Szczepan Twardoch o śmierci dziadka. "Umarł mój staroszek"
- Nic ważniejszego nie wydarzyło się w moim życiu od dawna - wyznał Szczepan Twardoch, który poinformował o śmierci swojego dziadka, Jorga Draga.
O stracie dziadka Szczepan Twardoch napisał w felietonie opublikowanym na internetowych stronach "Gazety Wyborczej". Jak wyznał autor "Morfiny", senior rodu odszedł na tydzień przed świętami Bożego Narodzenia, a on towarzyszył mu w przeprawie na tamten świat. - Umarł po stu latach życia, otoczony rodziną, z gromnicą w dłoniach. Byłem przy tej śmierci, wraz z innymi stałem nad jego śmiertelnym łożem, słyszeliśmy jego ostatni oddech, umyliśmy jego ciało, ubraliśmy je w czarny garnitur i porządne buty, na własnej szyi drżącymi dłońmi zawiązałem porządnie krawat, który mu założyłem - relacjonował w swoim tekście Twardoch.
Choć podkreślił, że śmierć "staroszka" (jak wolał o sobie mówić zmarły) to sprawa prywatna, postanowił podzielić się z czytelnikami gazety niezwykłym życiorysem dziadka urodzonego w 1920 roku we wsi Deutsch Zernitz w Republice Weimarskiej, czyli dzisiejszej Żernicy niedaleko Pilchowic na Śląsku.
Oni odeszli w 2020 roku
We wspomnieniach o "staroszku" Szczepan Twardoch pisze, że był jego przewodnikiem po świecie i zawiłej historii, która działa się na jego oczach. Był skarbnicą opowieści o ludziach zapamiętanych "za to, za co Jorg wyjątkowo ich cenił, albo za co stracił dla nich szacunek, wszyscy więc kontrastowi, kategoryczni".
Jak wynika ze słów pisarza, na odejście "staroszka" jego bliscy, jak i on sam byli przygotowani.
"Jorg Draga umarł dobrą śmiercią. Wyczekiwał jej, chociaż nie ponaglał, i w końcu przyszła. Nikt nie rozpaczał, gdy Jorg Draga umarł, ale wszystkich, którzy byli przy nim, poraził majestat tej śmierci" - pisze Twardoch, podkreślając, że nic ważniejszego nie wydarzyło się w jego życiu od dawna.