiał się przejechać, żeby sprawdzić, czy ojciec byłby zadowolony i czy na pewno trumna nie będzie latała z boku na bok na zakrętach. Szefowa się zgodziła, dostał kluczyki i pojechał zrobić rundkę. Ryczał ze śmiechu, jak zobaczył, co jest wpisane w dowodzie rejestracyjnym. Samochód przeznaczony na karawan musi spełniać wiele norm. Podłoga w środku musi być łatwo zmywalna – najlepiej ze stali nierdzewnej lub laminatu. Wnętrze trzeba stale dezynfekować, a część, w której przewozi się trumnę, tak zwany przedział trumienny, musi być oddzielony od części pasażerskiej. Potrzebny jest mechanizm zabezpieczający trumnę przed przemieszczeniem. Najczęściej są to specjalne pasy lub mechanizm, na którym wsuwa się trumnę do środka. W dowodzie rejestracyjnym samochód ma wpisane "pojazd specjalny pogrzebowy".
Jeszcze w latach 90. na pogrzebach można było zobaczyć głównie pogrzebowe nyski. W 1999 roku powstała warszawska firma Bautex, która najpierw zaczęła przerabiać polonezy. Teraz w ofercie ma kilkanaście karawanów – busy, ale też limuzyny marki Mercedes. Obecnie przedsiębiorcy pogrzebowi są uzależnieni jedynie od tego, ile chcą wydać. Mogą wybierać nawet wśród takich marek, jak: Porsche, Maserati, Mercedes, Jaguar i Chrysler. Na karawany przekształca je głównie włoska firma Ellena Autotrasformazioni. Ich ceny dochodzą do 1,5 miliona złotych. Te najtańsze, przerobione choćby ze starych karetek pogotowia, zaczynają się od około 25 tysięcy złotych.
PREMIA ZA KŁOPOT
Jacek gasi światło w sali do przygotowywania zmarłych.
– Każdy powinien zobaczyć, jak wygląda ciało ze sznurka. Oczy wybałuszone, wielki fioletowy język wywalony na brodę. Albo zwłoki w stu kawałkach po zderzeniu samochodów. Jakby się tak napatrzyli, to bardziej żyć by im się zachciało. Bardziej by uważali na drodze. Mniej roboty byśmy mieli.
– Tylko jakbyśmy wtedy do tych trzech – czterech tysiączków dobili, jak nam od sztuki płacą? – dopowiada Marek.
Pracownicy zakładu pogrzebowego mają stałą podstawę pensji sięgającą 1200 złotych. Do tego pracodawca dolicza im 100–200 złotych za każdy pogrzeb. Cena jest uzależniona od tego, jak bardzo zmarły jest kłopotliwy. Za bardzo otyłą osobę lub taką w zaawansowanym stopniu rozkładu dostaną więcej. Dodatkowe pieniądze otrzymują za zawiezienie zwłok do krematorium i powrót z urną, a także za udział w uroczystościach pogrzebowych – niesienie trumny, kwiatów, złożenie do grobu. Miesięcznie są w stanie zarobić 3–4 tysiące złotych na rękę.
Po ośmiu godzinach pracy włosy pachną zwłokami i kwiatowym odświeżaczem powietrza. Pomaga długi prysznic. Wszystkie ubrania trzeba od razu uprać. Na spodniach jest kilka plam z krwi. Michała? Jego żony? Córeczki? Woda utleniona wywabia zabrudzenia. Przed oczami zostaje ciało drobniutkiej dziewczynki z lalką w białej trumnie. Bez imienia.