Trwa ładowanie...
fragment
15 kwietnia 2010, 10:52

Szkarłatny habit

Szkarłatny habitŹródło: Inne
d2z1dij
d2z1dij

Rzym, rok 1612, krótko po nieszporach Dwaj zakonnicy, dopiero co wprowadzeni przed oblicze generała jezuitów Aquavivę, stali nieruchomo z lekko pochylonymi głowami i cierpliwie, pokornie czekali, aż wielebny skończy czytać. Młodszy, Juan, miał lat dwadzieścia kilka, był wysoki i bardzo szczupły. Za rok powinien złożyć śluby kapłańskie. W zakonie był od czternastu lat. Pierwszy raz jednak znalazł się tak blisko Czarnego Papieża – w ten sposób właśnie heretycka Europa nazywała przełożonego – i mimo że należał do najwierniejszych sług zakonu, obcowanie z Aquavivą napawało go lękiem. Drugi z zakonników, wielki mężczyzna po pięćdziesiątce, siwy, z wąsem przystrzyżonym cienko na wzór założyciela Towarzystwa Jezusowego, błogosławionego Ignacego Loyoli, często widywał generała. Należał bowiem do najbardziej zaufanych profesów Towarzystwa.

Generał nie odpowiedział na pozdrowienie braci, zatopiony w lekturze. Cerę miał suchą i szarą jak papier, który trzymał w lekko drżących rękach. Z jego twarzy nie dałoby się wywnioskować, jakie wrażenie robi na nim tekst. Nie tylko sylwetka pozostawała nieruchoma, ale także głęboko osadzone oczy, których koloru nie mogli dostrzec, gdyż pozostawały skryte w cieniu brwi i wystających kości policzkowych. Juan pomyślał, jak bardzo ten obraz przypomina groźną maskę z wyłupanymi oczyma, którą niedawno jeden z braci przywiózł z południa świata. Tyle że maska była czarna, a nie biała jak śmierć z wyczerpania. Nie wiedział, że ma szczęście, albowiem kto zobaczył oczy Aquavivy w pełnym świetle, na zawsze zachował wspomnienie jednego z nich, nienaturalnie zmrużonego, bez koloru prawie. I ruchliwego, jak potrafi być kula kręcąca się w głowie bez żadnych więzów. Albo gwiazdy wolne w kosmicznej otchłani. Albo ziemia nieskrępowana i zakurzona.

Głowa generała lekko poruszała się pod wpływem choroby, drżała i to powodowało, że falowały wokół niej siwe włosy, długie za ramiona i postrzępione niczym ostrze starego saraceńskiego miecza. W niczym nie przypominał postaci z portretu, który Juan miał okazję widzieć. Na konterfekcie starannie ufryzowane włosy, rzymski nos i nieruchome oczy sprawiały wrażenie wielkiej wewnętrznej mocy i zdradzały arystokratyczne pochodzenie generała. Ale portret wykonano wiele lat temu. Teraz Aquaviva dobiegał już siedemdziesiątki i cała jego osoba nosiła znamiona wieloletniej i pełnej raf i burz służby Kościołowi.

Wreszcie starzec odłożył manuskrypt na marmurowy blat wielkiego stołu i skierował puste i czarne oczodoły w kierunku przybyłych.
– Ciekawe rzeczy tu czytam, bracia w Chrystusie, i chętnie porozmawiałbym o tym z wami, ale nie mamy czasu. Ponadto rzeczy tej z pewnych przyczyn polecić wam nie mogę. Niesygnowane dzieło, ale zaiste ciekawe, chociaż trochę może przesadzone. „Monita secreta”, zapamiętajcie sobie. Znajomość tego druku może się bardzo przydać w nadchodzących czasach. Ale przejdźmy do rzeczy. W następnym tygodniu, zaraz po świętym Piotrze, wyrusza z Rzymu legat papieski, Jego Eminencja Ksiądz Kardynał d’Arezzo. Udaje się w podróż do Poznania, aby w tamtejszej diecezji osobiście zbadać relikwię, która ma się tam ponoć znajdować. Rzecz to niezwykła, albowiem idzie o miecz, którym Piotrowe ucho odcięto. Jeśli potwierdzi się pochodzenie miecza, legat ma przywieźć go do Rzymu. Obydwaj bracia odnieśli niesamowite wrażenie, że generał nie zaczerpnął tchu w czasie przemowy. Mówił jednostajnie i spokojnie i sprawiał wrażenie człowieka, który nie musi oddychać. Juan, doświadczony żeglarz, przestraszył się ciszy wielkiej sali. Aquaviva
odwrócił głowę w kierunku ciemnego okna, przez co połowa twarzy zginęła w cieniu, a na jaśniejszej stronie powiększyła się czarna otchłań oczodołu.

– W drodze do Poznania zboczy z trasy, zajedzie do Krakowa, żeby spotkać się z nuncjuszem apostolskim w celu omówienia pewnej sprawy najwyższej wagi. Przekaże także list od papieża królowi Polski. Jako że pismo zawiera informacje, które Jego Świątobliwość uzyskał ode mnie, postanowione zostało, że to wy zawieziecie je w waszym bagażu. Tak więc ruszycie z kardynałem. To nie wszystko. Ten tekst – wskazał na stół – wydano w Krakowie i jako się rzekło, nie jest podpisany; spróbujcie ustalić, kim jest dociekliwy autor. Jednakże nie czytajcie go. Takie jest życzenie Ojca Świętego oraz generała zakonu towarzyszy Jezusa.

d2z1dij

Zakonnicy jeszcze niżej pochylili głowy.
– Oprócz listu zawieziecie także dary dla polskiego króla i nuncjusza od zakonu jezuitów. Zadbacie, żeby przesyłka dotarła na miejsce nienaruszona. Nie odstąpicie legata na krok i będziecie mu służyć, i spełniać każde jego życzenie. A kiedy przyjdzie do wręczania darów, postaracie się, żeby polski monarcha przyjął prezent. Reszty się domyślajcie i módlcie się. Z Bogiem, towarzysze.

Nie podnosząc wzroku, bracia wycofali się do drzwi. Kiedy wychodzili, Aquaviva uniósł manuskrypt i ponownie zagłębił się w lekturze. Z głową nad tekstem wyrzucił jeszcze z siebie słowa, które zatrzymały zakonników w pół kroku: – Księże Tomaszu, dbajcie o naszego młodego Juana i ze wszystkich sił pomóżcie mu wykonać dzieło, ku większej chwale Bożej.

Czekali chwilę, ale z ust postaci oświetlonej pełgającym po sukni ogniem świeczek nie padły już żadne instrukcje. Ruszyli ponownie do wyjścia. Juan obrzucił jeszcze generała spojrzeniem pełnym admiracji i lęku. Nie mógł wiedzieć, że widzi go po raz ostatni. Nie przestawał drżeć. Ta cisza go przerażała. ###Akko, Izrael, współcześnie, 9 rano Dov nachylił się nad stoiskiem sprzedawcy ryb. Od kilku dni nie czuł się najlepiej i nie wypływał w morze. Pozbawiony jedynej rozrywki starszego pana na emeryturze okropnie się nudził. Postanowił przyrządzić na obiad zupę rybną i w tym właśnie celu, podpierając się laską, przemierzał wąskie uliczki miasta krzyżowców, krytycznie spoglądając na ofertę kupców. Po haniebnym niepowodzeniu akcji w Polsce postanowił odejść ze służby. Kupili z żoną mały domek nad morzem, oddalony od centrum średniowiecznej twierdzy o piętnaście minut nieśpiesznego spaceru. Ahuva narzekała, że opuszczają komfortowy dom na przedmieściach Tel Awiwu, zostawiają przyjaciół i wyruszają na północ.

Przestała ględzić dopiero parę miesięcy temu, kiedy obudziwszy się pewnego ranka, Dov stwierdził, że żona nie oddycha. Umarła spokojnie we śnie, co było do przewidzenia, gdyż sen był jej ulubionym hobby za życia. Cicha kobieta została nagrodzona za lata poświęceń przy boku wciąż zajętego męża. Na pogrzeb, oprócz przyjaciół, przyjechali urzędnicy Instytutu. Oficjalnie złożyli kondolencje w imieniu Dyrektora i zniknęli przed końcem ceremonii.

d2z1dij

Uri Dyrektorem! O co chodziło w operacji „Cień”? Jakimi chytrymi sposobami udało się przekonać premiera, że spektakularna porażka, że śmierć wielu doświadczonych agentów, że ta cała popierdolona historia przysłużyła się sprawie? Dov często myślał o wydarzeniach sprzed lat. Stracił cały zespół, prowadzono z nim fałszywą grę, poświęcono życie młodych oficerów i inne wyjaśnienie takiego działania niż nieokiełznana żądza władzy Uriego i jego popleczników nie przychodziło mu do głowy. W historii świata zaczynał się okres, którego Dov nie rozumiał. Współcześnie jego tradycyjne poglądy i niezachwiana etyka oficera i patrioty nie były w cenie. Kiedy pokazywali w telewizji walące się wieże w Nowym Jorku, mruknął tylko do sparaliżowanej grozą żony:

– A nie mówiłem, że nie rozumiem?
Teraz spoglądał na ryby i zastanawiał się, która posłuży za posiłek. Sprzedawca coś pokazywał, coś mówił, Dov jednak nie zwracał na niego uwagi. Znał się na rybach. Dwie rzeczy osiągnął w życiu: był świetnym oficerem wywiadu i umiał przyrządzić każdą rybę. O, piękna dorada. Dorada z miętą. Tak. Zupa kiedy indziej. Wracając do domu, szybko zorientował się, że ma towarzystwo. Obserwowali go zawodowcy. Sam szkolił takich przez lata. Po co jednak mieliby go śledzić? Przecież wiadomo, dokąd idzie. Raczej upewniają się, że wraca sam, bo w domu ktoś na niego czeka. Ktoś ważny, skoro tak ubezpieczony. Dobrze. Niespodziewanie skręcił w wąską uliczkę prowadzącą na mury obronne twierdzy i wszedł do baru, który odwiedzał czasem z żoną. Miejsce miało tę zaletę, że aby obserwować kogoś, kto znajdował się w środku, samemu należało się ujawnić. I albo głupio stać przy murze, godzinami gapiąc się w morze, aż inwigilowanemu znudzi się zabawa w denerwowanie tajnych agentów, albo zamówić coś w barze i siedzieć bez sensu,
pozwalając się zapamiętać. A widzieć obserwowanego trzeba, gdyż z tego miejsca z powrotem do centrum miasta prowadziło co najmniej pięć dróg. Dov machnął ręką na przywitanie właścicielowi, usiadł przy oknie i zamówił sok ze świeżych pomarańczy. Poczekamy.

Sromowce Niżne, w tym samym czasie

d2z1dij

Dawid pochował Hitchcocka za szopą. Zanim wrzucił czarny worek z psem do dołu, przemawiał długo, nachylony nad ciałem przyjaciela. Życzył mu szerokiej drogi, dobrego pana w niebie i kazał pozdrowić Marię. Lada moment powinni nadjechać policjanci. Strzelanie do zwierząt to nie jest wprawdzie szczególne wydarzenie w tych okolicach, ale strzelanie do psa w zagrodzie, strzelanie celne i z premedytacją, strzelanie do Hitchcocka – jest rzeczą niewybaczalną. Arbogast, dzwoniąc ze schroniska pod Trzema Koronami, przekonał jakiegoś dyżurnego głupka w Krakowie, że dzieje się coś złego. Tłumaczył, że wizyta policjantów z miejscowego posterunku nie wystarczy. Że musi przyjechać technik kryminalistyczny i w ogóle wyjaśnił mu, o co chodzi w tej robocie. Policjant najpierw kazał skontaktować się z komisariatem w Nowym Targu, ale później, jakby skojarzył nazwisko zgłaszającego, nagle zdecydował się działać. Zanotował numer telefonu i powiedział, że odezwie się za parę minut. Rzeczywiście, nie minął kwadrans, kiedy
recepcjonistka przywołała Arbogasta do aparatu.

– Przyjedzie technik z Krościenka i policjanci z cebeesiu w Krakowie. Dziś po południu. Proszę czekać i niczego nie dotykać.

Wobec tego Dawid wrócił do domu, ale obecność psa na podwórku, psa, który nie reagował na żadne zaczepki, na żaden z ich wspólnych żartów, na nic w ogóle nie reagował, nawet na gawrony kręcące się zdecydowanie za blisko ciała Hitchcocka, ta wieczna już niemal obecność psa nie dawała mu spokoju. W dodatku miał kaca wielkiego jak kościół i bolała go twarz, plecy i żebra, które ścisnął elastycznym bandażem prawie do utraty tchu. Próbował nie myśleć, uporządkować obojętność; dłutkiem przeciągnął po twarzy niedokończonego anioła, żeby rysy twarzy wyostrzyć, ale tylko bliznę zrobił i odszczepił kawałek nosa. Wreszcie podjął decyzję.

d2z1dij

Już wcześniej ustalił, skąd strzelał bandyta. Po śladach wywnioskował, że snajper był sam. W śniegu pozostały także wyżłobione koleiny opon samochodu, który morderca pozostawił kilkaset metrów dalej. Arbogast natrudził się, żeby posterunkowy ze Szczawnicy nie zatarł ich doszczętnie. Rozrysował całe wydarzenie, odnalazł kulę, która rozerwała Hitchcocka i teraz mógł pochować psa w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, i czekać na specjalistów. Tak właśnie zrobił. Następnie przyniósł zydel i usiadł obok śladów krwi na śniegu. Znieruchomiałego i zmarzniętego zastał go w tym miejscu technik kryminalistyczny. Młody chłopak otworzył szeroko oczy, kiedy Dawid poinformował go, że pies jest już pochowany. Jeszcze większe zdziwienie wywołała wiadomość, że kula jest zabezpieczona, a druga musi znajdować się pod śniegiem tuż obok. Wielka plama krwi również zrobiła wrażenie na chłopaku. Fotografował, chodził z planem Arbogasta pomiędzy miejscem, w którym śmierć zastała psa, a miejscem, z którego strzelano. Biedził się
nad odlewem śladu opon i butów i – co wzbudziło sympatię Dawida – nie próbował się wymądrzać. Szukał łusek, coś pod nosem mruczał i chyba trochę przestraszony, rozglądał się od czasu do czasu dokoła.

Gdy pozabezpieczał już wszystko, co jego zdaniem było tego warte, usiedli z Arbogastem w izbie i popijali herbatę, gdyż technikowi nakazano czekać na funkcjonariuszy z Krakowa.
– AK 47? – zapytał uprzejmie Arbogast.
– Tak – Technik z ulgą przyjął przerwanie ciężkiego milczenia. – Pełno tego wszędzie...
– Tak – uciął Dawid i wpatrzył się w herbatę. Nie miał ochoty na pogawędkę, a twarz bolała nieprzytomnie.

Chłopak uszanował ciszę. Zresztą małomówność była jego zdaniem nieodłączną cechą twardzieli, a facet siedzący naprzeciwko takim właśnie człowiekiem był. Przecież czytał o nim książkę. Oczywiście nie uwierzył we wszystko, co napisano w powieści o zapijaczonym agencie Mosadu, ale instynkt podpowiadał mu, że autor świadomie skomplikował i pokręcił wiele wątków, żeby nikt nie mógł doszukać się w niezwykłych historiach nawet śladu rzeczywistych wydarzeń, a tym samym znaleźć pretekst do jakichś oskarżeń.

d2z1dij

Arbogast podniósł wzrok na policjanta.
– Czemu mi się pan tak przygląda? Chyba nie wierzy pan w te bujdy z powieści?
Technik się zmieszał.
– Fikcja to fikcja, ale w końcu autor użył pańskiego nazwiska, wykorzystał informacje z czasów pańskiej służby w policji... Tak przekonująco było o tej Anat...

– O Marii – gwałtownie przerwał Arbogast. Uspokoił się po krótkiej chwili. – Wszystko pozmyślał. Był tu kilka razy, ale nie gadałem z nim długo. Przyjechał też wręczyć mi egzemplarz powieści, ale poszczułem go świętej pamięci Hitchcockiem.
– A czytał pan...?
– Nie czytałem.
– To skąd pan wie, że bujdy?

Nie doczekał się odpowiedzi, albowiem pod dom zajechał jakiś samochód. Światła wdarły się na chwilę do pomieszczenia, uświadamiając obydwóm, że zapadł już zmrok.
– Są wreszcie. – Młody wstał.
– Miejmy nadzieję – mruknął Arbogast i podszedł do okna. Stanął tak, by nie dostrzeżono go z zewnątrz, ale po chwili wyraźnie się odprężył. To gliny. Bez wątpienia. Duet damsko-męski, o ile mógł dojrzeć. Ale gliny. Facet nawet nie otworzył drzwi kobiecie, która szybko wysiadła z samochodu i w odróżnieniu od partnera uważnie rozejrzała się wokół. Technik odsunął rygiel i wyszedł naprzeciw. Spieszyło mu się do młodej żony, chciał szybko przekazać „kolegom z Krakowa” – jak myślał z przekąsem – informacje i zabezpieczone tropy. Arbogast – rosyjska dusza – nastawił wodę na herbatę, spodziewając się długiego wieczoru. Właśnie w momencie, w którym zapalił gaz, rozpętało się iście karnawałowe szaleństwo. Kanonada wybuchła z siłą sztucznych ogni nad uśpionym miastem.

d2z1dij

W pojedyncze wystrzały wplatała się czasem niczym porywający refren seria z broni maszynowej. Uciekając na strych, Dawid pomyślał, że ani chybi zatrą wszystkie ślady mordu na Hitchcocku. Spojrzał przez okienko i zamknął odruchowo oczy, bo właśnie wybuchł zbiornik paliwa w samochodzie policjantów z błyskiem mocniejszym niż największe burze w Pieninach i huk olbrzymi rozniósł się daleko, odbijając echem w górach. Oho, niezła impreza. W promieniu kilku metrów od kikuta samochodu leżały dopalające się kawałki karoserii i części z wnętrza auta. Śnieg sczerniał tu i ówdzie, ale dwa ciała, wdzięcznie ułożone, były łatwo dostrzegalne w słabnącym szybko ogniu. Na szczęście szopa się nie zajęła. Nie widział jednak nigdzie trzeciego ciała. Lustrował ciemność wokół podwórka, szukając zarówno napastników, jak i być może żyjącego jeszcze trzeciego policjanta. Niech to jasna...

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki spełniły się marzenia. Zrobiło się bardzo jasno. Zapłonęła szopa i w sekundę wszystkie Dawidowe świątki, farby, lakiery i cały zapas drewna poszły do nieba w nieziemskim blasku. A z nimi dwie orzechówki, zabite powtórnie i najprawdopodobniej ostatecznie. Arbogast zatrząsł się ze złości, ale musiał przyznać, że przynajmniej widzi teraz znacznie więcej. I zobazył cień na tle białej ziemi. Ktoś powoli, na kolanach, sunął w stronę domu. Nie wróg raczej. Wróg dziwnie się wprawdzie zachowuje, ciężko ustalić, jaki ma cel w tej masakrze, którą od jakiegoś czasu w obejściu Arbogasta urządza, ale żeby tak pełzł na czworakach, to nie. Raczej nie. A i sylwetka nie wroga chyba. Zgrabna, pupa wypięta, jak kocica się ta policjantka skrada. No to niech przyjdzie, może ona potrafi coś wyjaśnić.

d2z1dij
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2z1dij

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj