Trwa ładowanie...
fragment
15 kwietnia 2010, 10:03

Subtelny nos Lilli Steinbeck

Subtelny nos Lilli SteinbeckŹródło: Inne
d2olrrm
d2olrrm

Coś podobnego można powiedzieć o wszystkich mężczyznach, z jakimi Lilli Steinbeck stykała się w Wiedniu, a potem w nowym miejscu pracy. Jej chłodny, pełen dystansu sposób bycia, nieprzystępność, podkreślana jeszcze zgniecionym nosem, dawały tak bezbłędny efekt jedynie dlatego, że żaden z nich ani trochę nie potrafił wzbudzić czułości, tego uczucia, które przyprawia o wspomniane wysypki na duszy i gdzie indziej. Nie było sobie kim zawracać głowy. Ani Dzidzią Hübnerem, ani jego młodszymi kolegami, których jedyną być może zaletę, brak kałduna, kompensowały różne prostactwa lub gamoniowate miny.
Ale co innego tutaj: żadnego kałduna, min ani prostactwa, i żadnej też natrętnej miękkości. Mężczyzna, który właśnie wyciągnął do Lilli rękę, wydawał się pochodzić z próbówki. Piękny Frankenstein. Uroda trochę grecka, jednak niekoniecznie południowa. Owszem, śródziemnomorska, jak właściwie u wszystkich, którzy spędzają nieco czasu na powietrzu, a nie stoją trzy czwarte roku w deszczu jak Irlandczycy. Ciemne włosy tego mężczyzny układały się falami, lśniącymi jak morze skażone ropą naftową. Oczy natomiast miał zdecydowanie przezroczyste, o barwie niektórych górskich jezior, zimnozielonych przy brzegu, a bliżej środka zimnobłękitnych. Ich wyraz wydawał się równie życzliwy jak barwa chłodna.
Mężczyzna, nie więcej niż dwudziestopięcioletni i odrobinę niższy niż Lilli, nosił wąsy. Aż było żal ładnych, pełnych ust, które wyglądały, jakby należały do wełnianej pacynki. Wąsy miały go chyba postarzyć. Służył temu również prosty, ciemny garnitur, ale przede wszystkim śnieżnobiała chusteczka. Wyzierała z butonierki niczym zapasowy palec, który każdy powinien nosić przy sobie. Wydawać by się mogło, że bez takiego palca, choćby jednego, to jak bez ręki.
– Witam panią serdecznie. Stavros Stirling, asystent komisarza Pagonidisa.
– Stirling?
– Ojciec Anglik, matka Greczynka.
– Sympatyczna mieszanka.
– Miło, że pani tak to widzi.
– Ale niemiecki ma pan nie po ojcu, prawda?
– Niemiecki mam ze szkoły – odparł Stavros Stirling; ktoś inny mógłby w taki sposób powiedzieć: książki czytuję tylko w twardej oprawie.
– Musiał pan być dobrym uczniem.
– Celującym. A mimo to pracuję w policji. Rodzice mnie za to znienawidzili.
– Może po to wybrał pan tę pracę. Tak bywa.
– Ze mną tak nie jest. Raczej starałem się nie zostać przestępcą. O to tak łatwo w tym świecie.
– Myśli pan, że policjant jest od tego bezpieczny?
– W pewnej mierze tak. A na pewno znacznie bardziej, niż się większości ludzi wydaje.
Lilli zrobiła sceptyczną minę, po czym, wciskając młodemu przystojniakowi walizkę, zapytała, czy przyjechał na lotnisko tylko dlatego, że mówi perfekt po niemiecku.
– Nie, język to promocja gratis. Jestem najlepszym człowiekiem Pagonidisa i mam pani pomagać w dochodzeniu.
– Jak to? Czyżby komisarz nie miał czasu?
– Będę szczery, proszę pani. Komisarz nie znosi Niemców, a już zwłaszcza kobiet.
– Chciał pan powiedzieć: Niemek?
– Ściślej biorąc, kobiet, co zabierają głos.
– Niezłe z niego ziółko.
– On by się pani nie przydał.
– A pan?
– Cieszyłbym się, mogąc służyć pomocą – odparł ładny Frankenstein.
Steinbeck leciutko skinęła głową, leciutko się uśmiechnęła i skłoniła – drobne, sympatyczne gesty niczym kwiatki o wybornym zapachu.
Stavros Stirling był nią dosyć urzeczony. Oczekiwał herod - baby, teutońskiej strzygi, z gruba ciosanej jak te Niemki, które spędzają w Grecji urlop, wyglądają pokracznie i chodzą koślawo, jakby za długo wysiadywały na słoniu. Cóż, jeszcze nie rozumiał, że ma do czynienia z Austriaczką. Niechby sobie Austriaczki – że jeszcze raz uogólnimy – były podstępne, narwane i pod jeszcze innymi względami nieznośne, jednak nie chodzą koślawo. To im trzeba przyznać. Raczej jakby stały na łyżwach. A suną nie zawsze po lodzie.
Oczywiście, i Stavros się speszył nosem Lilli, jednak tylko przez chwilę. Szybko zrozumiał, że taki nos jest po coś, wynika z pewnej inteligentnej koncepcji. Stanowi wadę wkalkulowaną, zupełnie jak szczepionka, dzięki której choroba przechytrza samą siebie. Krocząc teraz u jej boku przez piętrowy parking, mówił sobie, że jeszcze nigdy nie widział kobiety chodzącej w taki sposób. Przypominała mu nie tyle Marilyn Monroe czy modelki, kuśtykające jak po dywanie utkanym z mnóstwa facecików, ile raczej wielkie płaszczki, które żeglują tuż przy dnie morza i które bądź co bądź potrafią razić prądem. O tak, ta kobieta elektryzowała.
– Ładne autko – zauważyła, kiedy Stirling, mający oczywiście obywatelstwo greckie, nie angielskie, otwierał przed nią drzwiczki sportowego samochodu. Nieduży, płaski pojazd, lśniąc czernią jak prosto z myjni, robił wrażenie ulotne i utopijne.
Długonoga Steinbeck musiała dokonać pewnej sztuki, chcąc się dostać do niskiej kabiny. Tam jednak istniała przestrzeń nienagannie podłużna, jakby konstruktorzy przyziemnego wehikułu uwzględnili przede wszystkim okoliczność nóg sięgających daleko pod maskę silnika. No tak, był to – jak oznajmił Stirling – stworzony przez Włochów fiat. „Barchetta”, czyli łódeczka. Na długie nogi. Lilli czuła się w środku wyśmienicie. Głową wprawdzie dotykała niebezpiecznie sufitu, ale dach z tworzywa sztucznego dawał się opuścić jak teatralna kurtyna, i tak też Stirling zrobił. Scena wolna! Stavros zapuścił silnik i ruszył.
– Pracuje jak diesel – stwierdziła Lilli.
– To sprężyna powrotna – oświadczył Stirling, jakby mówił: mój pies chrapie. O ruchu ulicznym w Atenach należy wspomnieć tylko, że podobne ożywienie panuje i gdzie indziej, na przykład w zbiorowiskach planktonu albo mrowiskach.
Hotel, do którego Stirling zawiózł koleżankę, leżał w centrum miasta, pośród starych, niepozornych domów. Podobnie jak one niewysoki, tyłem sięgał daleko w głąb podwórza, gdzie mury zdawały się więzić noc. W rozrzutnym oświetleniu jaśniał nowoczesny budynek, wybitnie zielony i przeszklony być może nie tylko od frontu, który wyglądał jak niezliczone akwaria ustawione jedno na drugim. W środku ludzie, siedzący, stojący, posilający się, jakby pozowali do rozkładanej książeczki dla dzieci, i wszyscy zabarwieni na zielono.
Także wewnątrz hotel, którego nazwa brzmiała „Studio 1”, okazał się zabójczo elegancki. O dziwo, i tutaj utrzymywało się zielone zabarwienie, choć trudno było powiedzieć, czy dany przedmiot sam był w tym kolorze, czy padało na niego zielonkawe światło.
Pokój Steinbeck, który znajdował się w głębi hotelu, nie miał okien.
– Chce pan, żebym się udusiła? – zapytała Lilli, choć przez wyraźnie słyszalną dmuchawę napływało powietrze lepsze od ulicznego.
Stirling wyjaśnił, że wybrano ten pokój ze względów bezpieczeństwa.
– Czyżby pan sądził, że coś mi grozi?
– Jeśli tak, to przynajmniej nie sposób zastrzelić pani przez okno.
Steinbeck, przekrzywiwszy głowę w ozdobnym geście, popatrzyła na młodego policjanta oczami, które były zielone, mimo że piwne… Dziękując, poprosiła też, by po nią przyjechał po śniadaniu, w południe jest umówiona z profesorem uniwersytetu. Z tym, na którego zaproszenie bywał w Atenach Georg Stransky. – Dobranoc – powiedziała, z wyrzutem pokazując na zegarek. Była prawie dziesiąta.
– Kali’nichta! – odparł Stavros. – Całuję rączki! – Z tego zwrotu znać było, że wreszcie w niej rozpoznał Austriaczkę.
Czy to był dla niej powód do radości?
A może powód do obaw?
Czuła zmęczenie, a także przygnębienie wskutek późnej pory, bo cały rytm doby jej się rozlazł. Zamiast od razu się rozebrać i przystąpić do pracochłonnej toalety wieczornej, przykręciła lekko regulator lampy i położyła się na designerskim łóżku. Choć było prawdopodobnie cielistej barwy, w niebieskawym świetle przybrało obligatoryjny kolor zielonkawy. Jak wszystko tutaj. Nawet żółtość i róż zieleniły się, teraz już zielenią zmierzchu.
Leżąc na wznak, myślała o Franciszku Schubercie. Córka Lilli przez wiele lat ćwiczyła jego cykl pieśni Piękna młynarka. Początkowo z nabożeństwem niezbyt zdolnego, ale rozsądnego dziecka, które zrozumiało, że także przybranym rodzicom należy się odrobina radości. Nie tylko męcząca praca i ciągle pustoszejące konto bankowe, ale też widok muzykującej córki. Jednak pomału młynarki, podróże zimowe i wszyscy wielcy wiedeńczycy przypadli córce do serca, choć od tego nie zyskała na talencie. Ale serce oczywiście ma z talentem niewiele wspólnego. Przeciwnie, właśnie ludzie o największym talencie okazują się niejednokrotnie najbardziej bez serca, nawet dla swojej dziedziny. Można to doskonale zbadać na przykładzie tak zwanych genialnych wykonawców Schuberta. Zero serca do muzyki. Zero serca do Schuberta. Genialna muzyka z automatu.
Leżąc tak na osobliwie twardym łóżku, Lilli, spowita w całą tę zieleń, przypomniała sobie często wykonywaną przez jej córkę pieśń Niedobra barwa. Nie bez logiki poprzedza ją utwór mówiący o barwie miłej. A oba traktują o zieleni. Oczy Lilli kleiły się, kiedy podśpiewywała:

Czemu, niedobra ty zieleni, Tak patrzysz z każdej strony? Tyś harda, krnąbrna i złośliwa, Jam biedak ubielony.
Wkrótce przez sen wymamrotała:
– Ja nie umarłam.
Po chwili, która jednak równie dobrze mogła trwać połowę nocy, coś ją wyrwało ze snu. Nie od razu skojarzyła, gdzie jest ani co się dzieje. Jakiś ciężar ją przytłaczał tak, że ledwie oddychała. Otaczającą Steinbeck zieleń zmierzchu przedzielała aż po sufit plama czerni, która przygniatała jej piersi. Pomału ustąpiło wrażenie, że to wiele ton, ale pozostało osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt kilo. Facet, który spoczywał na Lilli, siedzeniem unieruchamiając jej tułów, a kolanami ręce, miał na sobie ubranie z czarnej skóry i maskę Batmana.
Chciała powiedzieć „Ale dowcip”, jednak nie mogła wykrztusić słowa. Szczęście, że się na razie nie udusiła. Potwór zaczął coś mówić po grecku. Nie rozumiała. Ale sam ton brzmiał jak zapowiedź, że on, jeszcze zanim zaciśnie ręce na jej gardle, ostro ją zerżnie.
Ojej, ależ nie znosiła tych facetów, nawet kiedy akurat na niej nie siedzieli. Tych, co noszą maski i mylą własnego kutasa z bronią palną lub żądłem. Nigdy nie mogła zrozumieć, skąd fascynacja takimi monstrami ani dlaczego niektórzy lekarze nawet wykazują zrozumienie dla ich zachowań. Albo co najmniej widzą w tym jakieś tło psychiczne, biograficznego pasożyta.
Bzdura! Dla Steinbeck takie tło nie istniało. Że tacy zwyrodnialcy byli kiedyś ofiarami, a teraz powtarzali doznane akty sadyzmu – to uważała za wierutne kłamstwo, samospełniającą się przepowiednię psychiatrów, których ambicją jest wymyślać świat na nowo. Zwyrodnialcy opowiadają coś, co psychiatrzy chcą usłyszeć. Zwyrodnialcy to wytrawni aktorzy. Ich odchylenie polega na igraszkach ze światem, igraszkach z bezbronnymi ludźmi i na ciągłym urządzaniu przy tym jakichś inscenizacji. Tacy faceci są wrogami życia, przeważnie już od dzieciństwa. Wystarczy pójść na placyk zabaw i zaraz ich człowiek rozpozna. Tych ładnych i tych nieładnych. Zawsze takie samo spojrzenie, które jak brzytwa, jak laubzega wnika w rzeczy, żeby zadawać im ból. Rzeczom – także zjeżdżalni, także huśtawce. Niebu, słońcu, kolegom na placyku. Niech wszystko i wszyscy czują ból: oto ich powszechnie obowiązująca zasada. Bez żadnej biografii, żadnych ciężkich przejść. Rzec można, złośliwy kaprys natury.

Przełożył Jakub Ekier

d2olrrm
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2olrrm

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj